sobota, 2 stycznia 2016

Sucumin. Losy Strażaków przeplatały się z tragicznymi losami właścicieli pałacu

Tak było kiedyś... Błysk pioruna i odliczanie sekund, i niewypowiedziane pytanie - czy uderzy w strzechę? A potem ktoś wymyślił piorunochron - i wydawałoby się, nie ma już miejsca dla Ochotniczych Straży Pożarnych. Tymczasem w Sucuminie OSP zrzesza 50 osób i 5 drużyn młodzieżowych...



Sucumin nie był nawet wioską

Przed wojną Sucumin nie byt nawet wioską. "Majątek" - mawiali ludzie. Piękny pałac należący do Niemca i Polacy, pracujący "na majątku". Franciszek Burczyk pełni funkcję sołtysa w Sucuminie od 40 lat. Dziś ma lat 73. Świetnie pamięta powstanie Ochotniczej Straży Pożarnej. Było to równe 60 lat temu, gdy miał 14 lat. Ochotnicza Strat Polarna powstała więc w 1934 roku.

Burczyk jest Kociewiakiem z dziada pradziada, mówi często gwarą. Nie zdaje sobie sprawy z tej inności języka. Dla niego to normalne - nie dostrzega różnicy. Zapisuję niektóre słowa tak, jak mówi.

- W razie burzy, w nocy, w dzień, wszystkie fornale byli budzone i musieli się stawić na majątek do stajni. Tam konie były w pogotowiu, beczki z wodą na podwórzu stali. Była francuska mała pompa motorowa, zakręcona na korba. Mechanikiem był Franciszek Gunter. Założycielami OSP w Sucuminie byli Jan Sikora, Augustyn Bednarek, Franciszek Szweda - wujek obecnego komendanta gminnego i Józef Gibas.

- A jak to było z tą pana pierwsza burzą w szczegółach? - pytam (i ja pamiętam czasy, kiedy człowiek drżał pod strzechą i po każdym błysku pioruna odliczał sekundy).

- Skoro przychodziła burza, fornale, to znaczy ci, co zajmowali się końmi, musieli czuwać. A w szczegółach to zaraz będzie.

Franciszek Burczyk wstąpił do OSP mając 13 lat. Później, już w wieku nieco starszym, był w zarządzie. Remiza przed wojną była obok kuźni, po wojnie już w budynku kuźni.

- Czy pamiętam pierwszy pożar? Owszem. Był w Semlinie, pobliskiej, sporej wsi. Myśmy z tą francuską pompą pojechali. Brzeziński się palił, koło kościoła, palił się chlew. Czapiewski się palił, Łepek też. W Suminie bylim też we wojnie u Niemca Filbrandta. Pożary byty przeważnie od pioruna. Tu, w Sucuminie, był tylko majątek, własność Matty Albrecht, siostry Wiecherta, tego z młynów w Starogardzle. A sam Sucumin nazywał się Rytel Gut, czyli Rycerskie Dobra.




Byli ciekawi, jak to się pali

- Dlaczego działałem w straży? To była przygoda. Takie młodziaki byli ciekawe, jak to się pali. Kiedy paliło się w Suminie albo gdzie indziej, na wóz weszło nieraz i dziesięć osób. Przy pożarze rzecz jasna wiadra szły w ruch, ale wodę dowoziło się z Sumińskiego Jeziora beczkowozami. Sumińska OSP miała pompę ręczną. Na początku to się z nas śmiali, że nasza taka mała pompa i co ona zrobi, kiedy beczkami wodę dostawią, i wozili, wozili wodę tymi beczkami, i nie nadążali wozić, taka szybka była ta francuska. Wąż byt bardzo wąski, jak nadgarstek.

Chcemy zrobić zdjęcia Burczykom, takie rodzinne, przy sobie, na wersalce, ale pani Burczyk, która z kuchni przysłuchuje się rozmowie, gdy akurat o tym mówimy, nagle gdzieś znika - i to jest podejrzane. Jednak mężczyźni są odważniejsi do fotki.

Jerzy Burczyk krząta się po mieszkaniu, woła "mama", ale żony nie ma i już.


Ciągniemy sucumiński wątek polsko-niemiecki

- Tu, na majątku, byt dobry Niemiec. Siedemnastu Polaków stąd obronił przed Szpęgawskiem. Na czarnej liście bylim, przyjecheli w dwa samochody - czarne SS-many, a on ich wygnał z podwórza. "Ja za nich odpowiadam, oni u mnie pracują" - powiedział. Był wojskowym w randze kapitana i może dlatego tak dobrze mu poszło. Tu miał wielki majątek, a koło Stargardu Szczecińskiego resztówkę.

Ten ciekawy wątek zostaje niespodziewanie rozwinięty u obecnego komendanta gminy Starogard i tutejszego prezesa OSP Jerzego Szwedy, ale o tym za chwilę, bo najpierw Jerzy Szweda uzupełnia kilka spraw z przeszłości sucumińsklej straży.

- W dniu założenia jednostka liczyła 28 członków i jak na owe czasy była dobrze wyposażona. Miała pompę motorową z silnikiem spalinowym o przybliżonej wydajności 800 litrów na minutę. Działa jeszcze u pewnego gospodarza i myślimy, jakby ją ściągnąć, żeby służyła jako eksponat.

Jarzy Szweda, którego wujek - jak wspomniano - był współzałożycielem OSP w Sucuminie, od 1973 r. pełnił funkcję naczelnika, a od 1986 r. - prezesa tutejszej jednostki OSP, komendantem gminnym Ochotniczej Straży Pożarnej jest od 1991 r. Do pracy w straży - społecznej, dziś jakby mało popularnej skłoniły go tradycje rodzinne - działalność wuja i ojca Jerzego - Bronisława.

- Dziś sucumińska OSP liczy 50 (!) członków, a oprócz tego 5 drużyn młodzieżowych. To jest historycznie podyktowane - wyjaśnia z uśmiechem Jerzy.

Pożarów już nie tak dużo, piorunochrony robią swoje, skąd więc takie liczby?

- OSP to nie tylko gaszenie pożarów. To, w Sucuminie, na przykład, dzieciniec, gwiazdka dla dzieci, dyskoteki, organizacja imprez... W tej chwili wysyłamy 5 drużyn młodzieżowych na zlot do Garczyna. W ubiegłym roku wystawiliśmy 3 i wszystkie stanęły na podium.


Historia robi się dramatyczna

W pokoju gromadzi się chyba cała rodzina Szwedów - dzieci: Marek, Karolina, Alina i Agnieszka. W celu wyjaśnienia pewnych nieścisłości historycznych z góry zeszła matka Jerzego, Irena (tak samo ma na imię żona Jerzego).

Historia przedwojennych właścicieli sucumińskiego pałacu robi się dramatyczna.

Właścicielką pałacu rzeczywiście była siostra Wiecherta, Metta Albrecht. Metta miała dwie córki - starszą Elizabeth Deltaj (?) i młodszą, której nadano imię matki - Metta Mombiela (?).

Stawiam znaki zapytania, gdyż te nazwiska (zapisana fonetycznie, jak i cała ta historia, są co najmniej dziwne.

To właśnie Metta Mombiela, po mężu Amerykaninie, którego porzuciła w Ameryce, gdyż nie odpowiadał jej tamtejszy klimat, wróciła do Sucumina i wyszła za maż za hauptmanna Gustawa Wette, wyżej wzmiankowanego dobrego dla Polaków Niemca. Życie męża Elizabeth to jakaś powikłana i tajemnicza historia antyfaszysty, wysokiego dygnitarza, który uciekł z centrum Rzeszy właśnie do Sucumina. Tu wziął pewnego poranka woźnicę, strzelbę na polowanie, udał się do sumlińskiego lasu i kazał woźnicy czekać na wystrzał. Wystrzał był. Woźnica na polance znalazł ciało samobójcy.

- Podobno krzyż jeszcze stoi - mówi mama Jerzego Szwedy.

Co ciekawe, jeszcze dziś krewni Metty przyjeżdżają do pałacu, robią zdjęcia - a więc ta ich historia ma swoją dramatyczną kontynuację w teraźniejszości.




Wracamy do spraw strażackich

- Na wyróżnienie zasługuje działalność Ryszarda Heksla - obecnego naczelnika OSP, Kazimierza Burczyka, ps. "Stopa", zajmującego się młodzieżą, Franciszka Piesika - gospodarza obiektu OSP, pracującego już 30 lat mechanika straży i to 24 na 24 godziny, jak trzeba oczywiście, Kazimierza Burczyka II, który akurat ściągnął do domu Jerzego Szwedy ze zdjęciami OSP i materiałami prasowymi o swoim dziadku Augustynie, Franciszka Kapałki, który jest w stanie załatwić dosłownie wszystko. Oto ostatni przykład: wczoraj padło hasło, że potrzebne są deski do ogrodzenia remizy i dzisiaj już są. Kapałka - rolnik - emeryt pociął je na traku u pana Zaborowskiego, stolarz Brzeziński obrobił i płot będzie - i to wszystko społecznie, no, nagrodą będzie strażacka grochówka. Na wyróżnienie zasługują zresztą wszyscy... Strażacy są jak łańcuch o różnych ogniwach; duże, małe, a każde ważne - wyjaśnia Jerzy Szweda.

Kazimierz Burczyk II pokazuje zdjęcia. Wybieramy co ciekawsze. W teczce artykuł z "Dziennika Bałtyckiego" z dn. 21.05.1976 r. o trzech pokoleniach strażaków w rodzinie Augustyna Bednarka z Sucumina.



Wycinki prasowe

Czytamy w artykule, że i Augustyn Bednarek, podobnie jak Burczyk terminowanie w straży zaczynał w krótkich spodenkach. "Niedawno na strażackim kursie wysyłano Augustyna jako "najmłodszego" zwykle po... piwo. Musiał również zamiatać salę wykładową za "staruszków" młodszych od siebie o kilka lat".

Potem w artykule o karierze Augustyna - strażaka. O tym, jak dzięki m.in. niemu w 1971 r, "skrzyknęli się i nim się kto obejrzał, stanęła remiza w 49 dni. Pracowała wtedy cała wieś...".(...) "Budując swą remizę pamiętali sucumińscy strażacy o swym pierwszym naczelniku, założycielu OSP. Tuż obok, gdzie garażuje czerwony samochód, wmurowano tablicę pamiątkową ku czci druha Jana Sikory, a pod spodem - dwie daty: 1934 i 1967".

l anegdota: "Bo też więzi pomiędzy strażakami są naprawdę duże. Przekonał się o tym nieraz Augustyn Bednarek. Kiedyś, a zdarza się, że i rzeczy martwe płatają figle, nastąpiło zwarcie instalacji doprowadzającej do syreny alarmowej. Nocna ciszę rozdarł jej przeciągły ryk. W trymiga zbiegli się strażacy, a ponieważ nigdzie się nie paliło, gruchnęło po wsi, że Augustyn umarł. Śpieszyli zatem wszyscy pod Augustynową chałupę, biegali wokół biadoląc "po stracie" swojego szefa, a Augustyn stał w oknie za firanką i... śmiał się ubawiony tym zdarzeniem (..."). Autor artykułu (now)


Strażacka pałeczkę Augustyna i innych przejął m.in. Jerzy Szweda - z wykształcenia technik mechanik, z zajęcia - całkiem dobry gospodarz. Nic przeciwko działalności społecznej nie ma jego żona Irena - z wykształcenia technik obuwnik (20 lat pracy w "Neptunie"), obecnie rolnik.

Dlaczego pracują, kiedy czas dla społeczników jest nie najlepszy? Pozostali z nich właściwie strażacy i panie z KGW/

- Ano dla satysfakcji, że coś się z ludźmi robi - lapidarnie odpowiada Szweda.

Tadeusz Majewski

Fot. Sławomir Ałaszewski

Gazeta Kociewska, 20.05.1994 r.

O WSPÓŁCZESNEJ HISTORII PAŁACU W SUCUMINIE ORAZ JEGO ARCHITEKTURZE - PRZEJDŹ
ARCHIWALNE. Pałac kupuje się raz w życiu

TEN SAM REPORTAŻ W KSIĄŻCE "PRZELOTNIA" W WERSJI ELEKTRONICZNEJ - PRZEJDŹ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz