czwartek, 13 sierpnia 2015

WITOLD GADOMSKI: Nasz kapitalizm to też upadek pewnej wspólnoty



Długie rozmowy z Pawłem Gadomskim skłoniły mnie do odszukania starego reportażu o rodzinie Gadomskich i o jego bracie Bernardzie

Bodajże w 1994 roku napisałem reportaż pt. Prywatna saga. Zaczyna się od swojego rodzaju wizytówki. "Bernard Gadomski, Danuta Gadomska, syn Grzegorz (24 l.) mieszka w domu z rodzicami, z wykształcenia cukiernik, Piotr (25 l.) ma własną firmę elektroniczną przy ul. Kościuszki. Gadomscy interesują się miastem. Przypominają w trakcie rozmowy, o czym pisaliśmy w "Gazecie" nawet przed kilkoma laty". Zamieszczam ten materiał, gdyż mam do niego kilka interesujących zdjęć. Poza tym w tym tekście jest poro ciekawych informacji.


Ulica Kościuszki przed I i II wojną światową była centrum przemysłowym Starogardu. W domu pod numerem 55 mieszkała rodzina Gadomskich (budynek naprzeciwko piekarni Walczaka). Dziadek Bernard, nazwijmy go tutaj Senior, był rzeźnikiem. Ożenił się z Franciszką z domu Malinowska. Urodziło im się trzech synów i córka: Aleksy - później również rzeźnik (zm. w 1958 roku), Bernard - Junior (zm. w 1959 r.), Paweł - zaginął podczas I wojny światowej) i Ludwika.

Bernard Junior ożenił się z Ludwiką. Najmłodszy ich syn w myśl rodzinnej tradycji otrzymał imię Bernard - imię dziadka i ojca), nazwijmy go Bernard III.

- Dla wszystkich jestem jako Witek - śmieje się Bernard III. - Na drugie miałem Witek i na świadectwie wpisali mi to drugie jako pierwsze. Dlatego, gdy w 1985 r. otworzyłem swoją firmę, wielu się zdziwiło, skąd tu Bernard Gadomski (a ja skwapliwe wróciłem do pierwszego imienia). Tak więc popularnie znany byłem jako Witek, a w urzędach, gdzie załatwiało się urzędowe dokumenty, jako Bernard.

Wracamy do przeszłości, szukając uzasadnienia dzisiejszego biznesu Gadomskich.

Kościuszki liczyła się do Pelplińskiej (gdyby żyl Bernard Janowicz, ostro by się temu sprzeciwił). Bernard Senior był znanym rzeźnikiem, Bernard Junior również, Bernard III wyłamał się z tej tradycji. Dlaczego, o tym opowiemy za chwilę.

Bernard Gadomski Senior zmarł w wieku 67 lat. Bernard Junior prowadził z Aleksym firmę rzeźnicką po nr 55. Do dzisiaj (początek lat 90. - przyp. T.M.) zostały tam warsztaty. Były stajnie i ubojnie. Dziadkowie Bernarda III zaopatrywali w mięso wojsko. Mieli na to monopol. Część mniejszych starogardzkich rzeźników też zaopatrywała się pod numerem 55. Gadomscy byli potentatami w branży mięsnej, oczywiście w lokalnej, starogardzkiej skali. Świadczą o tym fotografie. Na jednym ze zdjęć Bernard Junior krótko trzyma ogromnego byka. Po prawej stoi pracownik firmy, rzeźnik Szulc. Na zdjęciu zamieszczonym w poprzednim numerze "Gazety Kociewskiej" (Starogard retro) pokazaliśmy starogardzkie bractwo rzeźnickie podczas uroczystości święcenia sztandaru (jakże dostojne, wręcz dystyngowane osoby!). Niestety, zdjęcie nie jest opisane, nie wiadomo, kto na nim jest i w którym roku zostało zrobione. Zdjęcie numer 2 przedstawia Bernarda Gadomskiego Juniora ze swoimi ulubieńcami - bernardynem i ogarem (?) w przydomowym ogrodzie.


Przedwojenni rzeźnicy w Starogardzie to osobna historia. Tutaj opiszemy o tym na marginesie.

Tak więc firma Gadomskich Bernarda Juniora i Aleksego - prosperowała świetnie. Wojna wszystko zakończyła. Gadomskich - Bernarda Juniora, mamę Gertrudę i Aleksa Niemcy wywieźli na roboty. Przyczynili się do tego starogardzcy Niemcy - rzeźnicy, żeby zniszczyć konkurencję. Na robotach Bernard Junior pracowal jako rzeźnik, a żona w gospodarstwie. Z robót uciekli w 1942 roku i wrócili na Kociewie.

Po wojnie firma na skutek zmiany systemu nie odżyła, ale Bernarda Juniora, którego znano w całym rejonie, zatrudniono jako kierownika skupu żywca przy ulicy... Kościuszki, na placu za Elektronem. A jego brat Aleksy znalazł pracę w rzeźni państwowej.

Paszport Bernarda Juniora. Jak opowiada Pawel Gadomski, z takim papierem wsiadało się przed Wojną w Starogardzie do pociągu, żeby po 4 godzinach wypić kawę w berlinie


Psy też się zmieniły. Obejścia Gadomskich pilnowała Żaneta - mądra i słynna w calej okolicy suka. Na ogół wygrzewała się na słońcu pod domem, czasami jednak drażniły ją wracające ze szkoły dzieci. Żaneta zrywała się z miejsca, biegała, a dzieci zamykały jej przed nosem bramę. Ale po pewnym czasie doszło do rewanżu. Suczka dostała największego psotnika, taką miała pamięć. Na skróty, ze Szkoły nr 4 (dziś Ekonomik), wracał do domu urodzony w 1945 roku Bernard III. Żaneta odbierała od chłopca szkolną torbę, żeby mu na końcu tej znojnej drogi ulżyć. Zdechła w wieku 14 psich lat.

Starszy brat Bernarda III Paweł wyemigrował do Gdańska, gdzie ukończył Politechnikę. Młodszy, Aleksander, został z matką, Gertrudą. Pracuje w obuwiu.

Bernard III ukończył szkołę zawodową - profil cukiernictwo. Dlaczego nie rzeźnictwo?

- Czasami szedłem od wujka Aleksa, do rzeźni, przechodziłem przez pomieszczenie ubojni, gdzie czyściło się z wnętrzności. Wdychałem zapach pary i widziałem owce wsadzone w dyble. Płakały też cielaki. To mnie uprzedziło do rzeźnictwa. Kury bym nie zabił - mówi dziś Bernard III. - Po drugie, bo zawsze istnieje to po drugie, siostra ojca wyszła za cukiernika z Bydgoszczy i, gdy tam jeździłem, zapach mnie pociągał.

Bernard III zaczynał praktykę u Henryka Weisbrodta, który akurat w 1959 roku kupił od Daktery cukiernię (przed wojną Kaszubowskiego). Daktera został taksówkarzem, jeździł tatrą. Czy jako pierwszy taksówkarz w Starogardzie? Na pewno jako jeden z pierwszych. Byli jeszcze Szczodrowski, Górski i Osowski. Potem Daktera opuścił Starogard i zamieszkał w Międzyzdrojach, gdzie otworzył nielichą cukiernię

W listopadzie 1959 r. Bernard III rozpoczął pracę u Weisbrodta jako pierwszy jego uczeń. Potem dołączył do niego szwagier Weisbrodta - Wasilewski.

Daktera, już wówczas król słodyczy w Międzyzdrojach, właściciel cukierni i kilku budek na deptaku, ściągnął utalentowanego ucznia Weisbrodta. Niestety, po trzech sezonach Daktera, goniący ciągle za czymś innym, wywędrował z rodziną do USA.

Dla Gadomskich nastały blade czasy PSS-ów. Barnard III nieraz zazdrościł, że ktoś ma jednak w tym systemie coś prywatnego. W 1965 r. poszedł do wojska, w 1967 r. zawarł ślub z Danutą, urodzoną w Brunswaldzie, z domu Pająk - dziecko małżeństwa starogardzianki i podoficera szwoleżera pochodzącego ze wschodniej Polski Antoniego Pająka - a potem dalej pracował w PSS.

Za czasów PSS triumfował na konkursie cukierniczym w kawiarni "Palowa". Był najmłodszym zdobywcą nagrody publiczności, najbardziej wiarygodnej. W konkursie, w którym oceniali jurorzy, nie miał szans, bo w komisji siedział Kosycarz, który nigdy by nie pozwolił, by pierwszą nagrodę zdobył cukiernik z prowincji. A publiczność degustowała wyroby nie znając ich twórców. Dzięki tej nagrodzie Bernard III pojechał do Rostoku i tam też zdobył nagrodę - trzecią. Jak wyglądają takie turniej?

- Cukiernik ma do pomocy jednego pracownika (miałem Mietka Danielewicza). Półfabrykaty można było sobie przygotować u siebie. Dopiero na miejscu konkursu składało się różne formy - piętrowe, figury, ciastka, sękacze, przeróżne kunszty cukiernicze. Na turniej do Gdańska przyjeżdżało się z gotowym. Takie konkursy odbywały się w Starogardzie. Na któregoś z rzędu 22 lipca zająłem I miejsce.

Bernard Gadomski Junior zaczął się dorabiać. Nie w PSS. Kursy w Kołach Gospodyń Wiejskich dawały więcej niż cały miesiąc pracy w spółdzielni. Pierwszy motor kupił na raty - SHL-kę. Coraz częściej myślał o przejściu na swoje.

Brat Bernarda III Paweł przyjeżdża co roku do domu... hm... wypoczynkowego na Kociewie. Ma pięknego psa. To u niego zrobiłem kopię paszportu. Na marginesie - Paweł Gadomski świetnie pamięta czasy powojennego harcerstwa w Starogardzie

Na początku lat lat 80. zapaliło się któreś z kolei zielone światło dla rzemiosła. W urzędzie miasta zobaczył plany budowy Osiedla Konstytucji 3 Maja i zaczął budować cukiernie w tym rejonie.

- Niektórzy żartowali, że buduję ciastkarnię, gdzie biegają zające. I biegały... Budowałem tak zwaną metodą gospodarczą. "Handlagrował", poświęcał wczasy i urlopy. Synowie nosili cegły i pustaki - zwykłe doświadczenie milionów szarych obywateli PRL-u, którzy chcieli gdzieś mieszkać i zbudować swój warsztat pracy. Danuta Gadomska po 22 latach pracy w laboratorium w Polfie pożegnała się z tą firmą. Dała się przekonać mężowi do przejścia na "prywatne".

W Starogardzie istniały już cukiernie - Weisbrodta, Walczaka, Białasa, Wrzoskiewicza, później Burkiewicza przy Lubichowskiej, Matrasa, Olborskich, Miętkiego, wyroby przywożono także z Tczewa. Już wtedy konkurencja już była duża.

- Teraz jest jeszcze większa. Cukierni w Starogardzie - wylicza Gadomski - jest dzisiaj dwanaście. Nie ma chyba takiego miasta w Polsce, gdzie w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest tylu cukierników. A kiedy Weisbrodt rozpoczynał, była jedna, ta PSS-owska.

W tej branży wyrobić sobie dobrą markę nie jest łatwo. Stracić można szybko. Bernard III od samego początku cały czas przebywa w zakładzie.

- Mistrz musi być w pracy, żeby wyroby były najlepsze i żeby uczniowie mogli się uczyć. U mnie jest ich teraz sześciu. Zdarzają się tacy, którzy maja żyłkę, chcą się nauczyć. Z takich coś może być. Jedna osoba na dziesięć. Wydawałoby się, że cukiernictwo to jest lekki zawód, a tu trzeba dźwigać na przykład kotły itp. Ciężko i przyjmuje się do zawodu tylko chłopaków.

Na dole młodzi mają stół do pingponga, jest też i siłownia. Syn Gadomskiego zaraził się do uprawiania kulturystyki swoich kolegów i uczniów.

Od dawnych czasów zaczęliśmy, by pokazać, jak w niektórych rodzinach przetrwała idea prywatnej działalności.

- Człowiek stał się dziś niewolnikiem swojej pracy - mówi Gadomski. - Kiedy wszyscy jadą na weekendy, moja rodzina akurat pracuje... taka specyfika zawodu. Kapitalizm? Niby jest to zadowolenie, że do czegoś człowiek doszedł - i to zadowolenie, że cenią i chcą towar, ale trzeba cały czas być przy interesie. To taka pułapka przedsiębiorczości. Nasz kapitalizm to też upadek pewnej wspólnoty, na przykład branżowej. Na razie to jest zbyt drapieżne.

Tadeusz Majewski



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz