piątek, 6 marca 2015

Pierwsza operacja na sercu w Starogardzie

Tekst archiwalny - Gazeta Kociewska

23 listopada tego roku mija 30. rocznica operacji na przebitym sercu siedemnastoletniego chłopca F. P., zamieszkałego na terenie gminy Osieczna. Zabieg ten był wysiłkiem całego zespołu oddziału chirurgicznego Szpitala S.S. Elżbietanek - wspomina dr Bernard Gajdus.




Mój remanent

Z dr Bernardem GAJDUSEM rozmawia Tadeusz Majewski


Gajdus... nietypowe nazwisko... Z łacińską końcówką. Skąd wzięła się rodzina o takim nazwisku na Kociewiu?

- Rodzina ze strony ojca przybyła w kociewskie strony z Litwy, prawdopodobnie po powstaniach (dokumenty rodzinne sięgają prawie XVII wieku). Ojciec mój, Władysław, urodził się w Gniewie, stamtąd pochodzą też moi dziadowie. Matka, Emilia z domu Oczkowska, pochodziła z Trątnicy koło Lubawy.

Rodzina, sądząc po licznych pamiątkach, inteligencka od dziada pradziada...

- Niezupełnie. Dziadek był zarządcą w gniewskich młynach. Ojciec był nauczycielem i kierownikiem szkół w różnych okolicach Pomorza, a po powstaniu Polski w 1919 roku otrzymał nominację zastępcy Rektora Seminarium Nauczycielskiego w Toruniu. Następnie był rektorem jednej ze szkół toruńskich.

Urodziłem się w powiecie toruńskim w 1916 roku w rodzinie wielodzietnej - było nas siedmioro. Najstarszy brat, św. pamięci Jerzy - asesor DOKP Toruń - został przez Niemców aresztowany, uwięziony w forcie siódmym i w listopadzie 1939 roku wraz z 900 obywatelami Torunia i Pomorza rozstrzelany w lesie Berberka. Drugi brat, ksiądz Wojciech - proboszcz w Zawrze, aresztowany wraz z bratem, przeżył gehennę fortu siódmego, Stutthof oraz Oranienburg Sachsenhausen w pobliżu Berlina. Osobiście uniknąłem aresztowania, przebywając na studiach w Wilnie. Okupacja przerwała moje studia lekarskie w Wilnie. Dyplom lekarski uzyskałem na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu 22 grudnia 1945 roku.

Według autora amerykańskiego bestseleru "Doktorzy", lekarzami zostają szczególni ludzie - tacy, którzy w dzieciństwie bardzo mocno przeżyli śmierć bliskich, nie zgadzający się z ludzką śmiertelnością. Dlaczego pan wybrał medycynę?

- Uczęszczałem do klasycznego sławnego Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Uczyłem się głównie przedmiotów humanistycznych (przez 8 lat łaciny, 7 lat niemieckiego i 4 lata greki). Coś z tego do dziś w głowie zostało i przydaje się w życiu. Szczególnie łacina - nie tylko w medycynie, ale też w turniejach, uczy logiki [dr Gajdus recytuje nam teksty po grecku i po łacinie].

Decyzja o studiach medycznych przyszła w VII klasie gimnazjum, po lekturze Żeromskiego, Przedtem interesowała mnie radiotechnika i mechanika. Myśl o medycynie zaczęła gwałtownie dojrzewać. Jako uczelnię wybrałem Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie. Byłem jednym z nielicznych Pomorzan immatrykulowanych w tej wspaniałej Alma Mater.

A więc Żeromski. A dlaczego chirurgia? Może czytał Pan "Znachora"? Książkę o zgrabnej fabule, chyba niesłusznie uważaną za szmirę?

- Czytałem i oglądałem film. Fabuła na granicy neurochirurgii, psychiatrii i chirurgii... Chciałem być ginekologiem, ale losy zagnały mnie do Pucka, gdzie zwalczałem epidemię tyfusu plamistego, który sam przechorowałem z powikłaniami rozległego zapalenia żył, z dużym obrzękiem.

Poproszono na konsultację z Gdyni mego późniejszego szefa i nauczyciela dr med. Bolesława Hryniewieckiego, ucznia prof. Radlińskiego i Sokołowskiego. Zastosował opatrunki specjalne, dzięki którym odzyskałem sprawność fizyczną, a dr Hrynowiecki zaoferował mi asystenturę na oddziale chirurgicznym w Szpitalu S.S. Szarytek św. Wincentego a Pauli w Gdyni.

Tak skończył się sen o ginekologii i zaczął się ośmioletni okres specjalizacji chirurgicznej. Był to młyn chirurgiczny - trzech chirurgów i co drugi dzień 12 planowych operacji. W 1953 r. zaproponowano mi wybór ordynatury w którymś ze szpitali powiatowych województwa gdańskiego. Zdecydowałem się na szpital w Starogardzie, gdyż miasto to znałem sprzed wojny, odwiedzając je z bratem ks. dra Bernarda Sychtę - kapelana w Kocborowie. Zadecydowały też powiązania uczuciowe z Kociewiem - Gniew, miejsce urodzenia mojego ojca.


1953 r. - pionierskie czasy...

- Pracę zacząłem w bardzo trudnych warunkach. W szpitalu przy ul. Hallera Sióstr Elżbietanek dysponowałem tylko 24 łóżkami, a po przeniesieniu oddziału wewnętrznego do gmachu przy ulicy Piłsudskiego udało się powiększyć oddział chirurgiczny do 40, a potem 60 łóżek. W nowym szpitalu, obecnie św. Jana, oddział chirurgiczny, który organizowałem, liczył już 80 łóżek.

Dyrektorem pan nie był?

- Nie, brakowało mi kwalifikacji politycznych i nie interesowały mnie problemy administracyjne. Doszedłem do wniosku, że zmienność poglądów politycznych do niczego nie prowadzi, a dla mnie najwyższym nakazem było zdrowie chorych i ratowanie życia ludzkiego.

Ależ wielu mówi, że w PRL-u trzeba było i można było iść na kompromis, i szło, nie zważając przy okazji, że materializm dialektyczny jest sprzeczny z wiarą... Pan jednak mówi, że nie warto zawierać kompromisu... Wobec czego czy raczej kogo?

- Wobec siebie, swojego sumienia. W tym zawodzie ważne jest umiłowanie zawodu i jest w tej materii jakaś królewskość, istotna wewnętrzna satysfakcja, etyczne zadowolenie, że człowiek coś zrobił, chyba, że człowiek stoi na stanowisku, że to wszystko i tak marność. Chociaż każdy pod koniec życia dochodzi do jakiegoś remanentu.

Wtedy to sumienie jest ważne. Czyli w jedynie słusznej portii (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza] Pan nie był?

- Nie należałem do żadnej partii. Jako student w Wilnie należałem do Katolickiej Korporacji Conradia - antypojedynkowej. Sprawy honorowe załatwialiśmy drogą dyskusji i układów.

Były jeszcze wtedy pojedynki?

- A jakże. Na szable, na pistolety gwintowane i niegwintowane.

Jakie operacje wykonywał pan na początku swojej pracy w Starogardzie?

- Głównie operacje wyrostka robaczkowego, przepukliny, operacje na żołądku, pęcherzyka żółciowego, na jelitach, operacje żylaków oraz operacje związane z urazami czaszki, klatki piersiowej ,jamy brzusznej, układu moczowego, kończyn górnych i dolnych, operacje z zakresu chirurgii dziecięcej i urologii (dr Sobalkowska).

Ile operacji ma pan za sobą?

- Na pewno wiele tysięcy zabiegów i operacji w okresie 36 lat działalności chirurgicznej. Żałuję, że nie prowadziłem dziennika, gdzie byłyby opisane ciekawe przypadki chirurgiczne, między innymi przypadki nowotworowe. Wśród przypadków interesujących zgłosił się pacjent z objawami zapalenia otrzewnej. Po otwarciu jamy brzusznej pływała w nim buteleczka po soku wiśniowym w następstwie zabaw seksualnych.

Wielkie emocje przeżyłem też, gdy w nocy musiałem operować własną córkę, u której stwierdziłem skręt kiszek. Miałem też kiedyś na stole operacyjnym chłopca ze wsi z prawą kończyną górną, wiszącą na paśmie naczyniowe - nerwowym. Dziecko podeszło do koła zamachowego sieczkarki, które próbowało zatrzymać. Koło rzuciło chłopcem o ścianę stodoły i prawie wyrwało kończynę górną, Od tego czasu otrzymuję co rok worek kartofli na pamiątkę. Jest to swoisty deputat wdzięczności.



23 listopada mija 30. rocznica pierwszej operacji na sercu, którą wykonano w starym szpitalu w Starogardzie. Może pan tę operację przypomni?

- Siedemnastoletni P. F, przyjęty z raną kłutą klatki piersiowej, w stanie wstrząsu, z objawami tamponody serca. W worku osierdziowym nagromadziła się krew i zostały ograniczone skurcze serca. Wypadek zdarzył się podczas zabawy z okazji Dnia Nauczyciela na placu w Osiecznej. Było ciemno, młodych nie wpuszczono na zabawę, byli na zewnątrz. W pewnym momencie ktoś uderzył P. F. w klatkę piersiową. Chciał pójść do domu, ale upadł i w stanie ciężkim przewieziono go do szpitala.

Otrzymałem wiadomość telefoniczną, że przywieziono pacjenta w stanie krytycznym. Natychmiast z synem Andrzejem - studentem medycyny - pojechałem do szpitala, zbadałem rannego i mimo stanu agonalnego podjąłem decyzję o operacji. Asystowali mi dr Landowski, mój syn, instrumentowała siostra Bagińska, znieczulenie wykonał dr Enriko Grotta. Lekarzem dyżurnym był wtedy dr Florek.

Wybór oczywisty - albo dać umrzeć, albo operować. Operację poprzedziły dostępne badania laboratoryjne i morfologiczne, skrzyżowano 750 mll krwi, płyny infuzyjne. Otwarto klatkę piersiową, wycięto przeszkadzający odcinek zebra i otwarto worek osierdziowy. Zeszyto szwami pojedynczymi ścianę serca, wiążąc węzły w momencie skurczu. W czasie operacji delikatnym masażem pobudzano leniwe skurcze.

Zoperowane serce dałem potrzymać synowi ze słowami: "Czy uda ci się jeszcze trzymać w ręku żywe ludzkie serce?". Operacja trwała od godz. 1.15 do 3.00. O godz. 5 nad ranem nawiązaliśmy z Franusiem kontakt słowny. Chłopiec po obudzeniu nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Odpoczęliśmy dopiero o godz. 8 rano. Pamiętam, że poszliśmy do dr Landowskiego i strzeliliśmy po lampce koniaku.




Oczywiście szeroko o tym informowała prasa...

- Echa tej operacji rozniosły się po kraju i za granicą. Otrzymaliśmy wiele telefonów z gratulacjami. W całej tej sprawie najważniejsze było to, że w skromnych warunkach szpitala powiatowego udało się przeprowadzić taką operację i uratować życie siedemnastoletniemu chłopcu, który dzisiaj ma 47 lat, pracuje i żyje w Czersku, gdzie założył rodzinę. Rok temu spotkałem go w rodzinnym domu. Wyszedł zdrowy i uśmiechnięty przed dom.

Podobno zawód chirurg jest na pierwszym miejscu w tabeli najbardziej stresujących zawodów. Jakie cechy powinien mieć chirurg?

- Lekarza chirurga powinna cechować umiejętność podejmowania trafnych i szybkich decyzji. Celowa reakcja, logiczne myślenie i wyciąganie wniosków. Cechy te powinny być podparte dużą wiedzą i sprawnością manualną. Kontakt ze stołem operacyjnym i leżącym na nim pacjentem winien eliminować tremę.


Czy chirurdzy nie mają poczucia wyższości nad innymi? Wszak pracują na pierwszej linii życia i śmierci...

- Teraz o życiu i śmierci decydują nie tylko chirurdzy, ale i transplantolodzy, neurolodzy, onkolodzy, kardiochirurdzy (co prawda są oni dziećmi chirurgii). Kiedyś tego podziału nie było. Za moich czasów istniał tylko podział na chirurga miękkiego (od jamy brzusznej), twardego od kości, dziecięcego i onkologa.

Często mówi pan o poglądach - materialistycznym i idealistycznym. Czy Bóg istnieje? Czy w zawodzie chirurga jest się bliżej odpowiedzi na to pytanie? Czy można w czasie operacji "chwycić Pana Boga za nogi"?

- Bóg istnieje. Nie da się tego namacalnie stwierdzić przy operacji. Wiara jest łaską i nie każdy jej dostępuje - dlatego są takie rozbieżności. Wiara chirurgowi bardzo ułatwia pracę, powoduje właściwy stosunek do chorego, do cierpienia i choroby. Jest ona dlatego bezwzględnie konieczna. Zresztą - co stwierdzam z mojego kontaktu - niewierzących chirurgów jest mało.


Śmierć nie jest dla chirurga tak straszna?

- Każdy zgon był dla mnie poczuciem klęski, porażki w walce o życie. Chirurgia związana jest z ryzykiem. Nie ma zabiegu łatwego i trudnego. Każdy trzeba traktować poważnie. Nawet najprostsza operacja może okazać się bardzo skomplikowana.

A śmierć?

- Cóż... Jest w człowieku ciągła chęć żywota, mimo wszystko. Mój ojciec mawiał: "Ja wiem, synku, że trzeba odejść, ale nie powiem, żebym tam się pchał, bo nie wiem, co ja tam wskóram". Dobry mój ojciec dożył 93 lat, a ja zbliżam się powoli do 90.

...........

DR BERNARD GAJDUS ZMARŁ W GRUDNIU 2001 ROKU.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz