piątek, 12 września 2003

Nowe ze starym

Wędrujemy ul. Południową. Nowy czerwony chodnik niczym purpurowy dywan rozciąga się po obu jej stronach. Mieszkańcy teoretycznie powinni skakać z radości, że nareszcie mieszkają przy przyzwoitej ulicy. Rzeczywiście cieszą się, ale mają też zastrzeżenia. Dzieci przyzwyczajone do zabaw na ulicy nie rozumieją, że ruch pojazdów znacznie się zwiększył. Kierowcy traktują Południową jak swoistą obwodnicę i omijają nią zatłoczone ulice Starogardu. Nie ma niestety znaku ograniczającego prędkość, tak jak np. na sąsiedniej ulicy Andersa. Od czasu położenia nowej nawierzchni były już dwa wypadki. Naszym zamiarem jest podpatrzenie jak żyja ludzie w HermanowieU fryzjerki Aneta Kuśnierz mieszka na Południowej od 10 lat. Przeprowadziła się z Tczewa. Oglądała różne miejsca w Starogardzie, ale to przypadło jej do gustu nadzwyczajnie. Pani Aneta jest fryzjerką. Właścicielem zakładu jest mąż, Jarosław. Mają córkę, Agatkę, która przysłuchuje się z zainteresowaniem naszej rozmowie. Pani Aneta chwali miejsce zamieszkania. Mówi, że w Starogardzie mieszkają całkiem różni ludzie, od tych z Tczewa. Różni - to znaczy życzliwsi i bardziej skłonni do pomocy sąsiadom. Sąsiadka, Jolanta Juchna zawsze zajrzy żeby zapytać czy nie trzeba czegoś ze sklepu. Nasza rozmówczyni deklaruje, że nawet gdyby dawali jej dom w Tczewie za darmo - nie wróciłaby tam. Miała zresztą taką możliwość po śmierci ojca, ale z niej nie skorzystała. Różnie im się w życiu układało. Kiedy pracował tylko mąż krucho bywało z finansami. Pani Aneta jest jednak mimo wszystko optymistką. Potrafi znaleźć w każdym coś dobrego. Nazywa siebie typowa "blokówą". Nigdy nie przypuszczała, że będzie potrafiła płakać nad wierzbą, którą zniszczyła jej wichura. A płakała, kiedy teść powiedział, że nie ma już dla niej ratunku. Radość z nowej nawierzchni ulicy i luksusowych chodników burzy nieco fakt, że nie ma tu placu zabaw dla dzieci i ani jednego kosza na śmieci. Miała tez przygody ze złodziejami, którzy postanowili ukraść im dekoracje noworoczne z ogródka. Sąsiad tez kupił 10 krzewów. Nie minęły 24 godziny i krzaczki wyparowały. Takie dylematy. Są i inne: Koniec lata to nie najlepsza pora dla fryzjera - o tej porze roku jej dochody spadają, bo ludzie kupują opał na zimę i wyprawiają dzieci do szkół. Ale pani Aneta wie, że przyjdą do niej klientki, bo w końcu trzeba zadbać o siebie. Pytamy o ceny. Damskie strzyżenie na sucho - 10 zł. Męskie - 6 zł. Podobno to najnizsze ceny w Starogardzie. Ale głowy dawać nie będziemy. Nie miał żyły Ruszamy dalej. Przedostatni budynek po prawej stronie, blisko ulicy Prusa. Zza płotu ciekawie przygląda się nam starszy mężczyzna. To Bernard Wałaszewski. Zaprasza do ogródka. Mieszka na Południowej 42 lata. Przeprowadził się z województwa jeleniogórskiego. Z Bolkowa, powiat Jawor. Jego ojciec, także Bernard kiedy skończył 80 lat zapisał mu gospodarstwo. Ale młodszy pan Bernard nie miał "żyły" do gospodarki. Podjął prace w "Eltorze" jako hydraulik. Sam wybudował dom, wkopał studnię głębinową, doprowadził prąd. Wspomina, że wokoło nie było żadnych zabudowań, oprócz jego i sąsiada. Żyło się jak na wsi. Wałaszewscy mają 3 synów: Roberta, Andrzeja, Dariusza i 1córkę - Elżbietę. Dwóch synów to piekarze, jeden ma prywatną firmę ogólnobudowlaną. Córka pracuje w ogrodnictwie. Z domu wychodzi pani Irena - żona gospodarza. Pan Bernard żartobliwie opowiada, że "wykończyła" ją praca w masarni. Oboje mówią o potrzebie wymalowania poziomych znaków na jezdni i ograniczeniu prędkości pojazdów, które ich zdaniem jeżdżą jak szalone. Pan Bernard zwracał się z tym nawet do radnego Henryka Kurkowskiego, który tylko bezradnie rozłożył ręce. Nasz rozmówca wierzy, że jak o tym napiszemy to władze miasta podejmą odpowiednie kroki. Oby się nie mylił. Co po pochodzeniu? Wchodzimy na ulicę Prusa. Skręcamy w lewo. Szlachecki Starogard. Sporo nowych domów. My szukamy czegoś innego, specyficznego. Nie szukamy długo. Trzy budynki po przypałacowych czworakach jakby proszą żeby o nich wspomnieć w wędrówce przez Hermanowo. Zaglądamy na podwórko. Z szałerka wygląda Roman Jakusz -Gostomski. Podwójne nazwisko sugeruje szlacheckie pochodzenie. Co po pochodzeniu, mówi pan Roman kiedy biedę się klepie. Kiedy wyłuszczamy mu po co burzymy jego spokój, uśmiecha się i wskazuje na szczyt chlewików, gdzie na ławce gromadzą się mieszkanki tego prawie 150- letniego budynku. Te to mają "gadane"- mówi, a wjego oczach zapalają się wesołe iskierki. Wanda Cylman jest najstarszą mieszkanką czworaków. Mieszka tu od 1928 roku, kiedy wprowadziła się z rodzicami jako pięcioletnie dziecko. Pamięta dobrze właściciela majątku Hasbacha i jego zarządcę Berlinga. Kiedy miała 9 lat musiała iść do pracy na majątku. A ten rozciągał się do miejsca gdzie dziś PKS ma swoją bazę przy ul. Pomorskiej. I dalej do Jabłowa, a w drugą stronę do Koteż. Niemcy potrafili zwalniać dzieci ze szkoły do pracy w polu,kiedy zaistniała taka potrzeba. Ale - to pani Wanda podkreśla płacili za pracę, a jak pracowało się dobrze to i dodatkowy deputat żywności można było dostać. Ewa Jakusz - Gostomska, siostra pana Romana mówi, że nie mieszka się dobrze. Budynkami administruje Agencja Własności Skarbu Państwa z siedzibą w Skarszewach. Nie ma komu przeprowadzić remontu. Za pegeeru żyło się lżej. "Dało" wypłatę a we wrześniu trzynastkę. Jej brat potwierdza jej słowa. W pegeerze był oborowym, jeździł traktorem i wykonywał wszystkie potrzebne prace. Mówi, że nawet nie warto malować budynku od strony jezdni, bo samochody zaraz zachlapią elewację. Wykonano wprawdzie kratkę ściekową, ale zapomniano o wyprofiliowaniu jezdni i woda w czasie deszczu stoi jak stała. Ewa Nurek przyszła tu z Chojnickiej .Wżeniła się w Prusa i tak już zostało. Pracowała w Dajmonie przy bateriach. Teraz nie pracuje, bo Dajmona już nie ma. Robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej. Oglądamy podjazdy pozostałe po stuletniej stodole, która spłonęła w 1994 roku. Podobno gromadzili się w niej narkomani i zaprószyli ogień. W tym miejscu Hermanowowygląda jakby czas stanął. Wracamy ul. Prusa Tu także nie ma żadnego przejścia dla pieszych. A może władze miasta uznały, że wszyscy maja auta i przejścia są niepotrzebne? Mieszkańcy tej dzielnicy proszą też o dodatkowe pojemniki na plastykowe butelki, bo kiedy wyrzucają je do zwykłych śmietników, te w zabójczym tempie się zapełniają. Hermanowo pełne jest kontrastów. Nowe miesza się ze starym . I odwrotnie. Nie podejmujemy się oceniać całej dzielnicy po tej, wycinkowej przecież wędrówce. Nowe miesza się ze starym. Jak w życiu Jarosław Stanek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz