niedziela, 14 kwietnia 2013

GRAŻYNA KOŚCIELNA. Skrępowanych zabijano nocą w lesie katyńskim - strzałem w tył głowy

Zbrodnia

Skrępowanych zabijano nocą w lesie katyńskim - strzałem w tył głowy. Zwłoki ułożone dwunastoma warstwami w ośmiu dołach przysypano ziemią i wapnem. Tak sowiecka NKWD na rozkaz Stalina wymordowała od kwietnia do maja 1940 r. ponad 4 400 polskich oficerów przetrzymywanych w obozie w Kozielsku...
Pozostałych jeńców z Ostaszkowa i Starobielska wymordowano w Twerze, Charkowie, Miednoje, część zatopiono w Morzu Białym. Do dziś nie znamy miejsca spoczynku blisko 7 tysięcy z nich. Tak zginął z 22 tysiącami Polaków kapitan Franciszek Jan Górski - oficer z Mirotek. Stalinowi i jego współpracownikom bardzo zależało na usunięciu z zagarniętych ziem najlepiej wykształconych, najbardziej aktywnych społecznie i najbardziej świadomych politycznie Polaków.


Pozostały guziki, kilka kartek i …pamięć

Podczas ekshumacji przy zwłokach Franciszka Górskiego w mundurze znaleziono: dowód osobisty, 5 listów, jedną pocztówkę, 1 kartę z nadawcą Wanda Górska.

Franciszek opuścił Mirotki w sierpniu 1939 r. a pamięć o nim powróciła dopiero po 70 latach, kiedy to dla uhonorowania jego osoby w 2009 r. posadziliśmy Dąb Pamięci, a w 2010 postawiliśmy przy Dębie Pamięci pomnik. Jego żyjąca do dnia dzisiejszego w Australii siostra, Maria Danuta, tak wówczas napisała: "Kochana Grażynko! Jestem wzruszona i dumna, że śmierć mojego brata w Katyniu nie została zapomniana...

Franciszek Jan był niezwykłym człowiekiem i opiekunem moim i mojego brata, swojej żony, a także wielu ludzi w Mirotkach do czasu swej tragicznej śmierci w Katyniu.

Bóg niech ma go w swojej opiece i niech spoczywa w spokoju tam, gdzie go zamordowano!

Grażynko, cała rodzina szalenie dziękuje za taką wspaniałą pamiątkę. Jesteśmy bardzo wzruszeni i serdeczne Bóg zapłać wszystkim, którzy pracowali nad uroczystością uczczenia pamięci Franciszka Jana.

Całujemy mocno Ciebie, Rodzinkę i całe Grono Pedagogiczne

Dancia, Zosia, Sylvia, Antek, Jason, Pavel i Dianka

Australia, Melbourne 10.11.2009 r.


Młodość Franciszka w okresie odradzającego się państwa Polskiego

Franciszek Jan Górski urodził się 6 czerwca 1909 r. w Gdańsku. W roku 1935 po śmierci swojego ojca Jana Wojciecha został właścicielem majątku w Mirotkach. Nad dwójką jego młodszego rodzeństwa: Marią Danutą i Antonim Świętopełkiem aż do pełnoletniości opiekę prawną sprawował kierownik szkoły w Mirotkach Bernard Sieracki, gdyż ich matka zmarła rok wcześniej od ojca. Franciszek był młodym, dobrze zapowiadającym się gospodarzem. Jego młodość przypadała na czasy odradzającego się państwa Polskiego. Rozdzielone dotąd przez trzech zaborców ziemie zdołano wówczas scalić w jeden organizm.
Po latach ogromnych trudności zaczęła rozwijać się gospodarka. Dobrze wyszkoloną armię owiewał patriotyczny duch. Władze bardzo dbały o rozwój oświaty. Wszystkie dzieci zostały objęte nauczaniem z naciskiem na naukę języka ojczystego. Franciszek był wzorowo wychowany. Zaszczepiono mu w domu i w starogardzkim Gimnazjum Klasycznym oraz w Wołyńskiej Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii im. Marcina Kątskiego, gotowość do poświęceń, wierność tradycji oraz miłość do Ojczyzny. Jaki był dom Franciszka? Co z tego domu wyniósł i co wreszcie do dzisiaj z tego domu pozostało? Pozostały tylko ziemia, na której stał dwór oraz okruchy pamięci. Żyjąca do tej pory jego młodsza siostra przekazała nam wspomnienia (częściowo napisane w listach, a częściowo opowiedziane) o ich domu rodzinnym w Mirotkach.

Dzień powszedni

Dni we dworze wypełniała nauka i praca. Dzień zaczynał się i kończył modlitwą. Ważną dla dziedzica była też gimnastyka. Gimnastykował się wraz ze starszym synem Franusiem na urządzeniach siłowych zamontowanych na terenie majątku. W ogrodzie dworskim była też pływalnia. Nie obywało się bez jazdy konnej. Dziedzic nie pił alkoholu ani nie palił papierosów.


Niedziele i święta

Po wspólnym śniadaniu cała rodzina udawała się na Mszę świętą do Barłożna. Po powrocie do domu zasiadano do obiadu. Po obiedzie do dworu często przyjeżdżali goście, np. Ks. Proboszcz lub rodzina Boltów z Barłożna. Dzieci bawiły się, a dorośli dyskutowali. W wolnym czasie dziedzic organizował życie kulturalne i oświatowe w Mirotkach: bale, polowania, dożynki, patronował małym formom literackim: teatrzyki, wieczory poezji.


Wigilia Bożego Narodzenia

W dzień wigilii drzewko zawsze ubierał Franuś. On też zakładał na drzewku świece. Na wigilijną wieczerzę przyjeżdżał ksiądz Proboszcz z Barłożna. Wieczerza rozpoczynała się od modlitwy, którą prowadził ks. Proboszcz. Potem następowało dzielenie się opłatkiem. Na stołach pojawiały się takie potrawy jak: zupa rybna lub piwna, śledzie w oliwie z cebulką. Różne rodzaje śledzi w occie. Nadziewane szczupaki, karpie w galarecie. Były też sałatki z kartofli (kartofle, ogórki kiszone, cebula, pietruszka, majonez). Gospodynią była Elżbieta Rocławska z domu Gapa. Mieszkała we dworze.

Po wieczerzy następowało śpiewanie kolęd. Pierwszą kolędę "Bóg się rodzi" intonował ks. Proboszcz. Na pasterkę dzieci nie jeździły. Wyjeżdżali do kościoła, najczęściej saniami, tylko dorośli.


Wspólne śpiewanie

Dziedzic i jego syn Franciszek mieli operowe głosy. W czasie, gdy siostra Jana Wojciecha - Tekla wróciła ze Lwowa po śmierci swojego męża prof. dr Weerhra i zamieszkała w Mirotkach, to często grała na pianinie. Jej mąż prof. dr Weehr był lekarzem i wykładowcą medycyny we Lwowie. Współpracował z Marią Curie Skłodowska. Pianino przywiozła ze sobą ze Lwowa. Tekla miała piękny głos. Często w salonie śpiewała i grała. Jan Wojciech z Franciszkiem śpiewali np. "Szumią jodły na gór szczycie" lub "Lecą listki z drzewa, co wyrosły z wolna, nad mogiłą śpiewa jakieś ptaszę polne". Pozostali członkowie rodziny, tzn. dziedziczka Agnieszka oraz jej dzieci Danusia i Antoś nie śpiewali, bo nie mieli dobrych głosów.


Przyjaciel Franciszka - Aleksander Schulz

Na Mirycach mieszkała rodzina Schulz. Po śmierci męża, pani Schulz wyszła za Szykowskiego. Jej syn Aleksander Schulz był kolegą szkolnym i przyjacielem Franciszka. Obaj uczyli się w Gimnazjum Klasycznym w Starogardzie Gdańskim. Franciszek miał kłopoty z greką. Aleksander pomagał mu w tym przedmiocie. Jego też często prosił o pomoc Jan Wojciech, aby napisał mu potrzebne pisma. Bardzo często przebywał u Górskich we dworze. Aleksander był szczególnie mądry i pilny. Skończył medycynę w Poznaniu. Pracował w szpitalu w Kocborowie. W czasie wojny był lekarzem kolejowym. Na cmentarzu w Barłożnie obok grobowca Górskich pochowany jest Schulz.


Modlitwa

W rodzinie nie znano medytacji. Rodzice mieli głęboką i ufną wiarę w Boga. Wiara ta wypływała z ich duszy i serca. Podobnie modlitwa płynęła z ich gorących serc. Przykładem żarliwej modlitwy dziedziczki jest uproszona łaska zdrowia dla maleńkiej Dańci. Sam dr Żynda ze Skórcza stwierdził, że Dancię Bóg uratował poprzez modlitwę dziedziczki. Rodzice modlili się codziennie rano i wieczorem na klęczkach. Dzieci miały krótszą modlitwę, ale też modliły się na klęcząco.

Często w domu wspominało się zmarłych, a obowiązkowo w czasie wieczerzy wigilijnej. Pamięć o zmarłych wspierana była modlitwą za nich, a także Mszami gregoriańskimi.


Dziedzic dla ludzi

Jan Wojciech wstawał zawsze o stałej porze. Latem o 5.00, a zimą o 6.00 godzinie. Wychodził z domu i razem z rządcą Lewińskim spotykał się z chłopami i ustalali pracę na dany dzień. Potem wraz z rządcą szli na śniadanie. Najstarsi mieszkańcy Mirotek wspominali, że dziedzic pozwalał wypasać chłopom krowy na jego łąkach, dawał też biednym np. fasolę, którą mogli sobie wyłuskać. Dziedziczka chodziła do biednych rodzin we wsi i zanosiła np. lekarstwa. Dziedziczka (Agnieszka Górska) często powtarzała, że dziedzic bardziej dbał o ludzi, niż o rodzinę.


Pracownicy dziedzica

We dworze pracował Jan Chyła. Dziedzic zapewnił mu mieszkanie w jednym z pięciu domów dla pracowników. Jan zajmował się pszczołami, bielił też drzewka. Był bednarzem i stangretem.

W tych domkach mieszkały również inne rodziny, m.in. rodzina Jana Chyły, rodzina Otlewskich, Czarnych i Gosków (być może nazwisko brzmi inaczej).

Jan miał brata lub kuzyna na Gapicy. Na imię miał Teofil. Tam mała Dancia często chodziła, zwłaszcza, gdy pani Teosiowa upiekła pyszny, czarny chleb. Chleb po polaniu gęstą śmietaną i posypaniu solą smakował jej wyśmienicie. Do dzisiaj pamięta te grube, pyszne pajdy chleba.

Stefan Gapski był stróżem we dworze. Był bardzo przystojny i wszystkie kuzynki Danusi podkochiwały się w nim. Pod koniec wojny Rosjanie rozstrzelali go. Józef Gapski pracował w świniarni. Bardzo lubiła go dziedziczka. Razem parowali kartofle dla świń. Gapscy mieszkali na gruncie, który otrzymali od dziedzica.


Hodowle we dworze

Dziedzic hodował mnóstwo krów. Było och ok. 90. Pracownicy mieli swoje krowy razem z "pańskimi" krowami w oborach. Gdy była obiadowa pora dojenia, to do dworu schodzili się pracownicy do dojenia krów. Były też cielaki i dwa buhaje rozpłodowe. Przyprowadzano krowy m.in. z Kościelnej Jani. Na pewno nie przyprowadzali krów Merkerowie ze Starej Jani, gdyż byli spokrewnieni z Kurtiusami i obrazili się, że ta ziemia została sprzedana Polakowi.


Dziedzic i jego pomysły w dziedzinie uprawy ziemniaków i fasoli

Dziedzic często spotykał się z Wernerem Modrowem - właścicielem ziemskim mieszkającym w Bolesławowie koło Skarszew. Razem unowocześniali odmiany kartofli i fasoli. Werner Modrow był bardzo szlachetny i zacny. Bardzo dbał o swoich pracowników. Był niezwykłym organizatorem. Jego majątek, jak na tamte czasy, był bardzo nowoczesny. Maria Danuta zapamiętała, że był na pewno dwa razy w Mirotkach. Dopiero w roku 2005, kiedy była po raz ostatni w Polsce, z gazet dowiedziała się o jego tragicznej śmierci tuż przed zakończeniem wojny w 1945 r.


Kąpiele w jeziorach Czarne i Głuche

Latem, gdy była piękna pogoda, to dzieci Jana Wojciecha wyjeżdżały nad jezioro Czarne lub Głuche.

Zaprzęgano wóz wyjazdowy, zabierano kosz z jedzeniem i piciem, aby zrobić sobie nad jeziorem piknik. W koszu były termosy z ciepłą kawą i herbatą, a także flaszki z chłodnymi napojami np. chłodna kawa z mlekiem.


Podróże Jana Wojciecha

Jan Wojciech nie miał auta. Do Skórcza jeździł bryczką. Gdy wybierał się do Poznania, to do Smętowa jechał bryczką, a tam wsiadał w pociąg pośpieszny do Poznania. Kiedy jeździł pociągiem, to korzystał z przedziałów IV klasy. Zawsze chciał być blisko ludzi, rozmawiać z nimi i dyskutować o tym, co się dzieje w świecie.


Wyjazdy do Starogardu po zakupy

Do Starogardu wyjeżdżano pociągiem. Ze stacji kolejowej udawali się na rynek. Były tam m.in. dwa piękne, dobrze zaopatrzone sklepy. Sklep bławatny, którego właścicielem był MULCZYŃSKI. Tam kupowano materiały na ubrania i tkaniny. Była tam też pasmanteria.

Był też na rogu sklep ODYJI. Syn właściciela tego sklepu był kolegą szkolnym Franciszka.

W jednej z bocznych uliczek była restauracja Długońskich, gdzie dziedzic Jan Wojciech bardzo często zachodził na smażone karasie i szczupaki.

Franciszek po śmierci ojca nie jeździł do Gdańska. Tam już byli Niemcy. Przeczuwał ich wrogie nastawienie do Polaków.


Ogród i park dworski

Z tyłu za dworem był duży ogród. Rosły tam również drzewa owocowe. Ogród był bardzo duży. Od frontu dworu był park. Rosły tam lipy, była aleja kasztanowców i aleja tui. Tuje jeszcze były w 1972 roku, gdy Maria Danuta była po raz pierwszy po wojnie w Polsce. Aleja kasztanowców ciągnęła się od szosy na podwórze. Przy tej alei stała kuźnia. Kuźnia i dawny dom Chyłów (obecnie mieści się w tym domu świetlica wiejska) stały w 1972 roku, jako resztki majątku Jana Wojciecha Górskiego. "Wraz z końcem wojny dwór stojący w parku i całe dworskie zabudowania spłonęły. Pozostał tylko dom Chyłów i kuźnia przy końcu alei kasztanów. Widniały resztki alei parkowych, ciągnące się od stawu do szosy. Nad stawem od strony dworu pozostał stary kasztan, który patrzył na mnie zdziwiony".


Najstarszy syn dziedzica

Franciszek Jan został zamordowany przez Sowietów w Katyniu. Od października 1939 r. był więźniem w Kozielsku. "Ciągle pamiętam Jana Chyłę i jego zakłopotanie, gdy dowiedział się, że mój brat Franuś znalazł się w niewoli w Rosji. Ludzie zbierali w 1939 roku różne produkty, żeby posłać paczkę do Kozielska. Franciszka zamordowali w kwietniu 1940 r. Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Polski z Australii w roku 1972, to udałam się najpierw na cmentarz do Barłożna. Grób rodziców był pełen kwiatów. Płakałam. Potem udałam się do Starogardu, aby zamówić płytę na niewykończony grobowiec. Tam proszono mnie, żeby przy nazwisku starszego brata nie pisać, że został zamordowany w Katyniu. Nieprawdziwy świat! Ludzie tyle lat po wojnie ciągle zastraszeni! Najokropniejszy system w dziejach ludzkości ciągle błąka się po świecie."


Ks. Kamil Kantak

Ten ocalony kapłan był również więźniem w Kozielsku. Tam ostatni raz widział Franciszka. "Mój wuj Ks. dr Kamil Kantak opisał po latach dzieje swego krewnego. Wuj Kamil z Kozielska został wysłany na roboty w kopalni, uniknął śmierci i później wyjechał z Rosji razem z sierotami polskimi i taką śpiewaczką, która nazywała się Hanka Ordonówna. Wuj dotarł do Bejrutu w Libanie. Był doktorem teologii. W Libanie napisał książkę "Dzieje uchodźctwa polskiego". Cały czas umacniał uchodźców w duchu religijnym i patriotycznym. Tam zmarł. Wuj Kamil był bratem drugiego wuja - właściciela majątku i młyna w Pile koło Barłożna. Ks. Kamil Kantak przed wojną pisał artykuły do "Pielgrzyma", a po wojnie pisał do gazet w Londynie".


Przyjechałam do domu, ale znowu odjadę na drugi koniec świata

"Kiedy przyjechałam ponownie do Polski i do Mirotek w roku 1989 i stanęłam przed aleją kasztanów, to zauważyłam, że jedyny zabytek dworski majątku ojca - kuźnia została rozebrana. Komu ona przeszkadzała? Jeszcze na ziemi widniały ślady po piecu kowalskim. Może jakiś dobry duch chciał, żeby te ślady zobaczył ktoś z rodziny byłych właścicieli? Płakałam nad swoją dolą, ale nic nie mogłam poradzić. Przyjechałam jako gość do kraju mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, przyjechałam do domu, ale znowu odjadę na drugi koniec świata. W roku 1991 złożyłam w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych podanie o zwrot posiadłości mojego Ojca w Mirotkach"

O kolejnych, uroczystych obchodach 73 rocznicy zbrodni katyńskiej w Mirotkach Maria Danuta (rocznik 1919) dowie się ze zdjęć i e-maila, którego poślemy do Australii, na drugi koniec świata.

Grażyna Kościelna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz