niedziela, 20 kwietnia 2008

Ludzie Kocborowa - Zenon Kużaj

Kostka Rubika - tekst archiwalny za Gazetą Kociewska 1992 r.

W mieszkaniu jest czysto. Na jednej z półek solidny zbiór płyt kompaktowych. I ta kostka Rubika.
- Z metalowymi łepkami na kwadratach kolorów. Obracam ją w palcach, układy dają się łatwo zmieniać


Widać, że kostka jest wyrobiona.

- Panowie, palicie? - pyta gospodarz Zenon Kużaj.
- Palimy.
- Pijecie kawę?
- Ale... czy z tym nie będzie problemu...? - w głosie Adama Harasa wyczuwam zażenowanie.

- Oczywiście, że nie będzie - jeden z was zrobi.
Wypadło na Adama. Słyszę głosy dobiegające z kuchni. - Tak, dzbanek jest tu. Z cukrem pijecie? Tu jest kawa, tam są kubeczki dla was. Łyżeczki są tu (głos pana Zenka).

Adam wraca do pokoju i przejęty szepce: - Poznał mnie po głosie (Adam dawno temu roznosił tutaj, w Kocborowie, listy).

- No i co was nakłoniło, żeby przyjść do mnie?
- Hmm... Legenda, legenda o panu -mówię. - Zresztą może pan nie wie, ale pamiętam pana, kiedy jeszcze byłem dzieciakiem. Zawsze myślałem, widząc jak pan wraca z pracy do domu, że ma pan to wszystko, tę drogę, tak starannie wymierzoną, krok za krokiem.

- Ja pamiętam pana i pana brata również.
- Zawsze patrzyliśmy na pana z podziwem.
- Od czego zacząć? Może od tego, że trzeba było się zrehabilitować, bo wiecie panowie, każdy inwalida musi się zrehabilitować, musi nauczyć się żyć w środowisku. Nie jest sztuką, że mnie jest z ludźmi dobrze, ale sztuką zapytać samego siebie, czy ludziom jest ze mną dobrze. To dewiza takiego człowieka jak ja.
O jakie czasy chodzi? Od 1949 roku, od października pracowałem w Kocborowie w charakterze masażysty. Od końca marca jestem na emeryturze.

Wcześniej? Chowałem się w Laskach koło Warszawy od 1935 do 1949 roku. Tam przeżyłem okupację. Laski były podczas powstania warszawskiego korytarzem między Kampinosem a Warszawą i tam był jedyny oficjalny szpital powstańczy, który zdobyli Niemcy. Nas nie wymordowali, gdyż to była dywizja bawarska (a naokoło byli własowcy i esesmani). U nas przechowało się wiele kobiet, całe rodziny...

Tak w ogóle pochodzę z Częstochowy. W Laskach ukończyłem podstawówkę, zrobiłem małą maturę (cztery klasy) i trzyletni kurs masażu. W Laskach odbył się pierwszy kurs masażu dla niewidomych w Polsce. Prorektorem szkoły był profesor Gruca - słynny ortopeda warszawski, Rajnerówna - reumatolog, Bogusławski - neurolog wojskowy w stopniu pułkownika i doktor Opiński - dyrektor warszawskiej ubezpieczalni (to były sławy jak na tamte czasy). Do powstania zakładu przyczynił się Henryk Ruszczyc - tyfolog, specjalista do spraw niewidomych, pan Dolański, siostra Monika-Bogdanowicz - bakteriolog. Takich ludzi mieliśmy... Ci ludzie postawili nas na nogi i wypuścili przygotowanych do życia.

Straciłem wzrok jako dziecko. Urodziłem się w 1929 roku... Ja tu sobie sam sprzątam, powiedzcie sami - czy ja mam brud w mieszkaniu?

Do Kocborowa ściągnął mnie ówczesny dyrektor tutejszego szpitala Zdzisław Jaroszewski. Zaangażował mnie w charakterze masażysty. To był 1949 rok... Szybko zżyłem się z otoczeniem. Masowałem, gratem na akordeonie w zespołach kocborowskich, jeździłem...

Była wtedy, za Stalina, taka akcja łączności miasta z wsią. Graliśmy, śpiewaliśmy, musiałem zawsze na tym być. Jeździłem nie tylko z Kocborowem, nawet z Owidzem jeździłem. Jeździli ze mną Bejrowski, Lubawski, Suchecki Kazik, Stach Cherek. Tam, w Owidzu, nas było pełno. Po mnie przyjeżdżali bryczką. I odstawiali bryczką. W chórze też byłem. Chór założył doktor Szarmach. Jeździliśmy do Gdyni, do Gdańska, po wioskach, po miasteczkach... Wtedy większa aktywność była. A sama praca? Ciągle pracowałem, jeździłem na szkolenia - z klasycznego masażu przechodziło się na akupresurę i biomasaże, też trochę z kręgarstwa. Efekty pracy były. Zupełnie się ten masaż zmienił... Jestem przeciwnikiem tych wszystkich wgniatań, jak to niektórzy robią, przeciwnikiem tak zwanych wgniataczy. To się nie wgniata kręgów, a się odblokowuje. Do dzisiaj ludzie się garną, nie dają spokoju...

Legenda matury? ...Zażądano ode mnie pełnej matury. Chodziło między innymi o pensję. Dlaczego nie miałem zrobić, jak inni robili? Maturę robiłem od 1967 do 1971 roku w Starogardzie, w popołudniówce. Dyrektor Dudko przyjął mnie warunkowo. Po trzech miesiącach - jak się do niego zgłosiłem z pytaniem, czy spełniam warunki, żartobliwie powiedział: "Zjeżdżaj. Żeby tak wszyscy umieli tak jak ty, to by było dobrze". Uczyli mnie: Waśkowski, Szalewski, Kuńczyński, Wrzałkowska, Bobełko.

Ponoć skończyłem jako prymus. Pani Brzozowska to była moja "chemica", której bardzo dużo zawdzięczam. Umiała podejść, przynosiła mi kulki, patyki, kazała mi nimi manipulować - uczyła właściwości. Matematykę - dzięki temu, że mam niezłą wyobraźnię, orientację przestrzenną - przyswajałem sobie bardzo łatwo. Podobnie geometrię przestrzenną, trygonometrię i zwykłą algebrę. Z Wrzałkowską miałem zawsze takie starcia - ona mi mówi, że to są rzuty brył czy czegoś tam. Ja mówiłem, że sześcian jest tylko sześcianem, ja go dotykam palcami, macam. Dla mnie to jedno pojęcie - jest bryła i koniec, żadne tam rzuty. Bardzo mile wspominam ten czas szkolny - miałem kolegów, koleżanki. Gdy były wycieczki do zakładów, czy chciałem, czy nie chciałem, musiałem iść.

Myślę, że dzięki mnie klasa dużo zyskała, ponieważ to co robili na tablicy, musieli głośno mówić ze względu na mnie. Jak głośno się mówi, to trzeba myśleć... Atmosfera w klasie była bardzo dobra. Nie odczuwałem, że ja nie widzę, a inni widzą - wszystko normalnie było.

Laski to była najlepsza szkoła w Polsce i jedna z najlepszych w Europie. Zakład dla niewidomych w Laskach założyła Róża Czacka - z tych Czackich co to słynne Liceum Krzemienieckie... Hrabina Czacka straciła wzrok mając dwadzieścia dwa lata... Nie tak było z tą arystokracją. Kto hulał, ten hulał. Kto był dla ludzi, to był. Przed wojną w Laskach w szkole był świetny klimat. Przed wojną było bardzo dobrze. Dyrektorem szkoły był między innymi Serafinowicz, brat Lechonia.

Po wojnie to były ciężkie czasy polityczne. Warunkowali młodzież - nie dostaniesz podwyżki, nie dostaniesz premii. Czy to odczuwałem - ten fałsz? Słuchaj pan - ja byłem wychowany nie w tym duchu. Laski to była ostoja polskości. W komunie byli, co się dali - byli i tacy, co się nie dali. Na przykład tu, w Kocborowie. Kiedy przyjechałem, rzemieślnicy zamykali zakłady, bo musieli. Takie były czasy. Zatrudniali się w szpitalu jako pielęgniarze.

Ja w tamtych czasach umiałem sobie chwilami zwężać krąg otoczenia - jeżeli było coś nie tak, to to potrafiłem zrobić. To mnie w dużym stopniu ratowało. Wiecie panowie, byli różni ludzie - to był system naszego ratowania. Na przykład był taki ubowiec Cz., który to środowisko dobrze znał. Trzeba było go odsunąć, nie rozmawiać, to właśnie mam na myśli, mówiąc o zwężaniu kręgu otoczenia. Byty zebrania partyjne, na których kazali wykrzykiwać slogany: precz z kościołem, precz z Wyszyńskim.

Jest jeszcze poczucie humoru - to było konieczne... Lekarze nie mieli ze mną kłopotów, byli zadowoleni z mojej pracy. Na masaże przychodzili również ludzie z zewnątrz, spoza szpitala. Skąd to poczucie humoru? Może to dzięki szkole w Laskach. To też był sposób na tamte czasy - nie łamać się wżyciu.

Dwa lata temu kandydowałem do Rady Miejskiej, ale ta procentowość położyła mnie i Jerzego Gburka. Ja chciałem być najwięcej przy rehabilitacji, znam te sprawy. Kandydowałem, żeby chodniki były na przejściach trochę inne, na skrzyżowaniach, żeby nie tylko inwalidzi, ale i matki z dziećmi mogły przechodzić bez problemów, żeby za nisko nie były tablice ogłoszeniowe, żeby nie stały źle słupy, żeby nie stały wazony na chodnikach... Na przykład koło PKS-ów jest tablica, jak się schodzi do Kołłątaja... Tam jest nisko ta tablica. Nie tylko ja, ale i każdy przechodzący może wieczorem się o nią uderzyć.

Raz byłem zaproszony do Szkoły Nr 3 na godzinę wychowawczą. Muszę powiedzieć, że dzieci to bardzo dobrze przyjęły.

Porównanie? Są różnice wielkie. Bezwzględnie że tak. Ja wiem, co komuna zrobiła, a co teraz jest. Ludzie już zapomnieli o kolejkach, o szykanach, o bezprawiu. To przecież było bezprawie. Dzisiaj też nie jest dobrze. Ludzie nic się nie nauczyli. Tak ja budowali źle, tak budują nadal, to się wszędzie słyszy. Trudno jest zmienić nagle mentalność.

A ja co? Prowadzę koło, dla niewidomych w Starogardzie, w budynku Spółdzielni - z SD mamy pomieszczenie.
Tak trudno jest niektóre sprawy zrozumieć. Państwo było nadopiekuńcze, a teraz nie, nie ma dotacji. Początkowo tylko chcieli brać i brać. Wyjście z tej sytuacji? Nie wiem jakie to wyjście będzie. To jest kiepska sprawa. Spółdzielnie zwalniają inwalidów. Dotąd niewidomi robili szczotki, a teraz ludzie mają odkurzacze i szczotki są im niepotrzebne. Potrzebne są zmiany i takie zmiany naturalnie się już przeprowadza. Na przykład w Krakowie uczą stroicielstwa, reżyserii dźwięków, uczą za telefonistów. Są tłumacze, świetni tłumacze, wykładowcy, muzycy, prawnicy, ale to wszystko kosztuje. Na przykład widziałem takie biurko dla niewidomego z pełnym wyposażeniem - kosztowało 10 tysięcy dolarów. Dawniej to były tylko szczotki i masaż. Jeżeli to nowe wyjdzie, to niewidomi wypłyną. Ale zmiana jest za raptowna.

O co chodzi? O to chodzi, że niewidomi muszą się przestawić. Tutaj są przeważnie starsi, z nimi jest trudno coś zrobić, choć mam kilku masażystów. W samym kole jest 140 osób niewidomych - są to osoby mieszkające na terenie byłego powiatu. W Polsce już jest kilka nowoczesnych ośrodków - w Bydgoszczy, w Krakowie, we Wrocławiu, w Łodzi i w Warszawie. Te procesy się dzieją, ale to jeszcze potrwa długo.

Wymierzone? Droga wymierzona krokami? Nie, to nie jest tak, to jest orientacja. Rzeczywiście, niektórzy ludzie mówią, że liczę kroki. A tu chodzi o zmysł orientacji. Ja nie tylko chodzę z pracy do domu, po swoim terenie. Ja jeżdżę do miasta autobusami.

Brak wzroku... Jest dotyk, słuch, orientacja, ale - proszę was - w mieście takich jak ja, którzy chodziliby sami, nie widzicie. Ja od dziecka żyłem w normalnym środowisku dzieci, broiłem jak i oni, chodziłem, jeździłem, do wody skakałem z mostu - a co, w Częstochowie. Raz chodziło o zakład. W Częstochowie skoczyłem z jadącego pociągu. To było na zakręcie. Dopiero jak się stoczyłem z wału, zdałem sobie sprawę, co zrobiłem. A kumple mnie pilnowali - skakali przede mną i po mnie... Już bym tego nigdy w życiu nie zrobił. Od dziecka miałem kolegów, koleżanki, całą gromadę.

Rada Miejska? Ja tam chodziłem, ale mi się tam bardzo dużo nie podobało. Podobała mi się Cyrankowska, Danka Renk, Data (bardzo bystra kobieta). Później zrezygnowałem - to nie jest tak, jak powinno być. Po głosie tak się ocenia, jak po patrzeniu w oczy. Głos tak samo wyraża cechy - jeżeli pan będzie przymilny, to pańska twarz to wyrazi. Nawet jeżeli ktoś mówi za słodko, to pan powie - ej, coś nie jest tak. Słodko mówi, ale oczami lata na bok.

Z polityką jestem na bieżąco. Wiele rzeczy mnie rozczarowało. Intrygi, zachłanność ludzka, pazerność. Mało jest ludzi, którzy by potrafili ideowo pracować. Dziś w ogóle liczy się pieniądz i to jest właśnie źle. Ale można inaczej pracować. Ja w kole za darmo pracuję.
Wywalczyliśmy sobie wolność i nie możemy tego wykorzystać. Nie możemy podporządkować się pewnym regułom.

Przyszłość... Na pewno bym chciał, żeby ludzie zaczęli siebie szanować i pracę szanować, a nie wyjeżdżać. Jak to "wilniocy" mówią? Chorej matki się nie zostawia, przynajmniej nie powinno się zostawiać.

Ja tego nie mogę ludziom darować, że tak szybko zapomnieli... Ludzie tęsknią za łatwizną - "komuno wróć" - mówią. To, że ktoś coś nawet miał, ale w końcu i te kartki nie były pokryte. To jest normalne - żeby ludzie nauczyli się żyć jakby od nowa, nauczyli się szanować nawzajem. Porządek koło domu, czystość, to jest rzecz każdego z nas, a nie instytucji. Pamięta pan, jak w Kocborowie było kiedyś? Czysto?

Mnie się wydaje, że to zrobiła telewizja. Ludzie są biorcami, nie ma dawców. Zupełnie jak za komuny: my was wywieziemy na wycieczkę, na grzyby, nad jezioro, my wam damy. Ale jak ktoś przyszedł sam jeden, biedny, to się nie liczył. Człowiekowi jako człowiekowi nie dawali, aby tylko nie dać jednostce. Jednostka nie liczyła się w ogóle.

Vivaldiego lubię. Muzykę lubię bardzo. Te płyty kompaktowe - niezła kolekcja. Ale brak Mozarta, Beethovena... To już są miliony.

Sam mieszkam. Tak sam. Twarda sztuka, co? Ale co się łamać... Często odwiedza mnie syn....
Niewidomy powinien być w społeczeństwie. Podstawówkę powinien kończyć wśród niewidomych, ale później - szkołę średnią - już w normalnej szkole. W Laskach były takie makiety - pokazujące cały świat: chałupy, gospodarstwa z żurawiami, igloo, wszystko. Jak ja już je znam - poprzez dotyk - to w szkole średniej mam prawo żądać od Bobełki modelu silnika... Kostkę Rubika zrobił mi Miętki z Gdańska, z "Solidarności".

Not. Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz