czwartek, 18 stycznia 2007

WOŚP 2007r. Skórcz

Niedziela, stycznia 2007. XV finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W radiu mówią, żeby nie wyjeżdżać z domu, taka wichura. Ale my jedziemy. Po raz kolejny. Do miejscowości, gdzie gra Orkiestra

Kiedy pieniądze inaczej pachną
Wielka Orkiestra w zdjęciowym kalejdoskopie

Faktycznie, wichura jest okropna. Jakby tak na szybę spadła gałąź, nic by nie uchroniło - żaden ABS czy inne urządzenie.
Przystajemy w Bobowie przed sklepem. Wicher kołysze ciężką przecież maszyną. W sklepie nieliczni klienci o WOŚP w Bobowie nic nie wiedzą. - W zeszłym roku była w GOK-u, teraz chyba nie ma - mówią.
Jedziemy dalej. Skórcz. Jest przed piętnastą, trwają przygotowania. Na razie ludzi mało. Jedziemy na Smętowo. Na wysokości Kopytkowa znowu ostrzegawczy komunikat, żeby nie wyjeżdżać.
Wicher dmie nadal. Na odcinku Skórcz - Smętowo pojazdy pojawiają się sporadycznie. Ludzie posłuchali przestróg.
Smętowo - szkoła. W holu sporo osób. Tu już rozpoczynają grę. Jak co roku, od 14 lat. Być może są pionierami orkiestry w powiecie. Jest muzyka, śpiew. Obowiązkowo w sali lekcyjnej gastronomia. Dziewczyna ze spokojem zawodowej sklepikarki sprzedaje ciasta. Zawodowej sklepikarki... Przecież to szkoła gastronomiczna, to co się dziwić. Przy półkach z mnóstwem małych pluszaków kolejka. Tu działa punkt loteryjny. Przyciąga mnóstwo klientów - dzieciaków i dorosłych.
Robimy zdjęcia. Zespołowi, widowni, grupce aniołów przygotowujących się do występu, kolejce po swoje szczęśliwe losy. Niech się znajdą w naszym kalejdoskopie.


Wracamy do Skórcza. Teraz na tym odcinku już nikt nie jedzie. W Skórczu, w Miejskim Ośrodku Kultury, orkiestra gra już na całego. Licytacja, ogniste występy cygańskiego zespołu wokalno-tanecznego. Kolorowe dekoracje, barwne stroje, kolorowe nastroje. W licytacji bierze między innymi udział burmistrz Ryszard Dąbek. W holu sprzedają jakieś drobnostki. Handel idzie dobrze. Znowu robimy zdjęcia według klucza: widownia, licytacja, zespół, sklepik. I tez je mamy w kalejdoskopie.
Teraz jedziemy przez Wielki Bukowiec do Skórcza. W Wielkim Bukowcu rozczarowanie - okna szkoły są ciemne. Orkiestra w tym roku tu nie gra. Szkoda.
Lubichowo, Gminny Ośrodek Kultury. Trzeba zaparkować samochód z daleka od drzew. Żeby na maskę nie spadł jakiś spróchniały konar.
W GOK-u siarczyście grają i śpiewają panowie z tutejszego zespołu. Ludzi niewielu, ale to po kilkuletniej przerwie zrozumiałe. Wśród widzów wójt Sławomir Bieliński i przewodniczący Rady Gminy. Wójt zauważa, że to już po raz piętnasty. To nie jest taka sobie uwaga. Po raz piętnasty, wbrew złośliwym uwagom na temat Orkiestry, wypowiadanych przez niektórych zwłaszcza na początku jej istnienia. Po raz piętnasty i wcale się nie nudzi. Wójt nadmienia też, że WOŚP w Lubichowie za jego kadencji będzie. Dodajemy więc tę miejscowość do przyszłorocznej mapy. Ale chyba odejmujemy Bobowo i Wielki Bukowiec. I jeszcze - co się później okaże - Czarną Wodę.
Po zrobieniu fotek jedziemy dalej. Grają w Osiecznej. Z żalem w Borzechowie mijamy kierunkowskaz - nie ma tu wyboru: albo Osieczna - albo Pinczyn, Zblewo, Bytonia i Kaliska. Jeden do czterech. Nie ma wyboru. Poza tym jakże jechać do Osiecznej, przez bór, w taką wichurę?
W radyjku po raz kolejny komunikat. I drugi, irytujący - też po raz kolejny. Że w miastach po raz piętnasty gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Irytujący. W miastach, w miastach. Powiedzieliby też - w gminach, w wioskach. Kto wie nawet, czy w małych miejscowościach nie grają mocniej niż w miastach. Ale oni tam, w wielkich miastach, skąd nadają, chyba zapomnieli o tej wiejskiej Polsce.
Pinczyn. Tu fantastycznie jak zwykle. Mnóstwo samochodów przed szkołą, mnóstwo ludzi w szkole. W sali robimy zdjęcie widzów i występującego chóru. Na korytarzu jak zwykle handel. Gastronomia tym razem na piętrze. Trochę szkoda, że nie - jak dotychczas - w izbie regionalnej, wśród starych przedmiotów. Ale to trzeba zrozumieć - remont, dobudowa sali gimnastycznej, gastronomia będzie w izbie pewnie za rok, po tych pracach.
Zblewo, sala Gminnego Ośrodka Kultury. Akurat licytują dzbanek, a po nim krawat chyba wójta Krzysztofa Trawickiego. I - uwaga - publicznie nas witają, co jest rzadkie i bardzo sympatyczne. Dziękujemy. Zaglądamy do kawiarenki. Dobry wieczór - dobry wieczór. Jakieś dyskusje przy kawie. Oczywiście pogodne. O polityce w taki wieczór nie wypada.
Bytonia, szkoła, czyli "Bytońska Kasztelania". Jak wszędzie jest wesoło. Gra muzyka, wszyscy się świetnie bawią. Główną nagrodą w loterii jest rower. Przy stole z przedmiotami do licytacji robimy zdjęcie trzem panom: wójtowi Krzysztofowi Trawickiemu, radnemu Józefowi Pece i dyrektorowi szkoły Tomaszowi Damaszkowi. I koszulce z napisem "Trawicki nr 1". Taki już ten człowiek jest - zawzięty sportowiec, do tego koniecznie lider zespołu. Po chwili pozuje pani z niezwykłą książką polarnika Kamińskiego. Niezwykłą, gdyż w środku widnieje wpis autora. Robimy jeszcze zdjątko dwóm chłopcom całkiem ciekawie grającym na trąbkach (nie będziemy tu się wdawać w dywagacje, czy to są trąbki, czy kornety). Z trąbek płyną srebrem światowe hity. Zmieniają się ludzie na widowni. Ludzie przybywają do "Kasztelanii" falami.
Kaliska. W Kaliskach zawsze jest niezwykle. Przyjeżdżamy tu w tym ekspresowym objeździe na trochę dłużej. Trochę dłużej, czyli na niecałe dwie godziny. W sali jak zwykle trudno się przepchnąć. Na scenie śpiewa wielki, młodzieżowy chór pod kierownictwem anioła z gitarą (na co dzień ten anioł jest tutejszą nauczycielką). Chór jest ślicznie ubrany i śpiewa też ślicznie. W przerwie przyglądamy się od strony sceny widzom. Nie siedzą nieruchomo jak w kinie. Jedni robią zdjęcia komórkami, inni kiwają balonikami, jeszcze inni żywo dyskutują, a dzieci, te najmłodsze, ganiają między sceną a widownia podbijając baloniki. Wędrujemy po szkole. Prawie w każdej sali coś się dzieje. Gastronomia, wystawa aniołów i szopek, sala z kronikami szkolnymi (jakież zainteresowanie! - znajdźcie zdjęcie w naszym kalejdoskopie), zatłoczona sala komputerowa, na korytarzu rakieta, którą można za bodajże 5 złotych wyruszyć w kosmos (tez jest w kalejdoskopie), stoliki, przy których na absolutnym luzie siedzą grupki młodzieży (jesteście, jesteście w tej gazecie) i tak dalej. W jednej z sal jemy bigos. Kiedy je się smaczny bigos, w głowie kotłują się myśli. Próbujemy je pozbierać w jakąś całość, ale trudno, bo tej imprezy nie da się zebrać w jakąś całość. No bo to jest tak. Jedziesz z miejscowości do miejscowości i wiesz, że rejestrujesz tylko ułamek zdarzeń, jakie następują po sobie podczas tej Orkiestry w tej miejscowości. Podobnie tu, w Kaliskach - jesz bigos, i wiesz, że akurat teraz, w tej chwili, w różnych miejscach dzieje się mnóstwo, mnóstwo innych zdarzeń, które tracisz. I wiesz też, że w tych Kaliskach również nie jesteś przez całą imprezę. Jedyną, zresztą bardzo budującą myślą, jest to, że Orkiestry nie da się po prostu w żaden sposób ogarnąć, taka jest wielka i wielowątkowa. I jest niezwykle pogodna. Stąd zresztą te fantastyczne dekoracje - w najbardziej nieoczekiwanych miejscach natkniesz się na na przykład na jakieś serduszko, gwiazdkę, balonik, dobra wróżkę itd. W ten wieczór nawet pieniądze inaczej pachną. Jak mówią ci z wielką dumą, z błyskiem w oku (obojętnie czy młodzi, czy dorośli), że sprzedali losy za na przykład czterysta złotych, to wiesz, że w tym musi być jakiś niezwykły, dobry zysk.
Dość tych myśli nad kaliskim bigosem.


Nie jedziemy do Czarnej Wody, bo tam - w Kaliskach mówią o tym ze zdumieniem - Orkiestra w tym roku wygasła. W Kaliskach pytają nas również, jak jest gdzie indziej - zupełnie jakby w ten wieczór świat rozpadł się na samodzielne, grające wyspy. Mówimy szczerze, że jedziemy ekspresem i łapiemy tylko chwile... No dobrze, jednak oceniamy. Według nas najniezwyklej jest właśnie tutaj, w Kaliskach, potem w Pinczynie. Dodajemy, że nie zdążyliśmy dojechać do Bolesławowa, Skarszew i... Rokocina.
Tuż przed dwudziestą. Tłum wysypuje się przed szkołę. Za chwilę powędruje światełko do nieba. Kilku wysokich strażaków tworzy niewidzialny kordon wokół miejsca, skąd owe światełko będzie wystrzelone.
- Pani, a jak to światełko będzie wyglądało? - pyta niecierpliwie jeden z nas (nigdy dotąd nie był na tej imprezie!).
- Sama jestem ciekawa. Jestem tu pierwszy raz - odpowiada lekko zawstydzona pani. Pod kapturem, z którego spływają nabrzmiałe krople deszczu, widać zaciekawione oczy.
Czekamy. Mokro, to pewnie nie chce odpalić. I nagle huk. W niebo idzie raca, po chwili rozbija się na tysiące świetlistych igiełek. Potem jeszcze raz, i jeszcze...
Oczy pani są wyraźnie rozczarowane. Chyba myślała, że to będzie jakieś jedno światełko - wyjątkowe, rzeczywiście idące do nieba.
Nie warto jej przekonywać, że spośród tych światełek na pewno jedno poszło - dyskretnie, absolutnie po cichu, jak oddalający się w tempie ponadkosmicznym anioł.
Nie warto przekonywać, bo ono wędruje tylko wtedy, gdy się w nie wierzy.
Tekst i foto Tadeusz Majewski

PS. Te i inne zdjęcia będzie można oglądać na stronach gminnych portalu "Wirtualne Kociewie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz