środa, 21 sierpnia 2013

TADEUSZ MAJEWSKI. Na pół abstrakcyjny polowy kościołek Cisa

Wszystko się dziś w szalony sposób zmienia. Po kilkunastu, a nawet kilku latach niebecności trudno nieraz rozpoznać miejsca. Szukasz wtedy czegoś, co jest ci znajome, niezmienne, pewne

Do Cisa

- jak podają materiały - wiedzie pięć dróg. Zdaniem Alicji Piotrzkowskiej, z domu Wałaszkowskiej, podają błędnie, gdyż do wsi wiodą właściwie wszystkie drogi świata, a więc na przykład od strony Kalisk z Cieciorki i Kazuba, od strony Starej Kiszewy z Lip, ze trzy od drogi krajowej Warlubie - Kościerzyna - Łeba, od strony berlinki ze Zblewa i Bytoni...









Na dodatek drogi te są tak poplątane w lasach, że rozeznać się w tym galimatiasie może jedynie ktoś, kto jeździł jak ona rowerem albo dyliżansem ciągniętym przez konia do szkoły w Cieciorce, w której uczyła się 2 lata. Pierwszą szkołę miała na miejscu (3 lata), do trzeciej, już zbiorczej w Zblewie, dojeżdżała za Gierka ówczesnym gimbusem - budą ciągniętą przez traktor. Po ukończeniu podstawówki jeździła rowerem do Bytoni, wsiadała do autobusu i dojeżdżała najpierw do "ekonomika", do klasy o handlowej, gdzie Leon Ruliński uczył projektowania reklam i dekorowania sklepowych wystaw, a potem do pracy w "Neptunie". W czasie dojazdów do Starogardu wstawała o 4 rano. Podczas tych w gruncie rzeczy krótkich wędrówek żegnał ją i witał stojący w centrum Starego Cisa krzyż. Po czterech latach pracy przy produkcji butów, w 1984 roku, gdy zachorowała teściowa, zwolniła się z "Neptuna" i zaczęła prowadzić z mężem Józefem liczące ponad 20 hektarów gospodarstwo. Mówimy o czasach, gdy gospodarzy w Cisie było ze dwudziestu, poza tym każdy miał choć jedną krówkę i świniaka, nie wspominając o drobiu i innych życzliwych ludziom stworzeniach. Dzisiaj pozostało pięciu gospodarzy, co i tak jest zaskakujące, zważywszy, że Cis i okolice to ziemia klasy VI i w ogromnej przewadze na łąkami lasy. Ci, co pozostali hodują już nie tyle, co tamci kiedyś, no i co innego, na przykład sąsiad Piotrzkowskich ma 18 koni.

Józef Piotrzkowski znalazł brzozaki. Fot. Tadeusz Majewski

Gospodarstwo Piotrzkowskich,

leżące na najwyższym miejscu we wsi, jest bardzo obszerne. Wielkie podwórze z trzech stron zamykają: dom mieszkalny, duży chlew, solidna stodoła i cztery garaże: na samochód, ciągnik, maszyny rolnicze. Solidne, murowane i dobrze utrzymane są świadectwem dobrej kondycji gospodarstwa w okresie PRL-u, kiedy Piotrzkowscy mieli 9 krów i 100 sztuk trzody chlewnej, ale również i dzisiejszych starań. W najlepszym czasie Józef Piotrzkowski (rocznik "54) kosił snopowiązałką nie tylko swoje łąki, ale i łąki innych rolników. Cis więc stosunkowo nie tak dawno miał charakter wsi rolniczej, co może zaskakiwać zważywszy na beznadziejne gleby i napierający na nią jakby las. Z biegiem czasu zaczęło się to zmieniać, Około 30 lat temu przestało się opłacać właściwie wszystko, nawet i trzymać tę jedną krówkę. Młodzi zaczęli opuszczać Cis, starsi zdawali ziemię państwu pod zalesienie albo sprzedawali większym rolnikom. Z kolei ci więksi rolnicy robili się coraz starsi. Wszystko toczyło się jak w teorii Balcerowicza z początku lat dziewięćdziesiątych.



Alicja Piotrzkowska wśród kur, kogutów i perliczek. Fot. Tadeusz Majewski


Gospodarcza potęga

Piotrzkowskich zaczęła podupadać między innymi z powodu pecha. Potęga (na skalę Cisa) - jak to na ogół bywa - pokoleniowa, gdyż rodzice Józefa prowadzili to gospodarstwo przed wojną, być może prowadzili też je dziadkowie. Rodzice Józefa mieli pięciu chłopców, z których dwóch nie wróciło z wojny, najstarszy wyprowadził się do miasta, Józef, środkowy, został na ojcowiźnie, najmłodszy mieszka koło nich, dwie córki mieszkają w Pinczynie, więc jakby w mieście. Potęga skończyła się pewnego dnia w 1999 roku, kiedy pani Alicja poszła wydoić krowę na łąkę. Zajęta udojem nie zauważyla, ze szarżuje na nią być może niestarannie przypalowany półtony byk. Natarł na nią i zaczął ranić rogami. Uratował ją pracujący niedaleko rolnik. Byk strasznie ją potłukł i uszkodził kręgosłup w części szyjnej. Pani Alicja (rocznik "61) przeszła na rentę powypadkową i potem już cały czas na niej była. Na rentę przeszedł też jej mąż. W końcu, żeby utrzymać te renty, ziemię przedzierżawili. Gdyby tego nie zrobili, jedno dostałoby jedna czwarta renty, a drugie jedną drugą, w sumie 600 złotych zamiast 1600. Takie są zasady.



Mieszkańcy Cisa gromadzą się przy krzyżu. Fot. Tadeusz Majewski

Około 20 lat temu

w Cisie zaczęli pojawiać się pierwsi turyści. Trudno konkretnie po nazwisku powiedzieć, kto był pierwszy. Cis dla nich wydał się rajem - las, jezioro z kilometr, do drugiego, w Kazubiu, gdzie ośrodek ma Darek (tak tu o nim mówią) Michalczewski - ze 3 kilometry, do innych magicznych miejsc też zaledwie kilka. |Zaczarowani zaczęli nabywać ziemię pod budowę letniskowych domów, które oczywiście jak to u nas na ogół bywa spełniały wszystkie normy domów do zamieszkania całorocznego, a więc miał centralne ogrzewanie, wodę i szamba. Przyjeżdżali na ogół ludzie z Trójmiasta, Tczewa, Malborka, kilku ze Starogardu. Jak podają źródła - reportaże - przyjeżdżali na ogół starsi, co też jest nieścisłością, gdyż - jak wylicza pani Alicja - jeżeli dzisiaj mają około 50 - 60 lat, to wtedy, 20 czy 10 lat temu, gdy budowali, mieli mniej więcej lat 40, czyli byli w średnim wieku. Nieznana jert jej historia pewnego urzędnika ze Starogardu, który w pierwszym dniu po przejściu na emeryturę jak przyjechał do Cisa jak do ziemi obiecanej kopać rów pod fundament. Wbił sztychówkę i zmarł na zawał. A propos śmierci - zrządzeniem Boga w sierpniu tego roku, w dodatku w tym samym dniu, zmarły dwie osoby, co dotąd w Cisie się nie zdarzyło. Część z tamtych turystów już się tutaj zameldowała. Mieszkają przy nowych ulicach o jakże oczywistych nazwach - na przykład Grzybowej, Jagodowej, Poziomkowej (choć poziomek u nas jak na lekarstwo). Ceny działek w okresie dwudziestu kilku lat wzrosły dziesięciokrotonie. Dziś kosztują mniej więcej 20 złotych za metr kwadratowy - ziemi rolnej, bez przekwalifikowania. Przy obecnym prawie, które mówi, że można kupić nie mniej niż 3000 metrów kwadratowych ziemi rolnej, za najmniejszą działkę wychodzi 60 tysięcy złotych. Przekwalifikowane działki są oczywiście dużo droższe. I to - sprzedaż piasku - jest dla rdzennych mieszkańców Cisa głównym źródłem utrzymania. Czas, kiedy w każdym gospodarstwie była jakaś hodowlana zwierzyna, przeszedł do historii. Niedawno zdarzyło się, że do Piotrzkowskich przyszła ośmioletnia dziewczynka, żeby dotknąć krowę, gdyż widziała je tylko w telewizji i przez szybę samochodu. Alicja Piotrzkowska dodatkowo prowadzi skup runa leśnego - grzybów i jagód. Właściwie skupuje tylko to drugie, gdyż grzyby dzisiejsi mieszkańcy Cisa szukają dla siebie. Jagód w tym roku było mało, a sezon trwał zaledwie miesiąc. Zbieracze przynosili dziennie około 50 kilogramów. Dla porównania w ubiegłym roku sezon trwał dwa miesiące, a dziennie przynosili i sto kilogramów. Po jagody - kupowane w cenie 9 złotych za kilogram - przyjeżdżała firma z Brus, eksportująca je w różnej formie na ogół do Niemiec.



Z podwórza

Piotrzkowskich jest ładny i rzec można kontrolny widok - na stojący tuż tuż przy rozstajach dróg krzyż, na piaszczystą uliczkę Starego Cisa z charakterystyczną ceglaną zabudową, na sennie przejeżdżające samochody na ogół z gdańską rejestracją. Krzyż jest - mówi Alicja Piotrzkowska - symbolem tej wsi, stałym elementem centrum, ale nie tylko. To również miejsce spotkań, podczas których nie jest teraz ważne, kto tu mieszkał z dziada pradziada, a kto przyjechał z dużego miasta i się osiedlił. Spłachetek ziemi, na której stoi krzyż, to właściwie na pół abstrakcyjny polowy kościołek Cisa, gdzie mieszkańcy przychodzą na majowe i odmawiają różaniec. W tym akurat roku, w maju, z krzyża odpadło drewniane ramię. Wszyscy jak jeden mąż zebrali się na różaniec i podjęli decyzję, żeby naprawić. I wtedy Wacław Miotk rzucił hasło, by zrobić metalowy. Z zawodu kierowca, z powołania złota rączka co zaproponował, wykonał. Natomiast Tadeusz Gołuński wyłożył miejsce, gdzie stoi krzyż, kamieniem, a Jerzy Szczodrowski - emerytowany elektryk, zainstalował dwa reflektory, które pięknie oświetlają krzyż i figurkę Matki Boskiej każdej nocy. Cztery spore lipy, jakie sadził po wojnie drobny rolnik Bolesław Stanek, oczywiście zostały.

Pani Alicja podsuwa "Pielgrzyma", gdzie zanotowano: "U schyłku upalnej pierwszej niedzieli sierpnia mieszkańcy Cisa i letnicy zgromadzili się w centrum tej wsi wokół nowego krzyża na uroczystości jego poświęcenia. (...) Nad całością prac i przygotowań czuwała Alicja Piotrzkowska. Nowy krzyż poświęcił ks. prałat Zenon Górecki, proboszcz zblewski. Adoracja nowo poświęconego krzyża, śpiew pieśni o męce Pańskiej, różaniec, agapa przy gościnnym stole rodziny Marzeny i Waldemara Piotrzkowskich dopełniły Ciskie uroczystości."



Przyjechałem

do Cisa zrobić zdjęcie poświecenia krzyża - w zamyśle fotkę i tekścik do "Kuriera". Ksiądz proboszcz Zenon Górecki, gdy stojąc nieco wyżej przygotowywałem się do pracy, wskazał na mnie i przedstawił zebranym, zapewniając, że będzie z tego większy materiał. W owym dniu w Cisie było nad wyraz pięknie. Ktoś z wolna przejeżdżał autem, powoli i dostojnie schodzili się mieszkańcy, piękniały girlandy, piały prawdziwe koguty, dziwne krzyczały perliczki... Koguty, kury i perliczki. Okazało się, że Piotrzkowscy mają dwieście sztuk cieszącego się radością życia drobiu, w tym z 50 perliczek (jajka bez cholesterolu - podobno). Wszystko to korespondowało ze sobą w dziwnie radosny sposób. Po poświęceniu i innych świętych czynnościach grupa mieszkańców skierowała się na agapę. Kilku młodzieńców próbowało się urwać w stronę sklepu. Z altanki, z najwyższego miejsca Cisa, dostrzegł ich Józef Piotrzkowski i zakrzyknął: A wy dokąd?! Wystarczyło. Dobrze mieć taką pozycję, górkę kontrolną. I dobrze mieć taki krzyż, pomijając kwestie estetyczne rzeczywiście symbol niezmienności i czegoś istotnie trwałego w szalonej dziś zmienności, jaką dopadł i Cis.

Tadeusz Majewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz