piątek, 30 czerwca 2006

GWARA KOCIEWSKA. Pamniantam, że bieda mnielim w szare kropki

Pani Helena już nie żyje. W 1995 roku opowiedziała nam, często mówiąc gwarą, historię swojego życia oraz historię Osieka. Pełno w jej opowieści autentyzmu, jak choćby we fragmencie, w którym mówi o osieckim fotografie, robiącym zdjęcia "zamulałe"...

Helena Katulska mieszka w Osieku. Urodziła się 8 marca 1910 roku. Od dziecka mieszkała w domu pod strzechą przy dzisiejszej ulicy Za Jeziorem 5, popularnie zwanej - za sprawą letników - "deptakiem". Za Jeziorem to żadna ulica - zwykła piaszczysta droga na Wycinki nad jeziorem Kałębie. Życie pani Heleny w pewnym sensie przypomina życie bohatera książki "Kobiety z wydm", który przymusowo siedział w piaszczystym leju.

- Brzydko wyglądał dom. Stary był, z grubych bali. Kiedyś stał w lesie jako leśniczówka. Został przywieziony i postawiony tutaj. Teraz ściany są z cegły i pustaków, ale dach ma ciągle pod strzechą... Dzisiaj ulicą Za Jeziorem co chwsitka przejeżdżają samochody i przechodzą ludzie, dlatego "deptak". Kiedyś przez Osiek ledwie parę osób szło.
Pani Helena siada na ławce, otacza ją gromada prawnuków. Opowieści prababci znają na pamięć. Od czasu do czasu przypominają, o czym ma jeszcze powiedzieć.
- Pamniantam, że bieda mnielim w szare kropki.
- O, dlaczego w szare kropki?
- Ano tak się mówi, po kociewsku... Bieda wynikała z różnych powodów. Przede wszystkim z braku pracy. I z ziemi. Brzydka tutaj, nic nie rodzi. W tym ogródku trzecia zima nic nie ma. Duży ogród, a musi wszystko kupać. Moje dzieci dobrze pamiętają - szuńdy, wiadra i nosić wodę z jeziora do ogródka (jezioro dzieli od ogródka ze trzydzieści metrów!). Ile tych wiader niosły... Wyrastało żyto. Kłoski jak trochę palca. Więcej było zasiane, jak zebrane. Dwa centnary żyta zasielim, a zebrelim centnar komosy.

- Chodziłam rok do niemieckiej szkoły. Kiedy powstała Polska, wszystkie dzieci ze szkoły stojeli z chorągiewkami. Starsi też. Żołnierze polscy przyszli spod Skórcza. W Osieku owszem, mieszkał jakiś Niemiec, podobnie w innych wioskach, ale pojedynczo. Mieliśmy siedem klas. Kierownik nazywał się Dziarnowski. Nauczyciele byli dobre.
- A wycieczki szkolne organizowali?
- Za mojej pamięci nie było nigdzie jechane. Najwyżej wycieczka do lasu i nad jezioro. Co tam zresztą wycieczki. Jak przyszlim ze szkoły, musielim pracować. Dzieci z karo po drzewka do lasu szli. Dziś palcem nie kiwną, jano rosną dwumetrowe. Dobrze jedzą i rosną... Wojny? Pamiętam, jak tata z pierwszej niemieckiej wojny na urlop szedł. Druga wojna... Niemcy wleźli, a my uciekalim do Markocina. Tu odchodziliśmy, a tam wleźlim w ogań... Boże męki poóbalali w Osieku trzy... Wojnę trzeba było cichutko przeczekać. Lampa naftowa gasić. Nie mogło być żadnego światła. Jak się paliło, to zaraz przychodziły szupy, wewaleli w samochód i pogałuszyli (zabili). Tą drogą prowadzili dziewczyny, chłopaków. Pięciu Polaków bunkier niedaleko zrobiło. Ukrywali się przed wojskiem. Trzech zabili... Jak się położę, to mi się wszystko przypomina, ale jak tak chładko, chładko, to nie idzie. Jak się położę, widzę jak łogań wszędzie był.

- Kiedy miałam dwadzieścia jeden lat, wyszłam za mąż za robotnika, ino roboty dla niego nie było. Mąż miał na imię Jan, dzieci - Małgorzata, Stanisław, Jan, Edmund i Bronisław.
- A ślubne zdjęcie jest?
- Nie było za co zrobić. Ślubnego tyż nie. Pracował jedan fotograf we wsi, Mańkowski. Takie robił brzydkie zdjęcia, że wychodziło, jak nikt nie wyglądał. A on mówił: "Jak kto wygląda, tak robię". Tera choć kto licho wygląda, to ładnie wychodzi. A wtedy zdjęcia były takie zamulałe... Kino, owszem, przyjeżdżało. Jak czasem było darmowe, to poszlim. Do kościoła w korach się szło, a buty pod pachą, żeby się nie poniszczyły, bo na drugie nie stało. Bogatych, co mieli sklep, było mało. Trzech rzeźników, dwa z żywnością, jeden, u którego mógł kupić materiał, jeden piekarz, jeden fryzjer. Ci to byli bogate. Rybacy byli dwa - na Kałębiu Bielicki, na Czarnym Szumała. Przed wojną turyści tu nie przyjeżdżali. Jak kto jakiegoś krewnego miał, to go wzión. A wtedy tu ładnie wyglądało. Ani trzciny na tym jeziorze nie było, mógł się tedy wszędzie kąpać. Dużo rybaków łowiło, rachować nie idzie. Teraz ryb mało, zwłaszcza przez ta tanga zima. Jak byłam młoda, zabawa robili raz w roku. Po wojnie wafelków napieklim na kozim mleku i nieślim dzieciom na zabawę... Tera je za dobrze. Jestem na rencie i wszystko mogę kupić. A wtedy dzieci nie mieli na cukierka.

- Na górce mieszkała handlarka Franciszka Mazur. Kupowała jagody i woziła do Gdańska. Ale od wszystkich ona nie wziana, ino od tych najbiedniejszych. Ludzie zbiereli różne jagody, i z liściami, i z jagliewiem. Franciszka Mazur żartowała, że były jeszcze ubiegłoroczne gały. Latoście, ale zmarzłe. Mieli też takie maszynki z drutu - ściągali z liściami i z samymi jagodami to wszystko w kosz. Takich jagód nikt by nie kupował... Zbierelim jagody, borówki, pod koniec sierpnia żurawiny. Franciszka Mazur miała ciężarowy samochód. Skupowała przed pierwszą i drugą wojną. Była starsza jak ja. Lasy nie wycinano, jak teraz. Jak żem poszła z trzema dzieciami, to przynosiłam i ze trzydzieści litrów... Przed wojnami i po wojnach chodzilim zawsze na jagody i na grzyby. Trochę zmieniło się po drugiej. W zimie na chrust chodzilim i robilim mietły. Na tych mietłach był najlepszy zarobek. Tedy moglim sobie co do ubrania kupić, też jakaś szafa, stół, materiał. Wcześniej to się siedziało na ławie. Przyjechał samochód i wzión mietły chrustowe do zamiatania ulic. Teraz to mietły wcale nie są potrzebne.

- Co to dało z tych jagód? Każdy był rad, że na chleb zarobił, a na niedzielę na ćwierć funta cukru... Dzieci, ile to jest funt?
Prawnuczki i prawnuki wzruszają ramionami
- Kilogram to jest dwa funty. Chodzita do szkoły i nic nie wieta... Cukier na niedzielę na chleb się posypywało i jagodowej zupy się zrobiło. Do tego też był cukier potrzebny. O dżemie nikt nie myślał, bo nie było za co kupić.
- Babciu, a placki ziemniaczane?
- Było to same ciasto z kartofli, trochę mąki, na rynach od blatu smażone. Blat to duża kuchenka z cegły. Wychodziły placki - szewcy. Był olej, jano nie dało za co kupić.
- Babciu, powiedz panu wiersz
Babcia mówi wiersz.

Wówczas,
kiedy się bramy rajskie na guziki zapinały,
ptaszęta w ostrogach chodziły,
a bociany na rowerach jeździły,
w tym stała góra Synaj na płomieniach,
Żydy od strachu uciekały,
a psy w pyskach słomę nosiły,
aby ten ogień ugasić
i przyprowadziły człowieka,
który ani ręką, ani nogą mówić nie mógł,
a chciał pić, szedł wtedy trzydzieści dni i trzydzieści nocy,
aż przyszedł na brzeg Morza Czarwonego.
Tam ujrzał trzy okręty
- jeden cały, drugiego pół,
a trzeciego wcale widać nie było.
Wsiadł na ten, co go wcale widać nie było
i jechał znowu trzydzieści dni i trzydzieści nocy.
Tam ujrzał śliczną jabłoń,
włazi na ta gruszka, zrywa te czereśnie,
patrzy na te śliwki, kobieta krzyczy:
"Dlaczego zrywasz te winogrona?
Ja biorę te pomarańcze.
Na rynek przechodzi niewiasta,
pyta, ile kosztują te ogórki,
jeszczem takiej kapusty nie widziała".
To wszystko zapisane u jednej starej kobiety w spódnicy w fałdzie,
która się urodziła i na trzy dni przed narodzeniem zmarła.
- A skąd pani zna taki absurdalny wiersz?!
- Jak miałam dwadzieścia trzy lata, byłam w Kopytkowie w robocie. Poznałam tam takiego młodego, co nawymyślał takich różnościów.

Teraz w Osieku są turyści. Tak za dobrze to nie jest, bo oni są bogacze i pokazują co mogą. Wszystko tera się pcha do wsiów. Wszyści mają tera rogi od zbytków. Nie wiedzo co robić.
- A może tak musi być, pani Heleno - po co się mozolić z piaskami?

Dlaczego życie pani Heleny przypomina życie bohatera "Kobiety z wydm"? Ano przez te ogródki, trzydzieści metrów położone od Kałębia, do których pokolenie za pokoleniem na szuńdach nosiło wiadra wody, a i tak prawie nic nie rosło. I ta bieda przez całe życie, łatana jagodami i miodem z chrustu.
- Po co tak uparcie mieszkała pani na tych piachudrach?
- Raz chciałam się przeprowadzić. Nadarzyła się okazja, ale kto by się opiekował rodzicami, którzy mieszkali w tym domu pod strzechą? Zresztą czy to jest tak ważne, gdzie się mieszka? Moja siostra w Gręblinie, Berta Golicka, ma sto cztery lata. Najważniejsze w życiu aby zdrowie.

Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz