środa, 31 sierpnia 2011

Kim Pan jest, Panie Leszman?

Dom w Wolentalu. Po części taki, jak na zdjęciu sprzed może nawet i stu lat. Andrzej Leszman w trakcie rozmowy przynosi co pewien czas dokumenty i książki o tych stronach. Podpiera nimi swoje nieraz wydawałoby się nieprawdopodobne opowieści. Książek ma sporo. Kupuje, zbiera. Jeden z ostatnich tutaj, którego interesuje historia.



Dziadek Loeschmann

- Jak to może być, że dopiero teraz pana znalazłem? Jeżdżę po tym terenie od ponad 20 lat i nagle "odkrywam" Leszmana - że tak powiem kopalnię wiedzy i dokumentów. Dziwne.

- Mnie 40 lat tu nie było. Dopiero teraz tu osiadłem. To znaczy mieszkam tu zaledwie 10 lat. Pracowałem w Katowicach, w stanie wojennym w Czechosłowacji, Szwecji. Jestem elektromechanikiem z zawodu. W Niemczech pracowałem jeszcze za NRD.

- A kiedy i gdzie pan się urodził?

- 26 lipca 1947 roku w Pączewie. Moje nazwisko to nie jest Leszman. Zaraz panu przyniosę oryginał.

Po chwili pan Andrzej kładzie na stole pożółkły dokument. Wskazuje na zapis. "Joseph Loeschmann" (umlaut).

- Joseph to mój dziadek. Urodził się w 1866 roku w Wollenthalu. Komuna mnie poprawiła na Leszmann. Najpierw na dwa "nn", później na jedno. Joseph - Józef to mój dziadek. Ojciec, Ignacy, też miał niemieckie nazwisko i był Niemcem. Miał warsztat stolarski przy ulicy Sobieskiego w Starogardzie. Prowadził go do końca życia, do 1978 roku. Dziadek pracował jako odlewnik w Duisburgu w Westfalii, w hucie Kruppa.

- Wyjechał z Wolenata do pracy do Westfalii?

- Cały Wolental pracował. Dziadek ich stąd ściągał.

- Aha. Niemiec Joseph Loeschmann mieszkający w Wolentalu, ale częściej w Duisburgu. A skąd on się wziął w Wolentalu?

- Moja prababcia kupiła babci Barbarze Loeschmann z domu Kulin ten tutaj fyrtel, czyli to gospodarstwo w Wolentalu. W sumie kupiła cztery gospodarstwa: dwa w Wolentalu i dwa w Pączewie. Nie wiem, skąd miała pieniądze. Była wdową. Miała cztery córki i wszystkim kupiła gospodarstwa jako wiano.

- Ile dzieci mieli pana babcia i dziadek Barbara i Joseph Loeschmann?

- Jednego syna, Ignasia - mojego ojca. To zdjęcie, jakie pan zeskanował, przedstawia dom babci i dziadka po postawieniu. Wcześniej w tym miejscu stał drewniany. Dziadek Joseph miał tyle pieniędzy, że postawił z cegły...


Mama z TYCH Krasińskich

- Uporządkujmy. Joseph Leeschmann, pracownik w hucie w Westfalii i werbujący stąd ludzi do pracy, ożenił się z Barbarą z domu Kulin i zamieszkał z nią w nowym domu w Wolentalu na gospodarstwie zakupionym przez pana prababcię. Mieli syna Ignacego, pana ojca. I oni między innymi stoją na zdjęciu.

- …Mieli syna Ignacego i cztery córki: Weronikę, Bronisławę, Annę i Zofię. Córki wyszły za mąż i poszły. Dziadek zabezpieczył jednej gospodarstwo w Łęgu, drugiej dom przy Lubichowskiej w Starogardzie, trzecia mieszkała w Zielonej Górze... Takie czasy były, że córki dostawały wiano… Hm.. cały czas się zastanawiam, skąd ta moja prababka miała tyle pieniędzy, że pokupowała.

- Mówi pan o rodzinie ze strony ojca. A rodzina od strony matki?

- Dziadek od strony mamy, Augustyn Krasiński (z TYCH Krasińskich), urodził się w Cichym koło Lubawy. Babcia, Marianna Ćwiklińska, mieszkała w Dąbrówce. Augustyn poznał Mariannę i się z nią ożenił. Mieli ośmioro dzieci. Dziadek był pracownikiem poczty w Starogardzie, a potem Starogard "dał" go do Pączewa, więc zamieszkali w Pączewie. Jednym z ich dzieci była moja mama, Helena Krasińska. W 1946 roku mój ojciec Ignacy Loeschmann ożenił się z Heleną. Trochę mieszkali w Pączewie, a potem tu, w Wolentalu.

- Aha. I pan jest ich dzieckiem. Którym z kolei?

- Pierwszym i ostatnim.



Ojciec przez dziadka nie był ewangelikiem

- Jak długo wychowywał się pan w Wolentalu?

- Nie wychowywałem się w Wolentalu. Do 19 lat mogłem być u babci, Marianny Ćwiklińskiej - Krasińskiej, która mieszkała w Pączewie w budynku poczty. Nie tu, bo tu w nocy przyjeżdżali oni.

- Oni to znaczy kto?!

- UB… Urząd Bezpieczeństwa. Oni chcieli się dowiedzieć, jak ojciec Ignacy wydostał się z obozu z Syberii koło Nowosybirska. Przyjeżdżali, krzyczeli, więc mama, Helena, powiedziała: "Koniec kropka, będziesz mieszkał u babci w Pączewie". A później już się, jak to dziecko, przyzwyczaiłem do Pączewa. Miałem tam kumpli.

- Pana ojca wzięli aż pod Nowosybirsk? Za co?

- Był żołnierzem Wehrmachtu.

- Podpisał listę i go wzięli?

- Ojciec nie podpisał listy, bo był Niemcem. Tak samo jak dziadek. Co do religii, był katolikiem. Przez dziadka, który cały czas przebywał w Duisburgu.

- Dlaczego przez dziadka?

- Bo ojciec miał być wychowany na ewangelika. Dziadka nie było, to ojciec z tymi dziewczynami chodzili do kościoła katolickiego i został katolikiem… Był w Wehrmachcie chyba od początku. Potem dostał się do niewoli. Nigdy mi nie powiedział, jak uciekł. Obiecywał, że powie. UB bardzo się interesowało, w jaki sposób uciekł. On przyjechał do Polski chyba z ruskim paszportem…

Tu Leszman sprawdza w książce tutejszych ewangelików.

- Ale, o… Ja przepraszam, u pana też byli Niemcy, bo koło mojego pradziadka Juliusa Loeschmanna jest v. Majewski Joseph ("Monografia gminy ewangelickiej w Skórczu" Iwony Pawłowskiej).

- To nikt z moich... Cały czas pan podkreśla, że ojciec był Niemcem, dziadek też. Pan być może też. Jak to jest? Pana mama była Polką.

- Miałem dwa lata i w Gniewie robiono mi operację na oko. Operowali niemieccy lekarze. Wiem, że ojciec utrzymywał jakieś kontakty z Niemcami. Żartował, że nie jest Niemcem ani Polakiem, a Wolentalakiem.

- A w domu mówili po…?

- Rodzice umieli po niemiecku. Rozmawiali po niemiecku, gdy omawiali, co kupić mi na gwiazdkę, żebym nie rozumiał. Mówili w "platdojcz". To był inny trochę język. Babcia mówiła czysto po niemiecku i po polsku, choć nie chodziła do polskiej szkoły.


W Wolentalu było coś w rodzaju uzdrowiska

- A pana mama, Helena Loschmann z domu Krasińska, kim była z zawodu?

- Krawcową. Nie umiała roboty polowej. Podczas okupacji pracowała w pałacu u tej Elzy Millerkale - córki Horstmanna. Coś panu powiem o Horstmannie. Tak go nieładnie opisują - bajki, legendy tworzą. A on był wolnomularzem. A chyba ze 110 lat temu sfinansował i założył najstarszą straż pożarną w okolicach. To się rzadko zdarza w takiej wsi jak Wolental. Wybudował szkołę i te długie budynki z czerwonej cegły dla robotników. W każdym z nich mieszkały cztery rodziny. Był człowiekiem naprawdę dobrym. Pomagał ludziom. Każdy musiał sobie na przykład posadzić kartofle, ale on dawał ziemię, konie... W 1920 roku Horstmann pociągnął do Wolentala światło. A Pączewo nie miało. Doprowadzano tam, gdzie mieszkało dużo Niemców i istniały wielkie gospodarstwa takie jak tu - Horstmann miał 1000 hektarów. Nie było żadnych niesnasek między Niemcami a Polakami... Więc moja mama przyszła z babcią i dziadkiem do Pączewa "na pocztę", ale w czasie okupacji wyrzucili ich do Wolentala. W pałacu mama zajmowała się kuchnią. Tu przebywało mnóstwo Niemców i trzeba było ich utrzymać. W pałacu mieściło się coś w rodzaju sanatorium. Przyjeżdżali tu odpocząć z frontu. Trudno się dziwić. To był piękny obiekt. Pamiętam jeszcze basen kąpielowy, chyba z 25 na 10 metrów, schody i piwnice, ale już rozwalone.

- To nowość z tym sanatorium.

- Tak. I dlatego tak długo trwała walka o Wolental. Rosjanie nie mogli tu się przebić, bo tu było ponad 90 żołnierzy SS, i to doborowych. Niektórzy byli bardzo fajni, a niektórzy świnie. Mama z powodu tych drugich się zdenerwowała i powiedziała, że chce pracować w swoim zawodzie. I poszła pracować do Skórcza, do zakładu pana Kowalskiego... Co do tych walk... Rosjanie nacierali od Wielbrandowa (gdzie są okopy w kierunku na Grabowo - chodzę tam na grzyby), próbowali od Skórcza, później szli na Grabowo. Między Wolentalem a Skórczem jest góra i ci Niemcy tam siedzieli i się mocno bronili. Wolental był zdobyty z tych okolicznych wsi jako ostatni. 93 Niemców zostało pochowanych na Plaszczycie. To miejsce za blokami, przy drodze na Grabowo, gdzie kiedyś kopali piasek. Niedawno zabrali około 40. A wiem dokładnie, że było 93, bo jeden z moich wujków, Konrad Krasiński ich chował. A pałac najprzód Rosjanie poniszczyli, a potem rozgrabili wolentalscy ludzie... Mało ludzi mieszka tu z tamtego Woletala. Przed wojną się wyprowadziło parę gospodarzy, takich typowych Niemców, w okupacji na polskich gospodarstwach byli osadzani Bezarabowie. Po wojnie wielu wyjechało. Zaraz panu powiem, ile tu było ewangelików. (Pan Andrzej znowu otwiera książkę.) O, 42 ewangelików. Najwięcej było w Wielbrandowie, Wielkim Bukowcu, Wolentalu. W samym Skórczu 400.


Pilnował ks. rektora Zdanieckiego w Wehrmachcie

- Hm, dziadek Niemiec, ojciec Niemiec, służący w Wehrmachcie... Właściwie typowe dla tych stron.

- I nic po nich nie ma. Podobnie są teraz niszczone lub przestawiane miejsca upamiętnień Rosjan. A co ten żołnierz był winien, że musiał iść i bronić? Zwykły żołnierz albo szedł, albo z tyłu mu kulę strzelili. Poza tym było różnie. Jeszcze muszę panu powiedzieć o tych ubekach. Nachodzili rodziców też i z tego względu, że mój ojciec, chociaż był Niemcem, to miał za zadanie w Wehrmachcie pilnować księdza profesora Franciszka Zdanieckiego - rektora seminarium z Pelplina.

- Co takiego?! Ksiądz profesor rektor seminarium z Pelplina w Wehrmachcie?

- Tak. Żeby przeżyć, był w Wehrmachcie. Oni (Kościół - przyp. red.) mu kazali iść, żeby się uratował. Mój ojciec pilnował, by za dużo nie mówił, dla jego bezpieczeństwa. Ksiądz Zdaniecki był kwatermistrzem. Po wojnie ks. profesor spotykał się z moim ojcem na plebanii w Pączewie. Ksiądz proboszcz Józef Radtke mówił: "O Jezus, mam kontrol", a mój ojciec go uspokajał: "Ty się nie martw". I sobie rozmawiali, to znaczy ksiądz profesor i mój ojciec. Byłem świadkiem tych rozmów. Być może ks. Franciszek Zdaniecki go wydostał z tej niewoli. Oni (Kościół - przyp. red.) mieli też swoje wtyki. Może jeden drugiemu za uratowanie życia się zrewanżował? Ojciec ratował go w ten sposób, by nie poznali w Wehrmachcie, że to ksiądz. Pamiętam, jak raz wspominali pobyt w Rzymie. Odwiedzili razem Watykan. Musieli zdać broń. Mój ojciec był we Włoszech, ale zrobili jakąś machlojkę z partyzantami i został przeniesiony na front, jaki toczył się w Polsce i tu się dostał do niewoli.


Babcia Krasińska umiała pisać gotykiem

- Skąd u pana takie zainteresowanie historią?

- Babcia Krasińska z Pączewa umiała bardzo dobrze po polsku i niemiecku, pisała też gotykiem i umiała łacinę. Skąd się nauczyła? Sama. Ona mnie do tego wciągnęła. O Katyniu wiedziałem już, jak miałem 10 lat. Ona mi wszystko powiedziała. W szkole ja się inaczej odzywałem. Interesują mnie losy rodziny. Leszek Ćwikliński ma udokumentowaną swoją rodzinę od XVII wieku. W jego opracowaniu są też postacie z mojej rodziny. Jest mnóstwo osób. Również i Cejrowscy.

- A co do tego mają Cejrowscy?

- Ojcem Stanisława (ojca Wojciecha) i Andrzeja Cejrowskich był Antoni. A ich dziadkiem, a ojcem Antoniego, również Antoni, a babcią Marianna Leszman, mojego dziadka Józefa siostra. Ich pomnik stoi na cmentarzu w Pączewie. Antoni, ojciec Andrzeja i Stanisława, miał bardzo podobnego do siebie brata Franciszka, który był w partyzantce. Ten Franek mieszkał w Wolentalu, a leży w Pączewie. UB zastrzeliło go przez pomyłkę. Antek, Antoni, ich dziadek, odwiedzał mojego ojca. Toż to byli kuzyni.

Faktycznie na pączewskim cmentarzu znajduje się grób Antoniego i Marianny Cejrowskich z domu Leszman. Fot. Sławomir Bochniak


- To w końcu kim pan jest, panie Leszman? Niemcem, Polakiem? Kim pan się czuje?

- Czuję się wolentalakiem, właściwie pączewiakiem.

Z Andrzejem Leszmanem rozmawiał Tadeusz Majewski.

"Franciszek Znaniecki (ur. 11 marca 1918 w Groß Schillehnen koło Tylży, Prusy Wschodnie, zm. 14 kwietnia 1989 w Tczewie), polski duchowny katolicki, profesor filozofii i historii filozofii w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie, rektor tego seminarium, kanonik chełmiński.

Pochodził z wielodzietnej rodziny policjanta Jana i Jadwigi z domu Wiese. Po maturze w Państwowym Gimnazjum Humanistycznym w Tczewie (1936) rozpoczął naukę w seminarium w Pelplinie. W czasie okupacji pracował jako robotnik, w 1942 został przymusowo wcielony do wojska niemieckiego. Udało mu się zbiec z armii i przedostać do sił alianckich, od 1943 walczył w szeregach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Przeszedł szlak bojowy 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka. Ukończył szkołę podchorążych w Anglii (...)." Źródło: Wikipedia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz