niedziela, 31 lipca 2005

O nazwach ulic

Sołtys Wielbrandowa (gm. Skórcz) Grzegorz Klowczyński - jak każdy rolnik o każdej porze - jest zajęty pracą. Ma dla nas kilkanaście minut. Temat? Nazwy ulic w - co tu dużo gadać - małej wsi.





Uciekamy od bohaterów (tytuł prasowy)

Jest różnie

Na ogół wioski nie chcą ulic. Raz - każdy na wsi wie, gdzie jest jaka ulica, dwa - koszty. A jednak jakieś oznaczenia, przy coraz większej mobilności Polaków (wizyty i rewizyty, zjazdy rodzinne, turyści, akwizytorzy itp.) powinny być. W sprytny sposób problem rozwiązano w Suminie, w gminie Starogard. Po prostu na początku ulic poustawiano znaki - strzałki pokazujące, jakie są przy danej ulicy... numery (domów). W ogóle gmina Starogard pod względem oznaczeń zdecydowanie wyróżnia się w naszym powiecie. Niejedne wioski mają bardzo estetycznie wykonane tablice z planem miejscowości, z drogami, budynkami i atrakcjami turystycznymi. Tak jest na przykład w Brzeźnie Wielkim, które przecież wcale nie jest wielkie i specjalnych atrakcji turystycznych nie ma. Co natomiast warto zapamiętać - mieszkał tu nasz mistrz celuloidowej piłeczki Andrzej Grubba.

Nie ma patronów

Ulice ma maleńka wioska Wielbrandowo (gmina Skórcz). - Inicjatywa nazw ulic we wsi Wielbrandowo wyszła z Urzędu Gminy - mówi sołtys Grzegorz Klowczyński. - Później została pozytywnie podjęta przesz Radę Sołecką.
Mieszkańcy wsi, podobnie jak i sołtys, byli za nazwami ulic. A to, czego chcą mieszkańcy, jest święte. Jak bardzo święte, przekonaliśmy się na własnej skórze. Otóż w trakcie rozmowy z sołtysem dostało nam się za reportaż w "Kociewiaku" pt. "Pszczołami narabiam". Tekst generalnie optymistyczny, o pszczelarzu, ale jedno zdanie mocno zdenerwowało mieszkańców. Chodziło o barwy odnowionej kapliczki (zadaliśmy delikatne pytanie, czy aby "kolorystycznie nie została przecukrzona").

- Wieś - mówi sołtys - bardzo się zdenerwowała. I pytała, jakim prawem ktoś śmiał krytykować. Społeczeństwo wybrało i nic komuś z zewnątrz do tego.
Czyżby? Wyjaśniamy. Według prawa to, co w miejscowości jest widoczne dla osób przejeżdżających, to co stoi na przykład przy publicznej drodze, jest dobrem wspólnym, całego narodu. Włącznie z widoczną od publicznej strony stroną prywatnego domu. Krytyce podlegają też znaki z nazwami ulic.

Nie ma bohaterów

Nas w Wielbrandowie ciekawiła jedna sprawa - w jaki sposób wybierano nazwy ulic.
- Nazwy ludzie sami uzgadniali, na zasadzie Janek, Franek mówi taka, siaka - żartobliwie ciągnie sołtys. - Trzech mieszkańców chciało Brzozową, ktoś rzucił inną nazwę. Dyskusja trwała miesiąc.
I tak w Wielbrandowie od ubiegłego roku mamy ulice: Grabowska, Gniewska (określające miejscowości, do których ta drogą można dojechać), Podgórna (wskazująca na ukształtowanie terenu), Polna (od wywieść w pole?), Brzozowa, Sosnowa (od drzew), Główna, Boczna (od roli, jaką pełnią we wsi).

A nazwiska lokalnych bohaterów?
- Nazwisk nie chciano - autorytatywnie stwierdza Klowczyński. - Nikt tu nic po sobie nie zostawił. To była wioska niemiecka.

Nie ma gwary

Nie tylko w Wielbrandowie uciekają od nazwisk lokalnych bohaterów. Nawet wtedy, gdy łatwo ich odszukać. Szkoda, zawsze to miłe, jak ktoś z rodziny ma ulicę nazwaną imieniem i nazwiskiem dziadka - niekoniecznie księdza, żołnierza czy patrioty. Może to przecież być na przykład jakiś znany rzemieślnik. Nie ma też w nazewnictwie ulic nazw gwarowych.

Klasycznym przykładem, gdzie o coś takiego aż się prosi, jest Osiek, serce Kociewia - jak mówił suweren Ciemnogrodu Stanisław Cejrowski. Kwiatowa bezlitośnie zastąpiła tu Klampsią Tryftę i nikt nie ma zamiaru tego zmieniać. W Starogardzie dawno uciekliśmy już od takich nazw jak: Amt, Freda, Piekiełki, Rata, Abisynia itd. Jakoś tylko te nazwy nie chcą uciec z naszej pamięci. Nazwa Piekiełki, których etymologia jest znana dzięki Biernackiemu, ciągle trwa i nie ma zamiaru umrzeć. Czas chyba to miejsce, gdzie kiedyś były miejskie łazienki, tak właśnie nazwać oficjalnie. Inna sprawa - trudno sobie wyobrazić księdza poświęcającego Piekiełki.

A to kosztuje

Chcemy mieć ładniej we wsi, w miejscowości? Nazywajmy ulice, stawiajmy ładne znaki (najładniejsze są w Kaliskach - z herbem i zawijasem). Należy przy tym jednak pamiętać o kosztach. Nie mówimy o koszcie samych znaków - to bierze na siebie gmina. Koszty zaczynamy odliczać, kiedy trzeba pojechać do starostwa i do innych urzędów (to też koszty), by zmienić: dowody osobiste, dowody rejestracyjne samochodów, ciągników, przyczep (niektórzy rolnicy mają kilka ciągników i przyczep), prawa jazdy (często mają je w rodzinie cztery osoby), kosztuje też zmiana w dokumentach firmy, jeżeli ktoś ją ma. Przy tym wszystkim koszt wymiany pieczątki (-ek) to fraszka, jakby kropka nad i.
Tekst i zdjęcia Tadeusz Majewski
1. Sołtys Wielbrandowa uważa, że wieś nie ma bohaterów.
2. Ładna tablica z planem Brzeźna Wielkiego.
3. A tak wyglądają tabliczki z nazwami ulic w Kaliskach.

Za Dziennikiem Bałtyckim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz