Odwrotnie niż Rimbaud, który wpierw porzucił poezje, by handlując gdzieś w Etiopii zaczytywać się w poradnikach dla cieśli, kołodziejów murarzy i w "Podręczniku kapitana parostatków", Michał Majewski pływał po morzach i oceanach jako któryś tam po Bogu oficer mechanik, a kiedy zszedł na ląd, zajął się snycerką i prozą.
"Nie da się opowiedzieć życia" powiedział Jarosław Marek Rymkiewicz. To dziwne i tajemnicze, ale opowiadacze wszelkiej maści z uporem godnym może lepszej sprawy próbują opowiadać życie, które, jak się zdaje, domaga się, chce być opowiedziane. Czyżby to był jedyny, prawdopodobny powód powstania literatury? Owoce pisania bywają różne, od przygód Don Kichota, które za niegroźne fantasmagorie uznała inkwizycja, po stwierdzenie wydawcy Ollendorfa, odrzucającego "W poszukiwaniu straconego czasu" w taki oto sposób: "Być może jestem tępy, ale po prostu nie potrafię pogodzić się z tym, że jakiś facet może zużyć trzydzieści stron na opis tego, jak przewraca się w łóżku z boku na bok, zanim uda mu się zasnąć". Aż dziw bierze, że ten recenzent nie dorzucił, że gdyby dodać poruszanie zasłony i poczucie chętki na biszkopta, mogłoby łącznie zająć bitych sto stron. Powieść Majewskiego liczy niecałe sto pięćdziesiąt pięć stron.
Przeczytałem biograficzną powieść "Jadzia" Michała Aleksandra Majewskiego za jednym posiedzeniem. Syn pisze o mamie, co ujawnione jest w dedykacji: "Jadzi - mojej Mamie". Narrator - syn opowiada nam opowieść swojej Matki. Porządkuje zasłyszane opowieści - okruchy Mamy dziecka, a potem dorastającej pannicy. Polskie dzieje od czasu przedwojnia poprzez wojnę do powojnia. Wypędzenie z Kresów, chwilowo ocalające roboty przymusowe w głębi Niemiec i powrót, nie na Kresy, lecz Żuławy. Tragiczne, choć szczęśliwe, bo kończące się ocaleniem, przymusowe peregrynacje. Powieść biograficzna tak, bo wszystko w niej prawdziwe (ilustrowane zdjęciami), lecz przecież szczegóły, dialogi, język już w okruchach - opowieściach Jadzi były "z pamięci", a przeszły jeszcze przez pamięć i literacki warsztat syna Michała.
Do tych tragicznych, wojennych, przymusowych wędrówek dodam osobisty wtręt okruch ze Złego Mięsa, z mojej rodzinnej historii. Nie poznałem mojego wujka, który wzięty na roboty przymusowe do Niemiec (tym sposobem uniknął wcielenia do Wermachtu) szył u szewca, inwalidy wojennego, całą wojnę buty żołnierskie. Kochając z wzajemnością miłością zakazaną córkę bawarskiego szewca, po wojnie ze "Spadochronowa" z poślubioną Niemką emigrował do Australii, bo w domu na Pomorzu obawiał się z nią pokazać. Przysłał z tej podróży na "koniec świata" długi list z przeprosinami i opisem podróży z Anglii przez Morze Śródziemne, Morze Czerwone, Ocean Indyjski aż do Adelajdy, gdzie wpierw był pomywaczem w knajpie, a potem szeryfem.
Nie będę "Jadzi" streszczał, niech będzie nieodkryta przed czytelnikami, których życzę wielu, ale napomknę o fragmencie dotyczącym Gałczyńskiego. Jadzia wracała z Lubeki do Gdyni nie "zaczarowaną dorożką", lecz statkiem, na którego pokładzie wracał do Polski Konstanty Ildefons Gałczyński, nasz znakomity poeta. Ten fragment powieści zainteresuje nie tylko Wojciecha Kassa, poetę, szefa Muzeum K. J. Gałczyńskiego w Praniu, ale też córkę Gałczyńskiego Kirę.
Jest inny opis tego morskiego powrotu, ale ten będący wspomnieniem pannicy wpatrzonej w uskrzydlonego (nie tylko) poezją Gałczyńskiego jest może i bardziej wart zapamiętania.
Wiem, może lepiej, domyślam się, że niedługo pojawi się powieść o ojcu Janie, niesłusznie mało znanym poecie.
Może dane mi będzie i napiszę esej pt.: "O Majewskich trzech". O znakomitym poecie Janie i jego synach Michale Aleksandrze prozaiku i nietuzinkowym reportażyście i noweliście Tadeuszu.
Andrzej Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz