środa, 27 sierpnia 2003

Człowiek który nie brał łapówek

Patrzy przez okienko z piętra swojego domku, my patrzymy na niego. Starszy pan. Kim jest, co przeżył, co myśli o tym świecie za oknami? Ano myśli nie najlepiej. Tak uliczka Patrzy z okienka przy ulicy Jabłowskiej w Starogardzie. Jeszcze 40 lat temu patrzył na świat i nic mu go nie zasłaniało. Kościół na polu widział spokojnie, a dzisiaj? Miasto do niego przyszło z blokami, Polpharma zabudowała. Nie ma do niej pretensji, bo buduje ładnie i czysto, nie jak kiedyś. Już ta ciepłownia jest nowoczesna, chociaż z nią to były problemy. Huczało na ulicy. Hałas przy rozruchu zawsze był niemiłosierny. Mieszkańcy się wzięli za problem i udało się go rozwiązać. Polpharma niech sobie tu będzie, inni też. Bo Jabłowska taka to sobie uliczka, kilka domów, kilka pól i nic więcej. Ale tej wsi z lat 60. żal. Wtedy tu była cisza.Z Toruńskiego Z tego okna patrzył Józef Domagała. Jego rodzina nie jest stąd, a z Toruńskiego. Kupiła domek dokładnie w roku 1960. Pan Józef pamięta moment przeprowadzki z rodzicami. W pomieszczeniu, w którym rozmawiamy, był sklep. - Rodzice kupili to razem ze sklepem - wspomina. - A tak to tutaj nic nie było, nawet tych domków pod drugiej stronie. Była ruina, drogi nie było. Tylko ciągle przekopywali tę Kościuszki. Dalej też nic nie było, żadnych bloków. Do kościoła na polu chodziło tak mało osób, że wszyscy się znali. Jedna msza wystarczyła. Żyło się jak na wsi. Dzisiaj jest sześć mszy i ludzie się nie znają. Tak się czasy tu zmieniły. Otoczyli nas, wszystkie tereny są pod zabudowę, także na działki rzemieślnicze, ale żaden rzemieślnik się tu nie sprowadził. I nie sprowadzi. No i ten ruch, jest teraz straszny. Jabłowską jeździ ogrom ciężkich samochodów, ciągle coś wożą - jeden za drugim, bo ciągle coś budują. Dzień do nocy - tak się zmieniło w porównaniu do lat 60. Groźny rewindent Józef Domagała zaskoczył na tym, że "najprzód pracował jako rewident", czyli kontroler, bo on dla nas był tym rzemieślnikiem - na drzwiach wywieszka: warsztat kamieniarski, w ogrodzie pomniki cmentarne. Mówi nam, że dopiero kilka lat przed emeryturą "to stworzył", ale o tym później. Najpierw o groźnym rewidencie księgowym objeżdżającym całe Pomorze gdańskie i kontrolującym zakłady mechanizacji rolnictwa. Bogate, zatrudniające setki ludzi. W Gdańsku, Malborku, Nowym Dworze, Sztumie, na Kaszubach. Wszystkie oczywiście państwowe były. Józef Domagała je objeżdżał i kontrował. Wstawał o 5.00, o 6.05 pociąg, wracał wieczorem. Przez to w Starogardzie tylko sypiał. Nie zna tu zbyt wielu ludzi. A ta praca to mu odpowiadała. Lubił kontrolować. I był ostry. Próbowali go przekupić, jak każdego kontrolera w tamtych czasach, ale się nie dawał. Nie palił papierosów, nie pił wódki (z wódką do niego nie podejdziesz), mogli mu tylko kawę postawić. - Tylko tyle miałem mojego, co w teczce - zdradza. - To był mój majątek cały i nic obcego się tam na wyjeździe nie mieściło. Taki to był chleb. Próbowali go nieraz przekupić, nigdy się nie dał. Bali się go w tych zakładach, mimo że o kontroli wiedzieli wcześniej. Nigdy nie przyjeżdżał z zaskoczenia. - W takim Pruszczu kontrolę prowadziłem przez rok z pięcioma ludźmi, to mogli mieć mnie już dosyć - zdradza. Wszędzie mieli z nim problemy, bo nie miał w zwyczaju "przepuścić". Protokół zawsze napisał i zawsze potrafił coś znaleźć, bo przekręty wszędzie były i będą. Nawet drobiazgi. Wystarczyło poszukać. - Do końca trzymałem takiego dyrektora w napięciu - mówi J. Domagała. - Tu był taki dyrektor... Solidny Żyd. Mówił, że u niego nic nie znajdę. Jak tak będzie, to to napiszemy. I tak znalazłem. Ale nie złośliwie. Taki to nie byłem. Uczciwie. Tego nie Lubił tę pracę, chociaż nie zawsze była ona przyjemna. Przecież czasami efektem jego kontroli było zwolnienie z pracy. Nie było to takie proste. Partia nad wszystkim czuwała. Układy. Czasami słyszał: tego możesz zwolnić, tego też, a tego nie ruszaj, nie masz prawa. Takie to były czasy. - Ale ja do partii nie należałem - mówi z dumą. - Naciskali, lecz udało się. Tamten ustrój mi nie odpowiadał. System był zły. Kilka kontroli zapadło mu w pamięci. W Braniewie, gdzie pracował szwagier, a był bałagan. Jak Domagała przyjedzie, to zrobi porządek - mówili. Nie przepuszczał. I zrobił. Szwagier jakoś tę kontrolę przeżył, chociaż mieli do niego pretensje, że ma kogoś takiego w rodzinie. Wspomina jeszcze inną kontrole, niedaleko, dokąd jeździł autobusem. Razem jeździł z nim milicjant, starszy od niego, a ustępował miejsca. Kiedyś ktoś go zapytał: dlaczego? - Ano w tym zakładzie pracował jego brat i milicjant bał się, że zostanie zwolniony, bo miał coś za skórą - wyjaśnia J. Domagała. - Ale i on przetrwał kontrolę. Bo pan Józef nie polował na ludzi, a na złe zjawiska. Po latach nie ma sobie zbyt wiele do zarzucenia. Odszedł w latach 80., z własnej i niewłasnej woli. Odszedł, bo miał dosyć. Jego "upierdliwości" także mieli dosyć. Coś się w latach 80 zmieniło w ściganiu przekrętów Wcale nie na lepsze. Zmienili wszystkich kotrolerów... Na swoim Założył ten warsztat. Każdy wtedy rzucał się na swoje. Myślał, że będzie mu lepiej, popracuje na swoim, zarobi więcej pieniędzy. Miał taką nadzieję, bo już wcześniej stawiał ogrodzenia. Dobrze na tym wychodził. Niestety, na nadziejach się skończyło. Bez żalu przeszedł na emeryturę, pozostawiając warsztat w rękach wyuczonego przez siebie pracownika. - Tylko jak z tej emerytury wyżyć? - pyta. - Niska jest. Ze starego portfela. Jakoś dziwnie te czasy się pokręciły. Byłem przeciwko tamtemu systemowi, a nowy wcale nie okazał się dla nas lepszy. Wszyscy, co byli przeciwko - stracili. Nie potrafimy się ustawić. Ci, co potrafili się ustawić w komunizmie, potrafią i w dzikim kapitalizmie. Bo taki mamy teraz system. Przekręty są - I nie było tego świństwa, co dzisiaj jest - kontynuuje J. Domagała. - Teraz rewident współpracuje z księgowym i kanty razem robią. To jest normalne? Cała nasza rzeczywistość nie jest normalna. Ta prawna. Ja w sądzie byłem kilka razy i zawsze wygrałem. Ostatnio przegrywam. Kiedyś zawiozłem do przetarcia 7 metrów drewna. Miało być zrobione następnego dnia. Pojechałem, a tam plac pusty. Wyczyszczony. Zabrali mi to drewno. I co? W sądzie przegrałem, bo prokurator był bezradny. Dzisiaj przestępca ma lepiej od oskarżyciela. Góruje nad nim. Ten wielki najlepiej. Ciągle w telewizji o tym mówią. Przy całym źle za starego systemu tak nie było. Każdy przekręt można udowodnić, a dzisiaj się wszystko rozwadnia. I nie ma nagle tych przekręcających. Dlaczego ten Kwaśniewski, i ten Miller na to pozwalają? Ja bym nie pozwolił i wszystko udowodnił. Trzeba chcieć. Narzeka trochę ten Józef Domagała. Kiedyś go okradli i nawet wiedział kto. I znowu mówi, że nic. Policja przyjechała i była bezradna. - Teraz chociaż ma psa, ale i ukraść nie ma specjalnie już czego. Nie dorobiłem się przez to życie - mówi J. Domagała. Tyle na dziś Rozmawiamy w tym pomieszczeniu po byłym sklepie, typowo rzemieślniczym, pełno tu wszystkiego. Taki rzemieślniczy bałagan. Józef Domagała wydaje się być zmęczony życiem. Zdradza, że dzisiaj nie chce mu się już walczyć. Tak jak walczył o ten sklep ze spółdzielnią, która go dzierżawiła. W końcu udało mu się ją przez sąd wyrzucić. Jak z tego widać, w tych sądach często bywał. - Nie lubiłem, jak ktoś łamał prawo, prywatnie też - wyjaśnia. - Mógłbym o tym godzinami opowiadać. 10 tekstów by pan napisał. Także o tym, jak mi nie pozwolili rozbudować pomieszczeń gospodarczych, bo tu nie można, a działki są przecież rzemieślnicze. Ale tyle na dziś - kończy. Jacek Legawski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz