Kruszona: - Witam kolegę literata, kolegę po piórze!
Majewski: - Witam. Widzę, że dzisiaj pan kwitnie. Z uszu wychodzi fasola, a z pięt perz.
- Tak, Spełniło się moje największe marzenie.
- Czuję w pana mieszkaniu zapach farby drukarskiej. Kocham ten zapach. Mam niucha. Mój nos wyczuwa tę farbę z potężnej odległości. Znaczy, coś ktoś napisał. Coś pan napisał?
- Zacząłem iść pana ciernistą drogą i napisałem książkę. I mam. I się cieszę, bo wiem, że moja radość i sukces przyprawi niektórych do hercklekotów i się zwarzą. Eeeee... [dźwięki radości]
- Czy ta książka powstała na podstawie pana licznych publikacji w prasie i w internecie - satyr, szopek, opowiadań i felietonów?
- Nie. To coś zupełnie innego. Proszę spojrzeć na tytuł - "Wachman Stalagu XIA Altengrabow".
- Gdzie pana tematycznie poniosło? Skąd taki materiał?
- Jest to autentyczna historia niemieckiego strażnika w największym obozie jeńców wojennych w Niemczech w czasie II wojny światowej, w latach 1941 - 45.
- Panie Bogdanie, leżysz pan sobie na sofie w M-4 z nogami do góry w Starogardzie i taka książka, odległa czasowo i tematycznie od tej sofy? Jeszcze raz: skąd taki pomysł?
- Książka zrodziła się z buntu, gniewu i przekory.
- Nic nowego - w ten sposób powstają prawdziwe książki. Niemniej jak można się buntować leżąc na sofie?
- Proszę pana, mamy czas wspomnień i różnego rodzaju pamiętników, w których wydarzeniami są polowania na ryby i odwiedziny u pingwinów Starem-20.
- Każdy ma prawo pisać... Ale pan tu opowiedział, jak pan mówi, autentyczną historię żołnierza Wehrmachtu z Pelplina. Myślałem, że temat już jest wyczerpany, a pan tu chce coś jeszcze dodać... Są setki relacji zapisanych przez dziennikarzy i literatów historii o żołnierzach Wehrmachtu, a potem ich ucieczki do Andersa.
- Nie, panie Tadeuszu. Nie ma w Polsce ani jednej takiej książki. Niech pan mi pokaże jakąkolwiek pozycję w Polsce, która się ukazała drukiem, napisana o losach wojennych żołnierza Wehrmachtu.
- Na pewno są, ale wydane po niemiecku.
- Na pewno tak. Ale to jest historia Polaka z Pomorza, wcielonego do armii niemieckiej... Nie ma takich książek, ponieważ trudno by było z naszego punktu widzenia znaleźć pozytywnego bohatera, który cały czas był w Wehrmachcie. Owszem, głos zabierają ci, którzy stali się bohaterami przechodząc do Armii Andersa. Zupełnie jakby to był jakiś heroizm. Tymczasem prawda była taka, że polskich żołnierzy w Wehrmachcie alianci brali do niewoli i po złożeniu deklaracji polskości brali do polskiej armii na Zachodzie. Przechodzili całymi batalionami i o tym jest w polskiej literaturze mnóstwo publikacji. Mój wachman od momentu mobilizacji do końca wojny był w Wehrmachcie strażnikiem obozu jenieckiego, w którym między innymi przebywało około 20 tysięcy polskich jeńców wojennych.
- No faktycznie, jest to - z tego co pan mówi - inny punkt widzenia. Nie relacja polskiego jeńca wojennego w Altengrabow, a relacja polskiego strażnika. Niech pan opowie, jak pan zbierał materiał, panie Bogdanie.
- Jeździłem po bibliotekach, po archiwach, siedziałem w internecie, dzwoniłem do muzeów. A przede wszystkim posiadałem spisane relacje tego wachmana.
- Czyli dokonywał pan swoistej konfrontacji relacji wachmana z ludźmi z drugiej strony. Konkretnie z kim?
- Przed wszystkim z publikacjami polskich żołnierzy września 1939 roku, którzy dostali się do niemieckiej niewoli do Altengrabow (wśród nich był Konstanty Ildefons Gałczyński, jeden z bohaterów mojej książki). Następnie z publikacjami jeńców z Armii Krajowej z Kampinosu, też skierowanych do tego obozu. I wreszcie z publikacjami powstańców warszawskich, dla których głównym obozem internowania był Altengrabow. I te ich relacje zasadniczo odbiegały od relacji wachmana.
- Chyba musiały odbiegać. W końcu punkt widzenia wachmana i jeńców był zupełnie inny?
- Ale to nie znaczy, że te relacje jeńców muszą być prawdziwe. We wszystkich wspomnieniach ci jeńcy kreują się na bohaterów, a w szczególności dzieci uczestniczące w powstaniu warszawskim. Dziś te dzieci, mając ponad 80 lat, piszą nieprawdę - że byli prześladowani i bici. Tak wcale nie było. Mnóstwo przesady jest też w relacjach żołnierzy AK z Puszczy Kampinoskiej.
- Chce pan powiedzieć, że oni mieli tam sielankę?
- Sielankę to nie. Ale z całą stanowczością mogę powiedzieć, że los wachmana był gorszy od jeńców po roku 1942, kiedy zaczęła być realizowana Konwencja Genewska przez władze niemieckie. Mniej więcej od tego czasu obóz w Altengrabow był systematycznie kontrolowany pod kątem przestrzegania tej konwencji. Od tego czasu rosły potężne zapasy darów "czerwonokrzyskich" w magazynach obozowych. Był nawet dostęp do penicyliny i
streptomycyny, co na tamte czasy było czymś niebywałym (gram streptomycyny był dziesięciokrotnie droższy od grama złota). Między innymi dzięki temu nie zanotowano ani jednego zejścia śmiertelnego jeńca polskiego z powodu choroby. Nie mówię o Rosjanach, którzy masowo ginęli z wycieńczenia i głodu. Dziennie umierało ich około dwudziestu. W tym obozie były tylko trzy przypadki zastrzelenia polskiego jeńca. Świadkiem jednego z nich był mój wachman.
Przywieziono akowców z Kampinosu. Zostali poinformowani przez stare wojsko, że Altengrabow to prawie kurort i że wachmani, gdyby tylko w jakikolwiek sposób ich szykanowali, natychmiast zostaliby skierowani do karnej kompanii i na front wschodni. Partyzanci na początku wzięli to zbyt dosłownie. Jeden z nich poczuł się wyjątkowo "bohaterski" i podszedł do płotu, by pohandlować z Belgami. Nic sobie nie robił z ostrzeżenia strażnika po polskiej stronie, który był w towarzystwie SS-mana Ukraińca. SS-man kilkakrotnie wzywał Polaka do odejścia od
drutów kolczastych, bo będzie zastrzelony. Ten na to, że "możesz mnie pocałować w d...". Mój bohater - wachman, który pełnił służbę po stronie belgijskiej, krzyknął po polsku: "Chłopie, odejdź natychmiast, bo oni cię zastrzelą (tym bardziej, że byli podpici)." Ten, zdziwiony, że "Niemiec" mówi do niego czystą polszczyzną, odpowiedział: "Ty tak samo wiesz jak tych dwóch, że możecie mnie w pocałować w d...". SS-man słuchał tych obelg i po chwili ściągnął karabin, i strzelił mu w plecy prosto w serce. Kula przeszła na wylot.
- Przeglądam książkę... Widzę, że jet w niej sporo o Gałczyńskim. Są tu intrygujące fakty z jego pobytu w obozie. Czy aby fakty? Czy pan to dobrze zweryfikował, panie Bogdanie? To zbyt duże nazwisko i pisanie o nim to jakby stąpanie na bardzo cienkiej linie.
- To dopiero była weryfikacja! Co ja przy tym przeżyłem. Dwukrotnie dzwoniłem do córki poety Kiry Gałczyńskiej w celu ustalenia faktów. Za drugim razem pani Kira zaczęła mi grozić. Powiedziała, że informacje o jej ojcu nie mogą się ukazać, jeżeli nie ma dowodów na piśmie.
- Wynika z tego, że obraz wielkiego poety, przebywającego w obozie, w relacji wachmana odbiega od ogólnie przyjętego obrazu. Jaki jest ten ogólnie przyjęty obraz, a jaki jest Gałczyński w relacji wachmana?
- Ogólnie przyjęty obraz jest taki, że Gałczyński był bohaterem, ponieważ faktycznie został skierowany do karnej kompanii. I już po tym nie ma żadnych innych informacji, mimo zapowiedzi pani Kiry, że 50 lat po śmierci ojca ujawni wszystkie szczegóły z okresu pobytu ojca w obozie Altengrabow. Też to sprawdziłem. Te informacje miały być opublikowane w III tomie "Dzieł wybranych" Kiry Gałczyńskiej. Przeczytałem. Nic nie ma.
- Jak ta pozycja ma się to Kociewia?
- Książka ta jest o losach konkretnych ludzi z Pelplina, Starogradu i Skórcza. Los wachmana był bliźniaczo podobny do losu tysięcy Pomorzan, w tym również losu ojca księdza prałata Henryka Jankowskiego ze Starogardu, który nie miał jednak szczęścia i zginął na froncie wschodnim.
- I jak pan się teraz czuje jako pisarz?
- Powiem jak myślę i jak to mam w sercu. Mam poczucie dumy, że w tej książeczce w zupełnie inny niż przyjęty sposób oddałem los setek tysięcy Polaków z Pomorza i Śląska wcielonych do Wehrmachtu. To nie jest historia lukrowana przez dorabianie gęby heroizmu. Taką historię mógłby napisać każdy uczciwy żołnierz Wehrmachtu z tamtych czasów, jako Polak przecież pełen rozterek.
- Czy poczuł pan głód dalszego pisania? I skąd ten gniew, bunt i przekora?
- Teraz dopiero będę pisał! Zupełnie jak pan! I obaj - jak zwykle - będziemy tutaj na swoistym indeksie.
- Ja nie czuję się na indeksie. Sprzedałam mnóstwo książek i dostałem pięć nagród.
- A czy pana książki są obowiązkową lekturą w szkołach, promowane przez kociewskie władze oświatowe? Orientowałem się. W niektórych szkołach pana książek w ogóle nie ma...
- Ale są czytane w Niemczech, Irlandii, Anglii, Stanach i Australii.
- Ubolewam, panie kolego literacie, że jest pan doceniany i czytany daleko od kraju i daleko od Starogardu. Tu będzie pan uznany, jak zostanie pan posłem. Bo tu jest taki serwilizm, jak w książce "Quo vadis" - casus Petronisza i Nerona. Zachwycano się grafomańskimi wierszydłami cesarza, a prawdziwi literaci szli w odstawkę... Ja pójdę też z tą książką dalej, wyrażając ten gniew, bunt i przekorę. Już pracuję nad niemieckojęzyczną wersją mojej książki.
Zobacz powiązane :
{kl_php} $table_d["id"] = "d1"; $table_d["status"] = "ON"; $table_d["title"] = ""; $table_d["numb_rows"] = 100; $table_d["keyword"] = "@dusia@"; $table_d["more_link"] = ""; $table_d["more_link_mode"] = "all_years"; $table_d["build_function_numb"] = 1; $table_d["short_text_numb"] = 0; $table_d["style_name"] = "moduletable_1"; $fpg_tryb = "kw_ls";include("includes_custom/front_page.php");{/kl_php}