poniedziałek, 22 kwietnia 2013

TADEUSZ MAJEWSKI. Saga o Wzgórzu Gumisiów

Wydawałoby się - zwykłe miejsce, wzgórze, gospodarstwo. Tymczasem mnóstwo tu bardzo interesujących historii.

Marian i Franciszka - początek

Przed wojną w Karolewie część wielkiego majątku Mullerów została rozparcelowana. Z różnych stron ściągnęli ludzie, by osiedlić się na liczących od 5 do 15 hektarów działkach. Budowlańcy - górale z drewnianych elementów - prefabrykatów postawili im poniatówki (drewniane domki, wygódki, stodoły, murowane chlewiki). W ten sposób powstały tak zwane Osady Miradowskie...














W 1937 roku z Rzeżęcina (gmina Morzeczyn) przyjechał Marian Gumiński z córką Ulą. Wszedł na wzgórze przy szosie Chojnice - Starogard. Gdy z miejsca, gdzie stał drewniany domek - poniatówka, popatrzył dookoła, na leżące u jego stóp jezioro, którego część należała do działki (ok. 8 ha), na las przy jeziorze i na całe to piękno, bez wahania rzekł, że tu zostaje. Prędko przywiózł z Rzeżęcina żonę Franciszkę i dzieci, w tym najmłodszego Jana i najstarszą Stasię, i się osiedlili.

Podczas okupacji Niemcy zabrali Marianowi i Franciszce dwa hektary przy jeziorze pod budowę autostrady (berlinki). Po budowie autostrady gospodarstwo znalazło się jakby na wyspie między szosami. Na północnej stronie biegła stara, przedwojenna (zachowały się jeszcze jej fragmenty), na południowej - nowa.

Starego, drewnianego domku już dawno nie ma. Stoi murowany, z 40-metrowym, jasnym od słońca i czeczotowej meblościanki pokojem gościnnym, z wielką rogówką stojącą w miejscu, gdzie kiedyś rosła olbrzymia czereśnia.


Jan i Irena

Jan Gumiński urodził się w 1931 r. w Rzeżęcinie. Jak niesie wieść rodzinna, Irena Włoch z Krówien Wielkich zakochała się w nim poprzez zdjęcie. Nic więc nie ma nowego w tym, że dzisiaj ludzie zakochują się przez wizerunki zamieszczane na portalach społecznościowych. Po ślubie Jan i Irena pomagali Marianowi i Stefanii.

W 1958 roku Jan, jako najmłodszy, otrzymał gospodarstwo. Inni oczywiście też coś otrzymali. Podział musi być sprawiedliwy, choć nie zawsze bywa. Myślący do przodu Jan gdy tylko się ożenił, obliczył, ile co jest warte i sobie w głowie podzielił na dzieci. Co ciekawe, ufundował jeden z dzwonów w zblewskim kościele.

Gdy Jan i Irena zaczęli gospodarzyć, mieli 6 hektarów. Z sześciorga ich dzieci pięcioro żyje. Pierwsza na świat przyszła Danka (1957 r.), druga Bernadeta (tragicznie zginęła), trzeci Jan (1961 r.), czwarta Mirosława (1963), piaty Piotr (1964), szósty Ryszard (1969).

Gumińskim powodziło się nieźle. Jan powiększył gospodarstwo do 20 hektarów. Hodował bydło mleczne - z 10 sztuk - i zajmował się tak zwanym wtedy "badylarstwem". Uprawiał fasolę, cebulę, marchew i sprzedawał między innymi szpitalowi w Kocborowie. Dzięki temu "badylarstwu" kupił syrenkę. To już kogoś ukłuło. Po kupnie został wezwany przez odpowiedni urząd i wypytany, skąd wziął na to auto pieniądze.


Ryszard i Teresa

W 1988 roku gospodarstwo przejął Ryszard. Przyszłą żonę, Teresę, poznał na dyskotece w Pinczynie. Z jej strony wygląda to tak. Przyjechała z Rzeżęcina do pracy w "Neptunie" i zamieszkała na kwaterze w Starogardzie. Jeździła z koleżankami na dyskoteki do Pinczyna, na które w owych czasach bawiło się mnóstwo wiary. Po jednej z dyskotek umówili się na pierwsze spotkanie, ale ona nie poszła. A Ryszard czekał cztery godziny. W końcu, taki był uparty, zaczął ją szukać i znalazł. Pewnego dnia zaproponował przejażdżkę do jego domu, żeby pokazać ją rodzicom. Kiedy wjechali na podwórko, była zdziwiona. Nie sądziła, że był rolnikiem. Miał przecież takie delikatne ręce, był zawsze pachnący i z poczuciem humoru. Rodzice Ryszarda przywitali ją bardzo ciepło. Ślub odbył się w 1990 roku.

Pracowali wspólnie z rodzicami Janem i Ireną, dla których rodzina była świętością. Pomagali im wychowywać dzieci, troszczyli się o wszystko.

Ryszard postanowił scalić ziemię. Miał je na terenie dwóch gmin - Zblewa i Starogardu, w Radziejewie, Sucuminie, Karolewie i Miradowie. Namawiał go do tego Jan. Mówił, żeby sprzedali wszystko, co mają dalej, a kupili w jednym kawałku. Z biegiem czasu gospodarstwo rosło. Liczyło nawet 36 hektarów. A teraz jest 25.



Dzieci Ryszarda i Teresy

Dzieci Ryszarda i Teresy nie bardzo chcą opuszczać to miejsce. Żaneta (22 l.) mieszka z mężem i dwojgiem dzieci u góry, ale jeszcze tydzień i pójdą na swoje, czyli... kawałeczek dalej. Mają tam już wybudowany domek.. Błażej (20 l.) uczy się w Skórczu, będzie miał wykształcenie rolnicze średnie i przyjdzie tu. Julia (16 lat będzie miała 13 maja) po ukończeniu gimnazjum w Zblewie chce iść do Technikum Żywności w Swarożynie, a Andżelika (11 l) hm... na razie pięknie się uśmiecha. W ogóle wszyscy w tej rodzinie, a przewija ich się przez ten wielki pokój sporo, są jacyś tacy optymistycznie nastawieni do życia, co bierze się chyba z genów, a nie z tego, czy tak, czy siak się powodzi. Chociaż może i z tego, że na Wzgórzu Gumisiów dorasta i pracuje już czwarte ich pokolenie.


Hodowla

Zaraz po ślubie, w 1990 r., hodowla szła pełną para. Trzody chlewnej mieli 12 matek, loch - i bydła - na ogół 6 sztuk, 2 - 3 krowy dojne i byki. Od 12 loch mieli około 240 sztuk tucznika. To nie za dużo, ale - jak mówi Ryszard - nie należy nigdy za wysoko lecieć. Od pewnego czasu nastawili się tylko na tuczniki, a od 1998 roku do 2007 r. dodatkowo na wczesne ziemniaki. W dużej mierze była to kontynuacja tego, co zaczęli Jan i Irena. Zresztą ta kontynuacja była oczywista. Przecież chlewnia została postawiona w 1974 r., była też obora dla bydła, w 1999 r. przerobiona też na chlewnię.

Zapisuję też daty rzec można kardynalne w życiu rolnika, na przykład kupno kombajnu bizon w 1998 r. za 35 tys. zł. Oczywiście używanego, z 1984 r. Stary kombajn kosztuje pd 28 tys., nowy ok. 230 tys., ale nowych.. hm... już nie ma, bo bizony przejął New Holland. Używany kombajn na hektary, jakie mają, wystarczy. Wszystko co uprawiają, jęczmień, pszenicę, pszenżyto, idzie na paszę.


Nagroda Wójta

Zapisuję te informacje i zastanawiam się, skąd ta Nagroda Wójta, która otrzymali w kategorii rolnictwo w tym roku.

- Teraz mamy 24 lochy - wyjaśnia Ryszard. - Matki są genetycznie wyselekcjonowane. Rasa Polska Biała Zwisłoucha. Hodowlę zarodową zaczął w 1976 r. tata, a my to cały prowadzimy. Dzisiaj najważniejsza jest genetyka. Knura kupuję od Polskiego Związku Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej "Polsus" filia Gdańsk. Nas interesują loszki. Są sprzedawane w wieku 5,5 miesiąca jako materiał hodowlany z pochodzeniem. Ale nie wszystkie. Z loszkami różnie bywa. Zootechnik, przedstawiciel Związku, jeździ i sprawdza, które są odpowiednie genetycznie. Otrzymują punkty, a później ewentualnie licencję hodowlaną.

Liczymy na wykazie ("Wykaz hodowców trzody chlewnej objętych oceną wartości użytkowej i hodowlanej... uprawnionych do sprzedaży materiału hodowlanego").

W gminie Zblewo to jedyne takie gospodarstwo. W powiecie jest osiem. Opinię do nagrody wystawił im Polski Związek Hodowców. Za to, że są jedyni w gminie i że cały czas promują gminę na wystawach, na przykład w Lubaniu, Starym Polu czy Bolesławowie.

Gdy przyszło zaproszenie na Galę wręczenia Nagród Wójta, byli zaskoczeni. A już w ogóle, jak otrzymali główną nagrodą...

Tak z ciekawości pytam, czy jeżdżą na wycieczki za granicę. Tak, owszem, za granicę, ale nie na wycieczki. Czasami do Niemiec zobaczyć, jakie mają maszyny...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz