wtorek, 8 kwietnia 2008

Fenomenalny Gmina Kaliska Super Show!

Danka, pomimo drobnej postury, jest wielka, Kaliska są wielkie - ludzie tu też są jacyś niezwykli. Nieraz się dziwię, że na ich imprezach nie ma telewizji. Nawet ogólnopolskiej








Myślisz - zaprosisz znaną gwiazdę, zwali się do takiego Gminnego Ośrodka Kultury tłum. Nieporozumienie - przyjdzie garstka. Nic - wydawało by się - nie jest w stanie wygrać z kolejnymi klonami "Tańca z gwiazdami" czy "Szansy na sukces". Nic - wydawałoby się - nie jest w stanie dziś wygrać ze "szkłem". Tymczasem w Kaliskach to "szkło" już nawet nie przegrywa z widowiskami w GOK-u. Tu "szkło" nie ma z tymi widowiskami porównania!
Jak do tego doszło...
- Najpierw był pomysł na śpiew - mówi Danka. - I pytanie: Ale co będziemy śpiewać? Postanowiliśmy...
Milknie. Szuka innej genezy. I znajduje. "Leśne Spotkania" - impreza, którą skazywano na porażkę, bo bez piwa. Tymczasem ta impreza dała przykład - zacierania różnicy między widownią a sceną. To na "Leśne Spotkania" w sierpniu ubiegłego roku zorganizowano trzydniowe warsztaty muzyczne, żeby przygotować mieszkańców Kalisk i gminy Kaliska do występów - by odważnie śpiewali na scenie ku chwale Pana Boga.
- Nie można powiedzieć, czyj to był pomysł - mówi Danka.
Ale można już powiedzieć, że jej był ciąg dalszy. Bo szkoda jej było tych godzin spędzonych na warsztatach tylko dla jednej imprezy, na które zgłosiło się aż trzydzieści osób. Ta liczba pokazała, że ludzie chcą śpiewać i chcą występować częściej. I powstał pomysł - zrobić koncerty w odcinkach. Pierwsze dwa już się dobyły: Piosenki z lat 60., a ostatnio Piosenki z lat 70. Teraz będą lata 80. W planach? Piosenka kabaretowa i piosenki w języku naszych sąsiadów: czeskie, rosyjskie, niemieckie...
Oczywiście nic tu się nie działo i nie dzieje ot tak sobie. To może tylko tak wygląda - pozorny luz blues. Pozorna lekkość. Za każdym koncertem są godziny morderczej pracy. Przez dwa miesiące raz w tygodniu próba. Ale to znowu nie jest precyzyjne, bo próba kojarzy się z zajęciami od - do, dwie, może trzy godziny. Próba to tu złe słowo. Warsztaty - tak. Więc po dziesięć warsztatów do jednego koncertu. Warsztatów trwających cały dzień do godziny 22, a nieraz i dłużej.
- To są indywidualiści, rozumiesz? - mówi Danka.
Rozumiem. Byłem na takiej próbie. Akurat trafiłem na wójta Cywińskiego. Ćwiczył "Pod papugami" Niemena. Z chórkiem. Początek - przerwa. Uwagi. Od nowa. I nie żadne tam a capella. Wszystko z podkładem muzycznym. I zero żartów. Tu każdy się wczuwa. Każdy pracuje nad sobą, wójt - zupełnie jakby był Niemenem.
Chwyciło, bo musiało. Ekipa artystyczno-techniczna, która przygotowywała koncert Piosenki z lat 60., liczyła około trzydzieści osób. Ekipa przygotowująca Koncert piosenek lat 70. już czterdzieści.
- I ma - zauważa Danka - tendencje rozwojowe.
Wszyscy, którzy śpiewają, są "stąd". I są przedstawicielami najrozmaitszych zawodów. I reprezentują najrozmaitsze kategorie wiekowe. Począwszy od przedszkolaków, śpiewających "A ja mam psa", skończywszy na seniorach. Coś niebywałego, że nikt nikogo nie namawia. Po prostu zgłaszają się sami. I traktują to bardzo poważnie, jak ten wójt całkowicie skupiony nad utworem Niemena. Chociaż nie - daje się zauważyć zmianę. Jednak ten pierwszy koncert był troszkę na luzie, był jeszcze zabawą. Ten drugi, niedawny? Nie było już mowy o żartach. Niby delikatna, ale bardzo istotna zmiana - teraz ci wykonawcy to bardzo przeżywają, utożsamiają się z tymi, których wzięli utwory. I to widać.
- W koncercie Piosenki lat 60. nie było takiego stresu, jak teraz. Bo nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy - próbuje te zmiany określić Danka - że będzie aż takie zainteresowanie, że widzowie szczelnie wypełnią salę. Drugi koncert? Hmm... To przeszło najśmielsze wyobrażenie. Ludzie nie mogli wejść, taki tłum w środku. Stali w holu, a potem odchodzili zawiedzeni - bo przecież w holu nie słychać i nie widać.
Osobno powstają świetne teksty, jakie pisze Danka. Przygotowuje je na ostatnią chwilę. Inaczej się nie da, bo ludzie wybierają sobie sami piosenki. Dopiero jak ma już wszystkie tytuły, może przystąpić do dzieła, żeby te piosenki wpleść w te swoje opowieści. W ten sposób napisała dwie - żartobliwie tu piszę - monografie historyczne. Jedna o latach 60., druga - 70. I w trakcie imprezy te teksty są czytane. Mało tego - lektorowi towarzyszą obrazy. Przykładowo jest mowa o wielkim państwie na wschodzie i na ekranie pojawia się ogromna flaga z sierpem i młotem. Kiedy padają słowa - gdzie rządzi niepodzielnie Leonid - pojawia się Breżniew całujący, również Edwarda Gierka na lotnisku. Jest mowa o telewizorze marki Rubin i wszyscy widzą, jak to marzenie wyglądało. I tak to ma być.
Jakie mamy zmysły? No jest ich trochę, ale tu liczą się przede wszystkim wzrok, słuch i pamięć, jeżeli można ją nazwać zmysłem. Te trzy zmysły zostają uruchomione najbardziej. Dzięki nim uczestnicy imprezy przypominają sobie, jak to wtedy wyglądało i co przeżyli. Prawie że odczuwają miniona epokę, która tak łatwo zapomnieć.
Danka nie przeczy, że powstał jakiś niezwykły i wielki program. Ona w ogóle mało dyskutuje na temat tego, co robi. Woli czasami jakimś jednym zdaniem podkreślić intencję.
- Wiesz, chodzi o to, żeby nie tylko pamiętali, że takie piosenki wtedy były, że w ogóle były dostępne, ale również o to, żeby widzowi pokazać, w jakich one powstawały czasach.
Na dobrą sprawę trudno jej i nie tylko jej zdefiniować, co po tych dwóch koncertach powstało. Jak to jest forma, jak to nazwać? W dużym uproszczeniu - teatr nie do końca muzyczny, chociaż muzyki w tym jest bardzo dużo. To swoją rolę pełnią muzycy - Janusz i Zygmunt Beyer. W tej dziedzinie oni jej pomagają. Ale panie ze świetlicy przygotowują układy tanecznie, więc dochodzi taniec. No i ona daje te teksty i te obrazy. Niezwykły teatr z niezwykłymi aktorami, który zapewne nie ma odpowiednika w kraju. Teatr, który narodził się w sposób tak spontaniczny, że to aż zdumiewa.
Teraz powstaje pytanie, co dalej?
- Nam nie chodzi o telewizję - mówi Danka. - Nam chodzi o nas. To są cenne wartości dla tych, co tu mieszkają, to ich integruje. Są w to wplątane całe rodziny. Kiedy pewna pani śpiewała Annę Jantar "Tyle słońca w całym mieście", to z jej rodziny przyszło około dwadzieścia osób - zobaczyć jak śpiewa.
Tak, oczywiście, to integruje mieszkańców gminy, ale i łączy pokolenia. No i ma niezwykłe wartości poznawcze. Powiedzcie, czy w lepszy sposób można poznawać miniona epokę? No i estetyka - ten poziom, te stroje, te układy, chórki, obrazy, i to zaangażowanie. Oczywiście, łatwo powiedzieć - "nam nie chodzi o telewizję". Łatwo tym bardziej, że ta telewizja, często proponująca tandetę na jedno kopyto, nigdy nie zada sobie trudu, by odwiedzić Kaliska.
Co więc dalej? 19 kwietnia lata 70. będą wystawione w sąsiednim Zblewie. I chyba na tym się skończy, jeżeli idzie o wyjazdy. Trudno się dziwić - to jest czterdzieści osób i byłyby problemy zebrać ekipę na wyjazd do Starogardu czy Gdańska.
A więc Zblewo. Warto pojechać i ich zobaczyć. Jeżeli oczywiście uda się wejść. Ale raczej się nie uda. Choćby dlatego, że pierwszeństwo mają ci wszyscy z Kalisk, którzy w GOK-u w Kaliskach nie zdobyli "miejscówek". Już tylko oni sami mogą - prognozują w Kaliskach - wypełnić zblewską salę. I tak zapewne będzie.
Zapamiętajcie - Gmina Kaliska Super Show! Niesamowity zespół teatralny. Drugiego takiego nie ma na świecie.
Tadeusz Majewski



Danka nie przeczy, że powstał jakiś niezwykły i wielki program. Ona w ogóle mało dyskutuje na temat tego, co robi. Woli czasami jakimś jednym zdaniem podkreślić intencję.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz