wtorek, 31 marca 2015

O książce Andrzeja Grzyba "Okno początku i końca"



W piątek 27 marca w Cafe Anka odbyło się kameralne spotkanie autorskie Andrzeja Grzyba z przyjaciółmi. Mówiono na temat ostatniej książki pana Andrzeja zatytułowanej "Okno początku i końca".


"Przez długie lata swojej aktywności pisarskiej Andrzej Grzyb przyzwyczaił czytelników także do próz małych, a często też mniejszych. I nie inaczej teraz. Oprócz opowiadań znajdujemy tu miniatury prozatorskie. W większości nie pojawiły się one jako namiastka jakiegoś dłuższego utworu, temat do rozwinięcia, szkic, są w pełni samodzielnymi bytami. Zawierają przy tym odniesienia do tego, co istotne w światoobrazie autora: od zachłystywania się przyrodą stron rodzinnych, przez namysł nad tym, co przynosi szara codzienność aż po egzystencjalną trwogę. To ciągłe poszukiwanie (także w sensie pisarskim) odpowiedzi na pytanie: gdzie jest moje miejsce na ziemi.

Mała książeczka, a dla mnie w wielu miejscach po prostu o sile Księgi."

Janusz Ryszkowski
(Poeta, prozaik, krytyk literacki)

Goście mogli swobodnie wypowiadać się na temat książeczki, gdyż otrzymali ją kilkanaście dni przed spotkaniem.

O kilku opowiadaniach z wielkim uznaniem wypowiadał się Tadeusz Kubiszewski.




Dla mnie jest to najciekawsza książka Andrzej Grzyba. Otwiera się ją niczym zgrabne pudełeczko (identycznie jak zbiór opowiadań pod intrygującym tytułem Zapiękna) z 32 miniaturami prozy poetyckiej powstałymi w różnym czasie. Można, a właściwie trzeba ją czytać po jednej albo kilka, nie polecam w całości. Wówczas zwrócimy uwagę na walory literackie, oszczędne, ale trafne opisy i środki wyrazu, właściwie tylko literackie muśnięcia słów, wyczujemy rytm, swobodę wypowiedzi, oryginalne asocjacje, no i tu i tam dyskretnie podaną refleksją na temat świata, życia i przemijania. To jest właściwie taka kompleksowa próba - jak te tworzone od zarania istnienia literatury - odpowiedzi na pytanie, jaki jest tego życia sens, literacka zgaduj zgadula powstała na podstawie tego, co się czuje, widzi, przeżywa i wspomina z przeżytego. Zgadywanie może być lepsze lub gorsze, to akurat mi odpowiada, podsuwając mi nieraz myśli, jakich sam dotąd nie wykoncypowałem lub nie wyczytałem w innych książkach.

Tadeusz Majewski


Kamień


Na smutki wszelkie najlepszy jest spacer. Idę w las. Po wysokich błękitach rozpierzchło się stado białych jagniąt. Nie zanosi się na deszcz.

Po dobrej chwili, bez powodu, serce moje zdaje się przyspieszać, chcąc mnie wyprzedzić o kilka kroków.

Na piaszczystym leśnym rozstaju przysiadam na kamieniu. Kto stęknął, ja czy on? Nie wiem.

Po bokach zlepieńca spływają liszaje porostów. Siwe i rdzawe. Dwa gatunki, dedukuję, oba skandynawskie. Rosną powoli, może jedną setną milimetra na rok. Jeden, ten siwy, ma, oceniam, z piętnaście centymetrów. Ten rdzawy jest może o centymetr mniejszy. Ile to lat? Siwy liczy sobie z piętnaście tysięcy. Rdzawy z czternaście tysięcy lat, a ten kamień może jest tysiąc razy starszy od porostów. Nim przyniósł go lodowiec, może był górą gdzieś na kole podbiegunowym. Ludzką miarą jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni, przypominam sobie fragment wigilii śpiewanych podczas mszy pogrzebowych.

Babcia dopowiada gdzieś zza kurtyny czasu:

- Pamiętaj, synu, od kiedy postawiłeś pierwszy krok, zacząłeś drogę ku śmierci.

Nie pamiętam, śmiejąc się czy płacząc, pytałem:

- Dlaczego, babciu, dlaczego tak jest?

Moje serce jest ulepione z tego samego gwiezdnego popiołu co ten kamień. Jak on ostygł, tak i ono ostygnie. Jednaki nasz los. Jemu przypadło być kamieniem, mnie człowiekiem. Tak w duchu spekuluję czasem. Innym razem pytam. Pytam jak dziecko?

Las szumi o swoich sprawach. Ja odpoczywam. Jeszcze chwilę, no może dwie, i ruszę swoją drogą.

Kamień odetchnie. Przed nim jeszcze długa droga.

Andrzej Grzyb



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz