piątek, 8 lipca 2005

Cis. Zamach na Hitlera

BYTONIA, CIS, STRYCH, GM. ZBLEWO. Na terenie Kociewia partyzantom działało się niełatwo, gdyż w tutejszej ludności nie za bardzo znajdowali oparcie. Ale to w powiecie starogardzkim doszło do głośnego ostatnio dzięki programowi Wołoszańskiemu zamachu na Hitlera.


Zabiłam w tym dniu koguta (tyuł prasowy)

Niedawno Bogusław Wołoszański w jednym ze swoich arcyciekawych programów opowiadał o zamachu na Hitlera pod miejscowością Szwarzwasser. Oglądaliśmy inscenizację w terenie - partyzantów podchodzących ostrożnie pod tory, zakładających ładunek wybuchowy, potem wybuch. Plener jakże znajomy - nasze strony - Schwarzwasser, aha, Czarna Woda. I padają nazwy: Zblewo, Bytonia.

Las jakby wydrapał

Jedziemy z Bytoni do Cisa. Tam starsi ludzie podobno pamiętają i powiedzą. Piaszczysta droga na Cis wiedzie przez tory kolejowe do przystanku PKP Bytonia.


Na schodach solidnego kolejowego budynku (a raczej pokolejowego, bo po co on teraz potrzebny?) kilkoro ludzi. Mówią, że do obelisku upamiętniającego to zdarzenie nie tędy, trzeba do Strychu, lasami, ale łatwo pobłądzić. Wymieniają nazwiska osób w Cisie, które pamiętają zamach na Hitlera. Chętnie pozują do zdjęcia - szkoda, że nie z kurkami w kobiałkach. Te już rosną, ale las "zupełnie jakby ktoś wydrapał".

Ja opowiem
Irena Piekarska mieszka w Cisie w uroczym drewnianym domu z wielką literą "A" i kwiatkiem na ścianie. To kwatera agroturystyczna Cierpiołów, gdzie tydzień temu odbyło się spotkanie kociewskich poetów. Zajeżdżamy. Pani Piekarska zaprasza do wielkiej, jasnej altany.

Czy wie pani, kto by tu nam opowiedział o tym zamachu? Ale ktoś taki, kto pamięta to wydarzenie, może nawet coś widział?
- Ja opowiem.
Spoglądamy sceptycznie. Irena Piekarska nie wygląda na kobietę, która pamiętałaby coś z wojny.
- A tak, mam dzisiaj 80 lat. To był 1944 rok. Miałem wtedy 19 wiosen... Kobiety lubią sobie wiek zaniżać, ja nie.

I mieszkała pani tutaj, w Cisie, kiedy doszło do zamachu na pociąg Hitlera?
- Tak. Mieszkam w Cisie od małego. A z Cisa do miejsca, gdzie był
wybuch, jest blisko.

Kiedy doły się biją

Zrobili o tym niedawno program. Zdaje się, że to wydarzenie miało sporą rangę, a tymczasem wielu mieszkańców powiatu nawet nie wie, że coś takiego u nas miało miejsce. Mówili nam dzisiaj w Kaliskach, że ten nieudany zamach spowodował masową wywózkę mieszkańców Cisa i okolicznych wsi do obozu. Natomiast jakiś starszy mężczyzna rzekł, że owszem, zgarnęli wszystkich na dworzec w Kaliskach, ale tutejszy Niemiec ręczył za niewinność tych ludzi i ich wypuścili. Jak więc było?


Cóż, doły się biją, a góry ręce sobie podają. Taka jest wojna. Najlepiej by było, gdyby przywódcy państw sami stawali na ringu i się bili na oczach narodów.
Wtedy na prezydentów wybierano by bokserów - tak sobie myślimy. U nas Gołotę. Gołota w charakterze prezydenta... Hm... Pod jego prezydenturą wojny trwałyby krótko, poniżej minuty.
- Ten zamach nie przyniósł strat moralnych, tylko straty w ludziach - przerywa te myśli pani Irena.
Czyli starsza pani nie potępia partyzantów za to, że dokonując zamachu, narazili na utratę życia tutejszych mieszkańców (że narażają, rzecz jasna wiedzieli).

Zabiłam w tym dniu koguta

- Pracowałam u Niemców w Zblewie na kolei, tak więc praca była blisko - opowiada pani Irena. - Zaczęłam pracować jako Polka, ale stopniowo wprowadzano germanizację. Część z naszej rodziny podpisała trzecią grupę. Grupy były trzy. Raichsdeutsche mieli obywatelstwo polskie, ale jak Hitler doszedł do władzy, od razu obrócili się o sto osiemdziesiąt stopni. A żyliśmy razem z nimi od małego. Wolksdeutsche byli Niemcami bez przymusu. Angedeutsche z przymusu. To było ich mięso armatnie.

Trudno się dziwić, że partyzantom ciężko się działało na tych terenach... Pamięta pani dzień zamachu?

- Doskonale... Zdobyłam dzień wolny z pracy przez to, że zabiłam koguta.

Jak to?!
- Niemka chciała, żeby ktoś zabił koguta, ale nikt nie mógł się zdecydować. Powiedziała więc, że daje dzień wolny osobie, która to zrobi. Zdecydowałam się ja. Za dzień wolnego opłaca się zabić. Ale to był jedyny kogut, jakiego zabiłam w życiu... Tak więc w tym dniu przebywałam w Cisie.

Aż łóżka zadrżały

- Stąd do tego miejsca są dwa kilometry. Kiedy wcześnie rano był ten straszny wybuch, w Cisie aż zadrżały łóżka... Wtedy łóżek takich jak dziś nie było. Deski, na tym sienniki. Ojciec od razu wiedział, że stało się coś poważniejszego. Wkrótce już wszyscy mieszkańcy Cisa mówili, że to był zamach na Hitlera.

Rano, jeszcze tego samego dnia, w Cisie?
- A tak. Rozniosło się bardzo szybko. Nastąpiło wykolejenie pociągu, był zamach na Hitlera. Tak powtarzali ludzie.
Skądś wiedzieli. Zapewne od partyzantów.

Widziałam na własne oczy


- W czasie wojny straciłam braci. Kolegów przez ten zamach też. Po zamachu do obozu dostał się Szczepan Walaszkowski i tam zmarł, Wiktor Walaszkowski wrócił. Zginął też Tadaszyk. Oni dwaj z Cisa.

A zaraz po tym wybuchu co się działo w Cisie?
- Ubrałam się i jak to młodzi polecieliśmy zobaczyć. Widziałam to na własne oczy. Stał kordon. Niemcy odpędzali nas od miejsca wypadku. Parowóz leżał po prawej w stronie torów patrząc na Kaliska. Tkwił na przejeździe, koło którego mieszkali państwo Naftyńscy. Wagony też poprzewracane w stronę Strychu. Ile tam Niemców zginęło, nie wiem. Być może i ze stu czterdziestu. Mnie tych Niemców nawet wtedy zrobiło się szkoda. To przecież też ludzie - pomyślałam. - Taki dostali rozkaz i co mogli? A Hitler? Miał chyba diabła za stróża. Nie jechał tym pociągiem. Wysiadł z niego w Malborku. Poza tym, kiedy nim nawet jechał, to pociąg był doskonale zabezpieczony.

Przeszukali każdy dom

- Tak, to wykolejenie nas kosztowało. Po południu od strony Pinczyna zrobili obławę. Niemcy szli przez las jeden przy drugim, z psami. SS, SA, wojsko. Byliśmy wtedy nad jeziorem, jedyną naszą rozrywką. Usłyszeliśmy psy. Ktoś krzyknął, że mamy uciekać i każdy uciekał, gdzie się dało - do lasu, w pole, w żyto, do domów. Doszli do wsi, przeszukali każdy dom. Zabierali mężczyzn, młodych i starych. Kobiet nie brali. Niektórzy mężczyźni wkrótce wrócili. Po prostu mieli szczęście. Ale około dwudziestu od nas, z tego terenu. wzięli. A partyzanci? Oni zawsze mieli się gdzie schować.

Czy było warto?

- Nie wiem, czy warto było ten zamach robić. Niestety, taka jest wojna. Przywódcy sami powinni wychodzić na ring... Smutek po tej wywózce był straszny. I po wojnie też. Każda rodzina przez tę wojnę kogoś straciła. My również. Mój brat Czesław w wieku 20 lat zginął w Sztuthofie. Mieszkał w Cisie, był kawalerem. Pracował na Żuławach. Bardzo delikatny, nie nadawał się do ciężkiej pracy fizycznej.

Raz poprosił Niemca, żeby w zamian za niego przyjął do pracy innego chłopaka, którego on o to poprosił. Niemiec się zgodził, brat przyjechał do Cisa, a tamten chłopak pracował za niego. Czesław chciał znaleźć po prostu inną pracę. Potem, gdy wrócił na Żuławy, Niemiec wezwał Szupo. Przywiązali brata sznurem do konia i ciągnęli. Zmarł. Drugi brat Franciszek pracował na kolei, mieszkał w Karsznicach. Miał 34 lata, kiedy go zabili. Siostra Ewa mieszka w domu rodzinnym obok.

A w tym zamachu uczestniczyli jacyś partyzanci z Cisa?
- Nie. Ludzie stąd nie byli w partyzantce. Ale ksiądz Franciszek Wołoszyk, kuzyn mojej mamy, urodzony w Konarzynach, należał do Gryfa Pomorskiego i Niemcy go ścigali. Miał wysoki stopień, zmarł w Kanadzie... Córka zbiera wszystkie książki o tym wydarzeniu i o tych terenach. Lubię je czytać. Zawsze kładę się spać z książką... Czy było warto... Trzy lata temu tutaj w naszej kwaterze zebrali się ci partyzanci, wspominali. Trzy lata temu jeszcze był w tamtym miejscu kamień i tablica. Ale tę tablicę ktoś ukradł. Chodzimy w to miejsce zapalić świeczki.

Zawsze ktoś walczy

Jedziemy wieczorem przez Cis - kociewski Raj, jak to ktoś określił. Spokój, cisza, zadbane posesje, sporo ogrodzonych działek, gdzie budują dacze, po ogródkach rożnorodne drzewka ozdobne.
- Wsadziłam szpaler tuj - opowiada kobieta, kiedy zatrzymujemy się przy jednej z posesji. - Przyszli, kiedy byłyśmy w domu. Wyrwali kilka tuj. W sąsiednich wioskach to samo. Kradną nie tylko drzewka. Okradają garaże i domy. Nieraz w biały dzień. Tu grasuje jakaś mafia.
Nic dziwnego, że ukradli też tablicę.
Cis, wydawałoby się najspokojniejsze miejsce na ziemi.
Tadeusz Majewski, Marek Grania

Fot. 1.
Przy przejeździe kolejowym do Cisa - stacja Bytonia. Irena Knura, Łucja Palbach, Agnieszka Mejkowska oraz Zygmunt Michalak dyskutują na temat programu Wołoszańskiego. Fot. Tadeusz Majewski.
2. Widziałam to na własne oczy - mówi pani Irena. - Stał kordon. Niemcy odpędzali nas od miejsca wypadku. Parowóz leżał po prawej w stronie torów patrząc na Kaliska. Fot. Marek Grania.
Za tygodnikiem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz