niedziela, 31 lipca 2005

Wandry Kociewskie 2005

Wandry Kociewskie 2005 pieszo i rowerem po Kociewiu

Sołtys o wsi

Kolincz jako pierwsza podmiejska wieś miał być sypialnią Starogardu. I w sumie jest, ale trochę z zazdrością patrzy dzisiaj na boom budowlany w Lipinkach, Koteżach, Nowej Wsi czy w Rokocinie. O zmniejszonym zainteresowaniu Kolinczem zadecydowała róża wiatrów, niosąca w tę stronę "zapachy" z polpharmowskiej oczyszczalni.





Od mostu do mostu

Droga do Kolincza jest kręta i nienajlepszej jakości. Sołectwo zaczyna się od mostu nad Wierzycą (blisko stąd to Owidza), a kończy na moście nad... Wierzycą (blisko Klonówki). Bardzo ciekawe i urozmaicone widoki na tym odcinku wyjaśniają, dlaczego w latach peerelowskich zaczęto tu budować sporo jak na tamte czasy bogatych domów. Z wielkiej skarpy, biegnącej równolegle do szosy, rozciąga się szeroki widok na dolinę, a za nią na las. W dolinie kopią stawy. Dalej mija się budynek z czerwonej cegły, niewątpliwie kiedyś pałac. Atrakcją byłaby - już bliżej drugiego mostu - stara i czynna elektrownia wodna, wymieniana w przewodnikach, gdyby nie "zasieki" zabraniające wejść na jej teren. Przed elektrownią na niebagrowanym od dawna rozlewisku zadomowiły się łabędzie. Porośnięte wzgórza i wąwozy, te bliższe Klonówki, mają swoje legendy. To tu ukrywali się - podajemy za Józefem Milewskim - bracia Maternowie.

Sołtys od 18 lat

Roman Szrejder, mieszkający w centrum Kolincza, naprzeciw wyniosłej figury Matki Boskiej, jest sołtysem wsi od 18 lat. Konkurencji nie ma. W przeciwieństwie do innych wsi i w innych gminach do sołtysowego stołka nikt tu się nie pcha, może dlatego - co zauważa - pan Roman - że praca sołtysa - zbieranie podatków i inne zajęcia - to nie jest takie byle coś.

Czy jest tu jakiś rolnik?

- Tak, Kolincz od dawna miał być sypialnią Starogardu - potwierdza nasze informacje sołtys. - I w zasadzie jest. Trudno się dziwić, że swojego czasu wybrano to miejsce. Ziemie słabe, na ogół szóstej klasy i szóstej zalesiania. W latach 80. podzielono sporo działek. Wybudowało się wielu mieszkańców Starogardu. Dziś Kolincz liczy około siedmiuset zameldowanych mieszkańców, do tego trzeba by dodać szacunkowo około dwustu niezameldowanych, takich, co już mieszkają, a jeszcze nie mają pokończonych domów.

A czy jest tu jeszcze jakiś rolnik? - pytamy.
Na twarzy Romana Szrejdera widać frasunek.
- Rolnik... Można policzyć na jednej ręce. A takich z prawdziwego zdarzenia to nie ma. Mieszkają za to mechanicy i stolarze. Byli też hodowcy pieczarek. Ja sam jestem rolnikiem, ale tylko z zawodu. Pracuję w Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej.

Działek jest sporo

Działek do kupienia w Kolinczu jest sporo. Sam sołtys ma do sprzedania w sumie półtora hektara. Został już ujęty w planie zagospodarowania. Cena ziemi - 10 złotych za metr kwadratowy. Biorąc pod uwagę, że to pod miastem, nie za dużo. Ale dzisiaj ludzie wybierają inne wsie.
- Budownictwo ruszyło pod Lipinki Szlacheckie (przy szosie Starogard - Pelplin), co mnie dziwi. W Rokocinie, Koteżach.
Najbardziej bolą te Lipinki, bo stosunkowo blisko. Mają potężną przewagę - planowany zjazd z autostrady w Ropuchach, a więc 3 kilometry od wsi. No i nieco dalej od Starogardu, ściśle mówiąc - do Polpharmy.
- W ciągu ostatnich pięciu lat - liczy sołtys - w Koliczu nie wybudowano więcej niż dwadzieścia domów. Za to, trzeba przyznać, powstały całkiem ciekawe - bungalowy, jeden na styl góralski, częściowo z drewna.

Ulice bez bohaterów

W Kolinczu jest 112 numerów domów przy siedmiu ulicach: Głównej, Sportowej, Polnej, Krętej, Sosnowej, Leśnej i Brzozowej. Ulice powstały dawno. To "dawno" oznacza 10 lat. Nazwy ogólne, bo to bezpieczne.
- Nie szukaliśmy bohaterów, nie szperaliśmy w historii, ponieważ za pięć lat taki bohater mógłby już nim nie być. Zresztą nie zachowały się żadne dokumenty.
Przez chwilę rozmawiamy o znanych tu z dziada pradziada rodzinach Zakrysiów i Negowskich.

Taki Antoni Zakryś... Znany rolnik, fachowiec. Nie bohater?

- No tak, Antoni Zakryś to była postać. Antoniemu Zakrysiowi zawdzięczamy asfalt i autobusy. Udzielał się społecznie. Rzeczywiście, był wielkim fachowcem od rolnictwa. Z hektara miał tutaj więcej jęczmienia niż na Żuławach. Na IV klasie. A niejaki Kłonica z jego rodziny był w ministerstwie rolnictwa.

To przez różę wiatrów


- Kolincz ciągnie się od mostu do mostu, cały czas przy Wierzycy. Zakole rzeki to wielka atrakcja wsi. I ten wspaniały teren. Do sołectwa należą też Brunswald i leśnictwo Kochanki, położone w dużym lesie - odpowiada sołtys na pytanie o atrakcje wsi. - Dlaczego ten rozwój Kolincza został przyhamowany? Przez różę wiatrów, pchających tutaj "zapachy" z oczyszczalni, zwłaszcza tej polpharmowskiej. Kilku lat temu to się jednak zmieniło. Dzięki Ludwikowi Pierzgalskiemu, który przykrył słomą ścieki z oczyszczalni, aby ten zapach z Polpharmy zlikwidować.

W rzece są nawet pstrągi

Sporo też się zmieniło, jeżeli chodzi o czystość rzeki.
- Woda w Wierzycy przez ostatnie kilka lata bardzo się oczyściła - opowiada pan Roman. - Jest ryba. Szczupak, płoć, pstrąg i troć. To ryby żyjące przecież w czystej wodzie. Wędkarze łowią na zalewie koło elektrowni... Tak to się wszystko zmieniło w latach dziewięćdziesiątych. Przez te oczyszczalnie. A jeszcze w latach osiemdziesiątych ryby tutaj nie było wcale. Co trzeba jeszcze zrobić? Ano uporządkować rzekę.


Kajaki od mostu do mostu

- Mam 54 lata. Za mojej pamięci tylko raz, w latach sześćdziesiątych, czyścili rzekę. To ważne, bo na tym odcinku, od zakola przy pierwszym moście do drugiego mostu, odbywają się nawet spływy kajakowe. Od zakola, przy elektrowni w Owidzu, przez Barchnowy, Kolincz, do elektrowni pod koniec Kolincza, będzie z 10 kilometrów. Tak ta rzeka meandruje. Kajakom przeszkadzają przewrócone drzewa w rzece.

Kajaki to dzisiaj biznes. Wdę obsługuje kilka firm. Może pan by się za to wziął?
- Nigdy o tym nie myślałem i nie ma zamiaru myśleć. Do tego trzeba mieć żyłkę. Zresztą ja mam ciekawą pracę. Pobieram próbki mleka z części gminy Starogard, z gminy Osieka, Skórcz i Smętowo i wożę na badania do laboratorium w Malborku.

Znowu kupują ziemię

Ostatnio widać, że przez te pozytywne zmiany w przyrodzie coś w Kolinczu drgnęło. Ludzie na powrót zaczęli kupować ziemię, choć nie na taką skalę, jak w Lipinkach. Kopią też stawy, budują coś na swoich posesjach. Większość jest zajęta swoim przydomowy terytorium.

- Trudno się dziwić - zauważa sołtys. - Z dwie trzecie to ludzie z miasta - młodzi, pracujący w mieście, wychowujący dzieci. Na wspólną działalność za dużo czasu nie mają. Na zebrania sołeckie też nie przychodzi ich za wielu, a jak już, to zgłaszać typowe sprawy, dotyczące stanu drogi i oświetlenia. Młodzież? Ma w budynku poszkolnym świetlicę, trzy razy w tygodniu zajęcia. W niedzielę wieś ma tam mszę. Jest też w Kolinczu boisko, młodzież gra w lidze gminnej.


Wychodzimy z domu sołtysa. Podoba nam się krótka ścieżynka z kamienia. "Wymyślił" ją syn sołtysa. Kamień wygląda dużo ładniej niż polbruk. Naprzeciw domu, po drugiej stronie szosy, stoi Matka Boska. Ładna, sporych rozmiarów. Akurat spośród liści pada na nią słońce. - Przedwojenna. Przechowywał ją za okupacji mój dziadek Józef Szrejder - mówi sołtys.
I nie ma bohaterów?
Tadeusz Majewski, Marek Grania

Zdjęcia: Sołtys Roman Szrejder. Matka Boska z Kolincza ma swoją okupacyjną historię.
Budynek po byłej szkole w Kolinczu. Przeniesiony z Kupiów drewniany dom.

Za tygodnikiem Kociewiak - piątkowy dodatek do Dziennika Bałtyckiego.

O pałacu w Owidzu

Nie piszemy tu dzieła historycznego, więc pytanie "Kiedy powstał majątek w Owidzu?" zostawiamy bez odpowiedzi. Chociaż owszem, w rozmowach padają daty - 1902, może 1905 rok. Ktoś też rzuca liczbę 350 (lat - tyle ponoć mają dęby w parku). Ale to nas nie interesuje. Nie piszemy tu też prognoz, więc nie odpowiadamy tu na pytanie "Kiedy owidzki pałac zawali się do reszty?". Chodzimy po terenie byłego majątku, rejestrując stan dzisiejszy.



Pałac dam (tytuł prasowy)

Pałac musiał być śliczny

Musiał radować oko, o czym świadczą resztki - ładne drzwi, przymętlony od brudu witrażyk nad nimi, kute kwiaty przy futrynie, żelazny deszczochron. Po lewej (patrząc od frontu, gdzie kiedyś - adgadując po geometrii nasadzeń drzew i śladach dawnej drogi - musiało istnieć rondo, elegancki zajazd dla powozów przyjeżdżających w gości "Maine Damen i Maine Herren") stoi interesująca wieżyczka, pokryta ocynkowaną, zdobioną blachą. Wszystko to chyba jakieś rokoko. Środkowa część pałacu już się zarwała. W ciemnej dziurze widać niczym bebechy patroszonej gęsi schody. Podobnie z drugiej strony. Ruiny w części środkowej, niszczejący, obszerny ganek, przez który "Maine Damen i Maine Herren" wychodzili sobie pod przeciwsłonecznymi parasolami do parku.

Zawalić, bo wstyd

Pałac czym prędzej powinien się zawalić, bo wstyd. Jeszcze - w ramach integracji unijnej - przyjadą tu prawłaściciele i będą stukać jak z maszynowego karabinu fotki, pokazując u siebie nasz "ordnung". Polski właściciel, z okresu międzywojennego, przyjechał tu całkiem niedawno, bo w 1998 roku.


Przyjechał w wieku 94 lat, via Poznań z dalekiej Kanady. Nie szedł do pałacu - jak opowie nam później obecny właściciel Tadeusz Dietrych - a przyszedł do jego skromnego mieszkanka, stojącego obok. "Nie pójdę, gdyż boję się wspomnień" - miał rzec. To wówczas zapewne - widząc stan pałacu - pan Chącia, pomimo wieku przytomny na umyśle jak mało który nastolatek, doszedł do wniosku, że nie ma tu przed nim przyszłości. Dwaj jego synowie też nie byli zainteresowani majątkiem, co gorsza - nie dostrzegli żadnych perspektyw w tym kraju. Starszy pan zrzekł się majątku na rzecz państwa.

Wędrujemy przez park

To jeden z trzech najciekawszych parków przypałacowych (pierwszy: Mirowo - gm. Skarszewy, drugi: Kopytkowo - gm. Smętowo - taka jest nasza kolejność). Po prywatyzacji przynajmniej ktoś kosi tu chwast i badacze drzew oraz tropiciele śladów dawnych założeń parkowych nie muszą łazić przez pokrzywy. Tu, po wielkich dębach i niestety zaatakowanych przez robactwo kasztanowcach, ledwie dają się odczytać:

prosta aleja, wiodąca do bramy na Janowo; wzgórek otoczony drzewami, gdzie kiedyś musiała stać świątynia dumania; szeroka polana nad stawami z jakimś ciekawym egzemplum drzewa; dwa połaczone przepustem stawy (nad tym przepustem zapewne szedł kiedyś mostek). Dziś park żyje po swojemu, zatopiony w sobie. Śpiewają nawet ptaki. Na pniach parzą się w śluzie winniczki. Siedzą po kilka na pniu, wiszą na liściach - mnóstwio ich. Burek, który towarzyszy nam w wędrówce, nagle wyrywa do przodu, zaczyna ujadać i równie raptownie milknie. Coś schwytał. Podchodzimy - w pysku dzierży kreta. Mało kto z ludzi widział kreta, podobnie jak kret nie dostrzega nas. Ślepi jesteśmy na siebie, bo żyjemy w różnych światach. Odganiamy burka, który już, już zaczyna się tarzać na krecie w jakimś wojennym tańcu radości. Kret ma dziwaczne, jakby zgięte do pływania łapy. Jeż to dziwny zwierz, ale kret jeszcze dziwniejszy.

Uwaga, pszczoły!

W nasłonecznionej części parku ule. Nad jednym z nich z dymiarką w dłoni widać pochyloną sylwetkę profesora Sz.


Wygląda w stroju pszczelarza jak kosmita. Dostrzega nas, mówi,
żebyśmy się oddalili. Z pszczołami nie ma żartów. Na małym podwórku Tadeusza Dietrycha zgormadziło się tyle rozmaitych gatunków zwierząt, że w dniu tym z powodzeniem można by tutaj nagrywać sekwencję do filmu o Arce Noego.

Szkoła za bardzo nie chciała

- Pochodzę z Jelenia, koło Piaseczna. Jestem stary ministrant, istny Kociewiak - opowiada o sobie Dietrych. - W 1970 roku skończyłem tu technikum, a potem pracowałem w SKR-ach koło Pucka. Po wojsku profesor Kołodziejczak zaproponował mi tu pracę, na gospodarstwie pomocniczym technikum rolniczego. I od 1979 rozpocząłem jako zootechnik. Gospodarstwo miało 250 hektarów. Już w 1994 roku mogła być prywatyzacja, ale jakoś do tego nie doszło... W 1994 roku zostałem kierownikiem gospodarstwa.

Ale takie gospodarstwa istnieją przy szkołach rolniczych...
- Tutaj niestety, szkoła nie bardzo chciała. Nie tak, jak w Bolesławowie. Pałacem też nikt tak na serio się nie interesował. Do tego przyszły nieszczęścia. W grudniu 1995 roku spaliła się obora... Zostałem już wtedy kierownikiem. To był dla mnie chrzest bojowy. 130 sztuk bydła, krowy mleczne i spaliła się pasza. Niektórzy chcieli coś z tego "wyciągnąć". Dużo mi wówczas pomógł Adam Kurkowski, kierownik gospodarstwa z Linowca.


Jestem chłopem, nie Panem

- Tak więc byłem szefem tego gospodarstwa. Potem stanąłem do przetargu - ciągnie Dietrych. - Wartość? Ma tu jedynie bydło. Znam je bardzo dobrze. To jedyna gałąź na przyszłość. Park z pałacem zajmują 2,7 hektara. Samo gospodarstwo 6 hektarów. Ziemia - 137 ha.

A ten pałac? Nie da się go uratować? Byłby pan - mieszkając w pałacu - Panem.
- Jestem chłopem, nie Panem, nie hrabią, a hodowcą. Mnie pałac nie interesuje. Od trzech lat staram się go sprzedać wraz z parkiem. Za ile? W ogłoszeniach za 350 tysięcy złotych. Osobno parku nie da się sprzedać, bo to jeden zespół dworsko-

parkowy. Na przetargu tego nie chciałem, ale powiedziano mi: wszystko, albo nic. Ja mam 50 krów, 50 macior, produkuję około 1000 prosiaków rocznie. Przy owcach chodzi córka. Ma 50 matek, w sumie 86 z przychówkiem. Na mleku zarabiam. Ceny prosiąt są różne, ale jeszcze do nich nie dokładałem. U mnie kosztuje 150 złotych sztuka, a na rynku góra 130 złotych. Mam drożej, bo to towar dobry genetycznie. Owce? Polskie owce wędrują do Włoch, Hiszpanii, stare matki do krajów arabskich. U nas to mięso nie przypadło do gustu. Ja jem baraninę. Bardzo mi smakuje.

A propos pałacu... Popada w ruinę. Całkowicie.
- Waliło się już w 2003 roku... Konserwaator zabytków? Jak długo tu pracuję, nikogo takiego w Owidzu nie było.

Chciał ktoś kupiś ten zespół?
- Byli klienci chętni już płacić, tylko problem stwarza rządcówka koło pałacu. Oni nie chcieli z rodzinami. Jednego odstraszył smród polpharmowskiej oczyszczalni. Czasami o pierwszej czy drugiej w nocy trudno oddychać. Ten smród idzie takim powietrznym kanałem na Owidz.

Po nocach ból głowy

Czy ktoś kiedys robił w Owidzu badania dotyczące wpływu powietrza znad oczyszczalni na wasze zdrowie?
- Badań zdrowotnych nikt tutaj nie robił... Mnie to już przeraża. W tym roku zdarzyły mi się poronienia bydła. W 8. miesiacu. Po takich nocach, kiedy szedł ten smród. My też wstajemy czasami z bólem głowy... Ja nie wiem, czy to od oczyszczalni. Być może przyczyniły się te niespotykane temperatury.

Zacząłem słyszeć ptaki

Park jest cenny. Ma pan jakieś stare zdjęcia - parku, pałacu?
- Nie mam. Pewnie, że park jest cenny. Dęby mają około 350 lat. O park dbam, na ile mogę. Nasadziłem parę drzewek. Stawy są przepływowe. Zbierają wody opadowe z pól i odprowadzają do Wierzycy.

Kiedyś to była całość... Pałac, majątek, nawet gorzelnia, zabudowania gospodarcze. Wszystko pracowało na pałac, ekonomicznie się to spinało. Teraz to się podzieliło. Nie ma powrotu do przeszłości?
- Na pałac trzeba potwornych pieniędzy. Nigdy z tego gospodarstwa nie będę takich miał. Wolę je wydać na maszyny.

Chwali sobie pan przejście na swoje? Rolnicy, pomimo wejścia do Unii, nadal narzekają. I ja ich rozumiem - to jest cieżka harówa, o czym nie mówią media.
- Rolnicy cały czas narzekają. Ale niech sobie przepracują w firmie państwowej dziesięć lat za 600 złotych. Wcześniej, jako kierownik gospodarstwa, zawsze żyłem pod presją. Każdy coś do mnie miał. Dopiero od 2000 roku, kiedy jestem na swoim, zacząłem słyszeć ptaki.

Ładna metafora.
- To nie metafora. To fakt. Krowy na drodze narobiły, już dzwonili. Jakby to nie było gospodarstwo.

Czy wrócą tu?

- Mam dwóch synów. Błażej i Łukasz pokończyli studia rolnicze w Olsztynie. Błażej mieszka od trzech lat w Anglii. Zajmuje się ochroną roślin. Też się uczy, aby uzyskać tamtejszy certyfikat na ochronę roślin. Co tydzień dzwoni. Łukasz pracuje w ODR-ze Szczebietowo. Córka Natalia (ta, która zajmuje się owcami) zdała maturę i dostała się do Olsztyna. Cała rodzina pracowała na gospodarstwie i ma takie zamiłowania.

Czy dzieci wrócą, by panu pomóc?
- Błażej mówił mi niedawno, że w Starogardzie nie spotkałby tylu znajomych ze szkoły średniej i ze studiów, co w Londynie. W czternaście osób zrobili sobie grilla w parku w Londynie. Podejrzewam, że wielu "oleje" nasz kraj i nie wróci. Czy syn wróci? Nie wiem. Najstarsza córka Emilia zajmuje się dziećmi z autyzmem. Ma osiagnięcia. Myśli, żeby zająć się tutaj hipoterapią. Najmłodszy syn Fabian ma 7 lat. Zawsze przede mną czyta gazety związane z rolnictwem i zaznacza najważniejsze tematy. Robi mi streszczenia. Coś w sobie ma do tego zawodu.

Park ogrodzę

A jak tego parku nikt nie kupi, to co pan z nim zrobi? Nie mógłby to być park podmiejski, do zwiedzania?
- Ja chcę go w tym roku ogrodzić. Bo w pałacu było włamywanie. Wynieśli 200-kilogramowe zabytkowe kaloryfery. Zniszczyli przy tym schody. Ludzie robią też w parku burdy. Poznikały pokrywy na studnie... Prowadzi pan akcję "Skansen dla Kociewia". Do takiego skansenu podarowałbym ten pałac, a raczej to, co z niego zostało.

To się tak mówi - "podarowałbym".
- A podarowałbym. Jestem Kociewiakiem, proszę pana.

Konserwatora zabytków za czasów swojej pracy tutaj pan nie widział. A czy ktoś badał drzewostan w parku?
- Nikt nie badał. To się tylko tak pisze - "pod opieką konserwatora zabytków". Ale nic z tego nie wynika.
Tekst foto Tadeusz Majewski, Marek Grania

Na zdjęciach: Natalia Dietrich wśród owiec. Tadeusz Dietrych prezentuje prosiaczka. Sprzedaje je drożej, niż "chodzą" na rynku. Pałac w Owidzu to dzisiaj ruina. W ciemnej dziurze jak bebechy schody. Profesor Sz. ostrzega - nie zbliżajcie się. Jesteście w strefie pszczół. Ogromny, podobno 350-letni dąb rozcapierza sześć palców. Idziemy śladami alei, przy której posadzono kiedyś dęby. Dziś są ogromne.. Na każdym pniu winniczki. Zwisają również z liści. Jeden z dwóch stawów w owidzkim parku.

Za tygodnikiem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Pinczyn. Anna Juraszewska

Pokazać dobrą stronę świata

Anna Juraszewska. Starsza, dystyngowana pani. Na wieczorze poetów kociewskich i gdańskich w Cisie mówiła jakże inne wiersze od tych gabinetowych, intelektualnych i przeintelektualizowanych. - Byłam przestraszona. Jedynie moje wiersze były rymowane, takie do zaśpiewania - mówi trochę zażenowania. - Proste i o przyrodzie, bo przyroda uszlachetnia człowieka.


O nazwach ulic

Sołtys Wielbrandowa (gm. Skórcz) Grzegorz Klowczyński - jak każdy rolnik o każdej porze - jest zajęty pracą. Ma dla nas kilkanaście minut. Temat? Nazwy ulic w - co tu dużo gadać - małej wsi.





Uciekamy od bohaterów (tytuł prasowy)

Jest różnie

Na ogół wioski nie chcą ulic. Raz - każdy na wsi wie, gdzie jest jaka ulica, dwa - koszty. A jednak jakieś oznaczenia, przy coraz większej mobilności Polaków (wizyty i rewizyty, zjazdy rodzinne, turyści, akwizytorzy itp.) powinny być. W sprytny sposób problem rozwiązano w Suminie, w gminie Starogard. Po prostu na początku ulic poustawiano znaki - strzałki pokazujące, jakie są przy danej ulicy... numery (domów). W ogóle gmina Starogard pod względem oznaczeń zdecydowanie wyróżnia się w naszym powiecie. Niejedne wioski mają bardzo estetycznie wykonane tablice z planem miejscowości, z drogami, budynkami i atrakcjami turystycznymi. Tak jest na przykład w Brzeźnie Wielkim, które przecież wcale nie jest wielkie i specjalnych atrakcji turystycznych nie ma. Co natomiast warto zapamiętać - mieszkał tu nasz mistrz celuloidowej piłeczki Andrzej Grubba.

Nie ma patronów

Ulice ma maleńka wioska Wielbrandowo (gmina Skórcz). - Inicjatywa nazw ulic we wsi Wielbrandowo wyszła z Urzędu Gminy - mówi sołtys Grzegorz Klowczyński. - Później została pozytywnie podjęta przesz Radę Sołecką.
Mieszkańcy wsi, podobnie jak i sołtys, byli za nazwami ulic. A to, czego chcą mieszkańcy, jest święte. Jak bardzo święte, przekonaliśmy się na własnej skórze. Otóż w trakcie rozmowy z sołtysem dostało nam się za reportaż w "Kociewiaku" pt. "Pszczołami narabiam". Tekst generalnie optymistyczny, o pszczelarzu, ale jedno zdanie mocno zdenerwowało mieszkańców. Chodziło o barwy odnowionej kapliczki (zadaliśmy delikatne pytanie, czy aby "kolorystycznie nie została przecukrzona").

- Wieś - mówi sołtys - bardzo się zdenerwowała. I pytała, jakim prawem ktoś śmiał krytykować. Społeczeństwo wybrało i nic komuś z zewnątrz do tego.
Czyżby? Wyjaśniamy. Według prawa to, co w miejscowości jest widoczne dla osób przejeżdżających, to co stoi na przykład przy publicznej drodze, jest dobrem wspólnym, całego narodu. Włącznie z widoczną od publicznej strony stroną prywatnego domu. Krytyce podlegają też znaki z nazwami ulic.

Nie ma bohaterów

Nas w Wielbrandowie ciekawiła jedna sprawa - w jaki sposób wybierano nazwy ulic.
- Nazwy ludzie sami uzgadniali, na zasadzie Janek, Franek mówi taka, siaka - żartobliwie ciągnie sołtys. - Trzech mieszkańców chciało Brzozową, ktoś rzucił inną nazwę. Dyskusja trwała miesiąc.
I tak w Wielbrandowie od ubiegłego roku mamy ulice: Grabowska, Gniewska (określające miejscowości, do których ta drogą można dojechać), Podgórna (wskazująca na ukształtowanie terenu), Polna (od wywieść w pole?), Brzozowa, Sosnowa (od drzew), Główna, Boczna (od roli, jaką pełnią we wsi).

A nazwiska lokalnych bohaterów?
- Nazwisk nie chciano - autorytatywnie stwierdza Klowczyński. - Nikt tu nic po sobie nie zostawił. To była wioska niemiecka.

Nie ma gwary

Nie tylko w Wielbrandowie uciekają od nazwisk lokalnych bohaterów. Nawet wtedy, gdy łatwo ich odszukać. Szkoda, zawsze to miłe, jak ktoś z rodziny ma ulicę nazwaną imieniem i nazwiskiem dziadka - niekoniecznie księdza, żołnierza czy patrioty. Może to przecież być na przykład jakiś znany rzemieślnik. Nie ma też w nazewnictwie ulic nazw gwarowych.

Klasycznym przykładem, gdzie o coś takiego aż się prosi, jest Osiek, serce Kociewia - jak mówił suweren Ciemnogrodu Stanisław Cejrowski. Kwiatowa bezlitośnie zastąpiła tu Klampsią Tryftę i nikt nie ma zamiaru tego zmieniać. W Starogardzie dawno uciekliśmy już od takich nazw jak: Amt, Freda, Piekiełki, Rata, Abisynia itd. Jakoś tylko te nazwy nie chcą uciec z naszej pamięci. Nazwa Piekiełki, których etymologia jest znana dzięki Biernackiemu, ciągle trwa i nie ma zamiaru umrzeć. Czas chyba to miejsce, gdzie kiedyś były miejskie łazienki, tak właśnie nazwać oficjalnie. Inna sprawa - trudno sobie wyobrazić księdza poświęcającego Piekiełki.

A to kosztuje

Chcemy mieć ładniej we wsi, w miejscowości? Nazywajmy ulice, stawiajmy ładne znaki (najładniejsze są w Kaliskach - z herbem i zawijasem). Należy przy tym jednak pamiętać o kosztach. Nie mówimy o koszcie samych znaków - to bierze na siebie gmina. Koszty zaczynamy odliczać, kiedy trzeba pojechać do starostwa i do innych urzędów (to też koszty), by zmienić: dowody osobiste, dowody rejestracyjne samochodów, ciągników, przyczep (niektórzy rolnicy mają kilka ciągników i przyczep), prawa jazdy (często mają je w rodzinie cztery osoby), kosztuje też zmiana w dokumentach firmy, jeżeli ktoś ją ma. Przy tym wszystkim koszt wymiany pieczątki (-ek) to fraszka, jakby kropka nad i.
Tekst i zdjęcia Tadeusz Majewski
1. Sołtys Wielbrandowa uważa, że wieś nie ma bohaterów.
2. Ładna tablica z planem Brzeźna Wielkiego.
3. A tak wyglądają tabliczki z nazwami ulic w Kaliskach.

Za Dziennikiem Bałtyckim.

Po roku na polu namiotowym

Przy zakolu Wdy, przy moście, przy ośrodku ZUS-u bez tablicy informacyjnej, jest wielkie pole dla kajakarzy. Z Czarnej Wody do tego miejsca płynie się 3-4 godziny wiosłując, 6-8 leniuchując. Pierwszego maja było tu trzysta osób!




Czarne w jasnych kolorach (tytuł prasowy)

O szybko rosnącej popularności Wdy jako rzece spływów kajakowych pisaliśmy w tym roku sporo. Równolegle z tą rosnącą popularnością rośnie rzeczny biznes. Powstają firmy wypożyczające kajaki. A co na brzegach?

Zapłać za zdjęcie
Pole namiotowe w Czarnem powstało trzy lata temu. Założyli je młodzi Słomkowie (stąd nazwa "Słomka"). W tym roku przejął je Bogdan Prabucki. Przejął? Źle powiedziane. Zostało w rodzinie.

Chodzimy po polu w sobotę wieczorem, robimy zdjęcia. Ludzi wielu. Na boisku do piłki plażowej komplet. Choć to zbieranina z Polski i ze świata (Wdą spływa sporo Niemców), grają na całkiem przyzwoitym poziomie. Na ławkach przy grillu siedzą jakieś kobietki. Uśmiechają się zachęcająco, kiwają głowami.
- A na jakiej stronce (internetowej - przyp. red.) te zdjęcia będą? - pyta jedna z nich.

W gazecie. Zrobić?
Kobietki z Malborka są chętne. Zresztą same kiwały. Ale od prawej krokiem pantery zachodzi babeczka w czapeczce z daszeczkiem.
- Ty, a po co?

Do gazety.
- Słuchaj, ty, to zapłać! Ja mam swoje lata i coś wiem. Zapłać!
Ma oczy zimne jak świąteczny karp. A "swoje lata" to tak circa połowa moich.
Panie na ławkach są zdeprymowane. Kobiecie pomyliła się rola w filmie z plażą.
Na wszelki wypadek zdjęcia gości, siedzących pod zadaszonymi wiatami i cieszących się ciepłym, przemijającym jak rzeka wieczorem, robimy już z daleka.

Z okna budki


Z okienka gastronomicznej budki, gdzie siedzimy z Bogdanem Prabuckim, jego synem Andrzejem i Danką Pilsen, widać, jak tu wszystko żyje. To przyjemne, jak ktoś - robiąc biznes plan, teoretycznie założenia - widzi potem, że w praktyce się to sprawdza. Kajakowy zajazd "Słomka"... Dobre.
- To istnieje dopiero trzy lata. Jak było? Pierwszy rok w miarę dobry - opowiada pan Bogdan - drugi, czyli zeszły rok - bardzo słaby. Teraz jest nieźle.
Po kolei przez okienko budki wyławiamy i nazywamy poszczególne fragmenty pola. Miejsce na obozowisko, stałe miejsce na ognisko, zadaszone ławy, toi toi, boisko do plażówki, do kometki, huśtawki dla dzieci. Ładnie, kolorowo, wesoło. A jak działa tu gastronomia? Od godziny 15 do 22, natomiast jeżeli ktoś przypływa w innym czasie, widzi numer telefonu, dzwoni i po chwili jest otwarte

Ilu - nie wie nikt

- W tym roku jest sporo ludzi. I są też klienci stali. Po prostu organizatorzy spływów wybrali na dłużej to miejsce. Na przykład do końca sezonu mamy w niedzielę i poniedziałek po 50 osób z Gliwic. W niedzielę przypływa jedna grupa, w poniedziałek druga. Kolonie z kopalni. Wypływają z Gołunia. Co zabawne - ci z Gliwic z pierwszym spływem nie trafili, przepłynęli, wylądowali gdzieś niżej. Potem tu wrócili. W sobotę też mieliśmy dwie grupy. W ogóle w soboty, jak przypłynie ich więcej, puszczam muzykę i bawią się do rana. Miejmy nadzieję, że taki ruch będzie do końca sezonu.

A najwięcej na tym polu to ile było osób?
- Pierwszego maja. Trzystu. Z okolic Olsztyna. Przyjechała z nimi nawet kapela. To wielkie pole, 1,4-hektarowe i może pomieścić znacznie więcej. Średnio dziennie mamy 30 osób. Oczywiście to nie wszyscy, którzy spływają Wdą.
Pan Bogdan, podobnie jak gdzie indziej przy rzece, nie wie, ile osób spływa. Nikt badań nie prowadził. Trudno się zresztą dziwić - trzeba by nad rzeka trochę posiedzieć.

Jeszcze prysznice


A gdzie tu zarobek?
- Zarabiamy na gastronomii. I 5 złotych od namiotu, bez względu na jego wielkość. Taką stawkę nam narzuciła gmina. To idzie na podatek od działalności gospodarczej.
Niezłe pole powstaje we Wdeckim Młynie. Niedługo - łatwo przewidzieć - i w tej branży konkurencja wymusi coraz lepsze warunki. Mówił pan coś o prysznicach...
- Gmina chce budować tu świetlicę dla wsi. Z funduszu programu odnowy wsi. To jest w trakcie załatwiania. Jeżeli powstanie świetlica, to będą i prysznice, Świetlica byłaby do wykorzystania i przez wieś, i przez kajakarzy.
Tekst i foto Tadeusz Majewski

FOTO. Kajaki odpoczywają, kajakarze toczą mecz w siatkę. Kobietki z Malborka przy grillu.
Z gastronomicznej budki obserwujemy z Bogdanem Prabuckim, jego synem Andrzejem i Danką Pilsen wielkie, pełne życia pole.

Za tygodnikiem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

piątek, 29 lipca 2005

Mój program wyborczy

.Wieś i rolnictwo
-Wzmocnienie współpracy z elektoratem rolniczym - jednym z pól tej współpracy może być organizowanie szkoleń w zakresie płatności dla gospodarstw niskotowarowych przy wypełnianiu wniosków, np. w biurach powiatowych, gminnych w których to należy ustanowić osobę koordynująca doradztwo dla rolników i to w szerokim zakresie np.:

Wieś rolnictwo

Na rolnictwo patrzę nie tylko z perspektywy mieszkańca wsi, ale przez pryzmat całej polskiej i europejskiej gospodarki. Często słyszymy górnolotne hasła o "chłopach obrońcach i żywicielach", jednakże w obecnych czasach należy mówić o konkretnych producentach rolnych, o przedsiębiorcach zajmujących się przetwórstwem płodów rolnych, o rolniczym marketingu.

Sport i Rekreacja

Prawdziwy sportowiec nie powinien się chwalić. O jego kondycji najlepiej zaświadczają wyniki na zawodach, dlatego pozwólcie Szanowni Państwo, ze przytoczę tu krotka notatkę o moich wyczynach sportowych zamieszczona w "Encyklopedii Sportowców Kociewia":

Moje Wybory

Rodzina
Postawa jest rodzina. Od niej wszystko bierze początek. Moim rodzicom i rodzeństwu zawdzięczam wiele. To wśród nich nauczyłem się szanować to co proste i naturalne. Rodzice zadbali o moje wykształcenie, dali mi również umiejętność prawidłowego rozróżniania tego co dobre, sprawiedliwe i godne od tego co powierzchowne, małe i zwodnicze. Aktywności społecznej nauczyłem się od mojego ojca Edmunda Herolda znanego na Kociewiu przedsiębiorcy w dziedzinie przetwórstwa mięsnego, matka dała mi sporą dozę wrażliwości i umiejętność wybaczania.

Ekologia

Są miejsca na świecie, w naszym kraju i w najbliższej okolicy, które odbiera się inaczej, jakoś specjalnie i kojarzy się nie tylko z lud�mi, ale przede wszystkim z charakterystyczna dla naszego miejsca specyfika przestrzeni, pięknem przyrody, bazą turystyczną i agroturystyczną..

Zamiast CV

CURRICULUM VITAE

Artur Herold
83-210 Zblewo
ulica: Młyńska 9
Telefon; (0-58) 58 84 388, 0608 335 035

Herold Polityczny

Biuletyn wyborczy kandydata na posła z ramienia PSL - Artura Herolda

czwartek, 28 lipca 2005

Techno z najwyższej półki w Starogardzie???

Mają Niemcy swoją Paradę Miłości, którą zna cały świat. Może ją mieć i Starogard Gd. Muzykę techno, didżejów z całej Europy i roznegliżowane panie w klatkach chce do Starogardu sprowadzić Rafał Kluczyński, mieszkaniec Szlachty i właściciel dyskoteki Airport w Czersku. Zaplanował imprezę na 13 sierpnia.

środa, 27 lipca 2005

Konkurs "Nasza wieś - naszą szansą"

Szanowni Państwo,
Fundacja Wspomagania Wsi we współpracy z Bankiem Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych ogłaszają kolejny konkurs grantowy realizowany
we wsiach i miasteczkach do 6000 mieszkańców "Nasza wieś - naszą szansą" (kontynuacja konkursów "Nasz sposób na biedę na wsi")
czyli
co można zrobić za 10 000 złotych by podnieść jakość życia w naszej wsi, gminie, osiedlu po-pegeerowskim?

Konkurs organizowany jest
Na czym polega udział w konkursie i kto może w nim uczestniczyć:
· Aby wziąć udział w konkursie należy zgłosić projekt, którego celem będzie aktywizacja społeczna i gospodarcza mieszkańców wsi i małych miasteczek.
· Działania podejmowane w ramach projektu mają ograniczać przyczyny ubóstwa i bezradności mieszkańców wobec trudnych sytuacji życiowych, aktywizować ich i angażować we wspólne działania podnoszące jakość życia.
· W konkursie wspierane będą działania, które będą miały charakter przedsięwzięć ekonomicznych przynoszących wymierne i trwałe efekty. W działaniach tych należy wykorzystać lokalne zasoby przyrodnicze, kulturowe, organizacyjne i materialne.
· Organizacje składające wniosek muszą mieć swoją siedzibę na terenie gminy, w której projekt będzie realizowany.
· W konkursie mogą wziąć udział organizacje pozarządowe: stowarzyszenia, towarzystwa, fundacje, organizacje religijne, niepubliczne instytucje opiekuńczo-wychowawcze, komitety społeczne, kluby pracy, organizacje młodzieżowe, świetlice wiejskie, organizacje kobiece, grupy odnowy wsi, a także sołectwa, rady sołeckie, parafie, ochotnicze straże pożarne, koła gospodyń wiejskich i inne organizacje, które wykażą we wniosku, że potrafią osiągnąć cel konkursu. Każda organizacja może złożyć tylko jeden wniosek.
· Realizacja projektu powinna się rozpocząć po 10 lutego 2006 i nie powinna trwać dłużej niż 18 miesięcy. Maksymalna kwota, o którą można się ubiegać wynosi 10.000 złotych, minimalna 3.000 złotych.
· Organizacje, które wygrają konkurs będą zobowiązane do umieszczenia opisu projektu w Atlasie Inicjatyw Wiejskich umieszczonym w witrynie wiejskiej www.witrynawiejska.org.pl.
· Nie będą rozpatrywane wnioski organizacji, które nie wywiązały się z umów o dotację zawartych z Fundacją Wspomagania Wsi lub innymi organizacjami grantodawczymi (nie dotyczy projektów w trakcie realizacji).
Szczegółowy formularz wniosku, zawierający dodatkowe wskazówki jest do pobrania
na stronie www.fww.org.pl oraz w wortalu internetowym prowadzonym przez
Fundację Wspomagania Wsi www.witrynawiejska.org.pl
a także na stronie www.ngo.pl
Wnioski, które nie będą zawierały wszystkich wymaganych w formularzu informacji nie będą rozpatrywane.
Wniosek z dopiskiem "Nasza wieś - naszą szansą" należy przesłać pocztą do
3 października 2005 (decyduje data stempla pocztowego) na adres:
Fundacja Wspomagania Wsi
ul. Bellottiego1
01-022 Warszawa
Konkurs zostanie rozstrzygnięty do 4 stycznia 2006 roku
W konkursie zostaną przyznane nagrody w wysokości od 3.000 do 10.000 zł.
Łączna kwota nagród wyniesie maksymalnie 500.000,00 zł.
Dodatkowych informacji udziela Monika Słotwińska-Łychota pod numerem: (+22) 636 25 70 - 75
lub e-mail: mslotwinska@fww.org.pl
BARDZO WAŻNE!
Należy przeczytać przed przystąpieniem do opracowywania projektu:
1. Kryteria stosowane przy ocenie projektu
Zgodność projektu z celami konkursu (maks.10 pt.); Efektywność projektu (wymierne rezultaty) (maks.10 pt.); Jakość przygotowania projektu: zrozumiały, przejrzysty i kompletny opis działań (maks. 3 pt.),
dokładny budżet (maks. 3 pt.),
dobrze przemyślany i przekonujący plan działania (maks.3 pt.);
Liczba osób zaangażowanych w realizację oraz korzystających z efektów projektu (walor integrujący) (maks. 6 pt.); Oryginalność/nowatorstwo (maks. 3 pt.); Pozyskanie dodatkowych funduszy i ilość pracy własnej włożonej w realizację projektu (maks.3 pt.); Współpraca z innymi organizacjami i wolontariuszami (maks.3 pt.); Sposób promocji projektu (maks.3 pt.); 2. Dodatkowe, istotne wskazówki dla przystępujących do konkursu:
· Na konkurs należy zgłaszać konkretne projekty, a nie całą działalność statutową organizacji.
· W przypadku projektów wieloletnich lub wieloetapowych, należy zgłosić konkretny etap.
Nie można zgłaszać projektów polegających wyłącznie na szkoleniach. Nie można zgłaszać projektów polegających na organizacji imprez masowych. · Zgłaszane projekty powinny mieć walor trwałości. Nie będą nagradzane projekty przynoszące krótkotrwały efekt.
· Konkurs nie jest organizowany z myślą o wsparciu dużych, funkcjonujących od wielu lat organizacji i instytucji.
· Opisy projektów nagrodzonych w poprzednich edycjach konkursu znajdują się na stronie internetowej www.fww.org.pl oraz w wortalu internetowym prowadzonym przez Fundację Wspomagania Wsi www.witrynawiejska.org.pl
· Prosimy o numerowanie stron wniosku, oszczędzanie papieru (wypełniając wniosek prosimy o zachowanie określonej w każdym punkcie ilości tekstu (maks. ... str.) oraz usunięcie przygotowanych przez nas opisów wyjaśniających poszczególne punkty i podpunkty, zostawiając jedynie tekst pogrubiony, czyli numery i tytuły poszczególnych punktów i podpunktów), nie zszywanie i nie oprawianie wniosków, gdyż będą kopiowane.
Nie należy przesyłać jakichkolwiek dodatkowych załączników. Fundacja nie zwraca nadesłanych materiałów.
Organizatorzy konkursu proszą o przekazanie tego ogłoszenia wszystkim
organizacjom wymienionym w punkcie: kto może wziąć udział w konkursie.
Nadesłanie wniosku oznacza zgodę na upowszechnienie opisu projektu przez organizatorów konkursu
i przetwarzanie danych dla celów statutowych Fundacji Wspomagania Wsi

Konkurs

Szanowni Państwo,
Fundacja Wspomagania Wsi we współpracy z Bankiem Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych ogłaszają kolejny konkurs grantowy realizowany we wsiach i miasteczkach do 6000 mieszkańców"Nasza wieś - naszą szansą" (kontynuacja konkursów "Nasz sposób na biedę na wsi")
czyli
co można zrobić za 10 000 złotych by podnieść jakość życia w naszej wsi, gminie, osiedlu po-pegeerowskim?

Konkurs organizowany jest
Na czym polega udział w konkursie i kto może w nim uczestniczyć:
· Aby wziąć udział w konkursie należy zgłosić projekt, którego celem będzie aktywizacja społeczna i gospodarcza mieszkańców wsi i małych miasteczek.
· Działania podejmowane w ramach projektu mają ograniczać przyczyny ubóstwa i bezradności mieszkańców wobec trudnych sytuacji życiowych, aktywizować ich i angażować we wspólne działania podnoszące jakość życia.
· W konkursie wspierane będą działania, które będą miały charakter przedsięwzięć ekonomicznych przynoszących wymierne i trwałe efekty. W działaniach tych należy wykorzystać lokalne zasoby przyrodnicze, kulturowe, organizacyjne i materialne.
· Organizacje składające wniosek muszą mieć swoją siedzibę na terenie gminy, w której projekt będzie realizowany.
· W konkursie mogą wziąć udział organizacje pozarządowe: stowarzyszenia, towarzystwa, fundacje, organizacje religijne, niepubliczne instytucje opiekuńczo-wychowawcze, komitety społeczne, kluby pracy, organizacje młodzieżowe, świetlice wiejskie, organizacje kobiece, grupy odnowy wsi, a także sołectwa, rady sołeckie, parafie, ochotnicze straże pożarne, koła gospodyń wiejskich i inne organizacje, które wykażą we wniosku, że potrafią osiągnąć cel konkursu. Każda organizacja może złożyć tylko jeden wniosek.
· Realizacja projektu powinna się rozpocząć po 10 lutego 2006 i nie powinna trwać dłużej niż 18 miesięcy. Maksymalna kwota, o którą można się ubiegać wynosi 10.000 złotych, minimalna 3.000 złotych.
· Organizacje, które wygrają konkurs będą zobowiązane do umieszczenia opisu projektu w Atlasie Inicjatyw Wiejskich umieszczonym w witrynie wiejskiej www.witrynawiejska.org.pl.
· Nie będą rozpatrywane wnioski organizacji, które nie wywiązały się z umów o dotację zawartych z Fundacją Wspomagania Wsi lub innymi organizacjami grantodawczymi (nie dotyczy projektów w trakcie realizacji).
Szczegółowy formularz wniosku, zawierający dodatkowe wskazówki jest do pobrania
na stronie www.fww.org.pl oraz w wortalu internetowym prowadzonym przez
Fundację Wspomagania Wsi www.witrynawiejska.org.pl
a także na stronie www.ngo.pl
Wnioski, które nie będą zawierały wszystkich wymaganych w formularzu informacji nie będą rozpatrywane.
Wniosek z dopiskiem "Nasza wieś - naszą szansą" należy przesłać pocztą do
3 października 2005 (decyduje data stempla pocztowego) na adres:
Fundacja Wspomagania Wsi
ul. Bellottiego1
01-022 Warszawa
Konkurs zostanie rozstrzygnięty do 4 stycznia 2006 roku
W konkursie zostaną przyznane nagrody w wysokości od 3.000 do 10.000 zł.
Łączna kwota nagród wyniesie maksymalnie 500.000,00 zł.
Dodatkowych informacji udziela Monika Słotwińska-Łychota pod numerem: (+22) 636 25 70 - 75
lub e-mail: mslotwinska@fww.org.pl
BARDZO WAŻNE!
Należy przeczytać przed przystąpieniem do opracowywania projektu:
1. Kryteria stosowane przy ocenie projektu
Zgodność projektu z celami konkursu (maks.10 pt.); Efektywność projektu (wymierne rezultaty) (maks.10 pt.); Jakość przygotowania projektu: zrozumiały, przejrzysty i kompletny opis działań (maks. 3 pt.),
dokładny budżet (maks. 3 pt.),
dobrze przemyślany i przekonujący plan działania (maks.3 pt.);
Liczba osób zaangażowanych w realizację oraz korzystających z efektów projektu (walor integrujący) (maks. 6 pt.); Oryginalność/nowatorstwo (maks. 3 pt.); Pozyskanie dodatkowych funduszy i ilość pracy własnej włożonej w realizację projektu (maks.3 pt.); Współpraca z innymi organizacjami i wolontariuszami (maks.3 pt.); Sposób promocji projektu (maks.3 pt.); 2. Dodatkowe, istotne wskazówki dla przystępujących do konkursu:
· Na konkurs należy zgłaszać konkretne projekty, a nie całą działalność statutową organizacji.
· W przypadku projektów wieloletnich lub wieloetapowych, należy zgłosić konkretny etap.
Nie można zgłaszać projektów polegających wyłącznie na szkoleniach. Nie można zgłaszać projektów polegających na organizacji imprez masowych. · Zgłaszane projekty powinny mieć walor trwałości. Nie będą nagradzane projekty przynoszące krótkotrwały efekt.
· Konkurs nie jest organizowany z myślą o wsparciu dużych, funkcjonujących od wielu lat organizacji i instytucji.
· Opisy projektów nagrodzonych w poprzednich edycjach konkursu znajdują się na stronie internetowej www.fww.org.pl oraz w wortalu internetowym prowadzonym przez Fundację Wspomagania Wsi www.witrynawiejska.org.pl
· Prosimy o numerowanie stron wniosku, oszczędzanie papieru (wypełniając wniosek prosimy o zachowanie określonej w każdym punkcie ilości tekstu (maks. ... str.) oraz usunięcie przygotowanych przez nas opisów wyjaśniających poszczególne punkty i podpunkty, zostawiając jedynie tekst pogrubiony, czyli numery i tytuły poszczególnych punktów i podpunktów), nie zszywanie i nie oprawianie wniosków, gdyż będą kopiowane.
Nie należy przesyłać jakichkolwiek dodatkowych załączników. Fundacja nie zwraca nadesłanych materiałów.
Organizatorzy konkursu proszą o przekazanie tego ogłoszenia wszystkim
organizacjom wymienionym w punkcie: kto może wziąć udział w konkursie.
Nadesłanie wniosku oznacza zgodę na upowszechnienie opisu projektu przez organizatorów konkursu
i przetwarzanie danych dla celów statutowych Fundacji Wspomagania Wsi
Wysłany przez kociewiak opublikowano środa, 27 lipiec, 2005 - 14:59

Konkurs "Nasza wieś - nasza szansą"

Szanowni Państwo,
Fundacja Wspomagania Wsi we współpracy z Bankiem Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych ogłaszają kolejny konkurs grantowy realizowany
we wsiach i miasteczkach do 6000 mieszkańców "Nasza wieś - naszą szansą" (kontynuacja konkursów "Nasz sposób na biedę na wsi")
czyli co można zrobić za 10 000 złotych by podnieść jakość życia w naszej wsi, gminie, osiedlu po-pegeerowskim?

Konkurs organizowany jest
Na czym polega udział w konkursie i kto może w nim uczestniczyć:
· Aby wziąć udział w konkursie należy zgłosić projekt, którego celem będzie aktywizacja społeczna i gospodarcza mieszkańców wsi i małych miasteczek.
· Działania podejmowane w ramach projektu mają ograniczać przyczyny ubóstwa i bezradności mieszkańców wobec trudnych sytuacji życiowych, aktywizować ich i angażować we wspólne działania podnoszące jakość życia.
· W konkursie wspierane będą działania, które będą miały charakter przedsięwzięć ekonomicznych przynoszących wymierne i trwałe efekty. W działaniach tych należy wykorzystać lokalne zasoby przyrodnicze, kulturowe, organizacyjne i materialne.
· Organizacje składające wniosek muszą mieć swoją siedzibę na terenie gminy, w której projekt będzie realizowany.
· W konkursie mogą wziąć udział organizacje pozarządowe: stowarzyszenia, towarzystwa, fundacje, organizacje religijne, niepubliczne instytucje opiekuńczo-wychowawcze, komitety społeczne, kluby pracy, organizacje młodzieżowe, świetlice wiejskie, organizacje kobiece, grupy odnowy wsi, a także sołectwa, rady sołeckie, parafie, ochotnicze straże pożarne, koła gospodyń wiejskich i inne organizacje, które wykażą we wniosku, że potrafią osiągnąć cel konkursu. Każda organizacja może złożyć tylko jeden wniosek.
· Realizacja projektu powinna się rozpocząć po 10 lutego 2006 i nie powinna trwać dłużej niż 18 miesięcy. Maksymalna kwota, o którą można się ubiegać wynosi 10.000 złotych, minimalna 3.000 złotych.
· Organizacje, które wygrają konkurs będą zobowiązane do umieszczenia opisu projektu w Atlasie Inicjatyw Wiejskich umieszczonym w witrynie wiejskiej www.witrynawiejska.org.pl.
· Nie będą rozpatrywane wnioski organizacji, które nie wywiązały się z umów o dotację zawartych z Fundacją Wspomagania Wsi lub innymi organizacjami grantodawczymi (nie dotyczy projektów w trakcie realizacji).
Szczegółowy formularz wniosku, zawierający dodatkowe wskazówki jest do pobrania
na stronie www.fww.org.pl oraz w wortalu internetowym prowadzonym przez
Fundację Wspomagania Wsi www.witrynawiejska.org.pl
a także na stronie www.ngo.pl
Wnioski, które nie będą zawierały wszystkich wymaganych w formularzu informacji nie będą rozpatrywane.
Wniosek z dopiskiem "Nasza wieś - naszą szansą" należy przesłać pocztą do
3 października 2005 (decyduje data stempla pocztowego) na adres:
Fundacja Wspomagania Wsi
ul. Bellottiego1
01-022 Warszawa
Konkurs zostanie rozstrzygnięty do 4 stycznia 2006 roku
W konkursie zostaną przyznane nagrody w wysokości od 3.000 do 10.000 zł.
Łączna kwota nagród wyniesie maksymalnie 500.000,00 zł.
Dodatkowych informacji udziela Monika Słotwińska-Łychota pod numerem: (+22) 636 25 70 - 75
lub e-mail: mslotwinska@fww.org.pl
BARDZO WAŻNE!
Należy przeczytać przed przystąpieniem do opracowywania projektu:
1. Kryteria stosowane przy ocenie projektu
Zgodność projektu z celami konkursu (maks.10 pt.); Efektywność projektu (wymierne rezultaty) (maks.10 pt.); Jakość przygotowania projektu: zrozumiały, przejrzysty i kompletny opis działań (maks. 3 pt.),
dokładny budżet (maks. 3 pt.),
dobrze przemyślany i przekonujący plan działania (maks.3 pt.);
Liczba osób zaangażowanych w realizację oraz korzystających z efektów projektu (walor integrujący) (maks. 6 pt.); Oryginalność/nowatorstwo (maks. 3 pt.); Pozyskanie dodatkowych funduszy i ilość pracy własnej włożonej w realizację projektu (maks.3 pt.); Współpraca z innymi organizacjami i wolontariuszami (maks.3 pt.); Sposób promocji projektu (maks.3 pt.); 2. Dodatkowe, istotne wskazówki dla przystępujących do konkursu:
· Na konkurs należy zgłaszać konkretne projekty, a nie całą działalność statutową organizacji.
· W przypadku projektów wieloletnich lub wieloetapowych, należy zgłosić konkretny etap.
Nie można zgłaszać projektów polegających wyłącznie na szkoleniach. Nie można zgłaszać projektów polegających na organizacji imprez masowych. · Zgłaszane projekty powinny mieć walor trwałości. Nie będą nagradzane projekty przynoszące krótkotrwały efekt.
· Konkurs nie jest organizowany z myślą o wsparciu dużych, funkcjonujących od wielu lat organizacji i instytucji.
· Opisy projektów nagrodzonych w poprzednich edycjach konkursu znajdują się na stronie internetowej www.fww.org.pl oraz w wortalu internetowym prowadzonym przez Fundację Wspomagania Wsi www.witrynawiejska.org.pl
· Prosimy o numerowanie stron wniosku, oszczędzanie papieru (wypełniając wniosek prosimy o zachowanie określonej w każdym punkcie ilości tekstu (maks. ... str.) oraz usunięcie przygotowanych przez nas opisów wyjaśniających poszczególne punkty i podpunkty, zostawiając jedynie tekst pogrubiony, czyli numery i tytuły poszczególnych punktów i podpunktów), nie zszywanie i nie oprawianie wniosków, gdyż będą kopiowane.
Nie należy przesyłać jakichkolwiek dodatkowych załączników. Fundacja nie zwraca nadesłanych materiałów.
Organizatorzy konkursu proszą o przekazanie tego ogłoszenia wszystkim
organizacjom wymienionym w punkcie: kto może wziąć udział w konkursie.
Nadesłanie wniosku oznacza zgodę na upowszechnienie opisu projektu przez organizatorów konkursu
i przetwarzanie danych dla celów statutowych Fundacji Wspomagania Wsi

wtorek, 26 lipca 2005

100 lat Pani Franciszki

Franciszka Drewek, najstarsza mieszkanka Czarnej Wody, urodziła się 16 lipca 1905 roku. 16 lipca 2005 roku obchodziła setne urodziny. Z tej okazji odbył się zjazd rodzinny (niezależnie od odbywających się co pewien czas zjazdów rodu - były już trzy). Przyjechało bez mała sto osób.

Pani Franciszka pochodzi spod Świecia, mieszkała z mężem w Konigorcie, powiat chojnicki, a w czerwcu 1929 roku osiedliła się w Czarnej Wodzie i żyje tu - oblicza sama - 76 lat. Jest kobietą bardzo pogodną, wszystko dobrze pamięta. Czytała dużo książek, teraz czyta "gazetki z kościoła".

Mąż zmarł w wieku 57 lat, kiedy ona miała 52 lata. Żyją jej dwie siostry - o 17 i 19 lat młodsze.
Sposób na długowieczność? - Uczciwie żyć, nie palić nie pić - odpowiadają za nią wnuczki. - Poza tym jak przeżyje się dwie siekierki (77 lat), to potem już będzie 100 lat i więcej. Wnuczki dodają, że w rodzinnie nikt jeszcze tak długo nie żył.

Na zdjęciu najstarsza mieszkanka Czarnej Wody z prawnuczką Matyldą, która ma 1,5 roku. Drobna różnica wieku.

Tekst i foto. T.M.

Wynajmę dom w Osieku

Dom nad jeziorem w Osieku z pełnym wyposażeniem dla 6 osób. Wolny od 6 do 14 sierpnia i we wrześniu.

niedziela, 24 lipca 2005

Niebieskie święto

Policjanci z całego powiatu starogardzkiego spotkali się w piątek w Starostwie Powiatowym w Starogardzie Gd z władzami powiatu, miast i gmin i parlamentarzystami. Powodem tego uroczystego spotkamia było |więto Policji, które w tym roku wypadło w niedzielę.Nie zabrakło odznaczeń i awansów

sobota, 23 lipca 2005

V Mistrzostwa Świata w Kapele

Wójt Gminy Osieczna serdecznie zaprasza na VI Mistrzostwa Świata na Kociewiu w KAPELE,
które odbędą się 30 lipca 2005 r.(sobota) na Gminnym Stadionie Sportowym im. Wł. Kuchty
w Szlachcie.

Program imprezy:
14.00 - uroczyste rozpoczęcie

14.30 - 16.30 - indywidualne rozgrywki w KAPELE

16.30 - rozgrywki samorządowców w KAPELE

17.00 - finał Mistrzostw Świata w KAPELE

18.00 - uroczyste wręczenie nagród

20.00 - zabawa ludowa

Imprezy towarzyszące:
- wioska indiańska
- występ zespołu " Biesiada Polska"
- wybór siłacza imprezy
- loteria fantowa
- pokazy ratownictwa drogowego
- pokazy Aikido
- wystawa gołębi i myśliwska
- przejazdy konno i bryczką
- sztuka ludowa (rzeźby i hafty)
- KUCHNIA KOCIEWSKA

KONTAKT:
Urząd Gminy Osieczna
Powiat starogardzki
Województwo pomorskie
Tel. 58 - 588 14 68
Fax 58 - 588 14 78
e-mail: gmina.osieczna@list.pl
www.osieczna.com

Informacja Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży

Polsko-niemieckie obrazy inne niż furmanki i skini
PAP i dpa są partnerami dziennikarskiego projektu fotograficznego Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży "Jak Ty to widzisz / Wie Du es siehst "

piątek, 22 lipca 2005

Mistrzostwa Świata w Kapele


Wójt Gminy Osieczna serdecznie zaprasza na VI Mistrzostwa Świata na Kociewiu w KAPELE,
które odbędą się 30 lipca 2005 r.(sobota) na Gminnym Stadionie Sportowym im. Wł. Kuchty
w Szlachcie.

Jest nowy dyrektor SCK

Tomasz Wiczyński z Wydziału Kultury w starogardzkim starostwie wygrał konkurs na stanowisko dyrektora Starogardzkiego Centrum Kultury. Dziś zdecydowała tak komisja, której przewodniczył zastępca prezydenta Starogardu Zbigniew Kozłowski. Prezydent miasta, Stanisław Karbowski, który jest na urlopie po powrocie zatwierdzi ten wybór. Wtedy formalnie pan Tomasz obejmie stanowisko.
(carramba)

Ciemno wszędzie

Nie wiem, czy to dobrze, że jeszcze komuś się chce organizować spotkania dyskusyjne. Robi to z godnym podziwu uporem w gminie Zblewo Michał Spankowski. Ale Michały już tak mają - muszą na szabelki. Spankowski niedawno zorganizował w Bytoni zlot pomorskich poetów, we wtorek w Pinczynie spotkanie polityczne. Byli na nim ludzie z PiS-u i dwaj nasi kandydaci do Sejmu z PSL-u.

Czakram - Panina Góra

Tydzień temu w "Dzienniku Kociewskim" Dobrosława Lipska Szymczak opowiadała o maleńkim czakramiku, jaki znajduje się w jej ogrodzie. Dzięki niemu Dobrosława znajduje energię, by opiekować się ponad 200 gatunkami roslin, które tworzą rozmaite - w zależności od pory roku - kolorystyczne kompozycje. Dzisiaj część druga reportażu - o innym czakramie, jaki wskazała nam malarka.

Na Dachu Kociewia

Dobrosława Lipska Szymczak, przeglądając wykaz czakramów w Polsce w kolorowym magazynie, była wyraźnie zaskoczona - jednego, o potężnym promieniowaniu - nie ma! Są: Ostrów Lednicki (100 000 jednostek w skali Bovisa), Ślęża, Kraków - Wawel (7 kanałów energetycznych, 140 000 jednostek Bovisa), Odry (14 km od Czerska, 120 000 jednostek Bovisa), Białystok, Knyszyn i Supraśl, Tykocin i Święta Woda na Podlasiu. A gdzie jest Panina Góra koło Skarszew? Przecież tam promieniowanie ma ogromną moc!

No to jedziemy

Panina Góra? Nie słyszeliśmy o takim miejscu. Jak tam dojechać?
Trochę wstyd. Człowiek jeździ po regionie tyle lat, a o takim miejscu dowiaduje się od warszawianki, przyjeżdżającej sezonowo na Kociewie.
- To ogromne wzniesienie. Na szczycie krąg ziemi, pośrodku czakram. Tam, w tym środku, znajduje się źródło ogromnego promieniowania - opowiadała Dobrosława. - Dojeżdża się...

Nie wiemy, nie znamy

Przedwieczerz, ale jeszcze trzyma upał. Jadziemy - zgodnie ze wskazówkami Dobrosławy - przez Skarszewy, koło od dawna nieczynnego dworca PKP, przez tory kolejowe i w lewo. Zatrzymuję samochód. Na podwórku, w cieniu parasola, siedzi kilkanaście osób.
- Panina Góra?? - wzruszają ramionami. - Nie wiemy, nie znamy.
Nagle jednemu z nich, młodemu, wysokiemu, coś się przypomina.
- Aaaa, to tam, gdzie chodzą harcerze - mówi.
Po chwili tłumaczy. Trochę dalej uliczką i w prawo. Tam, nieutwardzoną drogą, ze dwa kilometry. Kiedy słyszą, że to czakram - gruczoł Ziemi - wybuchają śmiechem. Czegoś takiego jeszcze tu nie grali. Co to w ogóle takiego ten czakram?

Szef wie

Po chwili znowu stop. Jest droga, ale obok druga. Robotnicy tartaczku, zapytani o Paniną Górę, wzruszają ramionami.
- Tam jest szef - pokazują. - On wie.
Szef idzie w towarzystwie dwóch mężczyzn. Szef jest od tego, żeby wiedzieć, nie oni.
- Pojedzie pan tą drogą - wskazuje - do byłych PGR-ów, a potem w lewo. Z pięć kilometrów. Zresztą tę górę stąd widać. Tak, tak, tę zalesioną. Czy pan dojedzie? Możliwe, możliwe... Aha, po drodze nie ma żadnych zabudowań. Czakram? Pierwsze słyszę. Czasami jadą tam rowerami jakieś wycieczki.

Nikt o tym nie słyszał

Droga nierówna, ale jakoś się jedzie. Coraz wyżej i wyżej. Kilometrów chyba więcej niż pięć. I jest... ale Zamkowa Góra. Z zabudowaniami. Dzieci wyciągają z domu gospodarza Kołodziejczyka.
- Panina Góra? Przejechał pan. Ze 200 metrów do tyłu i drogą w górę, w las. Zaraz powiem synowi, żeby pojechał, bo po co błądzić. Czakram? Takie miejsce, gdzie promieniuje pozytywna energia jak na Wawelu? Oczywiście, że wiem, co to jest czakram. Ale na Paninej Górze? Tu nikt o tym nie słyszał. Może ktoś, kto się na tym zna, wie.

Coraz wyżej

Po chwili jedziemy z Piotrem Kołodziejczykiem. 200 metrów do tyłu i kawałek drogą pod górę. Teraz musimy wysiąść, bo robi się za duża stromizna (podobno można było jechać dalej, ale droga zarosła). Chłopak prowadzi pewnie, doskonale zna te tereny. Skończył odległa o pięć kilometrów szkołę w Więckowach, teraz będzie się uczył w gimnazjum w Skarszewach.
Po lewej stronie pokazuje się wśród liściastych drzew prześwit, a tam - aż dech zapiera. Prawie przepaść. Na dole wierzchołki drzew. Pradolina Wietcisy.
- To na pewno tu. O takim miejscu opowiadała tamta pani - mówię.
Ale Piotr nie przystaje. To jeszcze nie szczyt Paninej Góry. Idziemy coraz wyżej. Teraz pojawia się płaskie, koliste miejsce z wgłębieniem. To tu harcerze czasami palą ognisko.
No, wreszcie jesteśmy. I całe szczęście, bo złapała sapka. Jednak chłopak nadal jest bezlitosny.
- I to nie jest szczyt Paninej Góry - mówi.
Teraz pniemy się bardzo stromą ścieżką. Po chwili jesteśmy na - czemu by tego tak nie nazwać? - Dachu Kociewia - najwyższej - jak mówi absolwent szkoły w Więckowach - górze w północnej Polsce po Wierzycy. Tu podobno było jakieś grodzisko. Zresztą są różne legendy.
Robię zdjęcia, czuje się jak Wojciech Cejrowski w Andach. Widok wspaniały. A czy to czakram?
...Zapomniałem wahadełka!

Od myszy do cesarza

W dół schodzi się łatwiej. W Kamiennej Górze rolnik Kołodziejczyk i jego żona jeszcze raz mówią, że tutaj nikt nie słyszał, by Panina Góra była czakramem. A energetyzować to owszem, oni się tam swojego czasu energetyzowali.
Śmieją się. Są pogodni, uprzejmi. Mieszkają tu długo, mają 50-hektarowe gospodarstwo. I jak to na wsi, walczą o przetrwanie. Nadal. Bo już się okazało - te wszystkie dotacje z Unii Europejskiej nic w życiu polskiego chłopa nie zmieniły. Jest jak było, czyli w myśl powiedzenia - "Od myszy do cesarza wszyscy żyją z gospodarza".
A czakram? Coś w tym musi być, jeżeli o tym miejscu wiedziała warszwianka z Kleszczewa.
Powrót przez Junkrowy jest łatwiejszy i krótszy. Coś to miejsce - taka myśl się kołacze po głowie - jest przez naszych słabo rozreklamowane.
Tadeusz Majewski

1.
Jedziemy do góry, do góry i jest... znak KAMIENNA GÓRA. Fot. Tadeusz Majewski.
2.
Aż decha zapiera. W dole pradolina Wietcisy. Fot. Tadeusz Majewski.
3.
- Tu można się poczuć jak podróżnik w Ameryce Południowej. Piotr prowadzi ścieżynką odgarniając ostre rośliny. Fot. Tadeusz Majewski.

Festyn w Zblewie

To jedna z większych letnich imprez na Kociewiu. Co roku jest tu kilkanaście tysięcy osób. Organizatorzy zapewniają zabawę, muzykę i dobrą gastronomię. Zapraszamy. Niżej program festynu.

Skórzecki weekend (1)

W sobotę w Skórczu odbył się festyn Lato na Kociewiu (w tym samym czasie rozpoczynał się festyn w Ocyplu), w niedzielę w Wielkim Bukowcu turniej olbojów (nieco przedtem uroczyste zakończenie pleneru w Mirotkach). Oj dzieje się, dzieje w powiecie!




Skórcz ma wspaniałe obiekty sportowo-rekracyjne. Festyn Lato na Kociewiu odbył się na jednym z nich - na terenie niezbyt zasadnie nazwanym parkiem miejskim. Jest to raczej otoczone drzewami boisko, o czym zresztą świadczą stojące tu bramki. Są tu też dwa boiska do siatkówki plażowej.

Gniew - miasteczko plażowych mistrzów

O tym, że piach przyciąga nie tylko plażowiczów, świadczyła frekwencja w turnieju piłki plażowej (w programie festynu). Wystąpiło aż 16 drużyn dwuosobowych - między innymi ze Skórcza, Starogardu i Gniewu. Walka była zacięta, ale zwycięzcy mogli być tylko z Gniewu (już w ubiegłym roku pokazali tutaj klasę). I tak też się stało. I miejsce zajęli Jan Wrzycki i Marcin Mosiński, II - Wiesław Pepliński oraz Tomasz Ostrowski - obie drużyny z Gniewu. III - Andrzej Szulist i Wiesław Małecki i IV - Krzysztof Kuczma i Mariusz Raszeja - obie drużyny ze Skórcza.
Na ludowo

Po drugiej stronie wobec boisk do plażówki stoi duża stała scena. Tu rozpoczęła się kulturalna część festynu, przygotowana przez Miejski Ośrodek Kultury w Skórczu. Po bokach rozlokowało się kilka stanowisk z gastronomią (wśród nich niezawodne panie



z KGW Barłożno) i urządzeniami zabawowymi. To tu odnotowaliśmy nowość na naszych festynach, a mianowicie coś w rodzaju siatki antygrawitacyjnej, dzięki której dzieci mogły wyskakiwać wysoko w niebo. Na scenie pojawiła się młodzież w strojach kociewskich, na widowni - dzieciaki. Cóż, upał wyraźnie nie sprzyjał i jednym, i



drugim. Barwne i śmieszne dialogi wypowiadane gwarą jakoś nie śmieszyły słuchaczy. Trochę ożywienia wprowadziła Jadwiga Mielke z zespołu "Piaseckie Kociewiaki", szalejąca na akordeonie. Piękny jest nasz folk, piękni ludzie, którzy go robią, ale chyba lepiej wystawiać w zamkniętych przestrzeniach. Dużo lepiej przyjmowane są na takich imprezach szarpidruty i je, je je!, zwłaszcza wieczorem, przy piwie.



Zdjęcia. Na pierwszym Ola Ciechowska - dyrektor Miejskiego Domu Kultury - prowadzi konferansjerkę na imprezie, niżej - młodzi aktorzy grający w spektaklu po kociewsku, zespół Piaseckie Kociewiaki Jana Ejankowskiego i coś nowego na festynach - siatka do wybijania sie w górę.

PRZYRODA KOCIEWIA. Złoty chrząszcz

Powoli spacerujemy podziwiając piękno zabytkowych zabudowań na terenie wsi Kasparus. Jest gorące letnie popołudnie. Wtem na pobliskich kwiatach z bzykiem ląduje duży owad. Przyglądamy się z bliska dziwnemu chrząszczowi, który ze spokojem, zupełnie nie zwracając na nas uwagi, zabiera się za konsumpcję nektaru i pyłku. Najbardziej rzuca się w oczy lśniący w słońcu pancerz owada.

czwartek, 21 lipca 2005

ANDRZEJ GRUBBA NIE ŻYJE

Starogardzianin Andrzej Grubba, najwybitniejszy polski tenisista stołowy, zmarł w czwartek, w wieku 47 lat, po długiej chorobie - poinformował PZTS. Od kilku lat zmagał się z chorobą nowotworową. Po zakończeniu kariery sportowej pełnił funkcję dyrektora sportowego Polskiego Związku Tenisa Stołowego. Był także członkiem władz międzynarodowej federacji tenisa stołowego. Andrzej Grubba urodził się 14 maja 1958 roku w Brze�nie Wielkim koło Starogardu Gdańskiego, w rodzinie nauczycielskiej. W 1977 roku ukończył III Liceum Ogólnokształcące, w 1987 roku otrzymał tytuł magistra gdańskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Karierę tenisisty stołowego zaczynał w klubie Neptun Starogard, w którym grał rok (1872-73). Potem przeszedł do AZS Uniwersytet Gdański (73-76), a w latach 1976-85 reprezentował barwy klubu AZS-AWF Gdańsk. W 1985 roku rozpoczął występy w niemieckim TTC Zugbruecke Grenzau, gdzie występował dwa lata. Na zakończenie kariery zawodniczej wrócił do AZS-AWF Gdańsk, w 1998 roku zakończył występy przy stole pingpongowym. Na arenie międzynarodowej święcił triumfy jako zdobywca 15 medali mistrzostw świata i Europy, był zwycięzcą turnieju Europa TOP 12 w roku 1985 oraz zdobywcą Pucharu |wiata w roku 1988 i dwukrotnie finalistą tych rozgrywek. Jego osiągnięcia zostały docenione w plebiscycie "Przeglądu Sportowego", który uhonorował go tytułem Sportowca Roku 1984. Był bez wątpienia najlepszym zawodnikiem w historii polskiego tenisa stołowego. Trzykrotnie zdobywał brązowy medal mistrzostw świata (1989 w grze pojedynczej, 1985 w turnieju drużynowym, 1987 w deblu z Leszkiem Kucharskim). W 1982 roku został mistrzem Europy w grze mieszanej z Holenderką Bettiną Vriesekoop. W sumie zdobył 11 medali mistrzostw Europy (4 srebrne i 7 brązowych). 26 razy był mistrzem Polski. Trzy razy występował na igrzyskach olimpijskich. W Seulu w 1988 w grze pojedynczej odpadł w 1/8 finału, w grze deblowej wraz z Leszkiem Kucharskim zajął szóste miejsce. W Barcelonie, w 1992 roku, w turnieju indywidualnym powtórzył osiągnięcie sprzed czterech lat, w deblu z Kucharskim odpadł w eliminacjach. Na ostatnich swoich igrzyskach, w 1996 w Atlancie, zarówno w singlu, jak i w deblu z Lucjanem Błaszczykiem nie zakwalifikował się do rundy pucharowej. Przed chorobą Andrzej Grubba był trenerem klubu TTC Zugbruecke Grenzau - wielokrotnego mistrza Niemiec, z którym jako grający trener zdobył Puchar Europy. Było to powtórzenie podobnego sukcesu, kiedy jako zawodnik zdobył Puchar Europy, grając w barwach AZS AWF Gdańsk. Andrzej Grubba był żonaty, miał dwóch synów. Żona Lucyna była 75-krotną reprezentantką Polski w piłce ręcznej. Starszy syn Tomasz z zamiłowania jest informatykiem. Młodszy Maciek chciałby zostać sportowcem.

Odstraszacz jeleni

Urządzenia ludowe - proste, a jakże atrakcyjne jako ozdoby ogrodowe. I nie musimy wymyślać, dajmy sobie z tym spokój - inni zrobili to już za nas. Na przykład Japończycy.



Urządzenie o nazwie "odstraszacz jeleni" można obejrzeć we Frank-Raju, w miniaturce ogrodu japońskiego.

Jak to działa

Budowa. Wyżej mamy grubą, wydrążoną rurę bambusa, niżej drugą rurę, z naturalną przegrodą w środku (tak bambus jest zbudowany). Dolna rura jest ruchoma.
Działanie. Do pierwszego bambusa leje się z góry woda - na przykład ze strumyka. Z



niego leje się do niższego. Gdy w pewnym momencie wody zgromadzi się na tyle, by przeważyć punkt ciężkości, niższy bambus przechyla się w drugą stronę, woda się zeń wylewa, bambus wraca do pierwotnego położenia, uderzając końcem o kamień, na którym spoczywa. Wydaje przy tym specyficzny, głuchy odgłos. W Japonii podobno ów dźwięk odstraszał jelenie. W braku strumyka, który wlewałby się do bambusa, może być woda z oczka krążąca w obwodzie zamkniętym.

Miejsce też dydaktyczne

- Miniaturka ogrodu japońskiego z tym urządzeniem, podobnie jak pięć innych miniaturek ogrodów, jakie mamy na terenie naszej szkółki, mają charakter dydaktyczny - mówi Hubert Kopciowski, właściciel Frank-Raju - te ogrody - m.in. japoński, francuski, angielski - przyciągają ciekawskich, a czasami wycieczki. Ostatnio wycieczka przyjechała z Człuchowa. Niektórzy przyjeżdżają coś odrysować. Dzieci mają tutaj dodatkową rozrywkę - mini zoo. W najbliższej przyszłości chcę zamówić pocztówki, żeby to miejsce rozreklamować. Blisko berlinki, w rogu tej dydaktycznej części szkółki, postawimy antyczne ruiny. Takie coś przyciąga.

Ze starogardzkiego bagna można Wenecję


Według pana Huberta mało jest terenów, które nie nadawałyby się pod urządzenie ogrodów czy wręcz parków. Nawet tereny mocno podmokłe, jaki na przykład widzimy na co dzień w Starogardzie przy Wierzycy zjeżdżając ulicą Jagiełły. Jest beznadziejną wizytówką miasta.
- Podobno za Malborkiem jakiś Holender na bagnach porobił kanały - mówi Kopciowski. - Zrobił z tego niezły teren rekreacyjny i na tym zarabia. Jak się chce, wszystko można zrobić. Ważny jest pomysł i zacięcie.


Sofa z... ceramiki
- Albo inny przykład. Przez kilka ładnych lat Iwona Bigońska tworzyła w Dobrzycy koło Koszalina (5 km od morza) ogród marzeń. W dziurze większej niż Frank. Na 40 hektarach oprócz szkółki krzewów i drzew ma różne ogrody. Ze szczególnym smakiem urządziła ogród francuski. Nieporównywalnie większy od naszego. Własnym autokarem dowozi ludzi z ośrodków wypoczynkowych, żeby zwiedzali. Turyści płacą jedynie 5 złotych za wstęp oraz za... zrobienie zdjęcia. Wycieczek jest tam mnóstwo.
Oglądamy album z Dobrzycy. Wspaniałe fotki wykonała sama właścicielka. Wśród licznych atrakcji - romantyczne ruiny (coś podobnego, tylko mniejsze, ma stanąć we Franku) i sofa wykonana w całości z ceramiki.

Nieźle się trzeba napocić, żeby kogoś dzisiaj przyciągnąć i czymś zaskoczyć, co zresztą często na jedno wychodzi.
Marek Grania
1. Katarzyna Czeplina demonstruje, jak działa odstraszacz jeleni. Fot. Marek Grania.
2. Hubert Kopciowski oprowadza nas po miniaturkach ogrodów. W głębi ogród pałacowy.

Na podstawie tygodnika Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Skórzecki weekend (cz. 2)

W sobotę w Skórczu było Lato na Kociewiu, w niedzielę w Wielkim Bukowcu turniej olbojów. Oto tekst i fotki ze Skórcza.







Maestro Jan Ejankowski



Dzieki uprzejmości konkurencji (dziękuję Ci, Stasiu!) zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie "Piaseckim Kociewiakom" na czele z ich założycielem Janem Ejankowskim (tu pokazujemy ich w ruchu). Po czym esemesowo z panem Janem porozmawialiśmy.
To pana pierwszy zespół?
- Nie. Pierwszy zespół kociewski, i pierwszy na Kociewiu, założyłem w 1952 roku w Lalkowach. W 1959 roku pokazałem "Wesele kociewskie" w Piasecznie. Zespół istniał do 1961 roku.

A kiedy powstały "Piaseckie Kociewiaki"?
- Jesienią 1984 roku. Czyli istniejemy już 21 lat. Przewinęło się przez niego 120 osób. Występujemy już piąty raz w Skórczu.

Zespół ma za sobą poważne sukcesy...
- Tak. Występowaliśmy w Niemczech. Natomiast w Kielcach w 1987 roku na przeglądzie Kół Gospodyń Wiejskich zajęliśmy pierwsze miejsce. Ogromny sukces zanotowaliśmy na przeglądzie zespołów folklorystycznych w Krynicy Górskiej.

To temat na duży tekst... W jakim z trzech powiatów (starogardzki, tczewski, świecki) jest teraz najwięcej kociewskich zespołów?
- Na piętnaście najwięcej jest z powiatu starogardzkiego.

Dziura w całym

- Wy tu, towarzyszu Majewski, opisujecie wszystko w ładnych kolorach, chwalicie władzę, tymczasem proszę popatrzeć, co tu jest - pada niekoniecznie zmyślone zdanie.
Idziemy z gościem kawałeczek za scenę. Faktycznie, jest - dziura w całym. Właściwie to dosłownie, bo wielki zbiornik p-poż. to przecież dziura.


- Napiszcie, co tutaj pływa. Napiszcie prawdę o naszym włodarzu.
Spoglądamy w dół. W wodzie pokrytej rzęsą pływają plastikowe pety, puszki po piwie, nawet coś z AGD i RTV.
No tak. Dokumentacje trzeba zrobić (robimy zdjęcia). A miał być z tego basen do pływania. Rzęsę to by się dało... Kilka kaczek i po sprawie...
- Napiszcie prawdę o naszym burmistrzu, a nie lukrować.



Hmm... Prawda. Co to jest prawda? Prawda zależy od tego, jak się patrzy na świat...
Dołącza do nas Bogusław Bieliński - obywatel Skórcza. Też chce coś powiedzieć na temat zbiornika. Swoją prawdę.
- Przez ten zbiornik woda nie ma stecki (drogi - koc.), bo wyżej są trzy śluzy. Trzeba by popuścić, żeby szła przez zbiornik. A tak rzeczka płynie pod zbiornikiem... Wyście winni, a nie tylko burmistrz - zwraca się do pierwszego obywatela.

Pomysł na targowisko

Idziemy z panem Bogusławem wzdłuż podziemnej rzeczki, która przepływa pod parkiem i płytą boiska.
- O tu idzie, i tu - pokazuje obywatel. Ale chce nam pokazać coś innego. - Zgłosiłem na sesji Rady Miasta, żeby zasypali część tej powierzchni parku do końca ogrodzenia. Przez to powstanie dodatkowy teren na targowisko. No bo jak to może być, żeby w każdą sobotę targ blokował ulicę!
Ale coś tu nasypują.

- No tak, zaczęli robić.
Więc jest o.k. Pomysł Bielińskiego wydaje nam się ciekawy, bo rzeczywiście sobotnie targi w Skórczu blokują miasteczko.

Na pierwszym zdjęciu pan Bogusław, dalej młodzi aktorzy podczas spektaklu, widzowie, Piaseckie Kociewiaki - pamiętkowe zdjęcie w Skórczu.

Słońce nad Ocyplem (2)

Rowerzyści z "Grupy Waldka" jadą z Gdańska do rezerwatu Krzywe Koło w gminie Osiek. Na udzielanie wywiadów nie mają wiele czasu.
- Teraz zsiadamy z rowerów i pędzimy nad jeziorko! - mówią.





Takie wycieczki - 40, 50 kilometrów dziennie, często po piaszczystych drogach - organizują w każdy weekend. Poznają kraj, robią mnóstwo zdjęć. Najdalej byli w Wilnie - 600 kilometrów w sześć dni. Niech żyje zdrowie i ekologia - to ich hasło.

Barbara Piotrowska z Ocypla prowadzi tu drugi rok stoisko z warzywami i owocami. Jeździ w nocy na giełdę do Grudziądza. Idą czereśnie, truskawki, o dziwo - bardzo

kiepsko gruszki. Można też u niej kupić wielkie grzyby. Z drewna. Za 10 i 20 złotych.
Drugi rok w Ocyplu stoisko warzywno-owocowe prowadzi Anna Klaman z Czerska. Największy utarg? Od godziny 15, 16, kiedy ludzie wracają z plaży. Ma jagody. 9 złotych za kilogram. Kupuje od dzieci, które zbierają w lesie. Broń boże z szosy.
Bartek Niesiołowski i jego kuzyn Filip mają dość morza. - Nad jeziorem jest większy luzik - stwierdzają.
Bartek pochodzi z Gdańska. Od 20 lat przejeżdża do babci do Ocypla. Mieszka tu w każde wakacje. Też zauważa, że najwięcej turystów przyjeżdża z Trójmiasta.

Misski i Misseczki
Lokujemy się na szczycie wysokiej, piaszczystej plaży. Tylko Młody szuka kandydatki na Miss Lata. Długonogie, opalone dziewczyny chodzą po pasie mokrego piachu między wodą a ziemią jak na wybiegu - powoli, niby na nikogo nie patrząc, a wszystko widząc. Na pomoście leniwie taksują je spojrzeniami spaleni na brąz młodzieńcy, miękko oparci o barierki. Starsi, leżący na kocach, są raczej zainteresowani wcieraniem kremów przeciwrakowych w swoją skórę.
Z góry widać, jak Młody obserwuje dwie piękne dziewczyny stojące na pomoście. (On obserwuje, my jego - jak w szpiegowskim filmie). Podchodzi do nich. Wkurzą się i wrzucą do wody - dyskutujemy. - Jak się wykąpie w ubraniu, to nic wielkiego, ale aparat!!
Z daleka widać, że długonogie chętnie pozują. Aktorki? Modelki? Młody wraca.
@ Skąd te dziewczyny?
- Z... Ocypla. (patrz - na pierwszym zdjęciu)

Sołtys spogląda z dumą
Wieczorem na asfaltowym placu robi się gęsto. Zaczyna się zabawa. Muzyka, kółeczko, tańczą dzieci. Prowadzi je szpakowaty mężczyzna. To Edward Dembiński,


dyrektor Domu Dziecka w Tczewie. Ma tutaj, w Ocyplu, swoje lokum. Na festynach kapitalnie bawi publiczność. W namiotach z gastronomią siedzą elegancko ubrani w białe koszule strażacy. Gęstniejący tłum na asfalcie obserwuje z uliczki przy szkole sołtys Ocypla.

- We wsi na co dzień mieszka 600 osób - mówi sołtys Roman Dolewski. - A teraz będzie pewnie o dwa tysiące więcej. (W ośrodkach wyszło nam, że turystów to tu jest ze trzy tysiące). Wieś organizuje dla wszystkich pięć festynów w wakacje. 29 lipca festyn zorganizuje Gminny Ośrodek Kultury Lubichowo oraz straż pożarna. 14 sierpnia odbędzie się trzecia z kolei biesiada - większa impreza, ujęta w powiatowym kalendarzu imprez. 27 sierpnia będzie festyn z okazji zakończenia sezonu.
Sołtys wskazuje z dumą na scenę.


- To jest nasza, na stałe - mówi. - Już teraz nie trzeba prosić, przewozić.

Jest zadowolony. Zdaje się, że po kryzysie, związanym z całkowitą zmianą sposobu spędzania wczasów (przecież nie ma już wczasów pracowniczych, ludzie jeżdżą dziś indywidualnie) Ocypel odzyskuje swoją dawną pozycję. Szkoda tylko, że nie mamy w powiecie pracowni socjologicznej. W ten weekend by zbadała, ile naprawdę przez Ocypel przewinęło się ludzi i ilu tu mieszka. 2, 3 czy 5 tysięcy. Można tylko zgadywać. Ale to nie nasz problem. My, reporterzy, wiadomo - jesteśmy na wczasach...
Tadeusz Majewski, Kamila Sowińska
Foto Marek Grania

Na podstawie tygodnika Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Słońce nad Ocyplem

Tysiące ludzi w Ocyplu. Miejscowość kwitnie jak za lat PRL-u.

Słoneczne żniwa

A już myśleliśmy, że ta wieś - gdzie w czasach PRL-u na lato przyjeżdżał "cały" Śląsk, a potem pracownicy wielkich zakładów z Tczewa, Elbląga czy choćby Pelplina - będzie, jako nasz kociewski kurorcik, przygasał. Tymczasem wystarczyło dobre słońce, by Ocypel odżył jak za dawnych lat.

Budki zamazane flamastrem

Sobota i niedziela w Ocyplu. Na plażę walą tłumy. Przy ogrodzeniach przed ośrodkami i wszędzie, gdzie tylko się da, setki samochodów.
Właściciel jednego z ośrodków zamazuje flamastrem ostatnie wolne budki na swoim grafiku.
- Prawie sto procent obłożenia w domkach do połowy sierpnia - mówi z satysfakcją.
Podobna sytuacja ma miejsce w kilku innych sporych ośrodkach wczasowych. Poznikały też we wsi ogłoszenia: POKOJE DO WYNAJĘCIA.
Ależ ci właściciele ośrodków harowali, by mieć te swoje słoneczne żniwa! Byliśmy u nich wczesną wiosną. Wykupili ośrodki od zakładów i po ubiegłym sezonie byli załamani. Złą pogodą i całorocznymi podatkami. Poza tym co oni kupili. Często prymitywne domki, w które trzeba było włożyć mnóstwo pieniędzy. Dzisiaj wiele z tych domków ma wszystko, co potrzeba nowoczesnemu, rozkapryszonemu jak bachor turyście.





Bryczką pośród bryk

Po głównej uliczce Ocypla regularne kursy robią dwa pojazdy kołowe zaprzężone w konie. Niedobrze, że jeżdżą pomiędzy wolno przesuwającymi się brykami. Jedno do drugiego nie pasuje. Zatrzymujemy bryczkę Iwony i Zbigniewa Siewertów z pobliskiego Mermetu. Chcemy zrobić zdjęcie, ale stoją pod słońce.

- Nie ma sprawy, się zawróci - mówią Siewertowie.
Patrzymy sceptycznie - uliczka wąska, nawet maluchem nie dałoby rady. Obserwujemy manewr zawracania konia i bryczki. Zdumienie. Po kilkunastu sekundach bryczka stoi już odwrotnie. Ma chyba blokadę wewnętrznych kół, stosowaną przy skręcie.
Wzięciem cieszy się też westernowy wóz Jacka Brzuski. Do kolorowej budy na raz wchodzi gromadka dzieciaków.

Ludziom nie chce się prać

Barmanka w barze Jagoda Kasia Kiedrowska na razie może się opalać. Oczywiście ludzi jest full, ale o tej porze kto żyw, biegnie nad wodę. Do baru przyjdą wieczorem.
W sklepie spożywczym Mirosławy Doering pracują Joanna Dzienniak i Arek Doering. Dla Joasi z Lubichowa to pierwszy dzień pracy. - Wszystko schodzi - mówi. - Drożdżówki, pieczywo, napoje. Kupują prawie sami turyści. Dziewczyna sobie tu popracuje, a potem hop, nad jezioro.

Olga Rowińska przyjechała z Poznania - do rodziny, na wczasy i troszeczkę popracować w sklepie wielobranżowym. Trzy w jednym. Najlepiej schodzą rzeczy na plażę - wszystko co dmuchane. Według jest spostrzeżeń, najwięcej przyjeżdża tu z Trójmiasta. Była w Starogardzie. Miasto jak miasto. Jedyne co ja zainteresowało, to Hypernowa.

Mirosława Jakubowska ze Starogardu rozłożyła straganik z letnią odzieżą. Trochę narzeka. - Ludzie mają mało pieniędzy, kupują tylko rzeczy niezbędne na plażę. Co najlepiej schodzi? Skarpetki, bo ludziom nie chce się prać. Ale nudno nie jest - można sobie pogadać z turystami. Mirosława jest tu od miesiąca i chciałaby tu sprzedawać przez cały rok. Tylko te ZUS-y dobijają.

Za tygodnikiem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Bobowo. Rajdy konne, noclegi

Rok temu w kwaterze agroturystycznej Jacka Ciesielskiego pełna wdzięku gdańszczanka Basia ujeżdżała konie w stylu westernowym. Po tym długo opowiadała o rajdach konnych. Ale nic z tego nie wyszło. Bo to nie jest prosty biznes, proszę Państwa. Dzisiaj kwatera należy już do kogoś innego. Po poprzednikach został ten sam temat bieznesu.



Bobowo, ul. Południowa 5. Wita nas wilczur Iwan. Groźny, ale lubi zabawy z reporterem rzucającym kamień (przynosi go w pysku). Niby ta sama kwatera, ale w środku duże zmiany. Są pokoje dla gości, poważne zmiany w domu.

Urodziliśmy się w Sopocie

To ranczo, kwatera agroturystyczna teraz nazywa się Bella.
- Czyli Piękna. Konie też są. Od kiedy jest pan właścicielem i skąd się pan tu wziął?
Jerzy Szymański, mężczyzna słusznej postury, wygląda na człowieka znającego świat. Oczy ma wesołe, ale od czasu do czasu poważnieją jakby przypomniał sobie o zostawionym gdzieś bagażu.
- Kupiłem to listopadzie 2004 roku.
- Urodziliśmy się wszyscy w Sopocie - dodaje Jadwiga.

Rozmawiamy już drugi raz i jakoś to bardzo podkreślacie. Co to znaczy - "Urodziliśmy się w Sopocie"?
- W Sopocie w pierwszej dekadzie po wojnie nie było szpitalika, położnictwa. Wszyscy rodzili się w mieszkaniach. Po domach chodziła akuszerka i odbierała. Reszta rodziła się w Gdańsku lub w Gdyni. Takich, co urodzili się wtedy w Sopocie, jest osiemset sześćdziesiąt parę osób. Powstał nawet Klub Sopociaka - wyjaśnia pan Jerzy.

To był traf

Sopot jest piękny. A jednak wybraliście to miejsce. Jak to się stało?
- Chcieliśmy mieć konie i organizować rajdy konne. Pół roku jeździliśmy, szukaliśmy czegoś do kupienia nad jeziorem. Oczywiście czegoś dużego, co najmniej 5 hektarów. Były tylko działeczki - 500 metrów z domkiem i straszna cena - od 120 tys. złotych. Powyżej 200 tys. można było kupić 2 hektary z linią brzegową jakiegoś jeziora. Chodziło nam też o to, żeby nie było to miejsce trochę na uboczu, żeby tak blisko nie mieszkali ludzie. Wreszcie znaleźliśmy to miejsce, przez Anonse. To był traf. Piękne świerki, dwa stawki. Zobaczyłem, że jest padok, łąki. Ludzie z Sopotu przyjeżdżają - mówią: raj. A kiedy powstanie autostrada, to dojazd tutaj z Gdańska będzie trwał 30 minut - 20 do zjazdu w Ropuchach, 10 tu.

O koniu i marchewce

Co tu ma być?
- Agroturstyka konna. Rajdy konne, jazdy bryczką po Borach Tucholskich, ale też podstawowe ABC końskie, nauka jazdy - na padoku, na lonży, wyjazdy w teren. I już tu mieszkamy. Telefon - 56 333 37 - został po Jacku Ciesielskim, bo ludzie jednak pamiętali, że tu były rajdy konne. Oczywiście cały czas jesteśmy związani z Sopotem.

Mieszka tu wiele osób z Trójmiasta. Będziecie obywatelami tej gminy?
- Jak dobrze pójdzie, to będziemy. Siódemka na końcu numeru telefonu jest szczęśliwa.

Są zmiany, spore inwestycje.
- Rzeczywiście spore. Stwierdziłem, że w pomieszczeniu gospodarczym, w którym znajduje się stajnia, można zrobić 4 pomieszczenia. I są. W tym salonik, gdzie goście odpoczywają przy kominku, na co bardzo zwracają Niemcy. Konie są za ścianą. I dobrze - koniarze chcą przebywać z końmi cały czas. Oni chcą je mieć obok. Prawdziwy koniarz kupuje po 10 kilo marchwi i daje po jednej. Moje dwa konie od listopada do kwietnia zjadły tonę. Kosztowała 3,20 zł za kilogram, teraz - 2,90. Z jabłkami to samo. Od 1,50 do 2 złotych. Chociaż spady sadownicy dla koni dadzą za darmo.

Mamy trasę

Na koniach wielu się tu już przejechało. To znaczy chcieli robić biznes, a nic z tego nie wychodziło. Robił pan jakieś rozpoznanie - kto tu działa w tej branży?
- Rozpoznania nie robiłem. Znam tylko Dicka Bosmę i Feliksa Witkę.
To odważnie podchodzicie do tematu, jeżeli nie robiliście rozpoznania. Były już rajdy?
- Oczywiście. Mamy trasę.

Jaką? Niech pan opowie rajd dzień po dniu...
- Ludzie przyjeżdżają w każdy wtorek tygodnia. Do 6 osób. Jest wieczorek zapoznawczy. Musi być przy nich dwóch instruktorów, którzy mieszkają tu na stałe (bardzo dobrzy koniarze, instruktorzy do nauki jazdy).

Są stąd?
- Dałem ogłoszenie w Internecie. Zjawiło się małżeństwo z Gdańska.
Z Gdańska... z Gdańska... Tu jest bezrobocie. Trzeba było stąd.
- Miejsca pracy są, tylko że każdy by chciał wielkie pieniądze. Myśmy zaproponowali wyżywienie i spanie plus drobną gratyfikację. Będą przez sezon, który trwa od maja do końca września, a jak jest dobra pogoda, to nawet do października... W środę jest dopasowywanie koni do ludzi. Jak ktoś źle jeździ, musi dostać konia łagodnego, delikatnego w pysku, a ludzie zawansowani w jeździe dostają konie szybsze. Na to jest cały dzień. Jazda po padoku, sprawdzenie, jak kto się czuje na koniu, jak jeździ. Następny, trzeci dzień - wyjazd w teren. Po śniadaniu. Na trasę dowozi się kanapki, napoje, obiad czy kiełbasę i karkówkę na grilla. Ja jestem koordynatorem. Wiozę też paszę dla
koni.

Ruszacie dokąd?
- Trasy są wspaniałe. Robimy sobie przystanek z posiłkiem w Smolnikach, a stąd ruszamy do Łubów. Tam nocujemy. Musi być zabezpieczenie socjalne dla koni. U człowieka, gdzie śpią. Uczestnicy robią wachty - jak harcerze - po 2 godziny każdy. Muszą pilnować koni w nocy. Konie muszą mieć zadaszenie i spokój. Ja wiozę niezbędne rzeczy...

Nadleśniczy z Lubichowa Bronisław Schneider wyznaczy mi dwa szlaki, którymi mogę jechać samochodem - drogami, gdzie samochody nie mogą jeździć. Na marginesie - nadleśniczy się cieszył, że coś takiego można zrobić. Osiem koni dla lasu to nie jest źle. Gorzej jakby jechało z 15 - niszczyłyby runo leśne. Samochód jest potrzebny. Na przykład ktoś może złamać rękę, kogoś ukąsi żmija i trzeba wieźć... Jak koń narobi, to też trzeba posprzątać. Nie byłoby żadnego problemu z jazdą bryczką, ale to jest znowu angażowanie następnych dwóch koni. To są koszta. Dobre konie, ułożone do bryczki, to 15 tys. złotych. Specjalnie do bryczki, bo bywa, że do wozu z gumami pójdzie, ale do sanek nie. Potem lekcje powożenia - 35 złotych. Bryczka z oprzyrządowaniem - następne 10 tys. złotych. To wszystko nie jest takie tanie...

Czwarty dzień z Łubów - po normalnym noclegu, w normalnych pokojach, gościnnych dla małżeństwa - jedziemy na Ocypel, do Barbary Lewandowskiej. Potem z Ocypla wracamy do Łubów albo jedziemy do Borzechowa, do zajazdu pani Hanki Drószkowskiej. W sumie koło 200 kilometrów. Robimy też rajdy gwiaździste - baza cały czas w Bobowie, wypady: dziś - Łuby, jutro - Ocypel itd. Może być też organizowany rajd 6-osoby z udziałem tylko 4 konie, 50-kilometrowe. Trzech jedzie na koniach, trzech na rowerach. Mam rowery po 2 tys. zł. Ależ jada po piachach! .

Czy to musi być takie elitarne?

Podobno koniarzy podczas rajdów nie interesuje nic, oprócz samej jazdy.
- Nieprawda. Bardzo ważne jest wyżywienie, poznawanie terenu, piękna przyrody. Ludzie się tym interesują. Tu też - moja córka Radosława strasznie kocha wioskę. Przez lornetkę obserwuje ptaki. Po polu na przykład chodziło sześć żurawi.

Ile to kosztuje?
- 1160 złotych od osoby za rajd - 6 dni z wyżywieniem i ze spaniem.
Hmm, biorą więcej.
- Od gości zagranicznych. Też mógłbym pojechać po nich na lotnisko do Warszawy. Ale za to biorą 1000 euro... Czy to musi być takie elitarne? Nie musi. Jestem zaszokowany ośrodkiem Polpharmy. Chciałam zrobić wakacje w siodle. - "A ja w tym roku poodmawiałam, bo nie mogłam nikogo zdobyć! Proszę pana, chodź pan. Oddam panu pół boiska" - mówiła pani, która ten ośrodek dzierżawi. Ma grupy 40-osobowe. Potrzebne nie 10 koni, a pięć, bo to praca, gdzie nie chodzi o ilość. Lekcja u nas kosztuje 35 złotych, ale co innego wyjazd w teren, a co innego wakacje w siodle. Można za 20 zł, żeby było ogólnodostępne. Był też pomysł, żeby robić zawody dla dzieci - nie na kucach, bo kuce są złośliwe. Na normalnych koniach - 8 -10 lat, 12 - 14. Dzieci się angażują. Patrzyłem raz na ich reakcje. Jak one tego chcą! Tylko niestety to jest niedostępne, bo drogie. Ale z tego trzeba zrobić tanią sprawę.

Czy chciałby pan wejść we współpracę z innymi?
- Oczywiście, tym bardziej, że wspólnie można zrobić więcej atrakcji. Dzisiaj
ludzie są bardzo wymagający - chcą mieć konie nad morzem, Łeba, Kołobrzeg. Tam biura wysyłają bardzo dużo klientów. Mogłoby powstać jakieś lobby koniarzy, sympatyków rajdów jeździeckich.
Życzymy powodzenia.
Tadeusz Majewski, Marek Grania

Tekst na podstawie tygodnika Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Fot. 1
Jerzy Szymański, pracujący w renomowanych restauracjach w Trójmieści (m.in. w Grand Hotelu w Sopocie), jest przekonany, że odniesie sukces. Na zdjęciu z koniem i... rowerem. Fot. Marek Grania

Wystawa poplenerowa

Po każdym zgrupowaniu, na przykład obozie harcerskim czy biwaku, zostaje smutek pustych pokoi albo wygnieciona po namiotach trawa z niedbale pozostawionym papierkiem. Pożegnanie artystów plastyków, którzy przebywali na od końca czerwca do 10 lipca na plenerze w Mirotkach, nie było smutne. Wręcz przeciwnie. Może nastrój pożegnań zależy od tego, co po sobie pozostawiamy?

Wielka wystawa w małych Mirotkach (tutuł prasowy)

O godzinie 13 obiad. Przed obiadem - bardzo osobiste, wzruszające podziękowania dyrektor szkoły Grażyny Kościelnej każdemu z osobna. Po tym modlitwa. Ciche rozmowy przy talerzu. Na przykład na temat gościnności tutejszych mieszkańców, którzy udzielili im noclegów - Jerzego Flatau, Renaty i Zygmunta Radtke. Albo na temat rosnących tu roślin. Siedząca obok mnie pani z pieskiem wyraźnie się na nich zna. Plener oficjalnie zostanie uroczyście zakończony za 2 godziny.


Po obiedzie trochę wolnego czasu. Chodzimy od obrazu do obrazu, prosimy artystów, by wyjaśnili, co chcieli przez swoje dzieła powiedzieć. Bo z obrazem jak z wierszem. Pytanie - Co twórca chciał powiedzieć? - jest tu też całkiem na miejscu. (Inna rzecz, że poeta na temat swojego dzieła potrafi mówić dużo więcej.)
I mówią.

Alicja Grześkowiak opowiada o Wdzie, którą uwieczniła podczas wycieczki nad rzekę. Płótna żyją zielenią wody i lasu. I lśnią - farba już wyschła i można było ją pociągnąć werniksem. Trochę dziwne, że te obrazy nie powstały od początku do końca na miejscu, tam, nad wodą. Okazuje się, że nad rzeką powstał szkic, podmalówka, a w Mirtokach już reszta - tu zaczęła się zabawa w nasycanie kolorów, cieni, światła. A wydawało mi się, że malarz bierze sztalugi i łapie wszystko - barwy, kształty, światło - na miejscu. Jak francuscy impresjoniści. Inna sprawa - czy ktokolwiek zdradza do końca tajniki swojego warsztatu?



Urszula Rybińska - pani z pieskiem i od ziół - zrobiła, pomijając akwarelki, wielki szkic pod gobelin. Widać ostrą linię ostu, kwiaty i liście mniszka lekarskiego, obok chyba krwawnik. Delikatne barwy i ołówkiem zaznaczone miejsca. Pokazują, w jaki sposób ma wędrować nić.


Jak się robi gobelin?
- Zaczyna od osnowy, kończy nicią - pada krótka odpowiedź.
Ale po chwili idziemy do innego pomieszczenia, gdzie wiszą dwa dużych rozmiarów gobeliny. Misterna robota, nieraz i pół roku pracy po kilka godzin dziennie. Pani Urszula pokazuje, jak kończy się na osnowie jedna barwa, zaczyna druga.
Zwiedzamy dalej poplenerową wystawę.




Ciekawe obrazki, wykonane na tekturze piórkiem, jakimiś farbami... - Zygmunt Leśniowski nazywa swoje prace grafikami, co trochę dziwi. Ale mniejsza o to. Na trzech widać dworzec kolejowy w Mirotkach, na jednym po lewej od dworca krzyż z Chrystusem, na torach mnóstwo krzyżyków. Rosną jak i chwasty. Pan Zygmunt potrafi dokładnie i szeroko mówić o tym, co chciał powiedzieć. Wszechświat dla niego stał się czytelny - do czego dojrzał - bo do tego, jego zdaniem, się dojrzewa, a nie, że otrzymuje się jako dar łaski.

Między innymi dojrzewa się do umiejętności postrzegania w otaczających nas niby zwykłych obiektach Pana Boga. Jest on obecny w każdej pracy pana Leśniowskiego. I na każdym obrazku dosłownie plecie się gęsta sieć symboli. Najoczywistszymi symbolami są opuszczona stacyjka PKP i zarośnięte chwastami i krzyżami tory. Umarła stacja symbolizuje na przykład upadek Mirotek, odcięcie wsi od świata. Bo przecież z tej kiedyś żywej stacji mieszkańcy wyjeżdżali do miast, do znajomych. A dzisiaj nie każdy ma samochód. Krzyże - symbol cierpienia wynikającego z losu wsi po wejściu do Unii Europejskiej (czy to nie zbyt dosłowne?).




Potem, już na uroczystości otwarcia wystawy, artysta będzie nawet mówił o symbolice barw. Mnie się jednak wydaje, że obraz powinien sam do nas mówić, a symbole, kody, ukryte sensy? Są wszak po to, żeby odkrywał je, niczym tropiciel, wytrawny odbiorca.
Obok jedyna rzeźba - Chrystus z barankiem, ucznia szkoły pana Zygmunta z Wejherowa. Mocne cięcia dłuta, postać pełna ekspresji.
Krzysztof Graban dał tu kilka płócien. Ciekawie odmalował borowiackie gospodarstwa. Szkoda, że bez ramek, bo te pogłębiają obraz, zwłaszcza jeżeli to realistyczny pejzażyk. Na otwarciu wystawy skromny pan Krzysztof, w przeciwieństwie do pana Zygmunta, o obrazach niewiele powie. Będzie natomiast chwalił plener jako coś, co go inspiruje do pracy. Nawiasem mówiąc, w tym małym środowisku krążyły opowieści, ile to też Graban ma płócien w domu, a niektóre z nich to prawdziwe perełki.

Eugenia Pawałowska ze Skórcza pokazała obrazek wykonany szpachlą. Na pewno doskonale by "siedział" w głębokich, pozłacanych ramach (niestety, u nas ramy są droższe od płócien).
I jeszcze jedno ujęcie stacyjki w Mirotkach. Hiperrealistyczne. Mocne kontury, mocne barwy. Przed stacyjką kryty powóz konny. Tak to mogło być, kiedy nadjeżdżał tu pierwszy pociąg.
A wszystkiemu temu przyglądał się z portretu Bernard Sieradzki - usytuowany między dwoma martwymi naturami - były kierownik szkoły, malarz. Zupełnie jakby patrzył na te prace. I jakby mówił, że dzieło sztuki wtedy dopiero nabiera wartości, kiedy pokryje je patyna iluś tam lat.

O godzinie 15 tłum ludzi. Wystawa dzieł sztuki w małych Mirotkach. Niby nic wielkiego, a jednak. Niby, bo przecież tu chodzi o sztukę patrzenia, najważniejszy z przedmiotów.
Tadeusz Majewski

Na podstawie tygodnika Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.