czwartek, 21 lipca 2005

Bobowo. Rajdy konne, noclegi

Rok temu w kwaterze agroturystycznej Jacka Ciesielskiego pełna wdzięku gdańszczanka Basia ujeżdżała konie w stylu westernowym. Po tym długo opowiadała o rajdach konnych. Ale nic z tego nie wyszło. Bo to nie jest prosty biznes, proszę Państwa. Dzisiaj kwatera należy już do kogoś innego. Po poprzednikach został ten sam temat bieznesu.



Bobowo, ul. Południowa 5. Wita nas wilczur Iwan. Groźny, ale lubi zabawy z reporterem rzucającym kamień (przynosi go w pysku). Niby ta sama kwatera, ale w środku duże zmiany. Są pokoje dla gości, poważne zmiany w domu.

Urodziliśmy się w Sopocie

To ranczo, kwatera agroturystyczna teraz nazywa się Bella.
- Czyli Piękna. Konie też są. Od kiedy jest pan właścicielem i skąd się pan tu wziął?
Jerzy Szymański, mężczyzna słusznej postury, wygląda na człowieka znającego świat. Oczy ma wesołe, ale od czasu do czasu poważnieją jakby przypomniał sobie o zostawionym gdzieś bagażu.
- Kupiłem to listopadzie 2004 roku.
- Urodziliśmy się wszyscy w Sopocie - dodaje Jadwiga.

Rozmawiamy już drugi raz i jakoś to bardzo podkreślacie. Co to znaczy - "Urodziliśmy się w Sopocie"?
- W Sopocie w pierwszej dekadzie po wojnie nie było szpitalika, położnictwa. Wszyscy rodzili się w mieszkaniach. Po domach chodziła akuszerka i odbierała. Reszta rodziła się w Gdańsku lub w Gdyni. Takich, co urodzili się wtedy w Sopocie, jest osiemset sześćdziesiąt parę osób. Powstał nawet Klub Sopociaka - wyjaśnia pan Jerzy.

To był traf

Sopot jest piękny. A jednak wybraliście to miejsce. Jak to się stało?
- Chcieliśmy mieć konie i organizować rajdy konne. Pół roku jeździliśmy, szukaliśmy czegoś do kupienia nad jeziorem. Oczywiście czegoś dużego, co najmniej 5 hektarów. Były tylko działeczki - 500 metrów z domkiem i straszna cena - od 120 tys. złotych. Powyżej 200 tys. można było kupić 2 hektary z linią brzegową jakiegoś jeziora. Chodziło nam też o to, żeby nie było to miejsce trochę na uboczu, żeby tak blisko nie mieszkali ludzie. Wreszcie znaleźliśmy to miejsce, przez Anonse. To był traf. Piękne świerki, dwa stawki. Zobaczyłem, że jest padok, łąki. Ludzie z Sopotu przyjeżdżają - mówią: raj. A kiedy powstanie autostrada, to dojazd tutaj z Gdańska będzie trwał 30 minut - 20 do zjazdu w Ropuchach, 10 tu.

O koniu i marchewce

Co tu ma być?
- Agroturstyka konna. Rajdy konne, jazdy bryczką po Borach Tucholskich, ale też podstawowe ABC końskie, nauka jazdy - na padoku, na lonży, wyjazdy w teren. I już tu mieszkamy. Telefon - 56 333 37 - został po Jacku Ciesielskim, bo ludzie jednak pamiętali, że tu były rajdy konne. Oczywiście cały czas jesteśmy związani z Sopotem.

Mieszka tu wiele osób z Trójmiasta. Będziecie obywatelami tej gminy?
- Jak dobrze pójdzie, to będziemy. Siódemka na końcu numeru telefonu jest szczęśliwa.

Są zmiany, spore inwestycje.
- Rzeczywiście spore. Stwierdziłem, że w pomieszczeniu gospodarczym, w którym znajduje się stajnia, można zrobić 4 pomieszczenia. I są. W tym salonik, gdzie goście odpoczywają przy kominku, na co bardzo zwracają Niemcy. Konie są za ścianą. I dobrze - koniarze chcą przebywać z końmi cały czas. Oni chcą je mieć obok. Prawdziwy koniarz kupuje po 10 kilo marchwi i daje po jednej. Moje dwa konie od listopada do kwietnia zjadły tonę. Kosztowała 3,20 zł za kilogram, teraz - 2,90. Z jabłkami to samo. Od 1,50 do 2 złotych. Chociaż spady sadownicy dla koni dadzą za darmo.

Mamy trasę

Na koniach wielu się tu już przejechało. To znaczy chcieli robić biznes, a nic z tego nie wychodziło. Robił pan jakieś rozpoznanie - kto tu działa w tej branży?
- Rozpoznania nie robiłem. Znam tylko Dicka Bosmę i Feliksa Witkę.
To odważnie podchodzicie do tematu, jeżeli nie robiliście rozpoznania. Były już rajdy?
- Oczywiście. Mamy trasę.

Jaką? Niech pan opowie rajd dzień po dniu...
- Ludzie przyjeżdżają w każdy wtorek tygodnia. Do 6 osób. Jest wieczorek zapoznawczy. Musi być przy nich dwóch instruktorów, którzy mieszkają tu na stałe (bardzo dobrzy koniarze, instruktorzy do nauki jazdy).

Są stąd?
- Dałem ogłoszenie w Internecie. Zjawiło się małżeństwo z Gdańska.
Z Gdańska... z Gdańska... Tu jest bezrobocie. Trzeba było stąd.
- Miejsca pracy są, tylko że każdy by chciał wielkie pieniądze. Myśmy zaproponowali wyżywienie i spanie plus drobną gratyfikację. Będą przez sezon, który trwa od maja do końca września, a jak jest dobra pogoda, to nawet do października... W środę jest dopasowywanie koni do ludzi. Jak ktoś źle jeździ, musi dostać konia łagodnego, delikatnego w pysku, a ludzie zawansowani w jeździe dostają konie szybsze. Na to jest cały dzień. Jazda po padoku, sprawdzenie, jak kto się czuje na koniu, jak jeździ. Następny, trzeci dzień - wyjazd w teren. Po śniadaniu. Na trasę dowozi się kanapki, napoje, obiad czy kiełbasę i karkówkę na grilla. Ja jestem koordynatorem. Wiozę też paszę dla
koni.

Ruszacie dokąd?
- Trasy są wspaniałe. Robimy sobie przystanek z posiłkiem w Smolnikach, a stąd ruszamy do Łubów. Tam nocujemy. Musi być zabezpieczenie socjalne dla koni. U człowieka, gdzie śpią. Uczestnicy robią wachty - jak harcerze - po 2 godziny każdy. Muszą pilnować koni w nocy. Konie muszą mieć zadaszenie i spokój. Ja wiozę niezbędne rzeczy...

Nadleśniczy z Lubichowa Bronisław Schneider wyznaczy mi dwa szlaki, którymi mogę jechać samochodem - drogami, gdzie samochody nie mogą jeździć. Na marginesie - nadleśniczy się cieszył, że coś takiego można zrobić. Osiem koni dla lasu to nie jest źle. Gorzej jakby jechało z 15 - niszczyłyby runo leśne. Samochód jest potrzebny. Na przykład ktoś może złamać rękę, kogoś ukąsi żmija i trzeba wieźć... Jak koń narobi, to też trzeba posprzątać. Nie byłoby żadnego problemu z jazdą bryczką, ale to jest znowu angażowanie następnych dwóch koni. To są koszta. Dobre konie, ułożone do bryczki, to 15 tys. złotych. Specjalnie do bryczki, bo bywa, że do wozu z gumami pójdzie, ale do sanek nie. Potem lekcje powożenia - 35 złotych. Bryczka z oprzyrządowaniem - następne 10 tys. złotych. To wszystko nie jest takie tanie...

Czwarty dzień z Łubów - po normalnym noclegu, w normalnych pokojach, gościnnych dla małżeństwa - jedziemy na Ocypel, do Barbary Lewandowskiej. Potem z Ocypla wracamy do Łubów albo jedziemy do Borzechowa, do zajazdu pani Hanki Drószkowskiej. W sumie koło 200 kilometrów. Robimy też rajdy gwiaździste - baza cały czas w Bobowie, wypady: dziś - Łuby, jutro - Ocypel itd. Może być też organizowany rajd 6-osoby z udziałem tylko 4 konie, 50-kilometrowe. Trzech jedzie na koniach, trzech na rowerach. Mam rowery po 2 tys. zł. Ależ jada po piachach! .

Czy to musi być takie elitarne?

Podobno koniarzy podczas rajdów nie interesuje nic, oprócz samej jazdy.
- Nieprawda. Bardzo ważne jest wyżywienie, poznawanie terenu, piękna przyrody. Ludzie się tym interesują. Tu też - moja córka Radosława strasznie kocha wioskę. Przez lornetkę obserwuje ptaki. Po polu na przykład chodziło sześć żurawi.

Ile to kosztuje?
- 1160 złotych od osoby za rajd - 6 dni z wyżywieniem i ze spaniem.
Hmm, biorą więcej.
- Od gości zagranicznych. Też mógłbym pojechać po nich na lotnisko do Warszawy. Ale za to biorą 1000 euro... Czy to musi być takie elitarne? Nie musi. Jestem zaszokowany ośrodkiem Polpharmy. Chciałam zrobić wakacje w siodle. - "A ja w tym roku poodmawiałam, bo nie mogłam nikogo zdobyć! Proszę pana, chodź pan. Oddam panu pół boiska" - mówiła pani, która ten ośrodek dzierżawi. Ma grupy 40-osobowe. Potrzebne nie 10 koni, a pięć, bo to praca, gdzie nie chodzi o ilość. Lekcja u nas kosztuje 35 złotych, ale co innego wyjazd w teren, a co innego wakacje w siodle. Można za 20 zł, żeby było ogólnodostępne. Był też pomysł, żeby robić zawody dla dzieci - nie na kucach, bo kuce są złośliwe. Na normalnych koniach - 8 -10 lat, 12 - 14. Dzieci się angażują. Patrzyłem raz na ich reakcje. Jak one tego chcą! Tylko niestety to jest niedostępne, bo drogie. Ale z tego trzeba zrobić tanią sprawę.

Czy chciałby pan wejść we współpracę z innymi?
- Oczywiście, tym bardziej, że wspólnie można zrobić więcej atrakcji. Dzisiaj
ludzie są bardzo wymagający - chcą mieć konie nad morzem, Łeba, Kołobrzeg. Tam biura wysyłają bardzo dużo klientów. Mogłoby powstać jakieś lobby koniarzy, sympatyków rajdów jeździeckich.
Życzymy powodzenia.
Tadeusz Majewski, Marek Grania

Tekst na podstawie tygodnika Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Fot. 1
Jerzy Szymański, pracujący w renomowanych restauracjach w Trójmieści (m.in. w Grand Hotelu w Sopocie), jest przekonany, że odniesie sukces. Na zdjęciu z koniem i... rowerem. Fot. Marek Grania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz