Stanisław Sierko (poeta i dziennikarz z Mirotek) nadesłał w kilku e-mailach sporo wierszy, nazywając je "Na brudno" (te, niżej zamieszczone, zdaje się - zostały opatrzone literką "d"). Początkowo chciałem opublikować je wszystkie razem, ale... stop, stop - powiedziałem sobie. No bo jak masz przed sobą kilkaset wierszy, to Ciebie zniechęca ich ilość. Kilkaset wierszy - co najmniej kilkaset refleksji, za duża dawka na raz. Nie mówiąc o co najmniej kilkuset narysowanych w wierszach obrazach. Będę więc te wiersze zamieszczał po kilkanaście na raz co pewien czas, żebycie mogli się nimi delektować. Teraz sprawa tytułu, jakim wiersze zostały opatrzone...
Hmmm... "Na brudno...", Rzecz w tym, że to wcale nie są wiersze na brudno. Są zdecydowanie na czysto - świetne, dopracowane, kapitalnie oszczędne w słowach i precyzyjne w środkach wyrazu, z - tak bym to nazwał - trochę kobiecą, delikatną metaforą (na tle której od czasu do czasu pjawia się jednak mocniejsza, jak choćby takie porównanie: (...) jak drżąca dłoń żebraka / i ślepe / jak akordeonista / któremu w dzieciństwie / nasypaliśmy piasku do kapelusza / aby sprawdzić / czy ślepy potrafi płakać (...). Pojawia się i tym mocniej brzmi, że z rzadka...Co jeszcze. albo przede wszystkim... Są to wiersze nieraz zaskakujące mądrością i dobrym przesłaniem. Mądrością wyrażoną w lapidarny i wydawałoby się jak najprostszy sposób - ot, tak po prostu (...) "Tylko we własnym doimu mogę spokojnie umierać (...). To jest mistrzowska prostota Tu wszystko jest przemyślane - tzw. treść i forma połączone w taki sposób, żeby po prostu trafić w serce normalnego człowieka, który już od dawna nie zagląda do poezji, bo myśli sobie, że to dzisiaj to jest jakiś język z innego świata. Piękne wiersze. Odzywa się we mnie dusza wydawcy. Spróbuję wydać w formie ksiąźki. na razie polecam w formie elektronicznej.
Tadeusz Majewski
Śnieg
nareszcie spadł
a był tak wysoko
tak blisko słońca
wiedzieliśmy
że spadnie
czekaliśmy cierpliwie
patrząc w górę
aby
gdy tylko spadnie
deptać go
rzucać nim
i mieszać z błotem
dobrze mu tak
styczeń 1986 r.
Topole
przystanęły
jakby na chwilę
w przydrożnym rowie
smukłe
nagie
zziębnięte
podparte długim cieniem
zimowego zachodu
nagarniają resztki ciepła
wspomnieniem
rozwichrzonych koron
nadzieją wiosny
ptak je omija
i człowiek
luty 1990 r.
Wiatr w jesionie
wiatr w jesionie
jak smyczek na wioli
cicho piska
trylem swawoli
w tylne koło roweru
się wkręca
wstęgą glisu
crescendem od serca
sierpień 1995 r.
Wszystko jest inne
wszystko jest inne
zimne
odcieplone
odprzytulone
i suche
jak szelest
szopenowskich banknotów
i puste
jak drżąca dłoń żebraka
i ślepe
jak akordeonista
któremu w dzieciństwie
nasypaliśmy piasku do kapelusza
aby sprawdzić
czy ślepy potrafi płakać
dzisiaj
wszystko jest inne
wcale nie gorsze
styczeń 1987 r.
Zawieszenie
jestem
zawieszony pomiędzy
tajemnicami
obiecanego nieba
i pewnością ziemi
pomiędzy
mieczem rajskiego anioła
a mieczem brata Kaina
mój cień
dynda się proroczo
przed
Bramą Garncarzy
styczeń 1990 r.
Tak było tam
tam była łąka
tak zielona
a niebo było
tak niebieskie
kaczeńce żółte
chmury białe
tam latem ciepło
zimą zimno było
a teraz
tylko
w wierszach
styczeń 1990 r.
Tylko we własnym domu
tylko we własnym domu
mogę
lękać się bez obaw
mogę
bać się bez lęku
mogę
codziennie
spokojnie umierać
styczeń 1990 r.
\
Wiosenny deszczyk
dzień dobry deszczu
srebrna płodna pszczoło
na gorzkie wargi redlin
czarne dróg jęzory
i nasze smutne ręce
wysoko nad głową
jakby
popsute druty parasoli
styczeń 1990 r.
Za obola
przyjdą mi zabrać
wątrobę
i kamień
co go codziennie
pod górę zataczam
i ciepły sweter
ze złotego runa
zabiorą nawet
mały kłębek nici
abym
nie wrócił
styczeń 1990 r.
Zimowe zaśnięcie
jesion
tak biały
jak dym z komina
zziębnięte purpurowo
słońce
zima
biały otok
horyzont
kompania sztachet
w mufkach
księżyc
rtęciowy termometr
szarówka
ciepłe kafle
białego pieca
i gorąca herbata
z cytryną
jesion
bajkę śniegową strąca
na cieplutkie
zaśnięcie zimą
styczeń 1996 r.
To nie odwaga
to nie odwaga
każe
wstawać rano
wyskakiwać
z cieplutkiego łóżka
pod zimną wodę
to nie odwaga
każe dzieci puszczać
do państwowego
smutnego przedszkola
i szkół
gdzie puste miejsce
nad tablicą czarną
to nie odwaga
każe stać na mrozie
po kawał mięsa
tańszego
i chleb
to nie odwaga
styczeń 1990 r.
Wędkowanie
pochylam się
jak wędka
nad Bobrówkiem
i bierze
bierze mnie ochota
wejścia
wpluśnięcia
w sam środek
a bagno latoś
aż do lipca kwitło
biało
niczym adamowa gryka
oj, skutecznie przepędzi
mole i prusaki
w to lustrzane
zdwojenie pokuszenia
a może tam
jest inaczej
niekoniecznie lepiej
i tak dyndam się
uczepiony robakiem
na haczyku codzienności
skubany i potrącany
a tu już
jagody wyschły
niewyzbierane
bo mi się
wędkować zachciało
lipiec 1995 r.
Wizyta do rana
czarne buty
białe skarpetki
garnitury
szare jak szczury
przezroczyste kielichy
i oczy
tort wczorajszy
uśmiechy zwiędłe
lepkie słowa
gorzkie jak kawa
stół kanciasty
niebieska zastawa
i bujany fotel
pod ścianą
kończmy proszę
patrzcie
już rano
styczeń 1990 r.
Zamiast manifestu
ciepłe papcie
kawa i koniak
mroczny kącik
z fotelem bujanym
papier
pióro
i cisza przed wierszem
i niepewność
czy będę czytany
rewolucje
odezwy
wyzwania
słów łamanie
powroty
odpływy
nie potrafię
nie umiem
nie muszę
być Rejtanem poezji
na niby
ciepłe papcie
kawa i koniak
czasem sąsiad
z przeciwka wpadnie
pogadamy
o tym co piszę
i choć chwilę
jest milej i ładniej
październik 1986r.
Zupełnie nowy pejzaż
tylu się nowych poetów zrodziło
tylu pomarło
a tylu nic nie wie
że poetami są tak mimowolnie
aż słów nie staje
by je wplatać w wiersze
coraz piękniejsze
tyle się w kraju zmieniło
barw nowych tyle
i dźwięków
i smaków
że wszystkim starczy
nie zbraknie nikomu
tylko gdzieś w polu
a czasem pod lasem
coś rzewnie załka
jakby pisklę ptasie
tęskniące matki
co w niebo ulata
i taki nagły smutek
smuteczek
oplecie to całe piękno
jeszcze nienazwane
i powykrzywia
patrzenia
w pejzaż zamglony
rachityczny szary
drzewa przemieni
w pokraczne maszkary
zielony dywan
wonnych ziół przemieni
w cherlawe rżysko
słomy i kamieni
rumiane twarze
uśmiechniętych panien
karminem zmieni
w przepite
zaspane
jakby chciał ostrzec mnie
przed wierszem
kłamcą
lecz chwilę tylko
chwileczkę malutką
jest dziwnie smutno
bo zaraz matka
do gniazda powraca
i pisklę milknie
wtulone w puch ciepły
i znowu
znowu normalnie dokoła
tylu się nowych poetów zrodziło
tyle się w kraju zmieniło
maj 1992 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz