piątek, 16 sierpnia 2013

WIELKI MALARZ PROF. JANUSZ HANKOWSKI: Każdy człowiek powinien być Don Kichotem

Już nowy rok, a tu są jeszcze notatki z lata 2007. Co zrobić? Nadrobić. I trzeba, bo myśli artysty i jego dzieło mogą sporo nauczyć naszych twórców....



W galerii w Zdrójnie. Na obrazach człokokonie i pękate, delikatne wieże cerkiewek. Fot. Tadeusz Majewski


Każdy człowiek powinien być Don Kichotem

Zdrójno, gmina Osieczna. Siedzimy piszemy, łazimy po okolicy - rozmawiamy, zwiedzamy galerię malarstwa prof. Janusza Hankowskiego, oglądamy ogród i znowu siedzimy, piszemy.

- Trzeba zostawić te kilka wilków, które latają. Zaraz będzie porządek z lisami (ostatnio robia wielkie szkody w kurnikach) mówi w trakcie luźnej rozmowy Andrzej Grzyb. - ...Najbardziej drapieżne zwierzę nie ma wroga. Mówię o nas.
- Wroga należy zniszczyć politycznego - zauważa profesor. Nie ma co ciągnąć za język, kogo ma na myśli. Z polityką trzeba ostrożnie.
Na ścianie w domu wisi wielki obraz. Mnóstwo człekokoni. Co to człekokon? Trochę cierpliwości.

- Wnuki bały się tego obrazu. Trzeba go było odwracać.
- Żona zafundowała mi nowy samochód, firma zafundowała nowy album.
Przeglądamy album. Wielki, mnóstwo reprodukcji. Wydany w naszym "Bernardinum" w Pelplinie.

Myślę sobie: jeździmy tyle po Kociewiu, odwiedzamy artystów, a tu masz - odkrycie, profesor malarstwa w Zdrójnie. Na dodatek urządził tu sobie całkiem sporą galerię. Jak mieszka w Zdrójnie, to znaczy... Kociewiak. Pytam o inspiracje. Czy nie biorą się czasami stąd, z tego otaczającego nas pięknego pejzażu? I gdzie powstała większość jego twórczości. Rozczarowanie.
- Większa część powstała w latach 60. gdzie indziej. Ale spora część obrazów powstaje w pewnym sensie tutaj. Zdrójno traktuję jako miejsce, gdzie w spokoju mogę przemyśleć swoje wizje.

Inspiracje. Inspiracje. Biorą się też z podróży. Dalekich. Hankowscy od lat 70. jeżdżą samochodem po świecie. Byli w rozmaitych krajach, nawet w Afryce. Podróże wzięły się chyba z ciekawości świata. Zapewne mają też sporo wspólnego z jego pierwszymi studiami, etnografią na Uniwersytecie Warszawskim. Napisał pracę magisterską o sztuce kurpiowskiej. Etnografia wiązała się z jego zainteresowaniem kulturami ludowymi. Liczba mnoga, bo przecież jest ich wiele.
Pijemy herbatę. Pobieżnie oglądamy ogromną kronikę Hankowskich, właściwie też i kronikę Zdrójna. Ależ ta wieś ma szczęście - jest w niej utrwalone na zdjęciu każde wydarzenie. Ciekawe, jakie koleje życia przywiodły profesora do tego miejsce, i w ten słoneczny dzień, że możemy sobie tak rozmawiać...

Ostrów Mazowiecka - tam się urodził. Potem przenieśli się do Simiatycz, gdzie zastała ich wojna.
- Tam chodziliśmy do cerkwi, chociaż jesteśmy katolikami - mówi profesor. - Zawsze ciągnął mnie do nich ich klimat, nie religijność.

No tak, teraz staje się jasne, skąd w tle tych obrazów tyle pękatych cerkiewek i tyle tych koronkowych, złocistych, delikatnych detali.

Etnograf to ma dobrze. Może sobie podróżować. Jeden po świecie, drugi po kraju, w zależności od tego, co go interesuje. Hankowski podróżował po kraju. Właściwie jako urzędnik. Taką możliwość dał mu Związek Samopomocy Chłopskiej. To było dawno, w latach 50. Potem dali mu mieszkanie w Warszawie. Ciągnęło go do sztuki, na dodatek zakochał się w artystce. Przeniósł się do Gdańska, zaczął studiować plastykę. W 1963 roku wylądował Elblągu.

- Założyłem galerię i do dzisiaj jestem z nią związany. Jestem też przewodniczącym Rady Programowej galerii.

Patrzymy z uznaniem. Galeria El - wówczas jedna z najbardziej znaczących placówek w Polsce. Zauważono ją nawet za granicą. Mieć wystawę w tej galerii to była dopiero nobilitacja!
Przeglądamy wielki album. Tym razem o galerii. Pada nazwisko Kwiatkowski. Też twórca galerii. Mieszka za granicą. Trochę się odciął.

Dyskutujemy o ówczesnych studentach. Na uczelni plastycznej nie było dystansu. stosunek profesora do studenta był nieporównanie inny niż na innych uczelniach. Ale studenci mieli respekt. Może dlatego, że wtedy była inna młodzież. Nie chodziła na piwo. Tak mówi profesor, trochę w to wątpię.

Dzwoni komórka. Czyja? Andrzeja Grzyba. Wyciąga ją jak zło konieczne. Na dodatek komórka w takim miejscu, w Zdrójnie, w sercu Borów Tucholskich (przypuszczam, że Bory Tucholskie mają mnóstwo takich serc). Zło koniczne ma każdy z nas, również profesor. W świecie są 3 miliardy komórek - mówili niedawno w telewizji. Teoretycznie więc komórki ma połowa ludzkości. Jak to małe urządzenie w niesamowitym tempie nas zmienia. Czy zdajemy sobie z tego sprawę? Krótkie rozmowy i esemesy. Miliardy życzeń na Boże Narodzenie i w Nowy Rok. Epoka komunikacji komórkowej.
Więc dzwoni komórka. Krótka rozmowa. - Hmmm.... - zaczyna Andrzej. - Właśnie mnie poinformowali, że dostałem odznaczenie Ministra Kultury "Gloria Artis". Chyba mi na złość zrobili.
Typowy dla niego żart.

- Tego, czego ludzie nie wstydzą się nosić, to medal zasłużonego działacza kultury...
Wracamy do historii profesora.
- Zawsze miałem ciągoty do rysowania, malowania. Przed Akademią Sztuk Pięknych rysowałem i malowałem akwarele. Studia... Ciężkie czasy. Byłem biedny.
Trochę chaotycznie przeskakujemy do czasu teraźniejszego, a nawet przyszłego (jak ten główny wątek mógł mi się wyrwać spod kontroli? - zgroza!). Hankowscy mówią o Zdrójnie. Przebywają tu 7 miesięcy w roku. W październiku wybierają się na wycieczkę po Nilu.

To ci dopiero piękna emerytura! - myślę z zazdrością. I do tego... malarza.
- Nigdy nie myślałem, że z tego można żyć. Że te moje obrazy będą dużo warte. Może dlatego tak sądziłem, że u nas nigdy nie istniał rynek sztuki. Było się portrecistą albo malowało się kwiatuszki, to wszystko. Dlaczego tak było? Z niedostatku ekonomicznego społeczeństwa. Obraz u nas zawsze był czymś luksusowym. To zrozumiałe. Ludzie najpierw musza kupić do domu dywan, piąty, dziesiąty, dopiero potem będą myśleć o sztuce. Nabywcą obrazów były przedsiębiorstwa, szkoły. Inteligencja kupowała mało, głównie reprodukcje.

Znowu chwila przerwy. Po wnętrzu od razu widać, że urządzili je artyści. Dużo ciepła, dużo przedmiotów, które mówią jakieś swoje historie. Żadnych martwych "ikei" czy innych sterylnych nowoczesności.
- Zawsze chciałem być malarzem w sensie "wangogowskim".
Tak, to było wtedy, w czasach środkowego socjalizmu, modne. Być malarzem w sensie "wangogowskim". Włóczyć się ze sztalugami pod pachą i pudłem farb, to było marzenie wielu. I co ciekawe, dostęp do materiałów był wówczas łatwiejszy niż dzisiaj. Łatwo można było nabyć dwupokładowe pudła z polskimi olejami i niedoceniane oleje chińskie.
- Malowałem pejzaż. Wówczas istniała instytucja - Biuro Handlu Zagranicznego Dessa. Kiedy pokazywałem im swoje prace, mówili, że owszem, wezmą, ale po dyplomie. Wstawiałem swoje obrazki w Arcie na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. I schodziły. Bo byłem inny. Schodziły i oni zabiegali o mnie. Płacili w dolarach.



Andrzej Grzyb przyjechał tu z ciekawości. Też nie wiedział, że w Zdrójnie od lat mieszka znany profesor malarstwa. Na zdjęciu w rozmowie z Anielą i Januszem Hankowskimi. Fot. Tadeusz Majewski


- Ja przy mężu się wycwaniłam - mówi żona Hankowskiego. - Robiłam gobeliny według jego projektów. Kiedyś gobeliny były bardzo modne.
- Było mnóstwo bardzo zdolnych malarzy. Zniszczyli się zawodowo, bo nie mieli żadnego powodzenia. Moje obrazy "niestety" szły. Nie były akademickie. Pachniały wschodem. Kiedy hasałem z tą Dessą, oni sprzedawali na całym świecie obrazy. Udawało mnie się z tego żyć. Potrafili sprzedać do Włoch 26 obrazów, na pniu. Dostawałem niezłe pieniądze. Był odpis dewizowy. Ale w oczach tych pań z Dessy uznania nie można było uzyskać.

Miał wtedy powodzenie. W 1972 roku zrobili wystawę w ratuszu w Bremen. Zaprosili go na otwarcie.
- Patrzyli na nas jak na kogoś z innej planety. Zetknęli się z inną sztuką (z obozu socjalistycznego). Ta wystawa to było moje wejście na rynek zachodni.

Tu, w tej wiosce, jest ciąg dalszy tej sztuki. Tradycyjne malarstwo. Hankowski nigdy nie robił wolt, żeby być modnym. Udało mu się stworzyć w Zdrójnie azyl. (Są tu już od lat 70.) Azyl człowieka z pokolenia, które czytało "Trybunę Ludu". Nigdzie nie chciał uciekać, bo udawało mu sie wszystko "absolutnie". To jasne, że artysta powinien bywać i przyjmować ludzi, ale to pochłania czas. On tego czasu miał wiele. Byli tu wolnymi ludźmi... Jak to jest: wskoczyć na falę (łatwiej) i umieć się na niej utrzymać przez tyle lat (o wiele trudniej)?

- To się wiążę z dużą dyscypliną. Trzeba być punktualnym w pracy. My jesteśmy profesjonalistami i o tym wiemy. Po drugie to jest praca. Talent? O talencie mówią ci, którzy uprawiają cos czasami. Wielu bardzo zdolnych malarzy po minimalnym sukcesie przez ten sukces zginęło. Nieraz chciałem z przyjaciółmi zrobić imprezę. Nigdy nie mieli prac. W szufladzie pustynia. Tworzyli przeważnie od akcji do akcji - 2 - 3 obrazki i koniec. Potem nie mieli co dać na aukcję. Rocznie maluje się 30 - 40 obrazów, a czasami i więcej. Ja staram się zrobić coś codziennie (zawsze jak malowałem, mogłem mieć białe mankiety i się nie pobrudziłem). Inaczej z tej sztuki nie da się żyć. I wtedy trzeba być nauczycielem w domu kultury, a potem nie ma już sie czasu na sztukę.



Takie człekokonie przewijają się w całej twórczości profesora Janusza Hankowskiego. Fot. Tadeusz Majewski


Nagle za oknem rozlega się specyficzny, miły uchu dźwięk.
- Lody przyjechały - mówi żona pana Janusza, Aniela.
Familly Frost. W Zdrójnie.
- Powoli sobie uświadamiamy, że sztuka jest czymś. Powstaje jakiś krąg odbiorców. Istnieje już snobizm posiadania obrazka pana X. W Elblągu pewna artystka malowała morze i wszędzie były jej obrazki. Jest krąg ludzie, gdzie kolekcjonują obrazy Hankowskiego, jest dom, gdzie mają po kilkadziesiąt obrazów. Na przykład u Duni, byłej baletnicy z domu Chruszczów. Po jej śmierci zaczął kolekcjonować jej syn Sasza... Obraz powinien działać w czasie i trzeba się w niego wpatrywać.
Jest więc takim malarzem, jakim chciał być - w stylu "wangogowskim". Ale nigdy nie miał zamiaru ucinać sobie ucha z powodu biedy czy jakichś wewnętrznych dramatów. Profesor jest zaskakująco normalny, zwykły. Stresy były na początku, kiedy zdecydowali się żyć tylko ze sztuki.
- Kiedy rzuciłem pracę, byliśmy wystraszeni. Mieliśmy obrazy, z dziesięć gobelinów i musieliśmy się uspokajać, że to kiedyś pójdzie. I tak się działo. Ubezpieczyliśmy się, pracowaliśmy i teraz mamy emeryturę.

Pracowitość, konsekwencja, profesjonalizm - tak jest w kolejności. To daje szanse przebicia się na rynki zachodnie i do domów koneserów sztuki. Poza tym galerie. Trzeba
wyleźć z szafy i mieć to wywieszone. Trzeba mieć pracownię i salon wystawowy. Obrazy są na sprzedaż. Inna sprawa, że nie wszyscy lubią sprzedawać swoje dzieła. Głupie pytanie, ale trzeba zadać.
- Lubi pan swoje obrazy, panie profesorze?
- Tak, lubię swoje obrazy.
Lubi, ale one są zdecydowanie na sprzedaż.
A teraz o motywach.
- Twoje obrazy były kupowane do kliniki w Niemczech jako terapeutyczne - żona.

Mają w sobie jakiś troszkę smutny spokój. Nie ma w nich nerwowej dynamiki. Prawie na wszystkich stoją i patrzą na ciebie jacyś milczący ludzie na koniach.
- Ja w tej twórczości doszedłem do Don Kichota. Lubiłem tę postać. Każdy człowiek powinien być Don Kichotem. Don Kichot miał konia. Dołączyłem go do tej postaci i powstał taki symbol - człowiek ni koń, człekokoń. To jest jego sylwetka. W tle pełnym kapliczek, wiatraków i księżyca czy słońca. W tym kręgu ciągle się obracam. To granie na jednej strunie jest dla mnie terapią. Spokojnie, po malutku, swoją spokojną metodą maluję swój świat. To mnie w zupełności wystarcza. Co nie znaczy, że się inną sztuką nie interesuję. Teraz mogłem uważnie obejrzeć tych impresjonistów i... byłem rozczarowany. Czasami odbiorcy więcej mogą powiedzieć na temat mojego malarstwa niż ja. Czasami, jak ktoś nalega, żeby coś powiedzieć, idą do żony. Pewnej parze z Niemiec podobał się oraz przedstawiający anioła na czerwonym tle cerkiewki. Ten anioł został wyrzucony z Rosji i teraz idzie przez świat - takie było dla nich wytłumaczenie. Niemcy przyglądają się obrazom bardzo uważnie. Na naszych wystawach momentalnie wszystko widzą. U nas jest płytkie patrzenie: "O, jakie ładne ramki!"... Pierwszy kontakt ze sztuką jest w świątyni. Tam po raz pierwszy widzi się prawdziwie namalowany obraz i ołtarz W kościele jest mistyka.

Hankowski stworzył w Zdrójnie galeryjkę, którą odwiedzają przyjaciele.
- Ludzie żyją w potwornym zamknięciu. My mamy swój krąg ludzi. Są w dwóch księgach naszej kroniki życia. Nasz wpływ na Zdrójno jest bardzo delikatny. Zacząłem strzyc trawę, a teraz robią to nawet miejscowi. Na ścianie mam żurawie (pługi). Postawiłem trzy anioły na wzgórzu i ludzie to zaakceptowali, To im się podoba. Postawiłem te anioły i zaprosiłem mieszkańców. Przyszło ponad sto osób. A sołtys zaprasza stałych mieszkańców i wczasowiczów Zdrójna na spotkania przy ognisku "pod Zdrójeńskimi Aniołami".
Tadeusz Majewski

- Nasz wpływ na Zdrójno jest bardzo delikatny. Zacząłem strzyć trawę, na ścianie mam żurawie (pługi). Fot. Tadeusz Majewski


Wędrujemy po Zdrójnie. Przystajemy przy Zdrójeńskich Aniołach. Fot. Tadeusz Majewski

Za piątkowym wydaniem Dziennika Bałtyckiego
28-12-2007 R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz