niedziela, 31 lipca 2005

O pałacu w Owidzu

Nie piszemy tu dzieła historycznego, więc pytanie "Kiedy powstał majątek w Owidzu?" zostawiamy bez odpowiedzi. Chociaż owszem, w rozmowach padają daty - 1902, może 1905 rok. Ktoś też rzuca liczbę 350 (lat - tyle ponoć mają dęby w parku). Ale to nas nie interesuje. Nie piszemy tu też prognoz, więc nie odpowiadamy tu na pytanie "Kiedy owidzki pałac zawali się do reszty?". Chodzimy po terenie byłego majątku, rejestrując stan dzisiejszy.



Pałac dam (tytuł prasowy)

Pałac musiał być śliczny

Musiał radować oko, o czym świadczą resztki - ładne drzwi, przymętlony od brudu witrażyk nad nimi, kute kwiaty przy futrynie, żelazny deszczochron. Po lewej (patrząc od frontu, gdzie kiedyś - adgadując po geometrii nasadzeń drzew i śladach dawnej drogi - musiało istnieć rondo, elegancki zajazd dla powozów przyjeżdżających w gości "Maine Damen i Maine Herren") stoi interesująca wieżyczka, pokryta ocynkowaną, zdobioną blachą. Wszystko to chyba jakieś rokoko. Środkowa część pałacu już się zarwała. W ciemnej dziurze widać niczym bebechy patroszonej gęsi schody. Podobnie z drugiej strony. Ruiny w części środkowej, niszczejący, obszerny ganek, przez który "Maine Damen i Maine Herren" wychodzili sobie pod przeciwsłonecznymi parasolami do parku.

Zawalić, bo wstyd

Pałac czym prędzej powinien się zawalić, bo wstyd. Jeszcze - w ramach integracji unijnej - przyjadą tu prawłaściciele i będą stukać jak z maszynowego karabinu fotki, pokazując u siebie nasz "ordnung". Polski właściciel, z okresu międzywojennego, przyjechał tu całkiem niedawno, bo w 1998 roku.


Przyjechał w wieku 94 lat, via Poznań z dalekiej Kanady. Nie szedł do pałacu - jak opowie nam później obecny właściciel Tadeusz Dietrych - a przyszedł do jego skromnego mieszkanka, stojącego obok. "Nie pójdę, gdyż boję się wspomnień" - miał rzec. To wówczas zapewne - widząc stan pałacu - pan Chącia, pomimo wieku przytomny na umyśle jak mało który nastolatek, doszedł do wniosku, że nie ma tu przed nim przyszłości. Dwaj jego synowie też nie byli zainteresowani majątkiem, co gorsza - nie dostrzegli żadnych perspektyw w tym kraju. Starszy pan zrzekł się majątku na rzecz państwa.

Wędrujemy przez park

To jeden z trzech najciekawszych parków przypałacowych (pierwszy: Mirowo - gm. Skarszewy, drugi: Kopytkowo - gm. Smętowo - taka jest nasza kolejność). Po prywatyzacji przynajmniej ktoś kosi tu chwast i badacze drzew oraz tropiciele śladów dawnych założeń parkowych nie muszą łazić przez pokrzywy. Tu, po wielkich dębach i niestety zaatakowanych przez robactwo kasztanowcach, ledwie dają się odczytać:

prosta aleja, wiodąca do bramy na Janowo; wzgórek otoczony drzewami, gdzie kiedyś musiała stać świątynia dumania; szeroka polana nad stawami z jakimś ciekawym egzemplum drzewa; dwa połaczone przepustem stawy (nad tym przepustem zapewne szedł kiedyś mostek). Dziś park żyje po swojemu, zatopiony w sobie. Śpiewają nawet ptaki. Na pniach parzą się w śluzie winniczki. Siedzą po kilka na pniu, wiszą na liściach - mnóstwio ich. Burek, który towarzyszy nam w wędrówce, nagle wyrywa do przodu, zaczyna ujadać i równie raptownie milknie. Coś schwytał. Podchodzimy - w pysku dzierży kreta. Mało kto z ludzi widział kreta, podobnie jak kret nie dostrzega nas. Ślepi jesteśmy na siebie, bo żyjemy w różnych światach. Odganiamy burka, który już, już zaczyna się tarzać na krecie w jakimś wojennym tańcu radości. Kret ma dziwaczne, jakby zgięte do pływania łapy. Jeż to dziwny zwierz, ale kret jeszcze dziwniejszy.

Uwaga, pszczoły!

W nasłonecznionej części parku ule. Nad jednym z nich z dymiarką w dłoni widać pochyloną sylwetkę profesora Sz.


Wygląda w stroju pszczelarza jak kosmita. Dostrzega nas, mówi,
żebyśmy się oddalili. Z pszczołami nie ma żartów. Na małym podwórku Tadeusza Dietrycha zgormadziło się tyle rozmaitych gatunków zwierząt, że w dniu tym z powodzeniem można by tutaj nagrywać sekwencję do filmu o Arce Noego.

Szkoła za bardzo nie chciała

- Pochodzę z Jelenia, koło Piaseczna. Jestem stary ministrant, istny Kociewiak - opowiada o sobie Dietrych. - W 1970 roku skończyłem tu technikum, a potem pracowałem w SKR-ach koło Pucka. Po wojsku profesor Kołodziejczak zaproponował mi tu pracę, na gospodarstwie pomocniczym technikum rolniczego. I od 1979 rozpocząłem jako zootechnik. Gospodarstwo miało 250 hektarów. Już w 1994 roku mogła być prywatyzacja, ale jakoś do tego nie doszło... W 1994 roku zostałem kierownikiem gospodarstwa.

Ale takie gospodarstwa istnieją przy szkołach rolniczych...
- Tutaj niestety, szkoła nie bardzo chciała. Nie tak, jak w Bolesławowie. Pałacem też nikt tak na serio się nie interesował. Do tego przyszły nieszczęścia. W grudniu 1995 roku spaliła się obora... Zostałem już wtedy kierownikiem. To był dla mnie chrzest bojowy. 130 sztuk bydła, krowy mleczne i spaliła się pasza. Niektórzy chcieli coś z tego "wyciągnąć". Dużo mi wówczas pomógł Adam Kurkowski, kierownik gospodarstwa z Linowca.


Jestem chłopem, nie Panem

- Tak więc byłem szefem tego gospodarstwa. Potem stanąłem do przetargu - ciągnie Dietrych. - Wartość? Ma tu jedynie bydło. Znam je bardzo dobrze. To jedyna gałąź na przyszłość. Park z pałacem zajmują 2,7 hektara. Samo gospodarstwo 6 hektarów. Ziemia - 137 ha.

A ten pałac? Nie da się go uratować? Byłby pan - mieszkając w pałacu - Panem.
- Jestem chłopem, nie Panem, nie hrabią, a hodowcą. Mnie pałac nie interesuje. Od trzech lat staram się go sprzedać wraz z parkiem. Za ile? W ogłoszeniach za 350 tysięcy złotych. Osobno parku nie da się sprzedać, bo to jeden zespół dworsko-

parkowy. Na przetargu tego nie chciałem, ale powiedziano mi: wszystko, albo nic. Ja mam 50 krów, 50 macior, produkuję około 1000 prosiaków rocznie. Przy owcach chodzi córka. Ma 50 matek, w sumie 86 z przychówkiem. Na mleku zarabiam. Ceny prosiąt są różne, ale jeszcze do nich nie dokładałem. U mnie kosztuje 150 złotych sztuka, a na rynku góra 130 złotych. Mam drożej, bo to towar dobry genetycznie. Owce? Polskie owce wędrują do Włoch, Hiszpanii, stare matki do krajów arabskich. U nas to mięso nie przypadło do gustu. Ja jem baraninę. Bardzo mi smakuje.

A propos pałacu... Popada w ruinę. Całkowicie.
- Waliło się już w 2003 roku... Konserwaator zabytków? Jak długo tu pracuję, nikogo takiego w Owidzu nie było.

Chciał ktoś kupiś ten zespół?
- Byli klienci chętni już płacić, tylko problem stwarza rządcówka koło pałacu. Oni nie chcieli z rodzinami. Jednego odstraszył smród polpharmowskiej oczyszczalni. Czasami o pierwszej czy drugiej w nocy trudno oddychać. Ten smród idzie takim powietrznym kanałem na Owidz.

Po nocach ból głowy

Czy ktoś kiedys robił w Owidzu badania dotyczące wpływu powietrza znad oczyszczalni na wasze zdrowie?
- Badań zdrowotnych nikt tutaj nie robił... Mnie to już przeraża. W tym roku zdarzyły mi się poronienia bydła. W 8. miesiacu. Po takich nocach, kiedy szedł ten smród. My też wstajemy czasami z bólem głowy... Ja nie wiem, czy to od oczyszczalni. Być może przyczyniły się te niespotykane temperatury.

Zacząłem słyszeć ptaki

Park jest cenny. Ma pan jakieś stare zdjęcia - parku, pałacu?
- Nie mam. Pewnie, że park jest cenny. Dęby mają około 350 lat. O park dbam, na ile mogę. Nasadziłem parę drzewek. Stawy są przepływowe. Zbierają wody opadowe z pól i odprowadzają do Wierzycy.

Kiedyś to była całość... Pałac, majątek, nawet gorzelnia, zabudowania gospodarcze. Wszystko pracowało na pałac, ekonomicznie się to spinało. Teraz to się podzieliło. Nie ma powrotu do przeszłości?
- Na pałac trzeba potwornych pieniędzy. Nigdy z tego gospodarstwa nie będę takich miał. Wolę je wydać na maszyny.

Chwali sobie pan przejście na swoje? Rolnicy, pomimo wejścia do Unii, nadal narzekają. I ja ich rozumiem - to jest cieżka harówa, o czym nie mówią media.
- Rolnicy cały czas narzekają. Ale niech sobie przepracują w firmie państwowej dziesięć lat za 600 złotych. Wcześniej, jako kierownik gospodarstwa, zawsze żyłem pod presją. Każdy coś do mnie miał. Dopiero od 2000 roku, kiedy jestem na swoim, zacząłem słyszeć ptaki.

Ładna metafora.
- To nie metafora. To fakt. Krowy na drodze narobiły, już dzwonili. Jakby to nie było gospodarstwo.

Czy wrócą tu?

- Mam dwóch synów. Błażej i Łukasz pokończyli studia rolnicze w Olsztynie. Błażej mieszka od trzech lat w Anglii. Zajmuje się ochroną roślin. Też się uczy, aby uzyskać tamtejszy certyfikat na ochronę roślin. Co tydzień dzwoni. Łukasz pracuje w ODR-ze Szczebietowo. Córka Natalia (ta, która zajmuje się owcami) zdała maturę i dostała się do Olsztyna. Cała rodzina pracowała na gospodarstwie i ma takie zamiłowania.

Czy dzieci wrócą, by panu pomóc?
- Błażej mówił mi niedawno, że w Starogardzie nie spotkałby tylu znajomych ze szkoły średniej i ze studiów, co w Londynie. W czternaście osób zrobili sobie grilla w parku w Londynie. Podejrzewam, że wielu "oleje" nasz kraj i nie wróci. Czy syn wróci? Nie wiem. Najstarsza córka Emilia zajmuje się dziećmi z autyzmem. Ma osiagnięcia. Myśli, żeby zająć się tutaj hipoterapią. Najmłodszy syn Fabian ma 7 lat. Zawsze przede mną czyta gazety związane z rolnictwem i zaznacza najważniejsze tematy. Robi mi streszczenia. Coś w sobie ma do tego zawodu.

Park ogrodzę

A jak tego parku nikt nie kupi, to co pan z nim zrobi? Nie mógłby to być park podmiejski, do zwiedzania?
- Ja chcę go w tym roku ogrodzić. Bo w pałacu było włamywanie. Wynieśli 200-kilogramowe zabytkowe kaloryfery. Zniszczyli przy tym schody. Ludzie robią też w parku burdy. Poznikały pokrywy na studnie... Prowadzi pan akcję "Skansen dla Kociewia". Do takiego skansenu podarowałbym ten pałac, a raczej to, co z niego zostało.

To się tak mówi - "podarowałbym".
- A podarowałbym. Jestem Kociewiakiem, proszę pana.

Konserwatora zabytków za czasów swojej pracy tutaj pan nie widział. A czy ktoś badał drzewostan w parku?
- Nikt nie badał. To się tylko tak pisze - "pod opieką konserwatora zabytków". Ale nic z tego nie wynika.
Tekst foto Tadeusz Majewski, Marek Grania

Na zdjęciach: Natalia Dietrich wśród owiec. Tadeusz Dietrych prezentuje prosiaczka. Sprzedaje je drożej, niż "chodzą" na rynku. Pałac w Owidzu to dzisiaj ruina. W ciemnej dziurze jak bebechy schody. Profesor Sz. ostrzega - nie zbliżajcie się. Jesteście w strefie pszczół. Ogromny, podobno 350-letni dąb rozcapierza sześć palców. Idziemy śladami alei, przy której posadzono kiedyś dęby. Dziś są ogromne.. Na każdym pniu winniczki. Zwisają również z liści. Jeden z dwóch stawów w owidzkim parku.

Za tygodnikiem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz