Ona: - Pan się nie dziwi, że ja nie chciałam pana wpuścić. Bo pan wie, co się dzieje...
On: - Podawali w telewizji, że w Olsztynie z gazowni niby zadzwonili, że zaraz przyjdą. Przyszli, zwiózeli jó, naleli jó. Dwóch przyszło, a za nimi czterech.
Panie, gdzie to jest?
(tytuł prasowy)
Halina i Zygmunt Kasiccy mieszkają w niezwykłym domu. Ze wszystkich stron budynku stoją ogrodzenia i ściany. Można do niego przejść jedynie po kładce. Pomimo warunków jak z początku XX wieku, Kasiccy nie narzekają - dla nich to miejsce jest piękne.
Drukujemy wypowiedzi państwa Kasickich prawie w oryginalnej wersji ze względu na oryginalną składnię i słownictwo.
Ona: - Pan się nie dziwi, że ja nie chciałam pana wpuścić. Bo pan wie, co się dzieje...
On: - Podawali w telewizji, że w Olsztynie z gazowni niby zadzwonili, że zaraz przyjdą. Przyszli, zwiózeli jó, naleli jó. Dwóch przyszło, a za nimi czterech.
Tak mówią Kasiccy na wstępie, przepraszając, że długo musiałem pukać, a potem wyjaśniać o co chodzi. Mieszkają na ostatnim piętrze jedynego domu w Starogardzie, do którego można dojść tylko kładką przez rzekę.
On: - Przed wojną to był obszar dworski [mowa o ogromnej połaci ziemi, gdzie dziś jest m.in. Starkom - przyp. red.]. Mój ojciec, Józef, był zarządcą na majątku. Właścicielem był Gulkowski, a Andrzej Donaj miał to w dzierżawie. To był duży majątek. Ja mieszkałem przy ulicy Norwida, obok tego najstarszego domu z kamienia. Nasz dom był skromny, z przybudówką z przodzi.
Ładnie pan po kociewsku mówi.
On: - Od małego. Babka mówiła: "Lejć twytwarem po faryna" [chodnikiem po cukier - wyjaśnienie T.M.]. W tym domu, gdzie teraz jesteśmy, mieszkali pracownicy młyna. Byłem tutaj co dzień, bo mieszkali krewni. Wujek był Niemcem, który poznał Polkę. Całe życie mieszkałem nad Pferdeferza. Zwalim jó tak, Wierzycę. Ojciec mówił: "Konie weźta i idźta do Pferdeferzy nogi płukać". Myliśmy koniom nogi tuż przy moście koło pałacu. Pferdeferza to z niemieckiego - pferde - konie, ferza - rzeka. Tutaj się co dzień kąpali, bo woda po spadzie z młyna była głęboka. Poza tym Wiechert bagrował rzekę. A ryb ile było... Teraz? Żaby nie ma, co dopiero ryba.
A skąd jest pani Halina?
Ona: - Urodziłam się przy Gimnazjalnej 13. Dom już nie istnieje. Dwa lata przed wojną przeprowadziliśmy się jeden dom za hutą szkła - numer 119. W tym domu mieszkał Bernard Janowicz. Po wojnie wyszłam za młynarza i w 1949 roku zamieszkałam tutaj. Po śmierci pierwszego męża poszłam pracować do młyna, żeby utrzymać zakładowe mieszkanie... Szczęśliwa chwila w życiu?... Mieszkałam na parterze. Raz dyrektor Jelito przyszedł i zapytał: "Czy pani by nie chciała iść do góry?" Z chęcią poszłam, bo tu jest komórka, a tam nie było.
Jak to było przed i tuż po wojnie?
Ona: - Do domu można było przejść od strony młyna. Nie było odgrodzone. Dopiero dyrektor Jelito kazał postawić betonowy mur.
On: - Panie, za Wiecherta nie było płotu. Blisko mieszkelim, kolegi byli. Przechodzilim przez młyn, dołem, nad młyńską wagą. Teraz wejść nie da rady, a wtedy każdy mógł chodzić po młynie i nie kredli tak. Ludzie raj mnieli - kury, świnie choweli. Każdy jeden miał, bo i każdy, jak i dzisiaj, miał chlewik. Węgiel w chlewikach dzisiaj mają, ale kurek nie hodują, bo karma za droga. Płotu przy rzece też nie było i nikt się nie utopił, a dzieci zawsze było pełno przez całe lato. Ale teraz podług tych dzieci mamy mają strach.
Ona: - Zanim powstał mur, było dobrze, bo kury przechodziły i każda mogła się nażreć. Wydziobeli trawę i ziarno i robotnicy nie potrzebowali hakrować. Wagon zboża przyjechał, coś tam się zawsze wysypało, to kurki pozbierały. Mur i mostek powstał w latach sześćdziesiątych, żeby przechodzić nie przez młyn. Przez młyn było niezręcznie, bo jak ktoś chciał wejść do domu, to musiał na portierni zostawiać dokumenty. Goście nie chcieli przyjść. "Ja bym, wiesz, do ciebie przyszła, ale dowodu nie mam" - nieraz mówili. Po kładce już każdy mógł przejść.
On: - Ale ten dom mało kto zna. Odcięty od świata. "Przy młynie mieszkasz? - pytają. - Gdzie to jest?". Trzeba rysować. Albo dokładnie mówić: "Idziesz za mostem, potem dróżką całkiem nad rzeką, z tyłu młyna, do kładki".
Ile jest mieszkań?
Zygmunt Kasicki liczy po chlewikach. Jedenaście chlewików, to i jedenaście rodzin.
Ona: - Dwanaście.
On: - Ja só chwale to mieszkanie i to miejsce. Przez okno to jest widok. l działka bliziutko.
Ona: - On sobie otworzy okno i patrzy. Ma poluchy, gołąbki, ma z pięćdziesiąt sztuk. Nie musi schodzić rano i wieczorem. Z okna ma sznurki i tymi sznurkami schlapuje. Sznurkami otwiera i zamyka gołębnik. l patrzy, jak gołębie latają nad chlewikiem... Tu ludzie są w porządku. Jeden drugiemu pomoże. Dom teraz należy do ZBM-u. Nikt nie chce wykupić, a już my - po co? W tym wieku? Te młode chcieliby większe, w bloku, z wygodami, bo tu nie ma gazu i łazienek, a ubikacja jest jedna na piętro, na czterech. Mamy klucze, ładnie jest. Łazienka? W misce się myjemy - raz połowa i druga połowa.
Dwa zdjęcia z przedszkola mieszczącego się w pałacu należącego przed wojną do Wiechertów. Lata 50.
On: - Podobno ktoś so prysznic zrobił. Co z tym domem będzie? Miał być zrujnowany, ale przyjechała komisja i stwierdziła, że w tym domu ludzie mają lepiej jak niejeden w Warszawie.
Puka, wchodzi, wypytuje młoda sąsiadka. Śmieje się na wiadomość, że to z gazety... No bo usłyszała, że ktoś się dobijał do Kasickich i wszedł. Zatroskana przyszła sprawdzić, czy to czasami nie jakiś człowiek niby z gazowni. Jak widać, ludzie tu porządni.
Tadeusz MAJEWSKI
Gazeta Kociewska 1998 r.
Zdjęcia domu i młynów współczesne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz