czwartek, 14 sierpnia 2003

Chlewy są lepsze...

Ulica Parkowa w Starogardzie zaczyna się przy berlince, a kończy mostkiem na Wierzycy. Kiedy mijamy gazownię w dole po lewej, napotykamy budynek oznaczony numerem 1a. Stoi niczym wyjęty z XIX-wiecznej ryciny. Osiem mieszkań. Po dwa w szczytach tego nadgryzionego zębem czasu baraku, pozostałe "patrzą" do ulicy. Większość z mieszkających tu ludzi nie ma pracy. Mieszkania, jakie otrzymali, miały być tymczasowe. W socjalizmie - jak mawiano - prowizorka jak życie; pokazywała nieomal codziennie, że jest najtrwalsza. Barak przy Parkowej istnieje nadal, choć tamten system już minął.Żyje - tyle można o nim powiedzieć Przed domem na ławeczce skleconej z dykty i spróchniałego drewna siedzi starszy mężczyzna. Siedzi i pali taniego papierosa. Niechętnie nawiązuje rozmowę. Opisali go już kiedyś i żałuje tego do dziś. Mieszka ze szczytu. Otwiera swoje zamykane na skobel mieszkanie. Pokazuje obtłuczone ściany i liszaje na suficie. Nie ma prądu, bo nie ma pieniędzy. W popielniczce ogarek świeczki. Charakterystyczny zapach butwy. To alkoholik - usłyszymy później. Nie płaci za mieszkanie od roku. Żyje - tyle tylko można o nim powiedzieć. Nie ma twarzy, nie ma nazwiska, nie ma problemu. Przyzwyczaił się do tego swojego żywota i niech tak zostanie. Swoimi pytaniami burzymy jego spokój wewnętrzny, wyznaczony przez rytm odpoczynków i wędrówek w poszukiwaniu puszek, złomu, makulatury, stanowiących dla niego jedyne źródło dochodu. Zdjęcia? Proszę, byle nie mnie. Udawane życie Reklama jednej z firm mówiła niegdyś o tym, że nie trzeba udawać życia na emeryturze. Przy Parkowej można by nakręcić reklamówkę z tekstem: wcale nie trzeba być emerytem, aby toczące się wokół życie wyglądało co najmniej niezbyt interesująco. Szczególnie dotyczy to lokalu, w którym mieszka Ewelina Danielewicz z matką Bogumiłą i braćmi Dawidem i Tomaszem. Mieszkanie ładne i zadbane, ale pani Ewelina narzeka na szczury, które pojawiają się z jesiennymi chłodami. I na mrówki, "wprowadzające" się latem. Ci lokatorzy niewiele dobrego mogą powiedzieć o Zarządzie Budynkami Mieszkalnymi. W ubiegłym roku naprawiono dach. Po tym fakcie zaczął... przeciekać. Szyby w sfatygowanych oknach są pojedyncze. Zimą mróz włazi, gdzie chce. Pani Ewelina nie pracuje. Ostatnio była zatrudniona w sklepie w Lubichowie. Boi się wychodzić z psami wieczorem z domu. Pobliskie knajpki i dyskoteki, których jest wokół kilka, "generują" ruch osób, delikatnie mówiąc, niezbyt trzeźwych. Policja - mówi pani Ewelina - przejedzie i tyle ją widać. Pieszego patrolu nie pamięta. Strach wieczorem... Słyszy, że inni mają gorzej Kolejne mieszkanie dziesiąty już rok zajmuje Mirosława Topij. Za prezydenta Głucha dostała decyzję i liczyła, że nadarzy jej się lepsze mieszkanie. Ponieważ jest rozwiedziona, urzędnicy nie biorą jej pod uwagę przy corocznych planach przydziału. Słyszy, że inni mają gorzej. Dała sobie spokój - mówi tak z rezygnacją i pokazuje drzwi ze szparami, w które można swobodnie włożyć rękę. Włamywano się do niej już cztery razy. Okna trzymają się futryn na "słowo honoru". Drzwi od szafy wywaliła, bo wszystkie ubrania natychmiast pleśnieją. Zapytana, czy wykupiłaby to mieszkanie od ZBM za symboliczną złotówkę, po chwili wahania odpowiada twierdząco. Uważa, że gdyby budynek był prywatny, mieszkańcy lepiej dbaliby o jego stan techniczny. Sceptycznie odnosi się do pisania o budynku, który zamieszkuje, twierdząc, że urzędników niewiele obchodzi ludzka bieda. Czasem przepisy są jakby nie dla ludzi. Budynek, mówi pani Mirosława, miał być rozebrany kilka lat temu, ale ciągle nie ma dokąd wykwaterować jego lokatorów. Osiemnastka pani Krystyny Dla wielu liczba osiemnastka to liczba oznaczająca wejście w dorosłe życie - w szanse i nadzieje. Dla Krystyny Langowskiej osiemnastka nic nie wróży. Ot, mieszka przy Parkowej 18 lat. Czternaście z nich przepracowała w Polskich Kolejach Państwowych. Kłopoty finansowe zaczęły się, kiedy straciła pracę. Utrzymuje się z renty po mężu, której wysokość wynosi 600 zł. Po śmierci męża niełatwo było jej związać koniec z końcem. Kiedy jej syn zmarł na raka, przeżyła najgorszy okres swojego życia. Pokazuje nam drzwi z pokoju, które musiała wstawić jako zewnętrzne. W ZBM jej pomogą, ale pod warunkiem, że spłaci zadłużenie. W oczach starej kobiety pojawiają się łzy. Nie spłaci, bo nie ma z czego. Wskazuje teraz na spróchniałą i przegnitą podłogę w sieni, która ugina się z jękiem pod każdym krokiem. Pani Krystyna położyła pod sfatygowaną wykładzinę... płytę z tyłu szafy. Piec na to ponad 70-metrowe mieszkanie jest jeden. Pozostałe zawaliły się ze starości. Na ich remont nie było pieniędzy, "a zdun dzisiaj kosztuje." W ZBM jasno mówią, że do nich, mieszkańców, należy elewacja. Mogą dofinansować wymianę okien, ale najpierw trzeba mieć pieniądze, lekko licząc 3,6 tys. zł, żeby je kupić. Pani Krystyna ma 62 lata i żadnej nadziei na poprawę swojej sytuacji. Kiedy jeszcze żył syn, dostała nakaz eksmisji na bruk. Poszła prosić z synem o litość. Uprosiła. Musiała wpłacić 200 zł, żeby zmniejszyć zadłużenie. Pożycza, potem oddaje i znowu pożycza, i tak bez końca. Nie wie, co dalej. Łzy same potrafią płynąć po twarzy. Mówi cicho: "Panie, chlewy są lepsze niż to nasze mieszkanie. Kiedy syn się zaręczał, wstyd mi było zapraszać jego przyszłych teściów do tej rudery". Ostatnie z mieszkań... ... które odwiedzamy, należy do Grażyny i Wiesława Wolników. Pan Wiesław śpieszy się do pracy, ale tłumaczy nam w przelocie, że do nich szczury i mrówki nie mają wstępu, bo wykładają trutkę. Mieszkanie mają po teściowej i wiele by dali, żeby dom został wreszcie rozebrany, bo w takich warunkach w XXI wieku w III RP nie godzi się nikomu mieszkać. No niby nie, ale się mieszka. Galopująca degradacja Dom, który już dawno powinien przestać istnieć w pamięci jego mieszkańców, istnieje w ich rzeczywistości, ulegając galopującej degradacji. Galopującej degradacji ulegają resztki marzeń jego mieszkańców. Już nawet gaśnie w nich poczucie krzywdy. Zresztą do kogo z tym poczuciem iść? Wszak ZBM robi, co doń należy. Jarosław Stanek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz