środa, 6 lipca 2005

W Mirotkach jak w Kaliforni

Przedwieczerz. Goście - plastycy, byli nauczyciele i inni kończą obiadokolację. Wśród zebranych wypatrujemy starszej pani - Marii Danuty Górskiej Flis - córki Jana Wojciecha Górskiego. Wiek - 85 lat. Wydaje się, że nie ma tu kogoś takiego. Wszak 85 lat to już porządny wiek i te wszystkie lata powinny być widoczne na twarzy. W końcu ktoś wskazuje.




Starsza pani ma szeroką, zdrową twarz. Nie wygląda co prawda na nastolatkę, ale osiemdziesięciu pięciu nikt by jej nie dał.
Maria Danuta z córką Zofią przyleciały z Melbourne z Australii do Mirotek specjalnie na 100-lecie szkoły. Z Melbourne do Mirotek podróżuje się około 30 godzin samym samolotem, przez Singapur, Frankfurt, i ileś tam godzin samochodem. Podróż kosztuje w jedną stronę 2.500 USD. Do tego ogromne opłaty lotniskowe, ciasnota w airbusach. Ale czego się nie robi dla Ojczyzny?

Uczyła się pani w tej szkole?
- Tak, chodziłam do niej. Były to lata 1926 - 1927... Nie jestem tu pierwszy raz. Ostatnio byłam w 2001 roku. Ciągle myślę o dzieciństwie i tym miejscu.

Historia tej szkoły ściśle wiąże się z losami pani rodziny.
- To prawda. Mój ojciec Jan Wojciech Górski był właścicielem majątku w Mirotkach i dał grunt pod tę szkołę. Z dawna cała część Mirotek należała do ojca. Dlaczego dał tę ziemię? Było tu kilku gospodarzy Niemców, więc postanowił ją dać naszym gospodarzom. A oni zdecydowali, że to będzie pod szkołę. Wybudowano ją w 1905 roku.

A coś z majątku pani rodziny zostało?
- Cały przepadł. Niemcy trzymali w naszym dworze amunicję i to wszystko zaczęło się palić. I legło w gruzach.

Była pani wtedy w Mirotkach?
- W czasie okupacji przebywałam w Niemczech. Jak wojna się kończyła, przebywałam w Bawarii. Chciałam dotrzeć do brata Antoniego, który był w Auschwitz i Matchaussen. Zmarł w zeszłym roku. Ostatnie lata spędził w Kalifornii. Starszy brat Franciszek został zamordowany w Katyniu.
Typowe losy polskiej rodziny.

Jaka jest Polska z perspektywy obywatelki Australii?
- Jak patrzy się na te krajobrazy, to wydaje się, że kraj jest śliczny i bardzo bogaty. Ludzie ładnie ubrani, uprzejmi. Wrażenie wręcz wspaniałe. Człowiek bardzo dobrze się tu czuje. Nie znajduję słów, by powiedzieć, jacy tu są wspaniali ludzie. Bardzo podziwiam nauczycieli i panią dyrektor. Włożyli w tę jubileuszową imprezę mnóstwo pracy i nam było strasznie miło. Nie żałuję zmęczenia.

Mieszka pani daleko od kraju, a tak ładnie mówi po polsku...
- To zasługa mojego męża. Jak tylko zaczynam po angielsku, to zaraz: "Proszę mówić po polsku". Poza tym w Australii jest wielu Polaków... Bardzo chciałabym mieć tu kawałek ziemi, żeby coś wybudować. Córka bardzo chciałaby zamieszkać w Polsce. Tu jest jak w Kaliforni...

Czy to nie przesada?
- Mój brat Antoni mieszkał w Kaliforni w miejscu, które przypomina Mirotki. Domek miał zbudowany jak dwór w Mirotkach. Duży. Tam kupują sobie posiadłości i budują takie domy, kiedy idą na emeryturę. I tam spędzają czas... Ale prochy brata zostały przywiezione do Barłożna, do ks. Krefta... Pobędę tu do września. Pojedziemy nad morze, do Krakowa.
Na podstawie Dziennika Bałtyckiego piatkowe wydanie Kociewiaka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz