Cieszę się, że w ostatnim czasie ukazało się kilka publikacji i artykułów dotyczących początków Kociewia. Każda taka dyskusja zmusza do refleksji i mobilizuje do samodzielnych poszukiwań źródeł. Dlatego z dużą uwagą śledzę kolejne pojawiające się w niej głosy, tak na papierze, jak i w Internecie na ten temat. Padające w nich argumenty kilkukrotnie już powodowały, że pióro rwało się do pisania, niestety różnorakie obowiązki nie pozwoliły mi do tej pory zrealizować tego zamiaru.
Najnowszy artykuł tego ostatniego: "Kociewie w gazecie" - tytuł prześmiewczy, ale sprawa poważna, zamieszczony na portalu Wirtualne Kociewie, zachęcił mnie jednak dostatecznie o napisania niniejszego tekstu, za co, swoją drogą, serdecznie panu Mariuszowi dziękuję.
Głównym tematem rozważań Mariusza Kurowskiego jest tym razem artykuł poświęcony etnografii Pomorza, który ukazał się w numerach 14 i 18 czasopisma "Nadwiślanin" z lutego 1863 roku pt. "Mieszkańcy Pruskiego Pomorza". Analizując ten tekst autor doszedł do wniosku, że napisał do Florian Ceynowa. Swój tok rozumowania podsumował w ten sposób: "W tamtym czasie żył tylko jeden człowiek, który mógł posiadać taką wiedzę o Kaszubach, "Borakach" i językoznawstwie, do którego pasują wszystkie wcześniejsze przypuszczenia. To urodzony w 1817 roku w Sławoszynie w powiecie puckim (…), a ostatecznie osiadły w Bukowcu koło Świecia Florian Ceynowa. Autor frantówek pochodzących w większości z wiosek pomiędzy Świeciem, Tucholą i Rytlem. Czyli z terenów zamieszkanych przez "Boraków"-Borowiaków".
Rzecz jasna jak najbardziej można się zgodzić, że w tym okresie Florian Ceynowa był człowiekiem posiadającym najszerszą wiedzę o Kaszubach i ich mowie. Jednak, w przeciwieństwie do tego, co twierdzi Mariusz Kurowski, nie jedynym. Ledwo osiem lat wcześniej zmarł bowiem w Gdańsku prekursor badań nad językiem kaszubskim i językoznawca co najmniej nie gorszy od Ceynowy, Krzysztof Celestyn Mrongowiusz. Na którego zresztą powołuje się anonimowy autor artykułu w "Nadwiślaninie". W 1856 roku Kaszubów badał zaś wybitny rosyjski językoznawca Aleksander Hilferding, czego efektem było opublikowanie w 1862 roku w Petersburgu monografii na ten temat. "Ostatki Słavjan na jużnom bieregu Bałtijskiago moria" odbiły się bardzo szerokim echem, bo już dwa lata później w Budziszynie wyszło tłumaczenie tej pracy na niemiecki, a jeszcze w roku wydania petersburskiego, w warszawskim "Przeglądzie Europejskim, Naukowym Literackim i Artystycznym" ukazało się jej omówienie, pióra Romana Zamorskiego. Sam Roman Zamorski w 1861 roku opublikował także w warszawskim "Tygodniku Ilustrowanym" bardzo obszerną relację ze swojej podróży po Kaszubach (aż z 1844 roku), przy której, co ciekawe, posiłkował się m.in. pochodzącą z 1825 roku pracą etnograficzną na ten temat Gottlieba Lorka. Pamiętajmy także o tym, że sam Florian Ceynowa do 1863 roku opublikował już kilka książek i artykułów na temat zwyczajów i mowy Kaszubów. Mamy także dowody (o czym jeszcze poniżej), że prace te były czytane także na Pomorzu i osoba zainteresowana tematem mogła swobodnie zdobyć na ten temat dość obszerną, jak na ówczesne czasy, wiedzę.
Opis Kaszubów, jaki odnajdujemy w interesującym nas artykule, jest zaś dość ogólny i chyba w dużej mierze wywiedziony ze wspomnianych w tekście opracowań Mrongowiusza. Dlatego można stwierdzić, że wiedza taka była dostępna dla dość znacznego grona pomorskiej inteligencji, z której rekrutowali się współpracownicy "Nadwiślanina" i na tej podstawie trudno przesądzać o autorstwie tego tekstu.
Powyższe fakty rzecz jasne nie wykluczają z grona potencjalnych autorów Floriana Ceynowy. Jednak analiza przedstawionego w tym artykule opisu Kaszubów każe nam w to bardzo mocno wątpić. Autor "Mieszkańców Pruskiego Pomorza" wyraźnie i zdecydowanie uważa Kaszubów za Polaków, a ich mowę za polską, z oczywistymi "prowincyonalizmami", z których wiele to germanizmy, nad czym zresztą ubolewa. Takie podejście do mowy Kaszubów zdecydowanie kłóci się z wykrystalizowanymi już wówczas i głoszonymi publicznie poglądami Floriana Ceynowy, który Kaszubów uważał za osobny naród, a ich mowę za osobny język. Tutaj zresztą nie musimy sięgać do innych źródeł, bo wystarczy przejrzeć kilka numerów tego samego "Nadwiślanina" z przełomu 1865 i 1866 roku, gdy ukazało się kilka mocnych artykułów reagujących na próbę powołania przez doktora z Bukowca "Towarzystwa przemysłowego kaszubsko-słowiańskiego narodu".
W numerze 124, z 27 października 1865 roku redakcja naszego czasopisma tak pisze o bukowieckim lekarzu: "Panu Cejnowie nie myśleliśmy nigdy czynić ani refleksji, ani stawać na drodze, dopóki bawił się w swoje druki, których nikt nie czyta a żaden Kaszuba nie rozumie, z litością tylko patrzyliśmy - jak wszyscy rozsądni - na to marnowanie sił i pieniędzy, na to pasowanie się z trudnościami filologicznymi, pod względem grafiki i pisowni, których pokonać nie mógł i ustalić nie zdołał z tej prostej przyczyny, że mu brak zupełnie wszelkiego wyobrażenia o budowie, duchu i materialnych elementach języka jako takiego. Mieliśmy i w tej chwili mamy pod ręką większą część jego publikacji. Znamy więc prace p. Cejnowy i zaręczyć możemy, że większego pomieszania, niezrozumienia rzeczy i zapędzenia wyobrazić sobie nie można".
Zaś w numerze 21 z 21 lutego 1866 roku redaktor "Nadwiślanina" ponownie omawiając poglądy Ceynowy, przy okazji informuje nas, że znane mu były także inne, wspomniane już wcześniej, publikacje na tematy kaszubskie. Czytamy tam bowiem: "Pan dr. Cejnowa szczęśliwszy w szukaniu protektorów, niż w filologicznych i historycznych pracach, stąd pierwej i lepiej wiedziano i wiedza o usiłowaniach jego w Petersburgu niż w Warszawie, już niedawno Tygodnik ilustrowany warszawski wykazał, stąd prędzej w Berlinie nazywano Kaszubów Wendami, niż my sami dociec zdołaliśmy". W kolejnym numerze korespondent "Nadwiślanina" "z Pomorza" dość obszernie omawia twórczość samego Ceynowy puentując ją w ten sposób: "Ja odbierając publikacje ziomka mego, które własnym nakładem uskuteczniał, dziwiłem się tylko, iż mu się nie sprzykrzy wydatek na druki, których nikt nie kupuje, które on darmo rozseła zawsze po kilka exemplarzy jednej osobie, a których lud kaszubski nie czytał, bo ich czytać nie umiał". Nie był to jedyny współpracownik chełmińskiego czasopisma, który zabrał głos w tej sprawie, bo w numerze 25 z drugiego marca tego samego roku inny korespondent nadesłał list z Brus, gdzie napisał: "Najprzód lud tutejszy takim językiem, w jakim pan Ceynowa się lubuje, wcale nie mówi, i stąd ten dobrodziej w razie gdyby u nas w swojem ultrakaszubskiem narzeczu się odezwał, tylkoby śmiech wzbudził".
Z tych kilku tekstów, które powstały ledwo dwa lata później niż artykuł "Mieszkańcy Pruskiego Pomorza" widać wyraźnie nie tylko, że w kręgu współpracowników i redaktorów "Nadwiślanina" było w tym czasie co najmniej kilka osób nieźle orientujących się w sprawach kaszubskich, wśród których szukać możemy autora interesującego nas tekstu, ale nade wszystko to, że redakcja wyraźnie zaznacza swój dystans od samego Ceynowy. Na pewno gdyby był on autorem wspomnianego artykułu z 1863 roku, by się do tego odniesiono, tym bardziej, że są zawarte w nim poglądy bardzo odległe od tego, o co Ceynowę w 1865 i 1866 roku na łamach "Nadwiślanina" oskarżano.
Dlatego też, reasumując te rozważania, możemy z dużym stopniem prawdopodobieństwa wykluczyć Floriana Ceynowę z grona potencjalnych autorów artykułu z lutego 1863 roku. Tym samym warto przejść do drugiego, kluczowego wątku, nad którym pochyla się także Mariusz Kurowski.
Autor wspomnianego tekstu o mieszkańcach Pomorza, w drugiej części swojego artykułu z numeru 18, "Nadwiślanina" z 1863 roku, opisuje, jaką wiedzę mają Kaszubi na temat innych mieszkańców swojego regionu. I pada tam najciekawsze dla nas stwierdzenie: "Okręg "Fetrów" około Gniewu z "Kociewiem" około Pelplina znane są reszcie ludu z dobrych gruntów, których właściciele, gburzy, mogą po kilkanaście koni trzymać. Głos śpiewny w zapytaniach różni się od innych okolic". Należy zgodzić się z autorem "Kociewia w gazecie", że ten zapis przesuwa nam wstecz drugą historyczną wzmiankę o Kociewiu, a pierwszą w formie znanej nam dzisiaj. Jednak nie o dwadzieścia lat, jak pisze Mariusz Kurowski, a ledwo o dwa i ma to związek właśnie z Ceynową.
Sam bowiem Mariusz Kurowski, we wcześniejszych tekstach, wspomina o zbiorze pieśni z Pomorza, zebranych przez Floriana Ceynowę i wydanych właśnie w 1865 roku pod tytułem "Sto frantovek z poludnjovéj częśej Pomorza Kaszubskjego, osoblivje z zjemj Svjeckjej, Krajni, Koczevja i Boróv: z dodatkjem trzech prosb na vesele". W opracowaniu tym znajdujemy jednak nie tylko teksty podpisane "z Koczevja", ale także na samym końcu, następującą adnotację: "Uvaga. Głóvne mjasto Krajni jest Nakło, Koczevja Gnjev (Meve) a Borovjaków Tuchola." Uwzględniając niezwykle skomplikowaną ortografię pism bukowieckiego lekarza, o której zresztą tak negatywnie pisali wspomniani krytycy Ceynowy z "Nadwiślanina", możemy śmiało przyjąć, że owo "Koczevje" czytać należy jako swojskie "Kociewie", zaś Ceynowa w 1865 roku region ten lokuje w okolicach Gniewu. Stąd jemu, piszącemu o prawie dwie dekady wcześniej, należy się palma pierwszeństwa przed tomem czwartym "Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego" z 1883 roku, gdzie znajdziemy hasła "Kociewie" i "Kociewiacy" (który jednak, już teraz zaznaczmy, wyprzedzają jeszcze co najmniej dwa inne opracowania wspominające o Kociewiu).
Mariusz Kurowski w tym dosyć jednak enigmatycznym opisie z "Nadwiślanina" widzi potwierdzenie swojej wcześniejszej tezy (m.in. z "Kociewskich początków" wydanych w tym roku), że ówczesne Kociewie zajmowało obszar "od Ropuch na północy po Królów Las na południu". Wydaje się, że obszar ten słusznie w połowie XIX wieku zaliczyć można do Kociewia. Jednak opis ten jest mało precyzyjny, na dodatek wcale nie przeczy dwóm mocnym świadectwom (z meldunków wojskowych z 1807 roku i Ceynowy z 1865 roku), które Kociewie wiążą z Gniewem. W swojej wcześniejszej pracy (wspominanych już "Kociewskich początkach") Mariusz Kurowski bardzo wnikliwie przeanalizował pierwszą wzmiankę o Kociewiu z 1807 roku. Z większością jego uwag należy się zgodzić, wydaje się jednak, że niesiony polemiką z Bogdanem Kruszoną zbyt ostrożnie podszedł do posiadanego materiału źródłowego.
Po pierwsze, nie jestem wcale przekonany, czy nazwa "Gociewie", jaką odnotował pułk Hurtig 10 lutego 1807 roku, była nazwą, tak autorowi tego meldunku, jak i jego odbiorcom, całkiem nieznaną. Nie można tego wykluczyć, ale trzeba pamiętać, że mówimy o terenie, na którym wojska polskie operowały od ponad miesiąca (4 stycznia 1807 roku założono kwaterę w Świeciu). Drogi zaś na północ od Nowego pułkownik Dziewanowski, o którym pisał Hurtig, spenetrowały bardzo dokładnie już 25 stycznia. Aż do 3 lutego polskie wojska operowały w rejonie Nowe-Gniew i właśnie w tym pierwszym mieście przez parę dni mieścił się także sztab generała Dąbrowskiego. Dlatego zajęcie Nowego 10 lutego, o czym donosił płk Hurtig, było de facto powrotem do niego po kilku dniach nieobecności (opuszczono je poprzednio 3 lutego). Meldunek ten miał na celu przekazanie generałowi Dąbrowskiemu informacji o ruchach własnych oddziałów. W sytuacji, gdy świetnie orientowano się w topografii między Nowem a Gniewem, zamieszczanie przez płk Hurtiga nieznanej sobie, jak uważa Mariusz Kurowski, a co ważniejsze także odbiorcy tego meldunku, nazwy jako punktu docelowego dla jednego z patroli wydaje się co najmniej dziwne.
Po drugie, co ważniejsze, tak z samego meldunku z 10 lutego, jak i z kolejnych, z kilku następnych dni jasno wynika, że patrol wysłany z Nowego musiał się kierować w stronę Gniewu. Przypomnijmy: pułkownik donosił, ze wojska pruskie z Nowego wycofały się do Gniewu, o czym miał pewne informacje. W reakcji na to wysyła dwa patrole: ku Starogardowi i ku naszemu Gociewiu. Zakładając, że nie mamy tu do czynienia z pomyłką wydawniczą i Janusz Staszewski, wydawca meldunków z tej kampanii, na którego publikacji z 1933 roku wszyscy się opieramy, dobrze odczytał to słowo (bo jest teoretyczna ewentualność, że nasze "Gociewie" to jakieś przekręcenie słowa Gniew lub Mewe), to oczywistym jest, że jeden z tych patroli ruszył śladem wycofujących się Prusaków. Ten idący na Starogard musiał kierować się na Lalkowy, Kopytkowo, Barłożno, bo tak prowadziła główna droga z Nowego. Zatem nie miał on szans na rekonesans rejonu, w który wycofały się oddziały pruskie. Tutaj nie zgadzam się z Mariuszem Kurowskim, który w swoim wywodzie, mimo mocnego zapisu źródłowego, twierdzi, że Gniew wcale nie był punktem, do którego kierowały się wycofane z Nowego pruskie oddziały. Jego hipotezy o braku celowości trzymania przez Prusaków armat w Gniewie czy też o możliwości, że wycofali się prosto na Gdańsk z ominięciem Gniewu, są całkowicie bezpodstawne wobec faktu, że w kolejnych raportach czytamy, że miasto u ujścia Wierzycy było zajęte przez nich jeszcze 12 lutego, gdy generał Dąbrowski zorganizował dość skomplikowaną operację zajęcia tej miejscowości.
Zatem drugi z patroli z 10 lutego, ten wysłany "ku Gociewiu", musiał kierować się w stronę Gniewu. Z Nowego szły wówczas w tą stronę dwa trakty: przez Opalenie i przez Rakowiec. Oba znane i używane, bo wiemy, że wykorzystały je właśnie 12 i 13 lutego nasze oddziały zajmujące Gniew. Można nawet postawić hipotezę, że zwrotu "ku Gociewiu" użyto celowo, by wskazać szlak przez Rakowiec-Piaseczno. Bo wydaje się, że dla naszych oficerów bardziej naturalną wydawała się droga przez Opalenie, choć do końca nie wynika to z map. Generał Dąbrowski, który chciał obejść Gniew i zaatakować go od zachodu określił ten manewr, w rozkazie z 12 lutego, następująco: "Te bataliony z Münsterwalde [Opalenia - MK] atakowałyby Gniewo wprost, a ja z dwoma wziąłbym się w lewo ku drodze starogardzkiej". A dopowiedzmy, że trzecie zgrupowanie naszych wojsk znajdowało się właśnie w Rakowcu. Z tych słów wynika także wyraźnie, że drogi Nowe-Starogard nie sposób uważać za kierującą do Gniewu lub w jego rejon, bo nawet oddziały mające obejść miasto od zachodu jedynie kierowałyby się w jej stronę, a nie nią maszerowały.
Reasumując, na podstawie informacji z 1807 roku "Gociewie" rysuje nam się jako obszar między Nowem a Gniewem, bliżej tego ostatniego miasta. Współgra to ze wzmianką u Ceynowy, a wcale nie zaprzecza temu informacja z "Nadwiślanina". Pamiętać bowiem należy, że anonimowy autor "Mieszkańców Pruskiego Pomorza" opisywał całą sytuację patrząc z zachodu (sądząc z tekstu była to osoba pochodząca z rejonu Tuchola-Czersk-Chojnice). Z tej perspektywy Fetrów faktycznie lokalizować można koło Gniewu, a Kociewie koło Pelplina, acz jak wydaje się, obie te lokalizacje po prostu nie są zbyt precyzyjne. Tymczasem dla patrzących z południa nowskich informatorów Hurtiga czy mieszkającego obok Świecia Ceynowy Kociewie, rozpościerające się gdzieś od Rakowca aż za Pelplin, wydaje się faktycznie krainą leżącą wokół Gniewu. Nie zapomnijmy też, że w tym okresie Pelplin ciągle był wsią, której znaczenie, mimo osadzenia tam kurii biskupiej rosło w XIX wieku dość wolno, a Gniew starym miastem i z natury rzeczy wydawał się lepszym punktem odniesienia dla wszelkiego tego rodzaju opisów.
To rozumowanie potwierdza jeszcze jedno źródło, na trop którego trafił kilka lat temu Jan Ejankowski. Mowa tutaj o wydanej w 1883 roku pracy "Sprawozdanie Kazimierza Langiego z podróży odbytej w dniach 18 29-go Maja 1883 roku na Szląsk, w Poznańskie i do Prus Zachodnich w celu zbadania organizacji kółek włościańskich". Kazimierz Langie opisuje w tej publikacji historię i działania chłopskich kółek rolniczych i nie dziwi nas, że gros relacji z Prus Zachodnich jest poświęcone najstarszej tego typu organizacji z Piaseczna. Istotne jest tutaj jednak to, że mimo swojej wizyty na Pomorzu, najwięcej informacji na temat powstania kółka, założonego przez Juliana Kraziewicza w 1862, uzyskał w Poznaniu od doktora Władysława Łebińskiego, tak osobiście, jak i z jego artykułów. W swojej relacji cytując właśnie doktora Łebińskiego, Langie wielokrotnie nazywa członków piaseckiego kółka Kociewiakami. Zaś samą tą nazwę opisuje tak (s. 30): "Gospodarze wszystkich wsi na Kociewiu (tak zowie się od wieków żyzna okolica nadwiślańska, między Nowem, a Gniewem po Starogard) przyłączali się gromadnie do towarzystwa piaseczyńskiego, i do Kraziewicza, jego twórcy i ojca".
Jednym z najważniejszych opracowań na ten temat, które stworzył sam Łebiński, jest artykuł "Kółka rolniczo-włościańskie i rozwój pracy około rolniczej oświaty ludowej w W. ks. Poznańskiem i Prusach Zachodnich opublikowany w miesięczniku "Ateneum. Pismo naukowe i literackie" z 1881 roku (numery V i VI). Jego część druga (w numerze VI) zaczyna się od nieco bardziej poetyckiego opisu Kociewia (s. 411): "Część powiatu starogardzkiego, położona nad Wisłą pod Gniewem i Nowem, aż mniej więcej pod Starogard, nosi odwieczne słowiańskie miano: Kociewie. Rola tam ciepła, gliniasta, bez sapów, wdzięczne, obfite plony wydaje. Wsie czysto polskie osiadłe gburami, a gburstwa, w czasie o którym piszemy, wynosiły po 120-140 mórg magdeb. I z powodu urodzajności gleby cieszyły się względnym dobrobytem". Następnie kilkukrotnie Łebiński Piaseczno nazywa leżącym na Kociewiu, a członków kółka nazywa "nieufnymi natury Kociewiakami". Wymienia także wsie, domyślnie leżące na Kociewiu (bo ich mieszkańców uważa za Kociewiaków), gdzie aktywnie działali członkowie piaseckiego kółka, poza samym Piasecznem: Tymawę, Gogolewo, Skórcz, Pączewo, Bobowo, Klonówkę i Pelplin. Co do samego Gniewu pisze nieco dalej jeszcze raz (s. 413): "(…) za pobudką Kraziewicza dało popęd założenia cukrowni w Gniewie, na którą niemal połowę akcyz polscy gospodarze, Kociewiacy rozebrali. Jeżeli działania Kraziewicza towarzystwa piaseczyńskiego błogosławione wywarło skutki na samem Kociewie a więc w najbliższej okolicy, to daleko znaczniejszym jeszcze był ten wpływ na całą prowicyą i po za jej granice na W. ks. Poznańskie. Sprawozdania z zebrań na Kociewiu zamieszczał nie tylko Piast, Przyjaciel Ludu i Gazeta Toruńska w Prusach, ale też skrzętnie je podawał poznański Ziemianin".
Choć oba te teksty opublikowano w latach osiemdziesiątych XIX wieku, to bez wątpienia odnoszą się one do realiów sprzed dwóch dekad, gdy powstawało piaseckie kółko. Władysław Łebiński, która jest głównym informatorem w obu przypadkach, opuścił bowiem na zawsze Pomorze już w 1870 roku i przeniósł się do Poznania, zatem najpewniej jego informacje o lokalnych uwarunkowaniach pochodzą sprzed 1870 roku. Informatorem, dodajmy, nad wyraz wiarygodnym. Urodził się w 1840 roku w ziemiańskiej rodzinie w majątku Stążki pod Świeciem. W latach 1849-1858 uczęszczał do gimnazjum w Chełmnie, więc praktycznie całą swoją młodość spędził tuż za miedzą ówczesnego Kociewia. Następnie studiował, z przerwą na kilkumiesięczny udział w powstaniu styczniowym, we Wrocławiu historię i filologię, będąc także zaangażowanym w tamtejsze Towarzystwo Literacko-Słowiańskie, gdzie pełnił nawet funkcję prezesa. Po studiach przez cztery lata (1867-1870) był redaktorem "Gazety Toruńskiej", po czym wyjechał do Poznania, gdzie mieszkał do śmierci w 1907 roku, żywo zaangażowany w liczne prace społeczne i naukowe.
Bez wątpienia możemy zakładać, że informacje na temat położenia Kociewia Łebiński znał z autopsji. Z czasów redagowania "Gazety Toruńskiej" znał osobiście lub z korespondencji liderów społecznych z tego regionu, zaangażowanych w działalność tamtejszego kółka rolniczego. Dzięki lekturze tego czasopisma wiemy, że korespondował m.in. z samym Kraziewiczem. W swojej relacji powołuje się także na przesłany sobie tekst księdza Ksawerego Morawskiego, ówczesnego proboszcza z Klonówki, który miał mu przekazać szczegóły dotyczące powstania piaseckiego stowarzyszenia. Świadectwo Władysława Łebińskiego potwierdza w pełni tezę, że w połowie XIX wieku Kociewiem nazywano także ziemie sięgające sporo na południe od Gniewu, tak jak sugerowały to wcześniejsze wzmianki z 1807 i 1865 roku.
Bardzo ciekawe jest także porównanie opisu Łebińskiego ze sprawozdaniami i relacjami dotyczącymi działalności kółka w Piasecznie, zamieszczanymi w regionalnej prasie w latach sześćdziesiątych XIX w. Otóż nigdzie tam nie pojawia się nazwa Kociewia. Chcąc uszczegółowić geografię działalności tego stowarzyszenia Kraziewicz i jego współpracownicy odwołują się do podziału administracyjnego i parafialnego. Jest to niezwykle charakterystyczne, bo właśnie gdzieś do lat osiemdziesiątych XIX wieku w licznych relacjach, korespondencjach i sprawozdaniach nazwa Kociewie, dowodnie przecież wówczas funkcjonująca, praktycznie nigdzie nie pada. Dopiero ludzie pokroju Ceynowy i Łebińskiego doceniający, dzięki swojej edukacji i kontaktom z czasów wrocławskich studiów, bogactwo kultury ludowej i regionalnego nazewnictwa, wprowadzili określenie "Kociewie" na ówczesne salony. Świetnie ten proces widać w artykule o mieszkańcach Pomorza z "Nadwiślanina", gdzie anonimowy autor, mimo że pisze właśnie o tych sprawach, wszystkie takie nazwy bierze w cudzysłów i dokładnie precyzuje, że funkcjonują one jedynie wśród ludu. Tylko określenie "Kaszuby", bez wątpienia uszlachetnione faktem egzystowania w tytulaturze władców oraz kilkuwiekową powszechną obecnością w literaturze w połowie XIX wieku, funkcjonuje na Pomorzu na pełnych prawach nazwy geograficznej. Kociewiacy, Borowiacy, ale też kaszubskie Gochy i Krebany dopiero z czasem zyskały status określeń używanych także w oficjalnych sytuacjach.
Zatem dziewiętnastowieczne Kociewie rysuje się nam na dość rozległym obszarze, położonym wokół Gniewu, sięgającym na zachód po granicę kompleksu leśnego za Skórczem i Janiami, na północy podchodzącym pod Starogard, zaś na południu kończący się gdzieś przed Nowem. Wschodnią granicę stanowiło częściowo niemieckojęzycze osadnictwo nadwiślańskie na północ od Gniewu, wychodzące poza dolinę Wisły, zaś na południu zamykające się raczej w jej obrębie. Obraz, który rysuje nam się z relacji Władysława Łebińskiego w dużej mierze współgra z obserwacjami Zofii Stamirowskiej z lat trzydziestych XX wieku. Trzeba mieć jednak świadomość, że granice tego regionu były najpewniej bardzo płynne i wiele wskazuje na to, że rozszerzały się na przestrzeni kolejnych dekad. Dynamiczne procesy społeczne, jakie były efektem uwłaszczenia chłopów w Królestwie Pruskim i przemian gospodarczych w drugiej połowie XIX wieku, mogły mieć spory wpływ na samoidentyfikację ludności wiejskiej naszego regionu. Pod wpływem lektury prasy oraz działań społecznych, zapoczątkowanych przez wspominane już kółko włościańskie z Piaseczna, mieszkańcy poszczególnych wsi leżących w pobliżu "kociewskiego jądra" mogli przejmować poczucie przynależności do tego regionu, a na pewno taki pogląd przyjmowali ich bliżsi i dalsi sąsiedzi (który to proces dokładnie opisała wspomniana Zofia Stamirowska).
Niemniej wydaje się, że tak wykreślone granice Kociewia można uznać za funkcjonujące przez większość XIX w. Nie można jednak przesądzać, czy w 1807 roku nie był to obszar mniejszy niż ten rysujący się w latach sześćdziesiątych XIX w. Informacja księdza Stanisława Kujota o przekonaniu ludzi, iż rdzeniem Kociewia jest parafia w Nowej Cerkwi, a zwłaszcza jego propozycja wyjaśnienia tej nazwy i powiązania jej z faktem średniowiecznego osadnictwa niemieckiego na tym terenie, jest niezwykle interesująca. Parafia nowocerkiewna (wraz z filią w Królówlesie) jest centralnie położona względem obszaru, o którym pisał Władysław Łebiński. Zaś z okolic Skarszew mamy dowody, że pamięć ludzka swobodnie obejmowała procesy językowo-nazewnicze sięgające nawet dwustu lat. Wymagały one jednak o wiele wnikliwszych badań niż rekonesans Zofii Stamirowskiej, których niestety dla naszego regionu na przełomie XIX i XX wieku zabrakło. Niemniej możemy mieć nadzieję, że w różnych zbiorach archiwaliów, zwłaszcza tych dokumentujących życie codzienne okolic Gniewu, Nowego i Pelplina, znajdują się nierozpoznane ciągle wzmianki o naszym Kociewiu z pierwszej połowy XIX, a może nawet i XVIII wieku. Tylko one pomóc nam mogą w dokładniejszym określeniu historii i zasięgu Kociewia sprzed połowy XIX wieku.
Michał Kargul
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz