wtorek, 2 sierpnia 2011

Kim jesteś, dziewczyno z Kranka z lat sześćdziesiątych? (4)

Jechałem dalej, poszukując gospodarstwa Alfonsa Kośmińskiego. Nie było to wcale takie proste. Nawet napotkani po drodze mieszkańcy Kranka mieli problemy z określeniem, jak do niego trafić. Zabawne, gdy używali sformułowania "za górką" (gdzie spojrzeć, ciągnęły płaszczyzny pól). Zajechałem wreszcie przed - tak mi się wydawało - wskazany dom i dla pewności zapytałem o pana Alfonsa. Młody mężczyzna powiedział, że to gospodarstwo dalej. Zaciekawiony zapytał, o co mi chodzi. Gdy powiedziałem, że szukam dziewczyny z Kranka z lat sześćdziesiątych, stwierdził że lepiej iść do domu, przed którym stoję. Bo pani Wacława ma 95 lat i świetną pamięć. Tu muszę zmienić sposób narracji.















Pokoik. Na wersalce pod oknem półleży drobniutka pani Wacława. Jej oczy są żywe i pełne radości. Córka, pani Basia, robi kawę. Po mniej więcej godzinie wejdzie druga córka, pani Teresa. Czas na pytania i odpowiedzi.



- Piszę ew laptopie. Może pani powiedzieć o sobie kilka słów? Jak się pani nazywa i skąd pochodzi? Muszę dokładnie zapisać...

- Wacława Żurawska z domu Pączek. Z Nowego Bukowca, tuż za łąkami. Urodziłam się 22 stycznia 1917 roku...

- Ale pani głośno mówi!

- Ja nie moga do towarzystwa, bo ja nie słysze, to myśla, że oni nie słyszo i mówie za głośno.

- No to trafił swój na swego. Mam aparaty wzmacniające słuch. Tylko że pani jest ode mnie trochę starsza. Ma pani 95 lat. Kiedy zamieszkała pani na Kranku?

- Tu, na Kranku, w tysiąc dziewiętset… Miałam 20 lat... Policza... Wprowadziłam się w 1937 roku. Babka moja na Pionkach mieszkała, kiedy wykurowali drzewa...

- Aha... Że co? Wykurowali?!

- Ja tak mówie po swojemu: wykurowali, wycieli drzewa, zostawili, pniaki. Postawili domki. Ładna wioska była. Lepiej jak na Kranku, bo tam chałupka przy chałupce ostawili, a bez środek szła droga. Tu so dzikie ludzie.

- Dzikie ludzie?

- Jeden od drugiego kawał. A tam takie ludzie byli dobre. Na obiad sie zapraszeli. Może niech pan nie pisze - na obiad. Na taki wieczorek, na kolacja. Zapraszeli. Jeden miał placki ruchanki, to zapraszał, a w drugi dzień go zapraszeli. Ruchanki, bo była bieda, a teraz dzieciom dasz czekolada, to dzieci w dupie mają...

- No tak. Prawda.

Spoglądam na starszą panią coraz bardziej zdumiony. Przez lata pisali do mnie Bernard Janowicz i Antoni Górski, ale tak czystej gwary u nich nie słyszałem. Pani Wacława widzi to moej zdumienie. Śmieje się i mówi dalej:

- Ja był taki cudak do rozśmiechu i byłam bardzo szczera. I byłam nańcowjita. Jak obaczyli mnie na zabawa, to stale chodzili za mno... Tak w tydzień na słuch mnie poszło... Moja babka boso chodziła kobieta, a ja też. Jak był kwiecień, to ona szła na bosaka przez łąki, pola... A jak mąż wrócił z ty niewoli, to my się zrobili gbury. Co my tu byli za gospodarze.

Starsza pani zakrywa na to wspomnienie dłońmi policzki.

- Aha... Była pani nańcowjita... Rozumiem. Teraz mówi już pani o Kranku. A jak mąż miał na imię?

- Feliks Żurawski. Wesoły, pociecha z niego. Wesoły, on grał w orkiestrze. Mój chłop był czternasty rok. Ale on świat przeszedł we Francji, opowiadał mnie wszystko, jak tam ładnie było.

- Pamięta pani, jak Niemcy wkroczyli do Kranka?

- Motory duże mieli i rzuceli cukierki tak dla głupoty, że oni takie dobre byli. My lecielim do szosy, bo Niemecy jado. A co tu krowów było wyrzuconych. Lateli krowy, konie na tych majątkach. A te żołnierze powypuszczali wszystko. Żołnierze nabrali - lepszy to byli na tartaku. Tam stojeli, mieli kuchnia. Tam gotoweli. A ta starszyzna tu przychodziła i bardzo dobre ludzie, Niemcy. Ruskie byli głupki, ale Niemcy byli honorowe. I przeżyłam - nikt mnie nie zabił ani nie zgwałcił.

- Była pani tu w czasie okupacji? Podpisała pani listę?

- Oni przymuszeli co do listy. Ja nakłamałam - mówiłam, że wysłałam antragi. Mąż nie, a ja podpisałam i mnie przyjeli na engedojcz. Prufung to się nazywało. Robili wywiad - czy dzieci moje umio po niemiecku - przeżegnać się. Uczyłam dzieci cała noc. Tam kot, kura, to wiem. Tu był Niemiec, który tu mieszkał i on za mno wlaz na ten pryfung. Po czterech było wpuszczane. Mieszkał w Skórczu. To blisko. Kościół jest widać z mojego łokna. Chłopca miałam przy sobie, a ten z Gdańska mówi hier - tutaj. Sie ze mnie tak naśmieli, bo opowiadałam ale głupoty. Pytali, gdzie ja mam swoich krewnych, a ja mówia w Buchenhagen - w Bukowcu. Po polsku gadałam. Jeden mówi: Cicho bądź kobieto. Nie umiałam. Ten Niemiec ze Skórcza powiedział: Ona się nauczy. Dali mnie spokój... Moja mama pochodziła ze Zelgoszczy z domu Michna.

- A zna pani Teresę Dabrowską?

Prrr... Toć Józef to jej - mój wujek, mojej mamy brat.

- A pani mąż też podpisał?

- Feliks nie chciał się podpisać na Niemców i wypieprzyli go. Najprzód na Litwie, przy kolei robił, kopał tam. Litwa, Łotwa, Estonia - tam on łaził. On mówił tak: Ja jestem Polakam i koniec. W dupie, podpisza i mnie na front wezmo. Ja byłam Polka, a jak podpisałam, to miałam zielony ausweis. Nie byłam rajchsdojcz, a angedojcz. Dwa jano w ty wojnie dzieci miałam, a jak wrócił, ulęgły się dwa - Baśka i Tereska - za górka siedzi. Ona mondra jak diacheł.


Pani Wacława z córkami Basią i Teresą. Fot. Tadeusz Majewski

- Szukam rodziny, którą Niemcy wywieźli z Kranka do Potuliuc.

- Felka od Brzósków wywieźli. Cała rodzine wywieźli. Ojciec zginał. Mama z córkami. Miała Felka (Felicję) i Czesia (Czesię), a synów - Gracek - Gracjan i Hugon, i Józef - najmłodszy. A toć Dahm też był wywieziony. Wszystkie wrócili - też były córki. Jadzia, cicho musza sobie uważyć... Wie pan, co to uważyć? Przyjść do rozumu. Tu do mnie przyjeżdża ksiądz z naszej parafii. On lubi moja mowa.

- Czyli dwie rodziny wywieźli i dwie wróciły. Brzósków i Dahmów. Jakaś dziewczyna z tych dwóch rodzin bardzo narzekała zaraz po wojnie, że ludzi tutaj byli nieżyczliwi...

- Nieżyczliwi - u nas (w Bukowcu) to była chałupka przy chałupce, a tu widzi pan jak to jest - jeden od drugiego daleko.

- Fakt, rozległe tu wszystko i z rzadka gospodarstwa. To jak to było z tą pomocą?

- Ja tam nie wiem, ja byłam sama uboga. Niech pan napisze, że dobre ludzie byli. Brzóskowa Pelagia, córka Felicja - ja była u nich. Po wojnie. Ale już mieli odbudowane. Dobre ludzie to byli Brzuscy.

- Pani mówi gwarą. Czy mogę powiedzieć pewnej pani profesor, która zajmuje się gwarą kociewską, żeby tu przyjechała? Czy porozmawia z nią pani?

- Pani profesor musiałaby znać mowa taka jak moja.

- No pewne, zna... A co z mężem. Nie gniewał się na panią, że podpisała pani listę?

- Mąż wrócił trzy lata, jak się wojna skończyła... Tereska urodziła się w 1948... Ratowałam dzieci, bo pozabijaliby dzieci. Ja tu ostała, on tam, co miałam zrobić. Za włosy dzieci breli i cieskeli. Moja siostra wzieli o dwunastej w nocy, ona nie była podpisana. W Sopotach mieszkała, uciekła do matki, do Pionków. Nie podpisała ani jej chłop - nie podpisał i uciek, a ona ostała i nie podpisała. Moi rodzice też nie podpisali. O Jezu, panie. Co było! Pukajo - Aufmaher - otwierać. Ide, patrza, wojsko stoi. Giwery, wszystko mieli na plecach. Czy tu jest Dunikowska?

- Mieli dobre rozeznanie? Pewnie któryś stąd donosił...

- Tu, na ty górce, to był Niemiec August Weig. On był dobry chłop, ale był stary i miał młoda żona. To była zażerta Niemka. Ona doniosła, to i w nocy przyszli po nio i jo wzieli. By jo wybli, zastrzelili, bo tych co breli w samochód... joo, już byli dziury pokopane... Chłopie, ano bum bum. Wie pan, kto jo uretował? Niech pan przestanie (pisać), a ja panu powiem kto. Tam był Niemiec Max Gast - tak się z nami zgodził bez płot: on tu, my tu. Jak się dowiedział, że zwineli moja siostra i samochód czekał, mama poleciała do niego, on przyjechał i powiedział: To so dobre ludzie, i siostra puścili... Ja sie tam nie spodziałam, że pan przyjdzie. O dziesięć lat za późno.




- Dlaczego za późno? W sam raz.

Pani Teresa: Masz 95 lat. Ludzie w tym wieku nie wiedzą, jak się nazywają.

- Ten pan taki mondry. Wie, co my myślim.

- Eee, tak to nie. Ale z przyjemnością słucham, jak pani mówi gwarą. I rozumiem.

- Ja mówie posowa, a a ludzie nie wiedzą, co to jest.

- A co to jest?

- Sufit.

- Hm, w Brzeźnie Wielkim pewna pani powiedział ulew. Wie pani, co to jest?

- Ule to so pszczoły.

- Ulew. Ulewa. Nie ule... Niech pani jeszcze opowie o czasie okupacji.

- Najgorzej się bojałam, jak szłam z zakupami ze Skórcza. Ida, a Niemcy z kościoła. Tam słoma była w tym kościele - a oni szli bose, nagie, sreli, żydy. A Niemcy ido - mam koszyk, zakupy. Ida, a wojskowe patrzo, a ja mówie: O jeny. Gdzie te biedaki ich prowadzo. A on pyta, czy żałuja. A ja się do tego Niemca uśmiechnełam. A dzieci wołeli: Mama, mama, a on kolbo w łeb. Padli na mama. Oni prowadzili ich do takiego lasku. Żydówki zaczeli uciekać. Tam była taka stodoła. Oni podpalili, żywcem podpalili kobiety, dzieci. Ja to widziałam.

- Ma pani stare zdjęcia?

- Mam. Jedno. To jest jak chłop przyjechał na dwa dni.


Zdjęcie z czasów okupacji, o którym mówi pani Wacława. Siedzą pani Wacława i jej mąż.


- ...Więc kto ten tekst napisał?

- Od Brzósków. Któraś od Brzósków - zdecydowanie mówi Wacława Żurawska i jej córki. Ale ich już nie ma.

Robię zdjęcia. Pani Wacława chętnie pozuje. Żwawo zmienia miejsce, żebym nie robił pod światło z okna.

Odjeżdżam. Zakończyłem temat.

Tadeusz Majewski



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz