wtorek, 18 sierpnia 2015

W Mościbrodach w drodze przez Łapiguz, Wieprzowiznę do Łysobyków



Na przedwieczerz, gdy światło robi się miękkie, przestają gryźć się kolory ścian w mijanych wsiach i miasteczkach, nawet te najostrzejsze, lilaróż i fioletszał, w zagłębieniach murów, mętnych zaułkach łagodnieją cienie, a przeraźliwie chaotyczne w pełni słońca linie brył stają się na swój sposób logicznie pociągnięte.

O takiej porze nawet obrzydliwe betonowe ogrodzenia z kiczowatymi ornamentami robią się pastelowe i przestają razić. "Rosjan nie przyjmujemy" - czytam głośno napis w recepcji w hoteliku na przedmieściu Siedlec i od razu czuję wrogie spojrzenie recepcjonistki. "A co? Nie podoba się panu?! Wolnych miejsc już tu nie ma - mówi z satysfakcją. - Gościmy dziś ukraińskich sportowców".

Więc jedziemy dalej na wschód, czując się współczesnymi nomadami, pachnącymi trochę olejem napędowym i stygnącym po gorącym dniu asfaltem. W Mościbrodach są wolne pokoje! Mrok już gęstnieje, ale idę się przejść z aparatem. Za większym dworem już nieruchomieją stawy, słabnie głos kumaka. Nadszedł pełny wieczór. Z ciemności dochodzi przeraźliwy i groźny pawi krzyk. Rozglądam się bezradnie - z której strony woljera? Pewnie lotki obcięli samicom. W hotelowej restauracji filiżanka herbatki po kosztach własnych nie za absurdalne 5 zł. A cukier gratis. Liczymy, ile tak naprawdę kosztuje wrzątek i torebka Liptona. Skądś dobiegają dźwięki pianina, mógłby być Szopen, może nokturny. W ramce wisi duże zdjęcie z eleganckim napisem, informującym, że był tu prezydent III RP Bronisław Komorowski. Prosty i przejrzysty układ pokoi - drewniane prostokąty. Lekko trzeszczą pachnące woskiem stare podłogi z dech, jakby przekonując, że rzeczywiście pracujemy do końca swojego drewnianego życia. Wi-Fi mają, ale nie chce mi się przeglądać świata w laptopie, przynajmniej nie tu, nie stąd. Idę jeszcze na zewnątrz. Mężczyzna oparty o pękatą kolumnę od frontu pali marlboro. Mówi, że odbywają się tutaj festiwale disco polo. Od tyłu dworu jest taras, na którym jutro być może będziemy spożywać jak przed laty przy letnim stole pod wilgotnym cieniem gałęzi kasztanowca wspólnie śniadanie - podane wszystko na czyściutkim obrusie, osobno, pokrajane starannie w kuchni, każde na własnym talerzyku. Masełko osobno w kawałeczkach, szyneczek kilka odmian w plasterkach, dżemiki, ewentualnie jedynie całe gomółki sera. Herbata, cytryna... och, przesada, wtedy, z 50 lat temu, nie było jej na rynku.





Sen przychodzi tu łatwiej. Być może ma na to wpływ ta prosta geometria pomieszczeń, wygodne materace, czyściutka pościel. Kolejny dzień już za nami. Po dobrze przespanej nocy nowy dzień będzie jak nowe życie, no, powiedzmy, jak kawałeczek nowego życia. Tu sen będzie zdrowy, głęboki, a później ten płytszy jak kolorowy film, może nawet o miłości z Atletką o brzoskwiniowej cerze, twardych szerokich plecach i silnych udach. "Sen na prochach ma połowę wartości tego normalnego" - mówił niedawno doktor Oświęcimski. Normalnie nienormalny doktor, doskonale rozumiejący pacjenta, gdyż wszystko przeszedł co on. "Pan pali? Pomogę rzucić. Sam też paliłem jak smok, trzydzieści lat. Cierpi pan na chroniczną bezsenność? Wyleczę. Sam cierpiałem na bezsenność i wiem, co to za cholerstwo" - tak mówił. Tu prędko zasypiam. Nie gonią się myśli, nie liczę nieskończonego stada owiec, wędrującego pod zamkniętymi powiekami. "Ach nerwica! - mówił doktor Oświęcimski. - Przeszedłem, proszę pana. Globus histericus, sacrebleu!"



Więc zdrowy, szlachecki sen w ciemnym już wszędzie szlacheckim dworku, jakby wzmocniony czyimś chrapaniem. I faktycznie kolorowe sny. A po nim skoro świt wybudzenie. Oko starego niemowlęcia otwiera się i przez moment, moment, w którym blaknie klimat snu rzeczywiście z Atletką, ze zdumieniem łowi świat w sieć spojrzenia z niemym pytaniem - gdzie ja kurwa jestem?! Zaczyna się nowy dzień jak kawałeczek nowego życia. Pakujemy się, schodzimy do auta. Czujemy się współczesnymi nomadami, których namioty na chwilę przystanęły w drodze. Przez tę chwilę przebudzenia oko i świat mierzą się jak dwaj myśliwi, którzy nagle przypominają sobie, że od urodzenia każdego dnia i od nowa nieustannie polują na siebie. Dobrze, że w aucie wyschły już dubeltówki. Będzie czym się bronić i atakować. Zagrał diesel na nową bitwę. Dziadku, ruszamy na Łysobyki przez Wieprz.

Tadeusz Majewski
Na zdjęciach dworki szlacheckie z polowy XIX w. w Mościbrodach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz