poniedziałek, 20 kwietnia 2015

TADEUSZ MAJEWSKI. Tu mieszkała pani Czartoryska, pani Beata Tyszkiewicz (10057 odw. - 20.04.2015 )


Wracam do dzieciństwa, do szkoły, do pierwszej dziewczyny, którą pocałowałem

Wielkie żywotniki, olbrzymie lipy, piękny modrzewiowy dworek, ciekawe zabudowania - jedno, wielkie, pod karpiówką z "bawolimi" oczyma. Schody kuchnia stół. Siedzimy. Na belce data - 1823 rok. Rozmowa. Historia i teraźniejszość.





Pichci pani Cecylia, żona sołtysa.
- Zaproszony jest pan na placki własnej żony pani Sysylii - mówi z angielska Albin Ossowski.
- Cecylii - poprawia sołtys.

Chojnicka, "Franciszek", nr 71

- Niech nam pan podaruje garść wspomnień o Starogardzie - zaczynam.
- Urodziłem się w Stargardzie w 1922 roku. W domu Franciszkanów, naprzeciw koszar, pod numerem 71. Ulica Chojnicka.
- Znam. O tym domu powstało chyba najwięcej reportaży... I tam pan mieszkał?
- Cały czas. W lewo i pierwsze drzwi na parterze. 4-pokojowe mieszkanie z łazienką. Luksus.

- Ale w tym domu podobno był przytułek...
- Był sierociniec nieślubnych matek, ale na 4. piętrze. Do sióstr wchodziło się przez pierwsze drzwi na prawo. Prowadziły szwalnię dla kobiet. Często przyjeżdżały do nich panie z majątków. Na dole mieszkał pan Bukowski - stolarz. Nad nami policjant, chyba Zadurski. W okupacji wywieźli ich na roboty. Pamiętam tę noc. Krzyki, płacz. Trójka dziewcząt i ten policjant. I wszyscy przeżyli. Po wojnie wrócili do Starogardu... A na samej górze mieszkał Iwański - był jakimś handlowcem. Miał sklep z cukierkami w Rynku.


Podwórko - centrum świata

Podwórko. Pamiętam je bardzo dobrze. Wczesna wiosna. Tajało. Woda na podwórku, ale pod spodem lód. I ja w saneczkach... Miałem dwa patyki podbite gwoździami i jeździłem po pół wodzie - pół lodzie. Na podwórku odbywały się wszystkie zawody skakania. Podwórko było centrum świata. To na nie przychodzili śpiewacy. Służące rzucały pieniądze owinięte w papierki, żeby - gdy były 2 czy 5 groszy - się nie rozsypały. Poza tym samych groszy mogliby nie znaleźć. Ta orkiestra działała jak dzisiejsze telewizyjne seriale - romanse. Wtedy było bardzo głośna sprawa morderstwa Gordonowej. Śpiewano całą sagę - o tym, że niby ona zamordowała dziewczynkę, córkę swojego kochanka. Później się okazało, że ona nie była winna, dziecko zamordował ogrodnik. Przyznał się do tego na łożu śmierci. To podważyło nasze zaufanie do systemu karnego.

Wieczorami był spokój. Otwierało się okno. Kilka dziewcząt na dole. Wiedziałem, że słuchają. Grałem "Czardasza", Mozarta i aktualne utwory - smonczesy: "Skrwawione serce", "Miasteczko Bełz".


Modrzewiowy Dworek - tu rozmawiamy. Fot. Tadeusz Majewski


Nauczyciel stanął na rękach

- Mój ojciec Józef, urodzony w Osowie Leśnym, był pośrednikiem gospodarstw i domów.
- Dzisiaj byśmy powiedzieli: prowadził biuro nieruchomości.

- Tak. Moja matka, Agnieszka, Kaszubka z Wyczlina, była jego drugą żoną... Dorastałem więc w rodzinie inteligenckiej. Najstarsza siostra chodziła do wydziałowej szkoły. Brat, o dwa lata ode mnie starszy, chodził do gimnazjum i grał w na basie w orkiestrze. Ja też grałem w niej na skrzypcach. Orkiestrę gimnazjalną prowadził i uczył gry prof. Z., mały fizycznie i pijak, ale zaimponował nam kiedyś na lekcji - stanął na rękach... Co jeszcze ze szkoły... Nam nie wolno było grać w futbol. Graliśmy w dwa ognie, siatkówkę, koszykówkę. Gimnazjum było koedukacyjne. Dziś to "czerwone" LO.


Strzelałem do lotnika z furmanki

- W momencie wybuchu II wojny miał pan 17 lat...
- Wybuch wojny. Cały świat się zawalił. Byłem pewny, że Polska tę wojnę wygra. Pierwszego dnia widzę - wszyscy uciekają... Mieliśmy ukochanego profesora robót ręcznych, który był też artystą malarzem... Od razu ich wywieźli... Polacy. Tak, Polacy. Dlaczego? Byłem pewien, że on był Polakiem, a okazało się, że jest Ukraińcem...

W 1939 r. znalazłem się w Warszawie. Walczyłem w jej obronie w ramach przysposobienia wojskowego. Najlepiej pamiętam, jak przejeżdżaliśmy przez most w Toruniu. Nagle nadleciały samoloty. Latali bardzo nisko, nic nie było widać, aż tu nagle ziiiiii... Siedziałem na furmance. Ludzie zeskakiwali. Ja chwyciłem za karabin maszynowy i zacząłem strzelać. Po ich przelocie patrzę: trupy ludzi, padłe konie...


W salonie - język żyje w gastronomii

- Nie tylko słowem człowiek żyje. Uwielbiam placki ziemniaczane - przerywa Ossowski i zaprasza do salonu. Ale jeszcze piszę.. - Człowiek jest bardzo przywiązany do potraw. Często widzę u Żydów w Londynie, których rodzice wyjechali z Polski, że oni znają jeszcze polsko-żydowskie potrawy. I znają tylko polski język z tych potraw. Moja wnuczka już nie mówi po polsku, ale nazwy polskich potraw zna... Anglicy, z ich gastronomiczną tolerancją (ponieważ sami nie byli dobrzy w gastronomii i nie przywiązywali się do kuchni - jadło się, żeby żyć) - pozwalali otwierać restauracje Włochom. Nazywaliśmy ich makaroniarze, oni nas od kartofla... Bardzo dużo Włoszek w czasie wojny powychodziło za Polaków...


Przeżyłem Birkenau

- Już pan wybiegł do Anglii... A po powrocie z Warszawy do Starogardu w 1939?
- Po powrocie byłem malarzem pokojowym. Grałem w orkiestrze i pracowałem u Munchaua, który miał duży tartak koło poczty. W 1940 roku aresztowali chyba z ośmiu studentów gimnazjum, między innymi mojego brata Edmunda... Długo nie przeżył. Zginął w tym samym roku.

Ja uciekłem do Warszawy. W ucieczce pomogła mi Anka Borkowska, najstarsza z sióstr. W Warszawie dostałem inne papiery. Nazywałem się Stanisław Jankowski urodzony w Kobryniu. Zostałem aresztowany tuż po powstaniu w getcie. Po 2 miesiącach na Pawiaku przewieźli mnie do Birkenau (koniecznie trzeba używać niemieckiej nazwy, nie Oświęcim). W przetrwaniu bardzo mi pomogła znajomość niemieckiego, ale musiałem uważać, również na Polaków (bo... skąd znam niemiecki?). Kiedy Rosjanie podchodzili pod Birkenau, przewieźli mnie do Buchenwaldu - do kopalni soli, gdzie urządzono fabrykę części samolotowych.


Albin Ossowski prowadzi do swojej pracowni artystycznej. Fot. Tadeusz Majewski


Grałem w filmie z panią Andersową

- Uwolnili nas Amerykanie. I pytanie: czy wracać? Ale dokąd wracać, kiedy koledzy z wileńskiego AK już siedzą na Sybirze razem z SS-manami? Poszedłem do Andersa. Anders przyjmował wszystkich. Nie walczyłem. Byłem w studiu teatralnym - uczyłem się aktorstwa. Wybrali mnie na aktora jako "typ słowiański". I z panią Andersową grałem w polskim filmie "Wielka droga".

Ten film robił korpus, film o losach Polaków ze Lwowa, o wyjeździe z Rosji andersowców, którym Stalin w chwili słabości pozwolił wyjechać.. Czasami przychodzili politruki. Namawiali, żeby wracać do Polski. Raz o mało co nie zostali pobici. Pojechaliśmy z żoną do Anglii. Na Wyspach trochę grałem w teatrze, ale z tego nie dało się żyć. Dostałem stypendium na 4 lata, żeby się uczyć rzeźby czystej, figuratywnej, ale z tego też nie można było żyć. Wiec nauczyłem się rzemiosła rzeźbiarskiego. Rzeźbiłem kwiaty, róże, złocone dekoracje. U Anglików pracowałem 6 lat. Potem w wieku 40 lat otworzyłem swój własny interes. W bardzo dobrej dzielnicy, niedaleko Pałacu Backingham. Teraz pracuje u mnie trzech synów. Później kupowałem antyki, ale zajmowałem się też ich renowacją.

Piękny Modrzewiowy Dworek w Szteklinie. Na belce w kuchni data: 1823. Fot. Tadeusz Majewski


Kanadyjczycy patrzyli w zęby

- Tęsknota za krajem? Była... Może nie tak do końca. Przecież wszystko miałem w Anglii. Żonę, przyjaciół, pracę. Tak było na początku. Powstawało Radio Wolna Europa. Pełno Polaków w Londynie, dziewczęta z powstania, żołnierze - wszyscy chcieli się gdzieś ulokować, wyjechać dalej. Wyjeżdżali do Kanady. Kanadyjczycy, sukin... Patrzyli na zęby. Robili Rentgena (dwóch kolegów przeszło, a myśmy z żoną nie wiedzieli, że mamy plamy po gruźlicy przebytej w obozie). Do Argentyny - proszę bardzo. Ameryka? Ameryka nie wpuszczała.


Przecież tu była pani Tyszkiewicz

- Powrót? Jeździliśmy po całej okolicy. Wszędzie czegoś mi brakowało. Kiedy zobaczyłem ten dworek w Szteklinie, już nic innego nie mogło mi się spodobać. Przecież tu mieszkała pani Czartoryska, pani Tyszkiewicz. To dopiero odpowiednie towarzystwo. Kupiłem od państwa. Poprzednicy próbowali to jakoś ratować. Biedna pani Padlewska, żona prof. arch. Padlewskiego, który uczył w Sopocie czy Gdańsku, trzymała tu kaczki, gęsi, konie, hodowała tulipany itp. Próbowała jakoś zarabiać i to utrzymać. W pewnym momencie jej dzieci powiedziały: Mama, nie dajemy pieniędzy. Trudno się dziwić. Chlew, budynek gospodarczy, dworek, park - to wymagało dużych pieniędzy.
Więc nie widziałem już żadnych innych obiektów. To jak z miłością. Dworek kupiłem chyba 13 lat temu. Czy pan wie, że w księdze wieczystej kiedyś właścicielami byli Ossowscy?

- Ci Ossowscy? Z pana rodziny?
- Tego nie wiem.

Luksus samotności z wyboru

- I po co panu ten dworek?
- Tylko tu, jak przyjadę, mam luksus samotności wybranej. W Europie na taką samotność mogą sobie pozwolić tylko bogaci. Ogólnie w Europie jest tak, że jeden puści bąka, słyszy cała ulica.
- Czy to miejsce jest do zwiedzania?

- Do dworu wejść oczywiście nie można, bo to prywatność. Ale obejście obejrzeć? Proszę bardzo. A jest co oglądać. Budynki i drzewa. Mam na przykład 300-letni dąb.
- Był pan wcześniej w Polsce przed 1989 rokiem?
- Pierwszy raz przyjechałem w 1960 roku. Wrażenie było przykre. Smród sików na dworcu w Zielonej Górze. W Gdańsku zabawnie. Pytam o drogę w sklepie, a tu mi człowiek odpowiada z wileńskim akcentem. Pomyślałem, gdzie się podział ten Gdańsk z 1940 roku, po którym chodzili ci żółci opaskami z hackenkreutzem? W Starogardzie? Poznawałam ludzi, choć nie było mnie 20 lat. Poznawałem... Hmm... Podchodzę do chłopaka i mówię: Ty jesteś synem tego i tego, bo ty tak samo wyglądasz jak twój ojciec. Nieraz byli wystraszeni.

Wracam do przeszłości

- Teraz już powracam co roku. Przebywam tu cztery miesiące. Ale wracam też do przeszłości. Do dzieciństwa, do szkoły, do pierwszej dziewczyny, którą pocałowałem, a ona myślała, że zaszła od tego w ciążę (to były takie czasy)... Po nabożeństwie majowym na Rynku dziewczyny szły od Mateusza w lewo, a młodzieńcy w prawo. I chodzili dookoła Rynku. I była gra spojrzeń.
- Taksowali się.
- Można to tak nazwać... Zimą podobnie było na lodowisku. Wodę rozlewali troszeczkę na prawo od przystani kajakowej. Budowałem ją razem z pięćdziesięciu innymi skautami. Byliśmy drużyną wodną. No i oczywiście zawsze tam były dziewczyny... Powroty... To piękna sprawa mieć gdzie wrócić. Wielu Polaków nie ma gdzie. Ja na szczęście mam. Będę pochowany w grobie matki w Starogardzie. W tym samym grobie, gdzie symbolicznie leży brat. I jestem szczęśliwy, że Starogard jest taki sam - z kościołem, szkołami, sklepami. Taki sam jak kiedyś.

Tadeusz Majewski - 2008.07.01



Co to jest? Oczywiście żyrafa. Takich dzieł jest tu sporo. Można się zapowiedzieć, przyjechać i podziwiać. Fot. Tadeusz Majewski


Wersja tekstu wydrukowana w "Magazynie Świątecznym" głównego wydania "Dziennika Bałtyckiego w 2010 r.

Jakie to piękne - mieć gdzie wrócić


Poznałem go przypadkowo kilka lat temu przed księgarenką w Lubichowie. Elegancki, ubrany z angielska starszy pan. I jakiż szarmancki w rozmowie z panią z księgarni. Od razu rzucało się w oczy - inne maniery, świat. Zaprosił do Modrzewiowego Dworku w Szteklinie. Zajechałem ze dwa tygodnie później. Jakże tam było latem malowniczo. Wielkie żywotniki, lipy - olbrzymy, śliczny w proporcjach i barwach dworek, interesująco przerobione kiedyś gospodarcze zabudowania. Jedno, wielkie, pod karpiówką, z "bawolimi" oczami. Wysiadłem z auta. Schody, kuchnia, wielki stół. Siedzieliśmy przy nim z sołtysem, jego żoną i gospodarzem. Na belce data - 1823 rok. Czapka z głowy wobec takiego wieku drewna. Kilka słów na wstępie ("Zaproszony jest pan na placki własnej żony sołtysa pani Sysylii" - rzekł z angielska Albin Ossowski. "Cecylii" - machinalnie poprawił sołtys), a potem już - jak mówią - "lajf".


Chojnicka 71

Albin Ossowski urodził się w Starogardzie w 1922 roku. Mieszkał w Domu Franciszkanów naprzeciw koszar, Chojnicka 71. W domu, o którym napisano chyba najwięcej miejskich reportaży (skomunalizowany "Franciszek" dziś cieszy się kiepską sławą). Młody Ossowski dokładnie pamięta rozkład: schody w lewo, pierwsze drzwi na parterze, czteropokojowe mieszkanie z łazienką. Pełny luksus... Prawda, w budynku był i sierociniec dla nieślubnych matek, ale na czwartym piętrze. Do sióstr wiodły schody na prawo. Siostry prowadziły szwalnię dla kobiet. Przyjeżdżały do nich często panie z majątków, taką zdobyły sobie markę. Na dole - stolarz Bukowski. Nad nimi - policjant, chyba Zadurski. W okupacji wywieźli ich na roboty. Tamta noc tkwi w jego pamięci. Krzyki, płacz. Wzięli trójkę dziewcząt i tego policjanta. I wszyscy przeżyli. Po wojnie wrócili do Starogardu... Na samej górze - handlowiec Iwański. Miał sklep z cukierkami na Rynku.


Podwórko - cały świat

Wielkie podwórko było jak świat. Nadchodziła wczesna wiosna. Tajało. Rosła woda, ale pod spodem leżał jeszcze lód. I on w saneczkach. Dzierżąc w dłoniach patyki podbite gwoździami jeździł po pół wodzie - pół lodzie. To tam odbywały się wszystkie możliwe zawody skoków. Podwórko było światem, a raczej jego centrum. Zresztą we wspomnieniach jest nim do dziś (może nie tylko dla Albina, ale i dla każdego?). Często przychodzili na nie śpiewacy. Służące z okien rzucały po 2, 5 groszy. Owinięte w papierki, żeby się nie rozsypały. Poza tym samych pieniążków mogliby nie znaleźć. Taka podwórkowa "orkiestra" działała jak dzisiejsze seriale TV. Tematy? Z życia. Na przykład o bardzo głośnej sprawie Gordonowej. Śpiewano całą sagę - że niby zamordowała dziewczynkę, córkę kochanka. Później się okazało, że była bez winy, a dziecko zamordował ogrodnik. Przyznał się na łożu śmierci. Fatalny wyrok podważył zaufanie do ludzkich wyroków. Wieczorami był spokój. Albin wyjmował skrzypce, otwierał okno, grał - "Czardasza", Mozarta i aktualne utwory - szmonczesy: "Skrwawione serce", "Miasteczko Beuz". Widział, jak dziewczęta w oknach słuchały.


Nauczyciel stanął na lekcji na rękach

Ojciec Albina, Józef, urodzony w Osowiej Leśnym, był pośrednikiem gospodarstw i domów. Matka, Agnieszka, Kaszubka z Wyczlina, była jego drugą żoną. Chłopak dorastał w rodzinie inteligenckiej. Najstarsza siostra chodziła do wydziałowej szkoły. O dwa lata od niego starszy brat chodził do gimnazjum. Grał na basie w orkiestrze. Albin poszedł w jego ślady - grał na owych skrzypcach. Orkiestrę gimnazjalną prowadził i uczył gry Zalewski, mały fizycznie i pijak, ale pewnego razu zaimponował uczniom na lekcji. Stanął otóż na rękach... Co jeszcze ze szkoły... Nie wolno było grać w futbol. Dwa ognie, siatkówka, koszykówka - to tak. Gimnazjum było koedukacyjne. Dziś to dumne I LO, jak mówią "czerwone".

Z furmanki do samolotów

W momencie wybuchu wojny Albin miał 17 lat. W kilka dni runął jego świat. Taki był pewny, że Polska tę wojnę wygra, a tu pierwszego dnia - wszyscy uciekają... Ukochanego profesora robót ręcznych, artystę malarza wywieźli od razu, ale... Polacy. Wyszło, że był Ukraińcem, o czym nikt z nich nie wiedział.

Wyjechał do Warszawy walczyć w jej obronie. Z tego czasu najlepiej pamięta przejazd przez most w Toruniu. Nagle nadleciały samoloty. Wyskoczyły w ostatnim momencie, leciały tak nisko, i ziiiiii - pluły ogniem... Albin siedział w furmance. Ludzie w panice rzucili się zeskakiwać, a on chwycił za karabin maszynowy i strzelał. Po wszystkim popatrzył dookoła: trupy ludzi, padłe konie. Trudno uwierzyć.. On na furmance i z karabinem przeżył, tamci nie.


Język najdłużej trwa w gastronomii

"Nie tylko słowem człowiek żyje" - przerwał opowieść Albin Ossowski. Podano ziemniaczane placki, które gospodarz uwielbia.

Człowiek jest bardzo przywiązany do potraw. Ossowski słyszy u Żydów w Londynie, których rodzice wyjechali z Polski, że znają jeszcze polsko-żydowskie potrawy. I znają tylko polski język z tych potraw. Jego wnuczka już nie mówi po polsku, ale nazwy polskich potraw też zna. Anglicy, z ich gastronomiczną tolerancją (ponieważ sami byli kiepscy w gastronomii i nie przywiązywali uwagi do kuchni - jadło się, żeby żyć) pozwalali otwierać restauracje Włochom. Polacy nazywali ich makaroniarzami, oni dla odmiany nas od kartofla... Makaron - kartofle - widać się przyciągały, bo mnóstwo Włoszek w czasie wojny powychodziło za Polaków...


Birkenau

Po powrocie z Warszawy do Starogardu Albin został malarzem pokojowym. Grał też w orkiestrze i pracował w tartaku. To trwało jednak krótko. W 1940 roku Niemcy aresztowali chyba z ośmiu studentów gimnazjum, między innymi jego brata Edmunda - długo nie przeżył, zginął w tym samym roku. On uciekł znowu do Warszawy. W ucieczce pomogła mu Anka, najstarsza ze znanych sióstr Borkowskich. W Warszawie dostał inne papiery. Odtąd nazywał się Stanisław Jankowski urodzony w Kobryniu. Aresztowano go tuż po powstaniu w getcie. Po dwóch miesiącach na Pawiaku przewieźli go do Birkenau (tu przestroga Albina: koniecznie używać niemieckiej nazwy, nie Oświęcim - widać, że ten problem staje się coraz poważniejszy). W przetrwaniu bardzo mu pomogła znajomość niemieckiego, ale musiał uważać na... Polaków, którzy pytali: skąd zna ten język. Kiedy Rosjanie podchodzili pod Birkenau, przewieźli go do Buchenwaldu - do kopalni soli, gdzie urządzono fabrykę części samolotowych.


W filmie z panią Andersową

Uwolnili ich Amerykanie. Pytanie: czy wracać? Dokąd, kiedy koledzy z wileńskiego AK już siedzieli na Sybirze razem z SS-manami? Poszedł do Andersa, który przyjmował wszystkich. Nie walczył. Był w studiu teatralnym - uczył się aktorstwa. Wybrali go na aktora jako typ słowiański i z panią Andersową zagrał w polskim filmie "Wielka droga". Film realizował korpus - o losach Polaków ze Lwowa, o wędrówce z Rosji andersowców, którym Stalin w chwili słabości pozwolił wyjechać. Czasami przychodzili politurki. Namawiali, żeby wracać do Polski. Raz o mało co ich nie pobito. Albin z żoną pojechał do Anglii. Na Wyspach trochę grał w teatrze, ale z tego nie dało się żyć. Dostał stypendium na 4 lata, żeby się uczyć rzeźby, ale z tego też nie można było żyć. Więc nauczył się rzemiosła rzeźbiarskiego. Rzeźbił kwiaty, róże, złocone dekoracje. U Anglików pracował sześć lat. Potem, w wieku 40 lat, otworzył swój własny interes. W bardzo dobrej dzielnicy, niedaleko Pałacu Bakingham. Firma się rozrosła. Dziś pracuje w niej trzech synów. Albin kupował też antyki, zajmował się ich renowacją.


Kanadyjczycy patrzyli w zęby

Tęsknota Polaków w Anglii za krajem? Oczywiście była, zwłaszcza na początku, ale nie szaleńcza. Poza tym przecież Ossowski wszystko miał w Anglii. Żonę, przyjaciół, pracę. Powstawało Radio Wolna Europa. Mnóstwo Polaków w Londynie, dziewczęta z powstania, żołnierze - wszyscy chcieli gdzieś się ulokować albo wyjechać dalej. Niektórzy wyjeżdżali do Kanady. Kanadyjczycy, skurwysyny patrzyli na zęby. Robili też Rentgena. Dwóch jego kolegów przeszło, a on i żona nie - nie wiedzieli, że mają na płucach plamy po gruźlicy przebytej w obozie. Do Argentyny - wolna droga. Ameryka? Nie wpuszczała. O niej można było sobie tylko pomarzyć.


Siki PRL-u

Do Polski Ossowski pierwszy raz przed 1989 rokiem przyjechał w 1960 roku. Wrażenie? Bardzo przykre. Ten smród sików na dworcu w Zielonej Górze, ten brud, szarzyzna i ubóstwo. W Gdańsku za to zabawnie. Pytał o drogę w sklepie, a tu mu człowiek odpowiada z wileńskim akcentem. Gdzie się podział ten Gdańsk z 1940 roku, po którym chodzili żółci z opaskami z hackenkrojcem? W Starogardzie? Poznawał na ulicy ludzi, choć nie było go 20 lat. Podchodził do chłopaka i mówił: Ty jesteś synem tego i tego, bo ty tak samo wyglądasz jak twój ojciec. Nieraz byli wystraszeni.


Przecież tu była pani Tyszkiewicz

Po zmianach jeździli z żoną po okolicy szukając miejsca. Wszędzie mu czegoś brakowało. Kiedy zobaczył Modrzewiowy Dworek, już nic innego nie mogło mu się spodobać. Do tego ta historia i byli właściciele. Przecież tu mieszkała pani Czartoryska i pani Tyszkiewicz. To dopiero odpowiednie towarzystwo. Kupił od państwa. Poprzednicy próbowali to ratować. Pani Padlewska, żona prof. architektury Padlewskiego z Gdańska, trzymała tu kaczki, gęsi, konie, hodowała tulipany, by jakoś zarabiać i to utrzymać. Była bardzo zdeterminowana, żeby to utrzymać, ale w pewnym momencie jej dzieci powiedziały: mamo, nie dajemy dalej pieniędzy. Trudno się dziwić. Chlew, budynek gospodarczy, dworek, park - to wymagało wielkiego nakładu... Więc Albin nie oglądał już żadnych innych obiektów, z domami jest jak z miłością. Dworek kupił z 15 lat temu. W księdze wieczystej kiedyś właścicielami byli też Ossowscy. Czy CI właśnie Ossowscy? Tego nie sprawdzał.


Luksus samotności wybranej

Po co mu był ten dworek? Tylko tu, jak przyjeżdża, ma luksus samotności wybranej. W Europie na taką samotność mogą sobie pozwolić jedynie bogaci. Ogólnie w Europie jest tak, że jak ktoś puści bąka, to słyszy cała ulica. Dosadne, ale prawdziwe. Do dworu wejść rzecz jasna nie można, bo to prywatność, ale obejrzeć obejście? Proszę bardzo. A jest co oglądać. Budynki i drzewa - na przykład 300-letni dąb.


Wraca do przeszłości

Po kupnie dworku powracał już co roku. Na cztery miesiące. Ale to nie były tylko powroty geograficzne. Możne nawet bardziej te w czasie. Do wspomnień z dzieciństwa, ze szkoły, do obrazu pierwszej dziewczyny, którą pocałował, a ona myślała, że zaszła od tego w ciążę (tak była wtedy niewiedza). Do innych zapamiętanych twarzy z młodości. Po nabożeństwie majowym na Rynku dziewczyny szły od kościoła Mateusza w lewo, a młodzieńcy w prawo. I chodzili dookoła Rynku. I była gra spojrzeń. Można tak rzec - taksowali się. Zimą podobnie było na lodowisku. Wodę rozlewali troszeczkę na prawo od przystani kajakowej. Budował ją razem z pięćdziesięciu innymi skautami. Byli drużyną wodną. No i oczywiście zawsze tam były dziewczyny...


To piękna sprawa, mieć gdzie wrócić, zwłaszcza po długiej, trudniej i dalekiej tułaczce. Wielu z Polaków - rówieśników Albina nie ma dokąd, choćby jak moja matka z Wołynia. On na szczęście ma. Będzie pochowany w grobie matki w Starogardzie. W tym samym grobie, gdzie symbolicznie leży brat. I jest szczęśliwy, że Starogard, z kościołem Mateusza, sklepami, gwarem, jest taki sam, jak ten jego przed wojną. Taki sam... Może patrząc na to przecież zmienione miasto Ossowski dostrzega pod cienką jak w kalkomanii warstewką teraźniejszości tamte żywe barwy, ulice, twarze z młodości. Może tak to miasto widzi. I to też jest piękny powrót.

Tadeusz Majewski





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz