wtorek, 19 września 2006

Starogardzkie drukarnie, drukarze i gazety

Jeszcze niedawno w szpitalu w Kocborowie była czynna drukarnia zecerska. Być może ostatnia w Polsce

W pomieszczeniu pachnie nawet farbą drukarską. W szufladach stoją w idealnym porządku armie czcionek. Kto chciałby jednak - przy technice komputerowej - składać z nich wyrazy i je drukować? Może jeszcze dałoby się jakieś druki akcydensowe, ale na przykład książki czy gazety? Zupełnie bez sensu. A jeszcze tak niedawno...


Gutenberg czy żona?

Pochylmy czoła nad dziełem Gutenberga, twórcy sztuki drukarskiej. Inna sprawa, że podobno czcionek sam nie wymyślił, a pomogła mu żona i przypadek. Otóż pewnego razu - znowu napiszmy: podobno - mistrz po znojnym dniu, podczas którego drukował sobie tradycyjnie z drzeworytowych matryc, poszedł do knajpy. Kiedy podchmielony wrócił do domu, żona rozbiła mu drzeworytowe płyty na głowie. Te rozbiły się na drobne części. Gutenberg złapał się za głowę, ale z radości - miał oto gotowe czcionki, narzędzia do wielokrotnego wykorzystywania.
Ile w tej opowiastce prawdy, nie wiadomo. Ważne, że od tamtego czasu drukowano składając czcionki. Jak jeszcze niedawno w Kocborowie.


Mistrz Quandt

Przed wojną losy drukarni wiązały się z gazetami, a raczej odwrotnie. Nie da się pisać o drugim bez pierwszego. Jednym z mistrzów starogardzkiego drukarstwa był Wawrzyniec Janikowski. Pochodził z Głodowa, jego rodzina z Karsina z powiatu chojnickiego. Wawrzyniec szkołę ukończył przed wybuchem I wojny światowej w Kościerzynie. W 1923 roku przyjechał do Starogardu uczyć się drukarstwa w drukarni mistrza Henryka Quandta, która znajdowała się w kamienicy stojącej naprzeciw fary. Co ciekawe, Quandt z zawodu był krawcem, ale wybrał mającą coś z magii czarną sztukę. Drukarz bardzo lubił grywać w karty, chodził na kolacje do hotelu Vorbach z suczką Lotą, zamawiał dwie porcje, a gdy piesek nie miał apetytu, zjadał sam. Nie zajmował się polityką.

Niemiecka reklamówka

W 1923 roku w mieście istniały trzy drukarnie. Rzeczona drukarnia Quandta, drukarnia Klemensa Kmiecikowskiego - również na Rynku, pod numerem 23, przy Chojnickiej (gdzie był sklep "Szyk") - Drukarnia Polska. Quandt nie wydawał już gazety, chociaż jeszcze gdzieniegdzie w jego zakładzie można było znaleźć jej numery. Była bezpłatnym tytułem reklamowym, redagowanym w języku niemieckim. W piśmie tym można było zamieszczać także anonse towarzyskie, np. "Młody mężczyzna poznał taką a taką panienkę na zabawie w Strzelnicy i chciałby się z nią spotkać w miejscu takim a takim". Reklamówka była więc też lokalnym pismem towarzyskim dla Niemców.

Konkurowały dwa tytuły

Klemens Kmiecikowski drukował "Ilustrowany Kurier Polski", a w Drukarni Polskiej powstawał "Dziennik Starogardzki". Obie gazety miały szpaltę na międzyredakcyjne wymiany poglądów, ale warunek - musiały być życzliwe. "Dziennik Starogardzki" należał do spółki Bolesława Kiełbratowskiego. Redaktorem naczelnym pisma był Jerzy Kruszewski. Znacznie później, w roku 1934, Bolesław Kiełbratowski wykupił całą drukarnię, przewiózł ją do Gdyni i w latach 1934 - 1935 zaczął wydawać "Dziennik Bałtycki". Wynika z tej niepotwierdzonej informacji, że twórcą "Dziennika Bałtyckiego" był.... starogardzianin. Po likwidacji drukarni przy ul. Chojnickiej "Dziennik Starogardzki" drukowany był w Pelplinie. Drukarnia Polska nastawiała się na druk gazet. Oprócz "Dziennika Starogardzkiego" drukowała mniej więcej raz w miesiącu "Orędownika Polskiego". Zamieszczano w nim ważne dla miasta i państwa rozporządzenia.

Przetasowania

Wawrzyniec Janikowski uczył się sztuki drukarskiej trzy lata, a po siedmiu latach pracy w drukarni kupił ją od Quandta. W latach 30. powstała jeszcze drukarnia Edwarda Mani, już ucznia Wawrzyńca. Ale Mania miał tylko jedną maszynę dociskową i nie bardzo mógł konkurować z pozostałymi. Wawrzyniec po kupnie drukarni spolszczył ją, co zostało źle przyjęte przez mieszkających w Starogardzie Niemców. Mieli do niego pretensje, że źle traktuje niemieckich klientów. Natomiast Kmiecikowski sprzedał swoją drukarnię Alfonsowi Czyżewskiemu. Ale "Ilustrowany Kurier Polski" przejęła spółdzielnia pracownicza i w Starogardzie nadal codziennie konkurowały oba tytuły.

Technologia

Przedwojenne starogardzkie dzienniki wcale nie były składane ręcznie, czyli czcionka do czcionki jak za Gutenberga. W Drukarni Polskiej pracował linotyp, nowoczesne jak na tamte czasy urządzenie - własność spółki. Linotypistą był Walerian Pietrzak. Siedział przy klawiaturze linotypu, pisał tekst, a maszyna wyrzucała z siebie kolejne wersy, odciśnięte na gorących jeszcze blaszkach ze stopu podobnego do ołowiu. Z tych blaszek układano matryce stron gazet. Najpierw wędrowały one na stolik, gdzie robiono wydruk próbny, by wyłapać błędy, potem, po korekcie, już na maszynę drukarską. Wprowadzanie korekty było żmudne. Z matrycy wyjmowano blaszki z błędami, a linotypista musiał robić je jeszcze raz. Przy składzie ręcznym wystarczało wymienić jedną czcionkę, by wyeliminować błąd. "Dziennik Starogardzki" składany był na linotypie, "Ilustrowany Kurier Pomorski" Kmiecikowskiego był drukowany aż na dwóch takich maszynach typograficznych. Ręcznie składano jedynie tytuły. Ręczny skład - a więc literka po literce - nie miałby sensu, nawet przy wielkiej biegłości naszych zecerów (złożyliby stronę gazety o formacie A-4 w 4-5 godzin). Pracy w drukarni było mnóstwo i to różnorodnej. Linotypiści odlewali szpalty o rozmaitej szerokości, potem "wchodzili" zecerzy. Dwóch formowało kolumny, strony, układało tytuły i matryce ze zdjęciami (również były robione w Starogardzie). Tę czynność nazywano metrampażem. Wszystko musiało się zgadzać co do najmniejszego punktu. W przeciwnym wypadku maszyna drukarska taką matrycę rozwalała.

Towarzystwo drukarskie

W Drukarni Polskiej pracowało około pięciu zecerów, a w sumie ze dwadzieścia osób. Mieściła się - jak wyżej wspomniano - przy ul. Chojnickiej, ale od strony ulicy miała swoją księgarnię. Wejście do drukarni znajdowało się od strony bóżnicy. U Kmiecikowskiego pracowało też około dwadzieścia osób, w tym dwóch "typografistów". Przeważnie byli to ludzie z Poznańskiego, zecerzy, którzy również uczyli się pracować na maszynach drukarskich bądź na maszynach typograficznych. Wawrzyniec Janikowski gazety nie drukował. Podobnie jak poprzednik, nastawił się na druki akcydensowe i druki różne, na przykład drukował napisy w dwóch kolorach na worki do młyna. Produkowano też zeszyty i segregatory. Podobnie jak w dwóch pozostałych drukarniach u Janikowskiego pracowało około dwadzieścia osób. Tak więc można śmiało powiedzieć, że w Starogardzie przed wojną w branży drukarskiej, w tej wspaniałej czarnej sztuce miało pracę około 60 osób. Nic dziwnego, że istniało nieformalne towarzystwo drukarskie, które gromadziło się w Ogródku Obywatelskim na zabawach drukarzy. Zecerzy i drukarze mieli wpięte w klapy specjalne pięciokolorowe znaczki, które wskazywały czym się zajmują.

PRL. Upadek czarnej sztuki

Po wojnie od 1950 do 1972 r. Wawrzyniec był kierownikiem Drukarni Państwowej na Rynku. Drukował "Głos Starogardzki", który według posiadanych przeze mnie pism, miał około 3 tysiące nakładu (i około dwa razy mniej niż obie gazety przed wojną). Potem gazet już w Starogardzie nie drukowano, a czarna sztuka upadała. Próbowano powołać drukowane pismo w 1981 roku, ale nic z tego nie wyszło. W okresie "Solidarności" wychodził "Nasz Głos" - bodajże w nakładzie 300 egzemplarzy. Robiono go prymitywnie, techniką ksero.

Czas gazet

11 listopada 1989 r. wyszedł "Informator Pomorski". Pierwszy numer ręcznie złożył syn Wawrzyńca Henryk Janikowski. Nakład pisma chyba nie przekroczył 2 tysięcy. W drugiej połowie 1990 roku na rynku pojawiała się "Gazeta Kociewska". Początkowo miała ok. 3 tysiące nakładu, bodajże w 1997 - już ponad 10 tysięcy, w 2000 r. - 15 tysięcy (nakład kontrolowany, gazeta ukazywała się z "kapelusikiem" - logo Związku Kontroli i Dystrybucji Prasy), średnia sprzedaż 12 500 egzemplarzy. W międzyczasie pojawiały się efemerydy: "Exspress Starogardzki" i "Tygodnik Starogardzki". W 2000 r. postał "Tygodnik Kociewski" - w 2002 r. blisko 4000 sprzedaży. W tymże roku został zarejestrowany "Kociewiak", który dziś jest magazynem w piątkowym wydaniu "Dziennika Bałtyckiego".

Obecnie oprócz "Dziennika Kociewskiego" (lokalna mutacja "Dziennika Bałtyckiego") są "Wiadomości Kociewskie", "Gazeta Kociewska", krótko żyły "Aktualności Kociewskie". Oczywiście w ostatnim 15-leciu powstały i istnieją do dzisiaj inne tytuły, na przykład parafialne i gminne. Ukazało się nawet lokalne pismo sportowe. Niestety, drogi gazet i lokalnych drukarni się rozeszły. Tylko "Informator Pomorski" i do początku 2001 r. "Gazeta Kociewska" były drukowane w stolicy Kociewia. Potem, kiedy czarna sztuka zaczęła robić się sztuką komputerową, zaczęto drukować w wielkich, wyspecjalizowanych w druku gazet drukarni. A drukarnie? Nadal są, ale zajmują się już zupełnie czymś innym niż druk gazety.
Tadeusz Majewski

Magazyn Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Błatyckiego 21.04.2006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz