poniedziałek, 1 lutego 2016

NIEKONIECZNIE STAROGARD. Śluza, kanał, młyny - to jest oś historii tego miasta!



Najpierw oszacowali rzekę. Oczywiście zrobili to jak zawsze profesjonalnie, a więc absolutnie dyskretnie, czyli nie wiadomo kiedy.

Gdyby Peter Zwetza, do którego zwracali się na wszelki wypadek Peter von Zwetza i którego nazwiska nie mogli wymówić, tyle w jego głoskach było śliskości - śśśś Świeca - i pokrętnej nosowości - ęęę ę Święca, gdyby zauważył ich, jak kilka razy stoją grupką na wzgórzu od strony południa i oglądają, od razu pomyślałby, że te kilka hektarów ma dla nich jakąś olbrzymią wartość, np. 10 zimnokrwistych koni.

Rzeka biegła tu szczególnie wartkim i silnym nurtem, a w pewnym miejscu nawet spadała szeroką kaskadą i widać było, że z powodzeniem będzie można ją rozdwoić, tworząc kanał z kołami nasiębiernymi w spadach i zasilając fosę.



Jeden z 43 kartografów Wielkiego Mistrza skrupulatnie choć zmarzniętą dłonią nanosił na pergamin wszystkie istotne elementy roztaczającego się przed nimi urozmaiconego terenu. Spośród drzew, z cypla nad rzeką, na którym leżała wieś, w czyste, nieruchome niebo leniwie wkręcały się żółte strzępki dymu z palenisk. Prostacy - mruknął z pogardą von Terr. Oczywiście nie miał na myśli tylko suchego łajna, jakie służyło tubylcom do palenia ognisk. Prostacy, dzikusy, bo żyli na uboczu cywilizacji.





To miejsce interesowało go najbardziej ze względu na ostro opadającą linię doliny rzeki. Już wyobrażał sobie prostokąt rynku, kościół, a nawet, dwa, ratusz, mur, fosę (trochę będzie problemów z fosą od strony południowej i zachodniej z uwagi na wyższy teren, ale przy technice, jaką dysponujemy, wtłoczenie wody to nie problem - myślał).

Potem sprawy, jak już w setkach takich sytuacji poszły prędko. Peter von Swetza z błyskiem w oczach przyjmował podarunki na oczach wieśniaków, którzy oszołomieni kumysem z przemytu ze Wschodu nie wyrażali żadnego sprzeciwu, zresztą cóż oni mieli do powiedzenia? Poza tym nawet gdyby byli trzeźwi, dlaczego mieliby protestować? Chyba nie przeciwko zamianie swoich nędznych lepianek i ziemianek na domy z cegły z kominami i z systemem odprowadzania ludzkich i zwierzęcych odchodów do rzeki, zaprojektowanemu przez najtęższe głowy Europy, a tutaj - tak się później złożyło - ze 200 lat przez niejakiego Nicolausa Copernicusa. Hm, ze 200 lat później, ale cóż to znaczyło wobec wieczności?

Chętnie więc przekwalifikowali się z leśnych myśliwych, hodowców kur i zbieraczy szyszek chmielu w robotników najemnych i w latach 1309 - 1310 zaczęli wznosić na podstawie sprowadzonego z Florencji mistrza architekta Teodota miasto - twierdzę, mieszczące się właśnie na tych 8,4 ha, na terenie ich wioski.

Budowa zewnętrznego muru obronnego trwała 7 lat, od 1313 do 1320. Stanął imponujący - zbudowano go z czerwonych cegieł na kamiennym fundamencie. W teoretycznie newralgicznych wojskowo miejscach liczył 5 metrów szerokości i 2 metry grubości. Już same bastiony, fosa i mur robiły wrażenie, a przecież do tego powstawały jeszcze cztery baszty - gdańska, narożna, wodna i tczewska - dwie z bramami. Ukończono je w latach 1338 - 1340. W sumie cała budowa miasta trwała 30 lat. Wcześniej, później lub mniej więcej w tym samym czasie na Żuławach, w Krainie Tysiąca Jezior, aż po Królewiec i tu, wzdłuż Wisły, powstawało mnóstwo innych takich miast - najbliżej w Tczewie, Gniewie, Kwidzynie, Sztumie i Nowem.

W nowych, podpiwniczonych domach zamieszkało niewielu z tamtych tubylców - pionierów budowniczych. 30 lat w budowlance mocno eksploatuje zdrowie, a szpital oferował żałośnie słabe usługi, co wcale nie oznacza, że około pięćset mieszkań w 150 kamienicach stało pustych. Wieczorami na Wielkim Rynku słychać było języki wszystkich prawie nacji Europy oraz dyskusje ludzi rozmaitych profesji - młynarzy, smolarzy, snycerzy, wędrownych kuglarzy, rycerzy i ich giermków, kamieniarzy, murarzy, kowali, dekarzy, balwierzy, pracowników pobliskich gorzelni, cegielni, huty szkła, płatnerzy, sukienników, prostytutek, złodziei i szulerów, a na Małym Rynku sprzedawców mięsa wieprzowego i dziczyzny, raków, ryb i warzyw, wyrobów z wikliny itd.

Pomijając Wielki Rynek 107 na 107 m najciekawszym miejscem spotkań oraz letnich kąpieli było rozlewisko przy przemyślnie zbudowanej śluzie, sprzed której odchodził kanał w stronę młyna, gdzie się rozdwajał poruszając dwa nasiębierne koła, gatro - wynalazek dotąd tutaj, na peryferiach Europy i właściwie świata, nieznany, a opisany po raz pierwszy III w p.n.e. przez Filona z Bizancjum - a następnie po spełnieniu swoich zadań łączył się z płynącą leniwie rzeką. Kilka ładnych wieków później historycy napiszą: "tradycje młynarstwa sięgają w tym mieście 1283 roku, kiedy to wzmiankuje się o istnieniu tutaj młyna wodnego". Cóż za megalomańskie brednie skrybów historii! "Wzmiankuje się o istnieniu tutaj młyna wodnego" nie oznacza przecież, że powstał on akurat w roku sporządzenia zapisu! Śluza i młyn - to były wbrew pozorom miejsca dla miasta najważniejsze. Jedno dawało wodę, drugie chleb. Śluza, kanał, młyn - oś historii tego miasta.

Tadeusz Majewski

INNA HISTORIA NA TEMAT ZAŁĄCZONYCH MAP: http://kociewiacy.pl/gminy/starogard_gdanski/index.php…







+2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz