czwartek, 29 czerwca 2006

W japońskim ogrodzie na Kociewiu

Teraz te miniaturki ogrodów zniknęły. Dla Huberta Kopciowskiego - ogrodnika, ale z wykształcenia historyka sztuki - były za małe. Już dwa lata temu mówił, że chciałby urządzić takie ogrody zdecydowanie większe, między innymi ogród angielski z romantycznymi ruiny. I te ogrody powstają.

W tutejszej szkółce krzewów i drzewek powstaje część dydaktyczna, jakiej nie ma na Wybrzeżu

Powiat starogardzki jest znany ze szkółek krzewów i drzewek ozdobnych. Mamy duże w Czarnej Wodzie, w Starogardzie (w Kocborowie), w Lipinkach Szlacheckich, w pobliskich Ropuchach (na granicy powiatów starogardzkiego i tczewskiego) i właśnie we Franku.


Ta we Franku, podobnie jak w Czarnej Wodzie, jest doskonale ulokowana, bo przy berlince (właściciel pałacu w Sucuminie Konrad Ber twierdzi, że tą szosą jeździ 1300 pojazdów na godzinę!). Jest więc "skazana" na rozwój. Nie musi tu chodzić jedynie o rozwój obszarowy i asortymentowy. Wanda i Hubert Kopciowscy zawsze czymś zaskakiwali. Od kilku lat można było tu obejrzeć miniaturki ogrodów, między innymi japońskiego, angielskiego czy francuskiego. Pisaliśmy o tych miniaturkach kilka razy, prezentowaliśmy też urządzenie o nazwie odstraszacz jeleni - dwa "współdziałajace" ze sobą fragmenty bambusa, które na skutek wpływającej do nich wody uderzały w kamień, wydając charakterystyczny, pusty dźwięk.


Teraz te miniaturki ogrodów zniknęły. Dla Huberta Kopciowskiego - ogrodnika, ale z wykształcenia historyka sztuki - były za małe. Już dwa lata temu mówił, że chciałby urządzić takie ogrody zdecydowanie większe, między innymi ogród angielski z romantycznymi ruiny. I te ogrody powstają.


Jest gorący dzień. Hubert Kopciowski oprowadza nas po tych nowych ogrodach. Każdy z nich ma ponad 700 metrów kwadratowych, a całość liczy sobie powyżej hektara. Jest już co oglądać, chociaż uroczyste otwarcie nastąpi za miesiąc (dokładnie 29 lipca).
Zwiedzamy według chronologii. Najpierw ogród średniowieczny, zamknięty z jednej strony długim siedziskiem z cegieł i ogrodzeniem, jak to w gotyku, z ostrołukami. Na takich ceglanych murkach, w opadającym na nie cieniu z roślin i stojących obok budowli, w dawnych czasach siadywali mnisi, by myśleć o fenomenie doczesnego świata, który - jak śpiewał Czesław Niemen - był i ciągle jest dziwny. W centrum tego ogródka znajduje się wirydarz - symetryczna kompozycja z roślin na ziemi. Mnisi, odrywając na chwilę wzrok od ksiąg lub myśli od spraw ponadziemskich, mogli kontemplować piękno róż.


Obok, na małym spłachetku, rosły bób, soczewica i kapusta - w średniowieczu podstawowe rośliny uprawne, dające codzienne jedzenie. Warto tu wspomnieć, że do bodajże XVII wieku nie znano u nas ziemniaka. Pan Hubert nadmienia, że wbrew obiegowym opiniom w średniowieczu wszędzie nie "żarli mięcha", a to z prostego powodu - zwierząt hodowano mało, a te w lasach należały do panów i tylko oni mogli na nie polować. Obżerano się więc właśnie kapustą (kiszoną), soczewicą i bobem, nawiasem mówiąc bogatymi w białko. I jeszcze warto dodać za ogrodnikiem - historykiem sztuki, że w XV w. mieliśmy już kilka podręczników na temat urządzania ogrodów, a ogólna kultura w tym zakresie w Polsce była całkiem wysoka.



Po obejrzeniu prostej, gotyckiej studni (w ciągu ogrodów we Franku będzie się można przyjrzeć również rozwojowi systemów nawadniających), z której czerpano wodę do podlewania roślin, idziemy dalej. Wchodzimy do ogrodu renesansowego. Stajemy na podeście ogrodzonym betonowymi tralkami. Obok widać pokrytą miedzianą łuską altanę. Renesans to oczywiście formy już bardziej wysublimowane, chociaż niekoniecznie ciekawsze od tych gotyckich, gdzie też jest piękno, tylko bardziej dyskretne.


W ogrodzie rokokowym i klasycystycznym pełno ornamentów z roślin. Przy alei niedługo staną figury.
Po prawej - labirynt. Poprzednio był miniaturowy. W tym, na razie niskim, niedługo będzie można się chować. W sumie na stosunkowo niewielkiej przestrzeni (przypomnijmy - ponad 700 metrów kwadratowych) będzie ze 200 metrów bieżących drogi w labiryncie, a jak ktoś zabłądzi, to znacznie więcej. 200 metrów to całkiem sporo, chociaż są już w Polsce ogrody, gdzie labirynt liczy sobie ponad kilometr. Po tym, przez pomalowaną na ludowo furtę, wchodzimy do - ogólnie mówiąc - ogrodu wiejskiego, można powiedzieć, że dla nas, Polaków, dzisiaj typowego. Oczywiście jest stawek, są też znane w dzisiejszych ogrodach rośliny. Przy studni nie ma żurawia.
Mówię panu Kopciowskiemu, że stało ich w okolicy kilka - w Brzeźnie Wielkim, w Hucie Kalnej i w Waćmierku (widać go z berlinki). Żurawie - oczywiście atrapy. Pan Hubert wyraźnie się zamyśla. Być może będzie i żuraw - w końcu nie wszyscy znają to wyjątkowo proste urządzenie, które wyjątkowo łatwo wyciągało wiadro wody ze studni.


Ogród japoński zdecydowania odcina się od innych swoją... hm... wschodnią innością. Dotyczy to zarówno roślin, między innymi karłowatych iglaków, jak i ogrodowej architektury. Typowa japońska brama i altanka są pomalowane na kolor karminowy i pięknie odcinają się od zieleni. Wśród kompozycji z kwiatów i kamieni widać goły kawałek ziemi. Japońskie ogrody mają takie właśnie puste miejsca w centrum. Codziennie z rana tę ziemię się grabi w jakieś wzory, potem się siada obok i te wzory kontempluje (podobne to do wirydarza w ogrodzie gotyckim). Pomysł na pewno wart rozpropagowania w Polsce, przynajmniej będzie mniej nerwic.


I tak sobie spacerujemy, i rozmawiamy. Hubert Kopciowski opowiada o ogrodach ze znawstwem i ciekawie. Ale nie on będzie przewodnikiem wycieczek. Te rolę przejmie pani od architektury ogrodów.
Przechodzimy obok budowanej części dla dzieci i obok budynku, w którym będzie galeria... sztuki. Idziemy do barku na lody (uff, jak gorąco).
Po otwarciu ogrodów, gdzie każdy ze zwiedzających zobaczy obraz sztuki ogrodowej w układzie chronologicznym i geograficznym, we Frank-Raju znajdzie pracę ponad dwadzieścia osób, a to już jest coś. Do tego mówimy o czymś, co będzie się dalej rozwijać, bo tak dyktują dzisiejsze, rynkowe czasy i - w przypadku państwa Kopciowskich - dyktują zainteresowania. Tu chodzi też o kontynuację tego, czego w tej części Wybrzeża jeszcze nikt nie ma. Pan Hubert już teraz spogląda na dalsze ziemie, gdzie chciałby zakładać następne ogrody. W tej dziedzinie można mnóstwo zrobić.
- Wie pan, niesamowite ogrody mają w Anglii - mówi. - Zjeżdżają tam wycieczki z całego świata, Urządzają na przykład święta azalii, podczas których ogrody są otwarte przez tydzień dla zwiedzających. Bezpłatnie. Albo ogrody tylko z tulipanowcami. Otwarte przez dwa tygodnie w roku. A potem przez cały rok pracownicy znowu przygotowują ogród na następne dwa tygodnie za rok. I im się to opłaca, bo na te dwa tygodnie zjeżdża mnóstwo ludzi z całego świata.
Za miesiąc otwarcie, o czym jeszcze powiadomimy. - Tylko jest prośba, panie Kopciowski - mówię na zakończenie. - Niech pan zamontuje odstraszacza jeleni. Dzieci lubią oglądać takie proste, ludowe urządzenia, coś jak zabawki. Dorośli zresztą też, bo jednak w każdym do końca życia jest coś z dziecka.
Tekst i foto Tadeusz Majewski

Zdjęcia: Hubert Kopciowski patrzy z części renesansowej na inne ogrody. Teraz japoński ogród nie jest już miniaturką. Ogród gotycki z wirydarzem. Altanka w ogrodzie renesansowym.

Tekst na podstawie magazynku Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz