wtorek, 8 kwietnia 2008

Ollerowie. Nigdy się nie chodzi po różach

ŻYCIORYSY. Na stwierdzenie byłego burmistrza Skórcza Alojzego Koseckiego, że i tak dojedzie do połączenia miasta i gminy Skórcz, powiedział, że gmina dwunastego sołectwa nie chce...

Wielki Bukowiec. Dziwna architektura, zaskakujące układy uliczek i zabudowań. Gdy jest czyste powietrze, drewniane i murowane budynki piętrzą się jakby nad sobą, tworząc ciekawe kompozycje.

Do tego stare drzewa, na ogół lipy... No tak, przepraszam, były. Jeszcze niedawno. Wiele powycinano i to przy głównej uliczce... Podobno korzenie wchodziły do chałup przez podłogę. Jeszcze trochę powycinają, postawią kilkanaście betonowych ogrodzeń i za kilka lat nic już nie zostanie z tego uroku...

Uliczka się wywyższyła
Jadwiga (68) i Józef (66) Ollerowie mieszkają właśnie przy tej głównej uliczce, wiodącej od szosy Warlubie - Kościerzyna do ślicznej, trójdziałowej kapliczki w centrum. Ich czyściutkie i kameralne podwórko, zamknięte jak prawie wszystkie tutaj zabudowaniami gospodarczymi i wysokimi parkanami, jest starannie zagrabione. I leży wraz z domem z pół metra niżej niż ulica i chodnik. Tak to się ta uliczka z biegiem czasu - może przez dwa wieki - wywyższyła, chyba na skutek tego, że co pewien czas coś na niej kładli.





Wielki Bukowiec. Główna uliczka ma bardzo wysokie krawężniki i leży o pół metra wyżej niż zespowy poziom domu Ollerów (pierwszy po prawej|). Fot. Tadeusz Majewski

Poznali się na "więźniowym"
Jadwiga i Józef znali się od dziecka. Józef Oller pochodzi z Wolentala, Jadwiga - z domu Godlewska - stąd. Jak się poznali? Otóż po wojnie, za "komuny", w Wolentalu pracowali więźniowie. Tam dzieci szły sobie zarobić pieniążki: zbierać buraki, marchew, selery, pory. I tam się poznali oni, na tak zwanym "więźniowym"... "Więźniowe" - cóż za nazwa! I potem "kołchoz". Tu Ollerowie tłumaczą, że "kołchoz" to była spółdzielnia produkcyjna ("wszyscy na wsiach tak na nie do dziś jeszcze mówią"). Historia "kołchozu" w Wolentalu jest ciekawa przez to, że prawie jej nie ma... "Kołochoz" zaistniał, ale na krótko, gdyż rolnicy się rozeszli, nie chcieli być we wspólnocie. Za to zrobili im PGR... Ale najpierw było "więźniowe"... Tuż po wojnie poniemiecki majątek należał do Technikum Rolniczego w Skórczu, a gospodarstwo - do więziennictwa. Jadwiga i Józef chodzili na to "więźniowe". Jadwiga - 4 kilometry z Wielkiego Bukowca, na miejsce przed torami. Tam się poznali i od wieku 12 lat mieli się ku sobie. Dziś mają za sobą 43 lata pożycia małżeńskiego, a 50-lecie z tym chodzeniem ze sobą. Tak miało być - mówią. Rzadka teraz wierność, w czasach ciągłej zmiany uczuć jak w "M jak miłość", "Barwach szczęścia" czy "Modzie na sukces"... Z tego pierwszego okresu chodzenia wspominają, jak do Wielkiego Bukowca przyjechała karuzela. Jadwiga miała wtedy 18 lat. Bała się wsiąść. Józef wziął ją za rękę i rzekł, że z nim nie ma co się lękać. I tak już zostało. On potem sporo jeździł w delegacje, ale nie widział żadnej innej dziewczyny. Taka sielanka... Do końca może nie, jak to w życiu. "Bo w życiu nigdy się nie chodzi po różach - zauważa pani Jadwiga. Czasem idzie się po kolcach, ale razem zawsze można dojść do celu." Jakie ładne zdanie...



Jadwiga i Józef, czyli "w życiu nigdy się nie chodzi po różach. Czasem idzie się po kolcach, ale razem zawsze można dojść do celu. Fot. Tadeusz Majewski

Dziadek Józef pochodzi z Wiela
W 1965 roku wzięci ślub w Czarnymlesie, a rok później wyprowadzili do Starogardu. Zostawili ten domek w Wielkim Bukowcu, stary, jak prawie tutaj wszystkie. W chlewiku jest wyryta na cegle data - 1878 rok. Domek, który niegdyś kupiła jej babka dawno temu, w XIX wieku. Dla porównania teściowa, która już tu się urodziła, to 1906 rocznik... Czy Józef z dziada pradziada pochodzi z Wolentala? Pytam o korzenie. Okazuje się, że nie. Otóż jego dziadek, też Józef, z rodziną przeprowadził się do Wolentala z Kokoszkowych, gdzie w latach dwudziestych pracował na gospodarstwie i woził w konie mleko do mleczarni do Starogardu. Też stare dzieje, skoro ojciec Józefa, Alfons, to 1910 rocznik. A patrząc jeszcze głębiej na korzenie Ollerów? Ich syn Grzegorz mówił, że w internecie Ollerów jest mnóstwo i w różnych krajach... Ale dziadek Józef pochodzi z Wiela. Raz Jadwiga i Józef pojechali sprawdzić. We Wielu ludzie byli nieufni, a potem im powiedzieli, gdzie mieszkali Ollerowie. I że w kościele na ławce jest nazwisko Oller. Potem Józef się już co do tego pochodzenia całkiem upewnił, kiedy jego kuzyn potrzebował metrykę chrztu swojego ojca. Pojechał do Wiela i tam ją znalazł.

Oboje pracowali w Starogardzie
Jadwiga pracowała jako asystentka - pielęgniarka w szpitalu w Kocborowie 34 lata. Józef najpierw w Zakładzie Produkcyjno-Naprawczym Mechanizacji Rolnictwa (pracowało tam ze 300 ludzi). Potem, w latach 1966 do 1983, na warsztacie w PKS-ie (Państwowa Komunikacja Samochodowa przy Pomorskiej). Towarówka, autobusy i dźwigi - wielka firma, stale w czołówce krajowej. Dyrektorem technicznym był Jerzy Zimny, początkowo główny mechanik. A Mieczysław Bunikowski był dyrektorem głównym. Potem, od 1983 roku, Józef pracował jako krojczy w Spółdzielni Inwalidów "Pomorzanka". W 1990 roku wrócił do Wielkiego Bukowca, żeby zrobić remont domku, Jadwiga wróciła rok później, po przejściu 1 stycznia 1991 roku na emeryturę.

Powrót z blokowiska
Ich powrót do Wielkiego Bukowca był zaplanowany. Zresztą nie wracali jak po latach. Często tu byli, gdy chorowali rodzice. Wracali na lepsze. W Starogardzie mieszkali w bloku, gdzie źle się czuli. Z jednej strony okna, z drugiej balkony, wszystko na podglądzie. Tu mieli 1,48 hektara, murowany chlewik i przy nim stodołę... Józef wziął się za uprawę ziemi i drobną hodowlę. Pracował przez trzy lata. Po pierwszym roku zrobił opłaty za siew i opryski, a potem policzył, że do tej ziemi dołożył jedną emeryturę. W drugim roku maciora po wyproszeniu pośliznęła się i rozerwała - i było po niej i po prosiakach... Dał sobie spokój. Zajął się wykańczaniem domu. To mu bardziej pasowało. Na marginesie - z zawodu jest kowalem. Uczył się w kuźni w Skórczu, po lewej stronie przy wjeździe... Takich jak oni, którzy wrócili z miasta, jest tu dużo. A niektórzy, weźmy Cichonia, który mieszka w Gdańsku, przyjeżdżają tu na całe lato i coś grzebią.

Telefon miał tylko sołtys
Józef jest człowiekiem spokojnym. Ale się denerwował, widząc różnicę pomiędzy Skórczem a leżącymi dookoła miasteczka wsiami. Wieś dla Skórcza to zawsze był głęboki zaścianek. A już Bukowiec to w ogóle... Wszędzie dookoła mieli już doprowadzoną wodę, na przykład Wolental od lat 60., a tu nic. Telefon miał tylko sołtys. Józef chciał działać, zwłaszcza w sprawie wody. Ówczesny wójt opowiadał, że w ich wodzie są azotany i azotany, ale żeby ją doprowadzić, to nie miał koncepcji.
Przed wyborami w 1998 roku zaczęli go namawiać, żeby startował. Również Tereska Deptulska, wspaniała sołtys, która wszędzie była do ludzi... Tereska Deptulska... Józek Kabała od razu ją rozpoznawał z okna starostwa, tak często przychodziła walczyć o chodnik w Bukowcu. Oller w tych wyborach w okręgu Wielki Bukowiec - Nowy Bukowiec - Drewniaczki dostał najwięcej głosów. Potem został członkiem zarządu, w skład którego wchodzili: Erwin Maikła, Andrzej Klin, Antoni Flisik, Zygfryd Szweda, Jan Batkowski i Jan Błaszczyk. Zarząd był wtedy ciałem bardzo ważnym, bo decyzyjnym. Erwin Makiła został wójtem. Wybrała go Rada Gminy. Przed nim wójtem był Janusz Sala.

Podział wyszedł na korzyść
Józef Oller, od dwóch kadencji przewodniczący Rady Gminy, uważa, że podział na miasto i gminę Skórcz wyszedł na korzyść wsi otaczających miasto. Na stwierdzenie byłego burmistrza Skórcza Alojzego Koseckiego, że i tak dojedzie do połączenia, powiedział, że gmina dwunastego sołectwa nie chce. Z tym podziałem wiąże się gospodarczy sukces gminy wiejskiej Skrócz. I oczywiście z umiejętnościami wójta, władzy i pracowników urzędu. A Skórcz stracił, bo nie ma podatków od wsi. Podział według Ollera jest dalej zasadny. Szykują się nowe sukcesy. I nie ma warcholstwa. Zgodnie z nazwą grupy radnych - "Zgoda". Józef nie uważa, że taki brak podziału jest usypiający. Mają plan wieloletni, przyjęty przez Radę Gminy, i według tego planu gospodarka w gminie idzie, jak powinna. Oczywiście ten plan nie wyklucza promowania nowych pomysłów. Na przykład kwestia szkół... Takie Mirotki. Nie ma pomysłu. Oczywiście w założeniach Rady nigdy nie było, żeby ją zamykać. Tę czy jakąkolwiek inną szkołę w gminie. Po prostu trzeba czekać, a nuż będzie więcej dzieci... Inna sprawa, że koło 100 uczniów dochodzi do szkoły w Skórczu. Chodzą do Skórcza, bon idzie do Skórcza(w sumie z 400 tysięcy złotych), a gminny autobus je przywozi.



Jeden z licznych starych domów w Wielkim Bukowcu. Fot. Tadeusz Majewski



Uliczka prowdzi do centrum Wielkiego Bukowca, gdzie stoi śliczna, trzójdziałowa kapliczka. Fot. Tadeusz Majewski


Jeszcze o tych wyciętych drzewach
Oczywiście dla gminy i tak Skórcz jest stolicą. W soboty wszyscy jadą tam na rynek. I Skórcz też się zmienia na korzyść. Ale gmina również, może w szybszym tempie. Józef się cieszy, jak co roku widzi wyniki wspólnej roboty. Na przykład kawał drogi. W zeszłym roku powstał asfalt na Nowy Bukowiec. Ludzie żartobliwie mówią "droga szybkiego ruchu". Teraz ten asfalt pójdzie przez całą wieś i do szosy na Skórcz... Jeszcze o tych wyciętych drzewach. I tym betonowym płocie, który ni stąd, ni zowąd stanął naprzeciw ich domu... Rada nie ma nic do powiedzenia na to, co kto robi na swojej posesji. A korzenie rzeczywiście wychodziły w środku domu przez piwnicę. A krawężniki są tak wysoko, bo tak sobie życzy powiat. I jeszcze ulice - czy nazwać w Bukowcu (przecież stąd pochodzi tylu słynnych ludzi)? To koszt dla gminy. I ludzie w większości chyba by tego nie chcieli. Przykład. Były dwa Kranki: Krenek 1 i Kranek 2, a teraz jest Kranek, ale ponumerowany. I jest dużo lepiej... Hmm... Ulice. Z tym Wielkim Bukowcem jest dziwnie. Tutaj nawet nie nie można zrobić KGW.
Tadeusz Majewski



Jadwiga i Józef w Bolonii przy grobie Alojzego Ollera, który przeszedł Monte Cassino, a zginał tragicznie tuż po wojnie. Repr. M-K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz