czwartek, 4 lutego 2016

ZAWODOWIEC PIOTR PUCHALSKI. Niszcząc stare przedmioty zabijamy pamięć o ludziach



SZPĘGAWSK, ZDUNY, GM. STAROGARD. Piotr Puchalski mógłby z eksponatów, jakie zebrał przez dziesięć lat, urządzić całkiem spore muzeum. Na razie niektóre z nich są wyeksponowane w "zielonej szkole" w Szpęgawsku, stojącej przy "berlince" Starogard - Tczew, 5 km od Starogardu.


Kilka eksponatów z zielonej szkoły w Szpęgawsku, niżej - reportaż o właścicielu eksponatów
Przedmiotów sens życia (tytuł prasowy)







Dymy nad szkółką

Najpierw zajeżdżamy do szkółki w Szpęgawsku, gdzie mieści się tak zwana "zielona szkoła". Zajeżdżamy bez wiary. Jest sobota, ferie - kto może "urzędować" w takiej szkółce?
Ale ktoś jest - z dwóch kominów w smętne niebo idzie siwy dym, a na śniegu widać ślady stóp, "wędrujące" w jedną stronę. I rzeczywiście, w starym budynku jakiś młody człowiek "robi" ogień.
- Z Tczewa jestem - mówi. - "Zielona szkoła"? Rzeczywiście, jest tutaj, w jednej klasie. Od czasu do czasu ktoś przyjeżdża.
Woźny otwiera drzwi. Eksponat na eksponacie, straszny ścisk.
Robimy zdjęcia. Najbardziej nam się podobają zabawki. Mikołaj - bujak obciążony ciężarkiem. Odginasz ciężarek do góry, puszczasz i się buja...
- Tan pan - mówi mężczyzna - ma w swoim domu więcej. Mieszka w Zdunach. Pojedziecie tam i tam, dom łatwo poznać, bo dookoła też stoją starocie.










Starocie stojące w śniegu

Rzeczywiście. Przy domostwie Piotra Puchalskiego stoi mnóstwo starych gratów. Meble, drewniane pralki i inne sprzęty AGD z dawnych czasów. Pan Piotr prowadzi nas do szopy z dwoma pomieszczeniami. Czegoż tu nie ma! Szuńdy nad szuńdami! Spośród setek rozmaitych rzeczy groźnym okiem spogląda na nas lalka z wczesnych lat PRL-u. Jak ta ożywiona drapieżnica z amerykańskiego horroru.









Zawodowiec ma odpowiednią literaturę

Podobnie w domu Puchalskiego. Wszędzie starocie - meble, książki, obrazy, albumy, jakieś aniołki, bibeloty.
Sołectwo Szpęgawsk ma swój klimat. Wszędzie znajdują się tu ślady przeszłości. Nic dziwnego, że gospodarz, który mieszka tu od urodzenia, odkrył w sobie pasję zbieracza.
Tak zagajamy.
- To nie jest sołectwo Szpęgawsk - wyprowadza nas z błędu zbieracz. - To sołectwo Zduny. Tu, gdzie stoi mój dom, to Zduny Cegielnia. Są jeszcze Zduny Gorzelnia i Zduny Parcele. Po cegielni nic nie zostało, po majątku z gorzelnią, gdzie kiedyś stał dworek, pozostał ciekawy budynek gorzelniany. A parcele? To wybudowania między Zdunami a Brzeźnem Wielkim. Na te parcele mówili też Helenowo.
Pan Piotr jak każdy rasowy zbieracz sięga po odpowiednie książki historyczne. Akurat tej o parafii Swarożyn, do której należały Zduny, nie może znaleźć. Ale i tak sporo wie.
- Książka ma tytuł "700 lat Swarożyna". Są tu dwa jeziora - Szpegawskie i Zduńskie. Był wielki majątek Von Paleske. Jeziora łączą się... Motławą. Tak, tą Motławą, która przepływa przez Gdańsk. Dokumenty podają, że w ostatniej ćwierci XVIII wieku w Zdunach był folwark i 10 domów, a w Szpęgawsku w tym czasie 31 domów.
Teraz wyjmuje książki o regionie. Zawsze, jako zbieracz, interesował się historią, również tą najbliższą. A ostatnio okresem wojen szwedzkich.










Porządny zbieracz zbiera wszystko

Rozmawiamy.
- Zbierałem wszystko, nawet etykietki zapałczane. Kiedyś w kiosku kupowałem całe opakowanie z etykietkami. To hobby nazywa się filumenistyka.
- A stare pocztówki?
Puchalski wyjmuje albumy. Są. Niestety, brak Starogardu czy w ogóle Kociewia.
- Starogard, Skarszewy są bardzo poszukiwane. Jest tu kilku poważnych zbieraczy i trudno coś zdobyć. Zbierałbym pocztówki Starogardu, ale gdy zobaczyłem fenomenalne zbiory Marka Foty z Gdańska, to dałem sobie spokój.
- Dlaczego? Mógł pan stworzyć własną kolekcję?
- Za późno. Inni mają już takie zbiory, że ten, który by teraz zaczął, nigdy by im nie dorównał do pięt. A w zbieractwie jest taka zasada - jak zbierać, to po to, żeby być najlepszym, a przynajmniej w czołówce.

Zatrzymujemy się na chwilę przeglądając album na stronie ze zdjęciem z początku XX wieku. Okazuje się, że to mieszkańcy Dąbrówki. Nie ma mowy o żadnej pomyłce. Z tyłu napisy - Dombrovken, Bobau, Ćwiklinski.
- Ludzie różne rzeczy zbierają. Pan mówi, że wszystko. A myśmy zbierali minerały!
I triumfujemy. Za naszych informacji wynika, że w powiecie starogardzkim minerały zbierały zaledwie dwie osoby.
- A zbierałem - spokojnie mówi pan Piotr. - Kiedy pojawiły się pierwsze mapy informujące, gdzie można znaleźć chryzoprazy i kryształ górski w Sudetach, to jeździłem. Ale dałem sobie spokój. Za daleko. Wobec tego zacząłem zbierać tutaj skamienieliny. Między Swarożynem a Waćmierkiem w krzakach były wysypiska kamieni, wśród nich wapieni. Jak się walnęło młotkiem, kamień pękał w najsłabszym miejscu odsłaniając skamieniałą muszlę.
Po chwili zbieracz opowiada o niespotykanych okazach belemnitów (popularnie zwanych strzałkami piorunowymi), z jakimi miał do czynienia..















Kociewie - ubogi region

Przedmioty etnograficzne - umownie mówiąc stary sprzęt AGD - Piotr Puchalski zbiera już dziesięć lat.
- Etnograficzne, nie regionalne - podkreśla. - Czyli niezwiązane ściśle z jakimś regionem. Owszem, są to często ludowe sprzęty gospodarstwa domowego czy sztuka ludowa, ale ich regionalna metryczka nie ma wielkiego znaczenia.
Teren penetracji? Żuławy, Warmia, Mazury, Kaszuby, śladowo ubogie Kociewie. Poza tym... Niemcy, Holandia. Tak, tak. Rozbijamy tu mit, jakoby to oni ściągali od nas stare przedmioty.
- Na Zachodzie można tanio kupić wiekowe, potężne skrzynie wianowe... Czy gdy zaczynałem zbierać, było łatwiej? Nie. Zawsze na tych terenach krążyli zbieracze. Na przykład w dwudziestoleciu międzywojennym z centralnej Polski przyjeżdżali na Żuławy po gdańskie meble. W ogóle Żuławy to było Eldorado. Menonici mieli świetne meble - barokowe, bogato zdobione, intarsjowane. Albo potężne szafy i skrzynie wianowe, zdecydowanie najładniejsze. Dziś niestety na Żuławach nic nie ma.

Najciekawszy przedmiot

Pytamy o najciekawszy przedmiot, jaki udało mu się znaleźć przez te dziesięć lat.
Pan Piotr bez wahania mówi o nagrobku menonickim. Stawiali pomniki podobne do żydowskich - kamienne tablice z napisami. Pomnik, jaki on znalazł, jest niezwykły, bo z drewna.
- To było w Zwierznie koło Elbląga. Zabudowania, gdzie z chałupy przechodziło się bezpośrednio do obory. Zapytałem gospodarza, czy ma jakieś elementy z napisami, na przykład belki z monogramem. Powiedział, że ma. Pokazał dechę. Od razu wiedziałem, co to jest. Pomnik służył jako stopień między oborą a domem. Taki schodek. Służył też do wycierania nóg. Na szczęście leżał napisami do dołu. Z drugiej strony, w tym domu od wierzchu, decha była wyryfowana dłutem, żeby się nie wypaczyła, i dobrze się wycierało spody butów. Gospodarz wziął szmatę i wymył tę całą ognojoną tablicę. Zapytałem, czy chce sprzedać. "Nie, bo to się przyda" - tak powiedział. Ja na to: "A wie pan, co to jest. To pan trzydzieści czy czterdzieści lat po nagrobku idziesz? Jak panu nie wstyd. Niech pan mi to sprzeda". Nie chciał, ale w końcu się ugiął.
Ten szczególny pomnik znajduje sie teraz w "Zielonej Szkole" w Szpęgawsku. Podobną przygodę miał pan Piotr z cenną, żeliwną płytą - częścią pieca z wizerunkiem rycerza. Niestety, leżała stroną z obrazkiem na zewnątrz. Ludzie wycierali o rycerza nogi i rysunek mocno się starł.











Widziałem przedmioty rozmaite

- Wszędzie chyba byłem, wszędzie jeździłem - opowiada pan Piotr. - Widziałem przedmioty rozmaite, sprzęty ludowe datowane, okute w mosiądzu, z nazwiskiem tego, co robił. Dobrze jest się na tym znać. Stąd zbieracze mają sporą wiedzę. Nieraz, jak człowiek znajdzie coś ciekawego i nie wie, z czym ma do czynienia, szuka w literaturze odpowiedzi - co to za przedmiot, do czego służył, w jakim okresie był zrobiony. Najcenniejszym jednak źródłem wiedzy byli ci, od których się coś kupowało czy dostawało. To dopiero jest skarbnica wiedzy. Opowiadali - "Panie, dziadek albo pradziadek robił na tym to...". W "zielonej szkole" mógłbym opowiadać, do czego każdy przedmiot służył i jak się nazywa, ale ja się do tego nie nadaję.
Kociewie, jeżeli chodzi o sprzęty, jest ubogie. Meble i urządzenia są funkcjonalne, ale bardzo proste. Na przykład szczotki do czesania lnu - XVII-wieczna kociewska, która też znajduje się w "zielonej szkole", jest prosta, pokryta stalową blachą, a te żuławskie całe w mosiądzu, datowane, bogate. Niebo a ziemia. I przede wszystkim te z Żuław są z porządnego drewna, z dębu i jesionu. Stąd wytrzymały trzy wieku. A na Kociewiu? Sosna i lipa.

Ile kosztuje stary sprzęt AGD?

Wszystkie eksponaty w "zielonej szkole" są od niego wydzierżawione. W sumie - z tymi, które ma tam, w domu i na podwórzu - będzie ich koło tysiąca, a może i więcej. Te w szkole i część w domu to przedmioty, które zatrzymał na stałe. Można rzec - te cenniejsze. Generalnie kupuje, sprzedaje. Ma co sprzedawać, bo ile można mieć takich samych drewnianych łopat, szuńdów i drewnianych pralek?
- Te pralki i maselnice, jakie mam na dworze, to była masowa produkcja. Ile kosztuje taka pralka?... od 100 do 150 złotych. Chcecie znać wartość? Wystarczy poszukać na allegro - antyki. Hasła "sprzęty ludowe" nie ma. W internecie są deski do maglowania, żelazka, wszystko, czego dusza zapragnie. Można kupić bez problemu. Masę dziwnych narzędzi - stolarskich, rymarskich. Ja też zebrałem narzędzia. Można by wyposażyć całą kuźnię. Były pomysły, żeby zrobić przy dworku - DPS-ie w Szpęgawsku, ale ostatecznie ma tam być miejsce do lepienia garnków. Też super.

Jak było z tą izbą

Dwa lata temu przyjechały do niego panie Meller i Truskolawska z pomysłem urządzenia "zielonej szkoły". Mówiły, że dzieciaki będą przyjeżdżać na zajęcia z regionalistyki i przydałyby się jakieś stare urządzenia.
- Urządziłem izbę. Na tym skończyła się moja rola. I słusznie, że powstała. Bez tego dzieciaki by się nudziły. Co tam jest oprócz tego, co już wymieniłem? Na przykład foremki do masła o rozmaitych wzorach, szczotki do czesania lnu, zabawki - kowalska robota, małe perpetuum mobile. Ruszy się i bujają się z 15 minut. Stoi też tam cały warsztat tkacki. Bardzo ciekawa jest tokarnia do drewna z Kaszub, z nożnym napędem jak maszyna do szycia.

Jaki w tym sens?

Zbieractwo starych przedmiotów - pomijając dreszczyk, jaki przechodzi człowieka, kiedy się coś starego znajdzie - ma też inny, bardzo ludzki wymiar. W starych przedmiotach jest przecież zaklęta pamięć o konkretnych ludziach. Niszcząc je, mordujemy tę pamięć. Puchalski nie może tego niszczenia zrozumieć.
- Coraz częściej i u nas jest tak, że jak ktoś umrze, to się zbiera wszystko po tym człowieku i daje do spalenia. Ewentualnie co metalowe - na złom. To nieważne, że dla dziadka coś było ważne.
Tak już jest w Niemczech. Zbieracz opowiada, co tam widział.
- Ktoś umiera. Rodzina zamawia firmę, jedną z licznych, jakie zajmują się sprzątaniem mieszkań. Krewni zmarłego niekiedy nic nie zostawiają, ani mebli, ani 30 starych zegarów, jakie dziadek zebrał. Po prostu syn czy wnuk tego nie chcą. Jeszcze płacą, żeby wywieźli. A w Hamburgu, gdzie pojechaliśmy po stare meble, byłem świadkiem, jak z domu wyszedł jakiś młody człowiek z pięknie inkrustowaną mandoliną. Chciałem zapytać, ile za nią chce, ale nie zdążyłem. Podszedł do samochodu takiej wywozowej firmy i łup, tę mandolinę na 40 kawałków... Nie chcą przedmiotów dziadków... Za duże tempo, za dużo nowości.

Może znajdzie skarb życia

No tak, przedmiotom należy się szacunek. Żeby tak jeszcze je wyciągnąć z tego śniegu, postawić w jakimś muzeum i odpowiednio zakonserwować... Czy Puchalski nie chciałby teraz, jak już tyle zebrał, popracować w takim muzeum na etacie?
- Nie chcę. To jest moja praca, jeździć po terenie, pytać ludzi, czy coś na strychu zostało. Jeździć nieraz w ciemno. Tak też czasami bywa. Ot, fajna stara wioska - pochodzimy, może coś zostało po zbieraczach złomu. Albo jedzie się do ludzi, którzy już mnie znają. Siadamy w mieszkaniu, przychodzi jego sąsiad czy ktoś z rodziny i pokazuje, co znalazł... To jest przygoda, powinniście to jako reporterzy zrozumieć.
Rozumiemy. Te poszukiwania, te rozmowy. A nuż w jakimś momencie Puchalski znajdzie XVIII-wieczną, barokową szafkę, z której ktoś zrobił klatkę dla królików albo kamienne toporki, albo rzymskie monety, albo jakiś inny skarb swojego życia.

Tadeusz Majewski - Dziennik Bałtycki, 2007-07-15


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz