wtorek, 8 kwietnia 2008

Spała w łóżku. Kiedy otworzyła oczy,..

Spała w łóżku. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała kamery, aparaty, flesze. Te aparaty to prawie wchodziły do łóżka...

My zawsze jedziemy z myślą, że wygramy






Grabowo, sobota. Ładnie, słonecznie, choć chłodno. Tu i tam dzieciarnia kopie piłkę. Poza tym... No tak, wszędzie ktoś coś robi na swoim. Jak to w sobotę. Dom pani sołtys stoi przy drodze na Kikergórę - podobno najwyższą po Paninej Górze (gm. Skarszewy) w powiecie.
Na zwarte gospodarskie podwórze można wjechać szeroką bramą, można też dojść wąskim, fantastycznym labiryntem zieleni od ogrodu.
Pani sołtys akurat skończyła obrządek przy zwierzętach. Przez drzwi widać bydło, w wielkiej wojlerze kury - nioski.

Dzień dobry... A mówili mi niedawno, że się nie opłaca.
- Co się nie opłaca?
Hodować kury...
W obszernej kuchni piramidy ciastek z lukrem.
Na jaką to okoliczność?
- Bo jutro będzie niedziela.
Może kilka słów o pani... Jest pani sołtysem od..?
- Od 7 marca 2007 roku. Były sołtys, pan Wojtaś, już nie chciał sprawować tej funkcji.
Oprócz tego jest pani..?
- Członkinią Koła Gospodyń Wiejskich. A na co dzień rolniczką po technikum w Owidzu.



A skąd pani pochodzi?
- Mieszkam tu od dziecka.
Przy najładniejszej uliczce w Grabowie wiodącej na Kikergórę. Kiedyś chciałem tam dojechać, ale był się wkopał. Podobno to wielka góra.
- To nie uliczka, a droga. Rzeczywiście. Kikergóra to najwyższy punkt w Grabowie. I
z pięknym widokiem, zwłaszcza jesienią. I ona wszędzie patrzy, to znaczy widok jest w każdą stronę... Kikergóra jest moja.

Jak to?
- To nasza ziemia. Mamy około 10 hektarów plus 5 lasu. Ziemia - IV i V klasa. W tym roku na Kikergórze będą rosły kartofle.
Sporą górę mają też tutaj Fergonowie. Raz - mówili - przewrócił się im traktor.
- U nas też. I pociągnął krowę, która się zabiła.

Widać duże i porządne gospodarstwo. I do tego taki wspaniały ogród. Sam nie rośnie. Zwierzęta... jakie?
- Kury mam, bydło mam, świnie, cztery krowy. Nawet odstawiam mleko. Kur mam 40... Pewnie, że się opłaca. Wożę jajka do miasta.
Kto się tu czym zajmuje?
- Polem, rolą mąż, Lech, ale od niedawna pracuje przy autostradzie... Co tam robi? Wszystko. Jeździ, naprawia maszyny... Rośliny, jakie mamy w tym ogrodzie, zostały wyhodowane przez moją mamę, Helenę Lewicką. Produkowała na sprzedaż. Są bukszpany, forsycje, świerki konica, jałowce kolumnowe, cis, jałowce płonące...

I jest stawek. Piękne miejsce.
- Tylko nie ma czasu odpoczywać.
Hmm, ciekawe... Niech pani zwróci uwagę, że do domów na wsi nie ma już wejść od frontu. Do pani też się idzie furtką od frontu, ale trzeba przejść dokoła, żeby dojść do ganku i wejść od podwórza. Ludzie się zamykają. A na furtkach mają tabliczki z groźnymi mordami psów. Widziałem tu taki jeden. Straszna morda i zdanie mniej więcej takie: "Dobiegam do furtki w 5 sekund, a ty?". Nic zachęcającego...
- My mamy cały czas otwarte. Idzie się przez ogród. Trochę wąsko, bo ten bukszpan się rozkrzewił.



Mówmy o pani dalej. Dzieci?
- Czworo. Dwoje na studiach.
To ile ma pani lat?
- Osiemnaście.... Jestem wiceprezesem stowarzyszenia Kobiety Kwiaty Kociewia. Każda miała o sobie coś powiedzieć. Powiedziałem, że mam 18 lat i dostałam brawa.

Dobrze. Piszemy: osiemnaście... Co studiują te starsze?
- Syn fizykę komputerową. Ożenił się i mieszka na Kaszubach, w Sierakowcach. Córka studiuje w Słupsku historię. Druga córka chodzi do II klasy gimnazjum w Bobowie, a najmłodsza, ta z podstawówki, jest przyszłością naszego KGW. Jeździ z nami w stroju kociewskim, bierze udział w konkursach. Teraz pojedzie na powiatowy konkurs gwary kociewskiej.
Tyle ma pani tu pracy i jeszcze działa społecznie...
- Muszę znaleźć czas. Do tego mobilizują sukcesy... Tak się zastanawiam...
Tak?
- Przecież pan nie wie, jak ja się nazywam.

Co za problem. Jak pani się nazywa?
- Mirosława Dera.
No i widzi pani, już wiadomo... Teraz o waszym KGW... Jesteście fenomenem na skalę województwa. Wygrałyście najciekawszą konkurencję na wojewódzkim konkursie KGW w Żukowie "Kobieta na bezludnej wyspie". Jak to może być, że jesteście takie dobre? Gdzie odbywają się zebrania i próby?
- U którejś z dziewczyn. Przeważnie u przewodniczącej Krystyny Paszek. Schodzi się dziesięć dorosłych osób... Co roku dostajemy program...

Czy to koło ma tradycje, że jest takie dobre?
- W zeszłym roku obchodziliśmy 60-lecie. Mamy kronikę KGW... Ale ja należę do niego dopiero od 3 lat... Sukcesy nie wiążą się z tradycją. W kole są osoby młode. Dużo robimy same. Na przykład same zrobiłyśmy stroje. Spódnice mamy uszyte z materiału na zasłony. Tylko buty dostaliśmy trzy lata temu.

I wszystkie próby odbywają się w mieszkania prywatnych? Nie ma jakichś miejsc publicznych?
- Jest świetlica. Kiedyś wszystko tu organizowało KGW. Teraz, jak zostałam sołtysem, również i Rada Sołecka... Mamy dobry sponsorów. Pana Rajmunda Raczkiwicza i pana Andrzeja Derleckiego. Świetlica jeszcze nie jest wykończona, ale ale działa. Są zabawy, wigilia, imprezy dla dzieci czy zebrania wiejskie. O... mamy tam ładny kominek. Próby też tam robiłyśmy, bo miałyśmy tyle tych rekwizytów.

Czy jadąc do Jabłowa na konkurs powiatowy, myślałyście o zwycięstwie?
- My zawsze jedziemy z myślą, że wygramy. Trochę nas w Jabłowie komisja przetrzymała... Dwa lata temu też wygrałyśmy. Rok temu wygrały Koteże.
Niech teraz pani opowie o tym wielkim sukcesie w Żukowie. Ile było kół?
- Czternaście. Dwa z Kociewia - Lipia Góra (powiat tczewski) i Grabowo...

Tak pani podkreśla - "Kociewie"...
- Zawsze podkreślam "Kociewie"... Ostatnio byłam w Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej, a tam pani mnie pyta: "A Masła Kociewskiego nie chce pani spróbować?". Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej o tym maśle. Nasze mleko też jest w tym maśle...
Poprzednio na wojewódzkich się nie udało...
- Byłyśmy zniesmaczone. Nie miałyśmy żadnego wsparcia ze strony gminy i starostwa. Pojechały tylko koleżanki z Wysokiej i Bobowa. A w tym roku było inaczej. Towarzyszy nam dziewczyny, które z nami konkurowały w Jabłowie. Jechały do Żukowa trzymać kciuki. Były Lalkowy, Smętowo, Pączewo, Dąbrówka, Grabowo, Wysoka, Bobowo. Karszanek. I przyjechał cały autobus z Lubichowa i Zielonej Góry. Z gminy był przewodniczący Rady, pani skarbnik, Mikołaj Ossowski jako nasz fotoreporter, dwóch radnych z Grabnowa z rodzinami - z dziećmi i babciami. Byli ze Starostwa Kółek i Organizacji Rolniczych i ODR.

Pomówmy o waszym kabarecie.... Jak powstawał? Kto był autorem scenariusza?
- To nasze wspólne dzieło... Na pierwsze zebranie wzięłam małpkę i materiał - jakby skórę pantery. Pomyślałyśmy jednak, że w Jabłowie wszystkie zespoły będą miały palmy i małpy, i tak było. Padła myśl: a może przedstawimy tę scenkę jako sen? A jak sen, to musi być łóżko. Problem - skąd to łóżko. Musiałam wyciągnąć ze strychu moje. Jak łóżko, to musi wychodzić słoma. Jedna przywiozła poduchy, inna koc, jeszcze inna coś innego. Potem pytanie: jak ten sen przedstawić? Odpowiedź: zrobić parawan i chmurki. Koleżanka przywiozła wielki parasol i na to były przypięte te chmurki ze snem. Nikt tego nie reżyserował. Nie ma reżysera.

Tekst taki krótki, na jednej kartce...
- Bo pięciominutowa zabawa miała polegać na grze... Na przedostatniej próbie wyszło zakończenie, że Walenty mnie ciągnie tak mocno, że ja aż zrobiłam przewrót. "Ty musisz to zrobić. To musi być" - mówiły dziewczyny. I było. Tekst też się zmieniał. Po "śpij, stary, śpij" jest "Walanty, ty śpisz, czy ty nie spisz?". On: "No".. Ja: "Walenty, połóż rękę na mym łonie". On: "A co to je mymłon".

W Żukowie wygrałyście tę konkurencję bezapelacyjnie. Jak reagowali widzowie?
- Ludzie zwijali się ze śmiechu. Cały czas. Dziewczyny obserwowały jury i publiczność. A ja? Co mnie uderzyło? Leżałam w łóżku. Kiedy otworzyłam oczy, to ujrzałam kamery, aparaty, flesze. Te aparaty wokoło aż prawie wchodziły do łóżka w trakcie gry. Na innych występach tak nie było. Widocznie już samo wniesienie tego łóżka wszystkich bardzo zaintrygowało.

Co dalej. Jesteście świetne. Najlepsze w województwie. Czy posypały się propozycje występów?
- Na razie była jedna... Zobaczymy... Co tu jeszcze dodać. Koniecznie... Mamy wspaniałych, wyrozumiałych mężów, którzy nas wspierają.
Tadeusz Majewski

Kobieta na bezludnej wyspie



On - Walanty
Ona - Róźka

Śpią w łóżku, chrapią i gwiżdżą. Ona budzi się z krzykiem [OOO!!]

DIALOG:

W.: Co ci sie śniło?
R.: Ale miałam sen!
W.: Co ci sie śniło?
R.: Śniło mi sie, że byłam na bezludnej wyspie.
W.: Gdzie?
R.: Na bezludnej wyspie!
W.: No i co?
R.: To byłam ja i nie-ja... Jakoś inaczej wyglądałam. Twarz Klaudii Hifer, gabaryty Pameli Anderson, tej ze Słonecznego Patrolu, a nogi miałom po sama dupa!
W.: Jo? Szkoda, że to tylko śpik. A mnie tam nie było?
R.: Śpij, stary śpij!

R.: Walenty, ty śpisz, czy ty nie śpisz?
W.: No...?
R.: Walenty, połóż rękę na mym łonie.
W.: A co to je mymłon?

Walanty wierci sie w łóżku.
R.: Co ty sie tak roisz? Może kaczka ci podać?
W.: Cały nie zjam.
R.: Ty, ty z to laską śpisz? Tyś miał jo koło łóżka położyć, a nie w łóżko brać.

Leżą chwilkę. Teraz wierci się Rózia.
W.: Różka, co się tak wiercisz, jakby ci sie kłos w majdy zaplątał?
R.: Wiesz, Walanty, bym ci coś powiedziała. Ja ci sie musza do czegoś przyznać, ale nie... bo Ty bandziesz na mnie zły. Ja na ty bezludny wyspie jednak nie byłom sama...
W.: A kto tam z tobo był? Robinson czy Piętaszek?
R.: Ptaszka to on miał...
W.: Ja ci dam ptaszka! Mój ci nie wystarcza?! Ja ci dam kobieto ta bezludna wyspa!
R.: Walenty, to było ino raz! Bez grzechu, ale pod dostatkiem!

Oprac. Tadeusz Majewski
W pisowni zamiast "się" zastosowano "sie" i wprowadzono kilka innych zmian, żeby utrzymać konwencję dialogu prowadzonego w gwarze kociewskiej.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz