poniedziałek, 8 kwietnia 2013

ANTONI CHYŁA. Drogi życia

Zawsze zabierałem się do napisania historii pewnych osób. W trakcie swego życia spotykałem takie osoby, o których warto byłoby napisać. Jednak czas leci… Myślałem, że oni będą długo żyli, a oni po prostu odeszli, skończyła się ich droga życia. Czy w tym pośpiechu znajdziemy czas na spokojną rozmowę, gdy zawsze się nam spieszy?



Znajoma Basia Dembek-Bochniak w swym artykule "Jak dobrze tu być - w Pączewie", który ukazał się w Tygodniku Parafialnym nr 14 z 7 kwietnia br., użyła trafnego określenia: "Tego nie da się opisać albo raczej trudno to opisać…".

Jadąc samochodem ze Zblewa do Skórcza przed wsią Borzechowo zauważyłem, że po lewej stronie drogi idzie dziewczynka z bardzo przeładowanym plecakiem. Na pewno szła do szkoły. A przed nią w odległości około 60 metrów szła starsza dziewczynka. Ta młodsza podbiegała do niej, lecz ciężki plecak nie pozwalał jej ją dogonić, aby iść wspólnie. A przecież na pewno były z tej samej miejscowości. Nie wiem dlaczego ta starsza nie obejrzała się do tyłu, czyżby tak się spieszyła?

Kiedy byłem dzieckiem, do szkoły najczęściej się szło. W mym przypadku do były dwa, a później cztery kilometry. Do szkoły w Smolnikach chodziłem sam, dopiero w samej wsi już z koleżanką Zosią. Do piątej klasy chodziliśmy do szkoły w Wdzie. Musiałem dojść do drogi Smolniki - Wda i wtedy szliśmy razem z Zosią i Bronkiem. I powroty tak samo. Był również okres, gdy jeździliśmy rowerami różnych marek. W sumie w tych czasach nie było żadnych dowozów dzieci do szkoły. To chodzenie było czymś w rodzaju porannej gimnastyki. Dziś, jadąc drogą spotykamy również uczniów czekających na autobus do szkoły. Człowiek się uśmiecha, gdy patrzy na ich plecaki - jakie są inne od naszych. Pamiętam mój pierwszy tornister wykonany z szarej sprasowanej celulozy, pomalowany na kolor brązowy, z paskami skórzanymi do noszenia jak i do zapinania. Drewniany piórnik, który w czasie biegu wybijał rytmy.

Wracając do tego skrzyżowania... W latach 70. dowiedziałem się, że jadący furmanką pan Konstanty Graban w miesiącu lutym 1945 roku z patrolem niemieckich żołnierzy chciał pojechać do domu do Smolnik, lecz żandarmi na motocyklach kazali mu jechać do leśniczówki Lasek. Postaram się w innej gawędzie przedstawić, jakie były jego dalsze losy. Od tego skrzyżowania prowadziła droga do kontaktowego mostu na Wdzie. Nie można wykluczyć, że z mostu z tych dróg leśnych korzystali podczas pobytu w Borach Tucholskich żołnierze 2 szwadronu 5 Wileńskiej Brygady AK pod dowództwem ppor. Badochy, pseudonim Żelazny.

Jednym z ważnych gestów dnia codziennego było wzajemne pozdrawianie się. Idąc obok plebanii w Skórczu przed Wielkanocą usłyszałem wyraźne i głośnie "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Spojrzałem w tym kierunku i zobaczyłem księdza w podeszłym wieku wchodzącego do altany plebanii. Widząc czerwony pompon w birecie pomyślałem, że to musi być co najmniej kanonik. Również w tym okresie przejeżdżając przez wieś Zelgoszcz widziałem spieszącą się panią chodnikiem do kaplicy na mszę świętą, drugą, która dreptała nerwowo przy kaplicy, i idącego proboszcza kanonika z Czarnegolasu. Każdy z nich podążał swoją drogą, w tym przypadku był to chodnik. Każdy z nas przechodzący obok pracujących osób pozdrawiał je tradycyjnym zwrotem "Szczęść Boże". Ten zwrot usłyszałem też w dniu 3 kwietnia br. od kolegi Wojciecha - inżyniera nadzoru w nadleśnictwie, który nas, to jest mnie, Zygmunta i Czesława, pozdrowił podczas wywożenia karmy dla zwierzyny w obwodach łowieckich. Jednym z symboli w Kościele katolickim jest skłonienie głowy. Nie będę pisał, kiedy to czynimy. Zobaczmy podczas najbliższej mszy świętej. Ja natomiast chylę głowę nad tymi, którzy odeszli od nas.

Antoni Skórcz dnia 06.04.2013 roku


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz