środa, 6 lipca 2005

Barbara Pawłowska

Barbara Pawłowska ukończyła bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Gdańskim. W szkołach uczyła plastyki, j. polskiego, prowadziła biblioteki. Dzisiaj, na emeryturze, czyta książki i pisze sztuki w gwarze kociewskiej.





Sporo się mówi o pani udanych sztukach, wystawionych na scenie. Skąd to zainteresowanie teatrem?
- Zawsze interesowałam się sztuką. Uczyłam plastyki. Uważam, że każdy absolwent szkoły powinien mieć określoną wiedzę plastyczną - powinien rozpoznawać style, nazwiska. Zwłaszcza od kiedy pojawiły się podręczniki z ładnymi reprodukcjami. Wcześniej często brakowało koloru.

Powinien posiąść podstawową wiedzę - teoretyczną czy prkatyczną?
- I taką i taką. Kiedyś wpadłam na pomysł, żeby zachęcać uczniów do poznawania sztuki w praktyce. Na przykład kiedy mówiliśmy o impresjonistach - o malarzach światła, o rozszczepianiu się barw bez czerni - to w ten sposób malowaliśmy, też olejami, na płótnie. Uczniowie poznawali style tez w praktyce.

Teatr to w dużej mierze kolory, plastyka (scenografia, kostiumy itp.) - ogólnie obraz, ale przede wszystkim słowo. Skąd to zainteresowanie gwarą?
- Interesuję się nią od dawna. Kiedyś - kończyłam wówczas Liceum Pedagogiczne w Tczewie - szukalismy na jakiś konkurs tekstów gwarowych. Znałam Irkę Brucką. Zapytałam, czy ma takie teksty. Okazało się, że każdy chce czytać, a nie ma komu pisać.

Teraz jest jeszcze gorzej. Odeszli Antoni Górski, Bernard Janowicz. Mało kto już pisze gwarą.
- Wymarło pokolenie. Natomiast moje pokolenie - urodziłam się w 1948 r., a w 1955 r., poszłam do szkoły - jeszcze gwarę pamięta, ale już nia nie mówi. Również przez to, że nie można było mówić gwarą na lekcji. A jeszcze pamiętam, jaką czystą gwarą mówiły dzieci w Osieku, gdzie zaczęłam pierwszą pracę. Została przekreślona. Psioczono, że to niechlujstwo. Tak było długo. Od niedawna naszą gwarę poloniści traktują jako coś cennego, jako nośnik patriotyzmu, przekazywanego w języku z pokolenia na pokolenie.
Moje pokolenie, by coś pisać gwarą, musi sobie przypomnieć, jak mówili w domu.

Pani sobie przypomina?
- Tak. Pisząc coś sięgam głęboko w pamięć, by przypominać sobie, jak mówił dziadek, jak babcia. To jest taki drenaż pamięci. Czy mówię gwarą? Z marszu to nie, ale myślę gwarą.

Chciałaby pani powrotu gwary do szkół?
- Nie. Gdyby ktoś na lekcjach zaczął mówić gwarą, byłby śmiech. A kiedyś zdanie "świanty Walanty tyś do nieba wzianty" nikogo by nie raziło. Oczywiście można zadać pytanie, co my jesteśmy za Kociewiacy, jeżeli śmieszy nas nasza gwara. Dlaczego osoba mówiąca gwarą jest śmieszna - rance przecie ma, nogi ma. Wydaje mi się, że, by mówic na co dzień gwarą, jest już za późno.

Za późno i chyba to niemożliwe, kiedy na co dzień wszyscy w Polsce oglądają te same programy telewizyjne, bez gwarowych rozróżnień, w czystym języku polskim. Mowę dziadów słychać w domach śladowo.
- To tak. Do tego dodajmy, że na pewno niektórym ludziom jest trochę wstyd, kiedy mówią gwarą, bo ona jest utożsamiana z wsią. A jakoś się tak ułożyło, że dzisiaj wieś to Polska kategorii C.

Czy to nie przesada?
- Proszę zwrócić uwagę - jest wieś, głęboka prowincja, z której daleko do Starogardu, a ze Starogardu do Trójmiasta jest taka samo odległość.

A z Trójmiasta do Warszawy jeszcze dalej... Napisała pani sztukę Rok na Kociewiu. Jak do tego doszło?
- Mamy Rok Kociewski na Pomorzu. Zamówiła Iza Bąber, polonistka z naszej szkoły średniej. Dla niej napisałam. Sześć scenek rodzajowych. Dekoracje, stroje - wszystko to robili uczniowie... Czuję to. Lubię dialogi. Zresztą w szkole ciągle wystawiałam jakieś apele, scenki, wszystkie z podziałem na role.

Ile czasu trwał spektakl?
- Około godzinę. Wszystko w gwarze, nie że jeden wyraz, a reszta po polsku. Młodzież ze szkoły średniej grała znakomicie, naturalnie mówilio gwarą. Młodsi już nie tak dobrze. Oni w domach już tego nie słyszeli. Już nie umieli tak dobrze powiedzieć świyże jaja, gdzie w wyrazie świyże między e a y jest szczególna artykulacja. Jak ktoś tego nie słyszał, to nie powie.

Jak przyjęto sztukę?
- W trakcie spektaklu było ogromna radość. Ktoś powiedział, że żałuje, że to było tak publicznie, bo chciał cało gambom sia pośmiać i nie wypadało. Spektakl był wystawiany kilkakrotnie. Pojechali do Starogardu. Tam im powiedzieli, że to jest perełka.

Pisze pani następne sztuki?
- Tak. To chichot losu, że ja coś takiego piszę, bo zawsze byłam umysłem ścisłym. Robię to dla wąskiej grupy odbiorców. Nie, żeby szerzej zaistnieć. Przygotowuje następną imprezę. Mam dużo czasu. Piszę, wypełniam też lukę w lekturze. Czytam dzieła świętych - miedzy innymi św. Augustyna. Przeczytałam wszystkie Encykliki Jana Pawła II.

Jakie wrażenia po tej lekturze?
- To program wyborczy dla wszystkich! Daje rozwiązania, co zrobić, żeby przedsiębiorcy płacili, pracownicy pracowali. Szkoda, że do tych ksiąg nie zaglądają ludzie idący do władzy. Albo zaglądają i mówią - no tak, ten świat będzie wspaniały i piękny, ale co ja z tego będę miał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz