poniedziałek, 11 sierpnia 2003
TOR
Od czasu do czasu mamy upalne lato. Wtedy rosną nam płetwy i z dyszącymi skrzelami poszukujemy kawałka zbiornika z piaszczystym zejściem do wody. Po tym czasie wracamy za swoje biurka, zamieniamy skrzela na płuca, zawiązujemy krawaty, żeby ucisnąć lekko żyły szyjne (co zapobiega nagłemu napływowi krwi do mózgu, czyli wylewowi), ubieramy marynarki i prędko zapominamy o lecie. Wróćmy jednak do upalnego lata. Klniemy wówczas na Millera, Balcerowicza, Karbowskiego i Neumanna, że w mieście czy w powiecie nie zbudowali jeszcze aquaparku, albo - plan minimum - nie wysypali jak to w Paryżu przy Sekwanie - kilkudziesięciu ton piachu na jakiejś ulicy przy Wierzycy i nie zrobili plaży, żeby nasze zżabiałe latem bachorki mogły popluskać się pod czujnym okiem wysuszonych i pozbawionych płetw babć.Wielu ludzi jest winnych temu, że Starogard na dwa miesiące kanikuły nie staje się Rio de Janero, a powiat starogardzki nie zmienia się w Lazurowe Wybrzeże. Generalnie wszystkiemu są winni włodarze i mianowani przez nich urzędnicy, którzy nie wypełnili odpowiednich wniosków o odpowiednie fundusze do Brukseli. Gdyby wypełnili, to na projekt przekształcenia Kociewia w Lazurowe Wybrzeże już dawno popłynęłaby wielka rzeka ojro (można by nawet Wierzycę, gdyby popłynęła, przechrzcić na rzekę Ojro). Na skutek owego strumienia ojro kociewskie szypy i sztychówki same zaczęłyby kopać plaże, rozradowane koparki ruszyłyby do boju nawet bez paliwa, nucąc "Zbudujemy nowy dom, jeszcze nowy dom, naszym przyszłym lepszym dniom...", toi toi same by się oczyszczały, a uszczęśliwieni mieszkańcy zamieniliby się w armie leniwych prezesów, obserwujących postępujące migiem prace z licznych przybrzeżnych knajpek, popijając przy tym piwo - oczywiście zakupione za pomocowe pieniądze z UE w ramach sapardowskiego programu Letni Wypoczynek dla Rybostanu. W związku z tym, że jednak nie jesteśmy Rio de Janero ani Lazurowym Wybrzeżem, gorączkowo szukamy najbliższych zbiorników pławnych. I tu szkopuł. Nie wszystkie (podobno tylko 50 procent) gospodarstwa domowe mają samochody, a więc nie wszyscy mogą dyszące skrzela przewieźć do onych zbiorników. Poza tym pozostaje problem dojazdu letnich żabobachorków, jeszcze nie posiadających prawa jazdy. Owe żabobachorki mają natomiast odnóża pławne, które jeszcze pozwalają im pedałować na góralach i innych rowerach. Tu jednak pojawia się nowy problem. Miller, Balcerowicz, Karbowski i Neumann, którzy - jak powszechnie wiadomo - żyją z naszych podatków, nie pobudowali nam ścieżek rowerowych, przez to wyjazdy naszych żabobachorków na góralach i niegóralach poza miasto są niebezpieczne. I znowu jest powód, żeby nawyrzucać władzy: nie wypełnili odpowiednich projektów. Do tego minister Pol nie spowodował budowy autostrady C-5 Starogard - Borówno i C-6 - Starogard - Ocypel. A tak w ogóle ci z Zachodu już dawno powinni to zrobić za nas, bo przecież wygraliśmy za nich II wojnę św. pod Monte Cassino, rozwaliliśmy komunizm (co sobie przypisali Niemcy, organizując wielkie hepeningi na miejscu Muru Berlińskiego), nie wspominając już o uratowaniu Europy przed nawałą turecką pod Wiedniem. Spora jest lista naszych zasług, z powodu których ci z Zachodu już dawno powinni pobudować za nas wszystkie autostrady, włącznie z tą do Ocypla i do Borówna. Co gorsza projekty autostrad rowerowych już od dawna są, ba - przeszły nawet do legendy. Oto słów kilka o projekcie ścieżki rowerowej pod kryptonimem TOR (tory kolejowe Starogard - Żabno - Kręgski Młyn - Borówno - Bolesławowo - Skarszewy). TOR, bo jeszcze pod koniec socjalizmu przejeżdżał tędy pociąg. Tuż przed jego wycofaniem pracownicy PKP dokonali renowacji torów i nasypu. Po wycofaniu w głowach dwóch ludzi, a mianowicie mojej i posła Jurewicza z Demlina, zrodził się pomysł, żeby na owym torowisku uruchomić westernowy pociąg do Borówna. W 1990 r., po zebraniu odpowiedniej ilości pieczątek pod petycją do gdańskich władz PKP (pieczątki m.in. Prezydenta Miasta Starogard, TPD, PSS Społem, PBR-olu), udałem się do Gdańska jako emisariusz idei. Przyjął mnie jakiś kolejowy generał. Moje wywody, prezentację pomysłu, biznesplanu skwitował krótko: "To se pan kup". To nieprawda, że PKP ma kłopoty z terminami. Rozbiórka torów kolejowych na linii Starogard - Skarszewy trwała szybciej, niż czas pokonania tego odcinka przez ostatni pociąg. Od tamtego czasu rosła legenda - najpierw o szynobusie (niektórzy samorządowcy jeszcze przez lata nie wiedzieli, że torów już dawno nie ma), potem o ścieżce rowerowej. Koncepcja ścieżki rowerowej - wydawałoby się - jest równie prosta jak proste jest samo torowisko. Znany nam wszystkim biznesmen i analityk Zenon Sobiecki podpowiedział nawet, jak to zrobić: puścić spychacz i dwóch szypowych, i mamy ścieżkę rowerową. To w wersji soft, czyli z podłożem glebowym. W wersji hard byłaby ta ścieżka wyłożona asfaltem bądź polbrukiem, w wersji hard core - betonem, co pozwalałoby jeździć po tej trasie również i pojazdom cięższym niż rowery, na przykład motorowerom, popularnie zwanym jamachami. Jak na razie - z uwagi na indolencję ministra Pola, ewidentne nieróbstwo rządu Millera i Karbowskiego, Neumanna, posła Stachowicza i wszystkich świętych ich poprzedników, nic na tej trasie się nie dzieje. To znaczy stało się - trasa zarosła już na tyle rozmaitym zielskiem, że niedługo uruchomimy wariant X/32 planu TOR, a mianowicie przekształcimy ową ścieżkę rowerową w ścieżkę botaniczną, a w dłuższej perspektywie - ścieżkę archeologiczną pn. śladami legend o PKP i ścieżkach rowerowych. Tadeusz Majewski
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz