poniedziałek, 4 lipca 2005

"Wczasy" przy szosie

Sezon otwarty. Przy berlince, patrząc od strony Starogardu w kierunku na Czarną Wodę, siedzą dzieci, dorośli, starzy ludzie. Najwięcej na łuku szosy w Miradowie, sporo za Bytonią. Podobnie jest przy szosie Skórcz - Osiek. Dla nas to coroczny, już zwykły widok. Dla gości z Zachodu na pewno nie kojarzy się z radosnym kociewskim folkiem. A dla tych, którzy siedzą, gehenna. Czy tego nie da się zmienić?



Sobota, upał. Miliony Polaków przemieszczają się w góry i nad morze. Wiadomo, wczasy - wyraz prosty i jednoznaczny. Dla mieszkańców Miradowa słowo to brzmi jednak jak kpina. Oni spędzą wczasy przy szosie.

Stanowiska

- Teraz jest pięć stanowisk - mówi Radek Otta. - Zaczyna się dopiero po szesnastej. Czasami siedzą jedni przy drugich. Bywa nieraz i czternaście stanowisk.

Nie ma kłótni o klienta?
- Nie. Żyjemy tu w miarę dobrze. Ceny też mamy podobne, właściwie takie same. Dzisiaj sprzedajemy jagody za 10 złotych, a jak ktoś bierze większą ilość, to za 8 złotych. Godzina kulminacyjna - 16.00. Jak do tej pory się nie sprzeda, to raczej już się zaprawi. W skupie dają 4 złote za litr. Nie opłaca się... Kurek na razie nie ma, bo rośnie ich mało.


A dokąd idziecie... hm... po towar, na jagody?
- Jeździmy do Twardego Dołu. Pracujemy rodzinami. Rodzina zbiera, ktoś z rodziny przyjmuje, stoi i sprzedaje. Oczywiście są zmiany.

Wieczorem szum w uszach

A załóżmy, że ktoś by postawił wam nieco dalej, ze 2-4 metry od szosy długi, zadaszony - na przykład pod strzechą - kram. Z porządnymi siedzeniami (Radek zbudował sobie prowizoryczne siedzisko z cegieł). Nie byłoby lepiej sprzedawać?
- Myślę, że byłoby dobrze, gdyby jakieś takie wiaty stanęły...

Jak długo już tak pracujesz?
- Od wczesnego rana...
Nie chodzi o dzisiejszy dzień. Ile lat?
- Od czterech - odzywa się jego kolega. - Stoimy tu prawie całe wakacje. To
niebezpieczne. Czasami jakiś samochód specjalnie potrąci słoiki. Trzeba uważać. I trudna praca. Do lasu wyjeżdżamy o 6 rano. Wieczorem, kiedy wracamy z szosy do domów, aż szumi w uszach.

A ile da się zarobić na dzień?
- Dwadzieścia złotych. Na miesiąc gdzieś pięć, sześć baniek... Lepszej pracy tutaj, w Miradowie, nie ma. Na drugi miesiąc może załapiemy się na żniwa. U uczciwego rolnika można zarobić z 5, 6 złotych na godzinę. Zależy jaka robota, czy siano zbierać, czy ziemniaki.

U uczciwego... A u nieuczciwego, to znaczy chyba jakiegoś skąpego?
- Jest tu taki, co daje 2 złote.

A czy ktoś do was kiedyś przyjechał, pytał, jak wam ma pomóc, interesował się waszym losem? Jakieś władze?
- Jeszcze nikogo nie widzieliśmy. Jedynie przyjechała policja. Kazała nam się przenieść dalej od szosy. Lepiej, jakby tu stanęli i łapali. Samochody przejeżdżają przez Miradowo jak szalone.

Zbieramy na życie

Jest koło południa. Alina Nagórska chyba właśnie przyjechała z lasu z dzieciakami. Ma surową, poważną twarz. Zmienia ubranie. Kiedy się zgina, pod połą ciepłej kurtki widać przypięty do pasa futerał z komórką. Niczym kabura. Zapewne komórka przydaje się w lesie. Niektóre dzieci też je mają. Może pilnują się smsami?
- W ten sposób już zarabiamy trzeci rok - mówi pani Alina. - Będziemy tak sprzedawać przez całe wakacje. Zarabiać na życie i na książki dla dzieci. Dziennie zbieramy od 8 do 10 litrów... Takie czasy. Czy ktoś się naszym losem interesuje? Nikt. ONI się nami nie przejmują. Szkoła też nic nie zorganizuje.
Dzieci Aliny Nagórskiej, podobnie jak i inne tutaj, nie były na żadnym obozie czy zorganizowanych wczasach. Owwszem, coś słyszała o dopłatach z Agencji Nieruchomości Rolnych, ale dla kogo to jest? Sandra, jej najstarsza córka, teraz pójdzie do piątej klasy podstawówki. We wrześniowym opowiadaniu o wakacyjnej przygodzie być może napisze, że dzień w dzień wstawała o 5 rano i ruszała z rodziną na jagody do Twardego Dołu i dalej, bo kiedy jagody kończą się w Twardym Dole, trzeba iść do Cisa, aż za tory.

Tak tu sobie wymyśliliśmy, że może by ktoś wam zafundował ładne stoisko z zadaszeniem. Takie na 15 metrów długie. Kilka pań by sprzedawało, reszta by donosiła jagody. Co pani o tym myśli?
- Z tego względu byłyby kłótnie - wyrokuje pani Alina. - Ale dzięki temu byśmy byli bardziej bezpieczni.
Otacza nas teraz cała gromadka. Dyskutujemy urywanymi zdaniami o tym stoisku. Jednak każdy chciałby pozostawić to tak, jak biegnie sobie teraz. Trudno sobie wyobrazić wspólną sprzedaż. PGR tu już był. Hasło - Spółdzielnia Wiejskich Sprzedawców Jagód też pachnie PRL-em.

Opalamy się

Kawałek dalej, przed skrzyżowaniem berlinki z drogą krajową Warlubie - Kościerzyna dwóch chłopaków z wysiłkiem pcha wózek. Na wózku piętrzy się przerdzewiała siatka, pod nią widać jakieś żeliwne i żelazne klamoty. Wyczekują przez chwilę, kiedy na moment przerwie złamie się fala TIR-ów i lśniących osobówek. Przejeżdżają przez szosę, na prawą stronę, na zjazd do skupu. Są rozebrani do pasa, jeszcze słabo opaleni.
Zaczepiamy ich. Chcielibyśmy porozmawiać. Wózek staje, młodszy odchodzi daleko na bok, starszy trzyma za rączkę.
- A o czym tu mówić? Przyjedźcie na skup.
Dzieciak, a ma wrogie, ponure oczy dorosłego mężczyzny.
Tekst i foto Tadeusz Majewski, Marek Grania

Za tygodnikiem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz