wtorek, 2 maja 2006

Prabuty, Prabuccy...

Iwiczno, gm. Kaliska. Kościół, studnia, dzwony itp. - legendy czy prawda?










Brzezińscy mieszkają w Iwicznie, koło Izby Pamięci twórcy skansenu we Wdzydzach Kiszewskich Izydora Gulgowskiego. Tak nas informują w bibliotece w Kaliskach. Zajeżdżamy. Faktycznie - koło poszkolnego budynku, gdzie mieści się izba, widać wielką stodołę i spore chlewy, słowem, gburskie gospodarstwo... A w domu? Zaskakują wielkie pokoje z podłogą wyłożoną dechami. Przez lata dostały słonecznego światła i mają przyjemny kolor bursztynu. Po chwili przychodzi Monika Brzezińska, a w drzwiach staje Oskar, a właściwie to Oskarek. W niby wojskowej czapce.

- Oskar jest napapużony - mówi Monika Brzezińska.
- Jak pani rzekła?
- Napapużony, od papugi.
- No to my wiemy, że od papugi...
Skądś, z jakichś zakamarków dzieciństwa, przypomina się to słowo: napapużony, papuguje...

- Niedawno mówiła pani dzieciom w Piecach niesamowite rzeczy - o kościele w Iwicznie, o dzwonach w Jeziorze Trzechowskim. Ale mówiła pani skrótowo albo skrótowo zapisały dzieci. My chcemy więcej. Przede wszystkim skąd ta wiedza? Jest pani młoda...
- Jestem 1947 rocznik. Zaraz powiem...
- Pani jest 1974 rocznik? No to trzeba się przeprowadzić do Iwiczna... Moze tu sie dłużej żyje?
- Tak, taki rocznik, i coś wiem. Poza tym nasze gospodarstwo jest tu, w Iwicznie, z wielką tradycją... Co to oznacza, z wielką tradycją? Że moi przodkowie dostali tę ziemię dawno, dawno temu.

- To też jakaś legenda?
- Nie, to prawda. Otrzymali od króla Sobieskiego akt nadania, bo wyróżnili się w bitwie. Byli rycerzami. Małe chłopki, ale barczyste i bardzo silne. Przybyli z Prabut Wisłą, stąd Prapubccy. Od tego czasu mieszkało nas tu kilka ładnych pokoleń. Ale się wypleniło, bo zabrakło następcy. W końcu ja byłam jedna jedyna w domu... Inna sprawa, że jakby mój ojciec żył dłużej, to by nie pozwolił, by mogło być inne nazwisko.
- Prabauty, Prabuccy, rycerze... pani wybaczy, ale brzmi to jak legenda. Ma pani dowody, że to prawda?
- To jest prawda, bo mój ojciec Antoni nigdy nie kłamał.
Przez chwilę milczymy i analizujemy to zdanie: "Prawda, bo ojciec nigdy nie kłamał". Jakie to proste i piękne.

- Musiał być ciekawy człowiek, ten pani ojciec. Ale jednak dopuścił do tego, że Prabuccy się skończyli w Iwicznie.
- Miało to swój powód. Ojciec, rocznik 1890, ożenił się w wieku pięćdziesięciu ileś lat. Dopiero w takim wieku, bo tak mu w życiu przyszło, że był kaleką. Dostał próchnicę w kolanie, w Poznaniu operowali go austriaccy lekarze i skrócili mu o pięć centymetrów nogę. I musiał na gospodarstwie nosić but ortopedyczny. Przez tę krótszą nogę nie chciał się żenić. A ożenił się z moją matką, Stefanią z domu Kraze, kobietą z krewności, ino dlatego, żeby nie zatracić tych ponad 80 hektarów ziemi.
- Ożenił się, żeby nie zaprzepaścić wielowiekowego gospodarstwa Prabuckich. Małżeństwo dla interesu!
- Jednak musiało być i troszkę miłości. I litości też.
- Miłości i litości? Jak ma się jedno do drugiego?
- No bo matka wzięła za mąż kalekę... I była o 14 lat młodsza. 1904 rocznik.

- Spoczywają w Piecach?
- Tak. Cała rodzina Prabuckich...
- Ach to ci Prabuccy! Mają tam bodajże najpiękniejszy w powiecie pomnik.
- To pomnik pokazujący zmartwychwstanie pana Jezusa, zbudowany według projektu mojego wuja (brata ojca). Wujek sam go zaprojektował, a wyrobił budowniczy Klein w Pelplinie. Dwa takie były produkowane... Ten nasz się przekrzywia. Miał betonową stopę pod sobą, ale ją usunięto i zrobiono źle.

- Wracając do pani ojca, rodziców... Ogląda pani "M jak miłość?".
- A tak, oglądam...
- No to tam jest dopiero miłość, a tu? Dla zachowania majątku.
- Jednak coś z tej miłości było. Ja ją widziałam. I mi się chce płakać, kiedy wspomnę, jak się do siebie odzywali. Była uczciwość i zawsze prawda. Nigdy mnie nie uczono jakiegoś oszustwa. Miałam naprawdę wspaniały dom. Ciągnęłam do innych dzieci, puszczano mnie, ale jak gdzie było coś nie tak, to ojciec mnie zabraniał. Surowo mnie traktował, ale ręki nigdy nie podniósł.

- Ten pomnik w Piecach... Tam leży Prabucki - sędzia okręgowy z Gdyni. Wielka musiała być to postać, człowiek wykształcony.
- Wykształciło się czterech braci ojca. Kiedy studiowali, każdy musiał napisać historię Iwiczna.
- O!
- I to nie było ze zmyśleń, ale wyciągnięte z archiwum. Tak mi ojciec opowiadał i to nie jest kłamliwe.

- Wrócimy jeszcze do pani tematu: rodzina Prabuckich... Teraz o tych legendach. Po pierwsze, skąd twierdzenie, że nazwa Iwiczno pochodzi od iwy?
- Bo tu rosło i nadal rośnie pełno iwy. To bardzo twarde wierzbowe drzewo. Służyło do wyrabiania kolb.
- Kolb? Ale kiedy powstała nazwa, nie było karabinów i kolb. Bo mówiła pani dzieciom, że Iwiczno jest bardzo stare, że to najstarsza tutaj osada, starsza nawet od Pieców. No chyba, że chodzi o kolby do kusz... Ciekawe... A co z tym kościołem? Był w rzeczywistości?
- Był. Drewniany. To też jest napisane w gdańskiej kronice. Musiał kiedyś stać na ziemi, która potem dostali Prabuccy. Ojciec pokazywał mi jeszcze wgłębienie, gdzie zawsze stała woda, chociaż tam jest suchszy teren.

- W kierunku na Piece?
- Nie, w kierunku na Kaliska... Ojciec opowiadał, a mnie to tak bardzo interesowało... Lubię historię. Lubię filmy historyczne, ale jak są bez walki.
- Mało jest takich bez walki, bo co to za historia bez walki? ...I co sie stało z tym kościołem?
- Został zburzony przez Krzyżaków, którzy mieszkali w Starej Kiszewie. To blisko od nas, może kilkanaście kilometrów jadąc przez Płociczno. Oni tam mieszkali, dookoła palili i mordowali. I tam, w miejscowości Boże Pole, jest czerwona ziemia, bo tak została zbryzgana krwią. Ponoć tam toczyła się bitwa z tymi Krzyżakami.

- Opowiadała pani też o studni...
- A tak, miała być studnia. To też zostało przekazane z pokolenia na pokolenie. Jak Krzyżacy rabowali i palili, to do tej studni wrzucono kościelne przybory wraz z monstrancją... O tej studni to inni też wiedzą, pan Zakrzewski wie więcej jak ja.
- Była tam, gdzie stał kościółek?
- Nie, dalej, w ogrodzie. Wybita drewnem. Została zasypana... Są jeszcze inne
opowieści o prawdziwych zdarzeniach. Na przykład o tym, że tu cholera była i uratowała się tylko jedna osoba. Od tamtego czasu nie można wozić w Iwicznie w sobotę obornika.

- Obornik zostawimy sobie na później... Skąd u pani taka ciekawość tutejszej historii?
- Nasz rocznik uczyła pani Monika Wałaszewska. Była nauczycielką od matematyki, ale chodziła z nami po terenie i opowiadała, że są polodowcowe, że Piece są drugą wioską po Iwicznie co do wieku, wiele mówiła też o naszej wsi. Raz zaprowadziła nas do pana Narlocha w Piecach, do jego domu. Pan Narloch miał wtedy z 90 lat. Siedzieliśmy na podłodze i słuchaliśmy, jak opowiadał, że w wyrwie pod cmentarzem (gdzie dziś wrzucają wianki) były wilcze nory, a wilków było tak dużo, że ludzie musieli na noc zamykać okiennice. I że strasznie wyły. Mówił, że to było w czasach, kiedy on był chłopaczkiem. Opowiadał też, że tutejsza ludność miała urobek na drzewie. Zatrudniał ją Żyd Arendt. Ludzie pracowali przy zrębach, drewno było rzucane luzem do Wdy i samo płynęło do morza.

- Jakieś bardzo stare dzieje... A dzwony w Jeziorze Trzechowskim? Też pani o tym
mówiła. Dzwony z tego kościółka?
- Z tego kościółka. Były zatopione w tej stronie pod Czarne. Rybacy podobno nieraz zahaczali o nie sieć. I raz się nawet odezwały. Rybacy poruszali, a one poszły w muł.
- Pani Moniko. Teraz musimy ściągnąć Oskara. Do zdjęcia. I koniecznie w tej czapce.

Pani Monika wychodzi. Negocjacje z Oskarem, by zapozował do zdjęcia, trwają dość długo. W końcu wchodzą. Oskar nie chce z czapką, ale natychmiast ją nakłada, kiedy prosimy, by ją nam dał. Rezolutny chłopak. Na pewno kiedyś zajmie się rekonstrukcją historii rodziny i Iwiczna. I wtedy oddzieli ziarna prawdy od fantazji w legendach babci.
Tadeusz Majewski, Kamila Sowińska

Foto.
Oskar nakłada czapkę, kiedy prosimy, by ją nam dał.

Magazyn Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz