wtorek, 2 sierpnia 2011

Kim jesteś, dziewczyno z Kranka z lat sześćdziesiątych? (3)

W Kranku, jak już wspomniałem, nie ma centrum. Ba, nie ma nawet kilku skupionych przy sobie gospodarstw. Nie ma też sklepu. To rozległe sołectwo podobno liczy kilkadziesiąt kilometrów dróg, z czego jedną asfaltową. Ta asfaltowa biegnie stosunkowo prosto. Nie widać tu też skupisk drzew. Rolnicze obejścia są na ogół bardzo obszerne i czyste. W dużych domach lśnią okna.
















Jechałem przez Kranek szukając punktu zaczepienia, którym gdzie indziej na ogół jest sklep lub ogródek piwny przy nim. W końcu zajechałem na chybił trafił na jeden z dziedzińców. Kobieta z balkonu, gdy z podniesioną głowa wyłuszczyłem, o co mi chodzi, poradziła pojechać do Koseckich.

Niedługo trzeba było szukać. Drogą przez mostek i w lewo. I u nich zaskoczył mnie duży dziedziniec, porządek i wielkość nowego domu. W starym, na oko z drugiej połowy XIX wieku, mieszkali Elżbieta i Franciszek Koseccy. Przyjęli mnie bardzo gościnnie. Okazało się, że to już nie Kranek, a Wolental. Granicę sołectw wyznacza tu rzeczka Węgiermuca.






Elżbieta i Franciszek Koseccy. Fot. Tadeusz Majewski

Koseccy, jakby stopniując napięcie, zaczęli rozwijać przede mną obraz tutejszej historii. Dokładnie wiedzieli, w jakim roku został wybudowany ich dom. Zresztą jakże by nie mogli wiedzieć, że w 1876 roku, jeżeli "wszystko tu się działo". Pan Franciszek (68 l. - 43. rocznik) przyszedł tu w 1964 roku z Wielkiego Bukowca, uściślając z zabudowania stojącego na granicy Wielkiego Bukowca i Nowego Bukowca. Właściwie to "wyszedł z Bukówca" wcześniej, bo 1 grudnia 1961 roku. Jego rodzina sprzedała tamtejszą gospodarkę i przyszła obok tego miejsca, w sąsiedztwo, na zniszczone gospodarstwo, na ziemie księdza Anastazego Nagórskiego. Cała rodzina księdza - siedem osób - została wymordowana (w Skórczu stoi ich pomnik). Niemcy stąd tę rodzinę najpierw wywłaszczyli do Barłożna, z Barłożna wzięli do lasu i rozstrzelali. A ksiądz się ukrywał. Poszedł do pracy fizycznej i przeżył.

Po ślubie z Elżbietą z domu Kleina, a z korzeni Arasmus pan Franciszek zamieszkał już tu.

Zapytałem o Władysława Popielarczyka. Franciszek Kosecki pamięta go bardzo dobrze. I jego mamę, położną, też. Przychodziła w 1950 roku, gdy urodził się jego brat. Pracowała w izbie porodowej w Skórczu. Nazywała się Brzóskowa - po tragicznej śmierci męża Aleksandra Popielarczyka wyszła za gospodarza i zmieniała nazwisko. Wszyscy w Wielkim Bukowcu wiedzieli, że Popielarczyk, syn akuszerki, maluje i jest wybitnym malarzem. Pan Franciszek pamięta, że uszykował im w 30 procentach zniszczony przez wojnę duży, stary, święty obraz - Matkę Boską. ("Po matce mojego ojca to był obraz jeszcze, a ojciec był 1896 rok"). Czy poszedł z mamą z tym obrazem, czy po odbiór - już nie pamięta. W każdym bądź razie Popielarczyk zrobił ten obraz tak, jakby był nowy. Do Bukówca przyjeżdżał normalnie, obojętnie czy były obrazy do naprawy, czy nie. Przecież przyjeżdżał do swojej matki. W Wielkim Bukówcu - uważa pan Franciszek - są ludzie, którzy by o nim wiedzieli, choćby Ollerowa, Józefa żona, albo Jadzia Godlewskich. Pamiętają go również z telewizji. Ileś lat temu był o nim program. Ludzie w Bokówcu mówili: O... Popielarczyk. W telewizji pokazywali jego autoportret - głowa, a z głowy wychodziła cała rodzina. W domu Koseckiego zapalili telewizje i to już leciało.

Zaczęliśmy drążyć kwestie rodowodowe. Kosecki wżenił się tutaj. Na uwagę, że w 17,5 hektara, odparł, że "przyszło to z miłości". Na to, że pani Elżbieta była bogata, się nie patrzyło.

Pani Elżbieta co jakiś czas przynosiła i kładła na stół stare dokumenty. Wychowa ją ciocia, która urodziła się w 1896 roku, tu, w tym budynku. Jak na tamte czasy była bardzo postępowa. Nie wierzyła w jakieś tam gusła. Na przykład w to, w co wierzyła jej sąsiadka. Gdy odchodził juz od niej ksiądz, prędko siadała na krześle, na którym siedział, bo wierzyła, że przez to gęsi będą miały większe jajka.

Ciocia pani Elżbiety przeczytała bardzo dużo książek. Gdy była dzieckiem 10-letnim i szła cielakowi dać wypić mleko do stajni, brała książkę pod pachę i ją czytała. Nazywała się Febronia Arasmus. Była panną. Za mąż nie wyszła. Kiedy zmarła mama pani Elżbiety, Apolonia, ciocia Febronia Arasmus zobowiązała się, że ją wychowa. Ją i jeszcze dwie dziewczyny. Słowa dotrzymała.



Akta własności z 1818 roku. Fot. Tadeusz Majewski


To właśnie ciocia przechowała wszystkie dokumenty, które pani Elżbieta ma do dzisiaj. Najważniejszy, z 1818 roku, to akt własności gospodarstwa w Wolentalu, jaki otrzymał Paweł Arasmus. Najstarsza data dotycząca Arasmusów to 1703 rok. Było 6 pokoleń Arasmusów. 1703 rok - tę informację dał im Alojzy Kosecki, wyszukał ją w księgach. Ku mojemu zdumieniu pani Elżbieta wyciągnęła kartki z drzewem genealogicznym tych tutaj gospodarzy Arasmusów. Pierwsi byli Szymon Arasmus i Margareta. Mieli 10 dzieci. Przychodziły na świat przez 20 lat, od 1745 do 1765.

Zapytałem o innych Arasmusów, których nie zapisała czerwonym kolorem. Odparła, że "w tym zestawieniu ich nie ma, bo to inna rózga". Potem byli Karol i Marcjanna z domu Krocz z Pączewa - to już drugie pokolenie. Mieli 5 dzieci. Następnie Paweł i Anna z domu Ossowska (z Wysokiej). Mieli 9 dzieci. Jednym z nich był Jakub, pradziadek pani Elżbiety. Jakub Arasmus i Franciszka z domu Chmielcka (Wysoka) mieli 11 dzieci. Potem byli Józef Arasmus i Pelagia Jabłonka z Barłożna. Józef był już dziadkiem pani Elżbiety i autorem notesu, do którego koniecznie za chwilę wrócimy. Jednym z ich dzieci była mama pani Elżbiety, Apolonia Arasmus. Wyszła za mąż za Maksymiliana Kleina. No i potem Elżbieta i Franciszek Kosecki... Mają dwie dziewczyny, Marię i Barbarę.

"Mają rodziny i jak jest dalej, to mogą sobie prowadzić - stwierdziła pani Elżbieta. - Inaczej mówiąc, do góry mają, a na dół to już, jak będą się rodzić. A sens w tym taki, że zostaje w sercu na potem, na zawsze. Mają już pokierowane."


Wróciliśmy do notesu. "Dziadek Józef Arasmus - wyjaśniła pani Elżbieta - prowadził notatki, które zachowały się do dnia dzisiejszego." Robiłem ostrożnie zdjęcia, karteczka po karteczce na okiennym parapecie. Napis na okładce: Nr 2, 1893 r. Pierwsza notatka pochodzi z 1892 roku. A potem rok po roku lub co kilka lat. Różne zapiski, na ogół gospodarcze. I wszystko po polsku. Bo rodzina Arasmusów to byli prawdziwi Polacy, choć nazwisko nie wiadomo skąd. O ich polskości dużo by mówić.





Notes - okładka i pierwsza strona. Fot. Tadeusz Majewski

U Koseckich byłem dwa dni. Ileż tu historii, ileż wątków, pomijając te wyżej opisane. To jakby ogród o ciągle rozwidlających się ścieżkach tematycznych. Na przykład wątek dotyczący księdza Arasmusa, budowniczego kościoła w Kasparusie. Musiałem się dyscyplinować. Zapytałem na końcu o ich przypuszczenia, kto mógł napisać tekst o Kranku kilka lat po wojnie. Koseccy, po przeczytaniu, owszem, mieli przypuszczania. Autorka mogła być od Brzósków. Ale być może będzie wiedział Alfons Kośmiński.

Na odjezdnym pan Franciszek poprosił, żebym pozdrowił Ollerów w Wielkim Bukówcu, bo on jest bukowiarzem i chciałby sobie pogadać z nimi o starych dziejach. I może do tego dojdzie, choć bywa różnie. Ogólnie człowiek powinien żyć tak, jakby miał żyć sto lat, a postępować, jakby miał jutro umrzeć.

Ruszyłem dalej.


PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 4






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz