piątek, 8 lipca 2005

Tysarczyk - zjazd rodziny (I)

Niedziela, dyszące z gorąca Pogódki. Przed 11.00 na drodze przed barokowym kościołem sporo samochodów. Różne tablice rejestracyjne, najwięcej z GD. Tłum rośnie. Ludzie witają się, obejmują.

Powili grupkami wchodzą do wnętrza świątyni. Słychać wysokie, leniwe dźwięki organów i kłujące zaśpiewy dwóch jaskółek śmigających pod świętym stropem. Mają gniazdo w organach?


W wejściu ostatnie dyskretne pouczenia - niech młodzi wyłączą komórki. Fakt, jakże komórkami Panu Bogu przeszkadzać. Dźwięki organów rosną. Jeszcze ktoś dochodzi, ktoś coś poprawia. Na krótko zapada cisza. Msza.


Liczę nazwiska
W wejściu do kościoła wisi wielka tablica. Nazwiska, daty, miejscowości. "Pomordowani, polegli i zaginięci z Parafii Pogódki". Trzy kolumny razy 37 nazwiska, czwarta - o jedno nazwisko więcej. Razem 149. Ginęli w Skarszewach, Jaroszewach, Su(p)kowach, Kampinowie, Włochach, Jugosławii, w Wolsztynie, w Kroacji, w Sztuthofie, w Katowicach, w Szpęgawsku, pod Monte Cassino, w Radomiu, w Koźmienie, w Mathaus, na Uralu, na froncie wschodnim, we Francji, w Niemczech, na froncie zachodnim, w Płocku, pod Stalingradem, w Łobrzeźnicy, w Królewcu, w Oranienburgu, w Finlandii, w Międzyrzeczu, w Dragaczu, w Dahau, w Holandii, nad Renem, we Lwowie, w Kutnie, w Krakowie, w Smoleńsku, w Nowym Wiecu, w Warszawie, w Grudziądzu, w Oświęcimiu, w Gdyni, na Łotwie, w Górnej Grupie, w Lipinkach Wschodnich, w Leningradzie. Na tej tablicy jakby się zameldowali po wojnie. Smutny to meldunek w przeciwieństwie do meldunku Tysaczyków.

Ksiądz - o więzach krwi
Świątynia wypełniona. Ktoś robi zdjęcia, ktoś powili omiata zebranych kamerą. Będzie pamiątka z trzeciego już zjazdu rodziny. Ksiądz mówi o istocie narodzin i więzach rodzinnych, mocniejszych nade wszystko. Opowiada o dwóch braciach - bogatym i biednym. Bogaty nie zaprasza biednego. Żona kilka razy pyta, dlaczego.



Ten odpowiada, ze wstydzi się biednego brata. Aż raz żona nadbiega i mówi, że w domu zabiła bandytę, który ją napadł. Co teraz będzie? Aresztują ją. Trzeba wynieść ciało. Mąż idzie do przyjaciół, ci odmawiają pomocy. Idzie do brata. Brat bez namysłu pomaga - bierze ciało, gdzieś je zakopuje. Po pewnym czasie przychodzi policja. Donieśli przyjaciele. Kopia w wskazanym miejscu - szok, nikogo nie ma. Wszystko to wymyśliła żona, żeby brat się przekonał, co znaczy przyjaźń, a co wspólnota krwi. Taki thiller.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz