Alicja jest córka gospodarzy Anny i Jana Fankidejskich.
- Może lepiej powiedzieć, byłych gospodarzy, bo ziemi mają teraz 1,5 ha, a poza tym to już nie ten wiek - poprawia Alicja.
 A twój tata to jest tu znany z talentów plastycznych, tak?
- Zawsze coś tworzył, ale malował z przerwą. Ostatni obraz namalował w 1977 roku. Podobno w jakiejś świetlicy w Barłożnie. Od 1997 roku znowu zaczął malować. Serie panienek, zwłaszcza konie, to jego ulubione tematy. Ma zamówienia.
 Ma zapewne wysokie mniemanie o sobie jako o artyście?
- Nie ma. Po prostu interesuje się malarstwem. Do wszystkiego dochodził sam - sam nauczył się robić blejtramy, naciągać płótno, gruntować. Również rzeźbi - płaskorzeźby, rzeźby przestrzenne.
 A mama?
- Mama nie ma żadnych uzdolnień w tym kierunku.
 Ale brat ma. Z tego co wiemy, studiuje na Akademii Sztuk Pięknych. Jak to było: ojciec, starszy brat i ty, wszyscy utalentowani. To nie jest dobre. Rywalizacja, zazdrość. Kłóciliście się?
- Mój brat Czesław jest starszy ode mnie o dwa lata. Szkicował poczet królów polskich już w piątej klasie szkoły podstawowej... Owszem, trzy osoby konkurowały, ale to była dobra konkurencja. Staraliśmy się wspierać nawzajem. Zresztą każdy miał swój styl i swoje motywy. Brat lubił fantastykę, pejzaż, konie też. Zaczął od rysunku ołówkiem. I wszystko było cieniowane...
 Palcem? Mój kolega ze szkolnej ławy rysował ołówkiem, a potem mazał cienie paluchem.
- Nie, wszystko było wydobyte kreską, a nie palcem. U nas w domu tego nie było. Ja najbardziej lubiłam pejzaż i kwiaty. Lubię zresztą te motywy do dzisiaj. Ojciec lubi malować czy rzeźbić najbardziej konie, ale maluje też pejzaże i martwe natury.
 Brat studiuje na Akademii Sztuk Pięknych, ty jesteś absolwentką Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni Orłowie. Musieliście mieć silna motywację, by iść się uczyć w tym kierunku. Lepszy chyba byłby marketing i zarządzanie, a nawet politologia... Cóż ze sztuki?
- Motywacja tak. Poza tym tacie bardzo zależało, żebyśmy mieli właśnie takie wykształcenie. Widział, że mamy predyspozycje. Poza tym namawiali inni. Pani Barbara Pawłowska, która uczyła mnie plastyki w podstawówce w Skórczu, też zawsze mówiła, żebyśmy się dalej w tym kierunku kształcili. Brat "przeszedł" jako pierwszy. Tata tak bardzo wierzył, że będzie studentem na ASP. I jest, w Gdańsku na drugim roku Wydziału Rzeźby. Marzy mu się, żeby mieć własną pracownię.
 A ty? Też pójdziesz na studia?
- Szkołę w Orłowie skończyłam z wyróżnieniem. Obroniłam prace dyplomową, zrobiłam typowo ozdobny parawan z drewna. Pozostał w szkole.
 Parawan?
- W szkole miałam malarstwo, rysunek, liternictwo, ale skończyłam klasę "formy użytkowe, specjalność snycerstwo".
 Wróćmy do pytania o studia.
- Pracuję na zamówienia i wszystko, co zrobię, wychodzi z domu. Przeważnie oleje na płótnie, czasami są to pastele... Po prostu próbuję zarobić na studia. Bardzo bym chciała iść na te studia, ale ludzie kupują różnie. Czasami pojawi się ktoś, kto o nas usłyszał. Parę obrazów poszło za granicę. Co kupują? Też różnie. Ktoś chce mieć martwą naturę, ktoś kopię obrazu albo portret.
 Również kopiujesz?
- Można się wiele nauczyć malując obrazy wielkich twórców. Moi ulubieni? Bardzo lubię Wyczółkowskiego, Boznańską, ogólnie podoba mi się impresjonizm, modernizm.
 W Urzędzie Gminy wisi twój obraz. Jest przepyszny - tak można powiedzieć. Pełen słońca i w dodatku broni się przy świetle słonecznym (słońce obnaża braki warsztatu wielu twórców, no nie?). Pejzaż tutejszy, realistyczny, rzec można prowincjonalny... Tak na marginesie - jak się czułaś ty, dziewczyna ze wsi, w takiej szkole w Gdyni? Ile było osób z prowincji w twojej klasie?
- Na trzydzieści osób było nas może ze trzy, cztery ze wsi.
 Czy czułaś się inna?
- Nie. Tylko musiałam się przyzwyczaić do tego, że w moim życiu pojawiły się galerie, wystawy.
 Ale w tej szkole nie poszłaś w stronę abstrakcji, sztuki tak zwanej nowoczesnej?
- Nie, nadal w mojej twórczości były motywy wsi i pracy, bo to znałam z doświadczenia.
 I nie było to dla mieszczuchów dziwne albo śmieszne?
- Absolutnie. Tam przychodzą dość wrażliwi ludzi. Niektórzy byli zafascynowani realizmem, a niektórzy sztuką współczesną.
 A teraz opowiedz o tym pejzażu, który wisi w Urzędzie Gminy.
- Radni przyszli i powiedzieli, że chcą mieć obraz, bo się przenieśli do innego budynku. Ustalili, że skierują się do kogoś od nas, Fankidejskich. No i że chcieliby mieć w sali na głównej ścianie. I żeby obraz przedstawiał charakterystyczne miejsca naszej gminy. Doszłam do wniosku, że nie przedstawię tych wszystkich konkretnych miejsc, a na zasadzie symbolu: człowiek, praca, wieś, pola, zabudowania.
 Lubisz pejzaż. Idziesz w plener ze sztalugami?
- Nie. W plenerze czasami wykonuję szkice.
 Jaki jest sens malowania tradycyjnego pejzażu? Są przecież aparaty fotograficzne, piksele itd.
- Żeby malarsko rozwiązać. Jeżeli maluję łany zboża, to wiadomo, że nie będę malować każdego kłoska z osobna. Chodzi o to, żeby tak namalować, by te łany falowały jak prawdziwe.
 Z ciekawości. Za PRL-u były punkty za pochodzenie, stypendia. Czy teraz masz szanse na jakieś stypendium?
- Dla osób o najniższym dochodzie są stypendia. Mam taki najniższy dochód.
 Takie stypendium wystarczy na studenckie życie?
 .... To jest w granicach 100 złotych miesięcznie. Inne możliwości? Malować, sprzedawać, odkładać.
 Jeżeli jednak dostaniesz się na studia, to co wybierzesz?
- Być może wzornictwo przemysłowe. Zresztą nie wiem, gdzie mnie powieje. Generalnie chcę być artystką. Podobno mam i talent pedagogiczny. Może będę uczyć. Trudno powiedzieć, czy ze sztuki można żyć.
Z Alicja Fankidejską rozmawiał Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz