poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Początki temu gospodarstwu dał Edmund I – cukiernik z Gdańska

Pogoda dziwna. Gorąc, parno, po chwili deszcz i znowu gorąc. Dom pani sołtys Pałubinka stoi przy asfaltowej, szerokiej szosie pod numerem 6. Jako jeden z niewielu, gdyż większość tutejszych gospodarstw stoi daleko od siebie i - rzec można - w polu. Od razu widać - wieś rolników.






















Pesymizm i optymizm
Do Otylii Wojtaś dojeżdża się od strony Pinczyna. Mija się stary budynek poszkolny (tu kończy się Pinczyn, a zaczyna Pałubinek), jedyny we wsi sklep i warsztat samochodowy.
Pani Otyli nie ma, ale zaraz będzie. Siedzę na schodach przed wiatrołapem z mieszkanką Pałubinka, która przyjechała po ziemniaki. Rozmawiamy o tym i owym, ale jak to w Polsce - wszystko i tak się sprowadza do polityki, obojętnie czy tej dużej, czy tej małej. Mieszkanka Pałubinka wyrażą swój ogólny pesymizm.
Po chwili przyjeżdża pani Otylia.
W domu pokoje są wielkie i nasłonecznione. Lśni meblościanka z czeczotu. Pani Otylia tryska optymizmem, politycznym zapewne również. Ogólnie to chyba ma się w genach: optymizm - pesymizm.
- Któryś to już raz rozmawiamy, pani Otylio. Ale chyba jeszcze nie rozmawialiśmy o wsi. Najpierw jednak o pani. Kiedy i gdzie się pani urodziła? No i o tym gospodarstwie. Widać, że porządnie utrzymane.
- Jestem 1952 rocznik. W zeszłym roku skończyłam 60 lat. A funkcję sołtysa pełnię od 1994 roku. I ja, i mój mąż Edmund Wojtaś jesteśmy na rencie. Gospodarstwo przekazaliśmy synowi Arkadiuszowi Wojtasiowi i jego żonie Joannie. Przeszło 50 hektarów. Czwarta i piąta klasa. Mieszka kawałek dalej w domu na górce.
- Przecież tu nie ma górki!
- Ale my tak mówimy.
- A skąd pani jest?
- Z Wielkiego Bukowca. Tutaj od 1973 roku.
- Z Wielkiego Bukowca! - wykrzykuję. Na 10 ostatnio napisanych reportaży ich bohaterowie pochodzą z Wielkiego Bukowca, gmina Skórcz.



Pani Otylia i wnuki. Fot. Tadeusz Majewski
Syn - duży gospodarz
- Widać, że syn dobrze gospodarzy. Na podwórcu kombajn, wielkie zabudowania gospodarcze, no i pracują. Widziałem dziewczynę z taczką... Zabawny widok. Czy syn się w czymś specjalizuje?
- Z inwentarza ma 69 sztuk bydła, teraz ze 130 świń (miał do dwustu) - 12 macior, krowy - z pięć. Uprawia ziemniaki, zboża: pszenicę, jęczmień, owies. Nie jest w jednym kierunku specjalistą.
- Tyle zwierząt to i mnóstwo pracy.
- To prawda, choć są maszyny. Syn ma kombajn, dwa ciągniki - "szóstki". Owijarkę do słomy - presę rolującą, ciągnik z turem, co, wie pan, te rolki do góry bierze. A w chlewie do gnoju są wyciągi. Ale pracują wszyscy. Ta dziewczyna z taczką to Marta, sportowczyni. Wnuk Marcin, Karolina - wszyscy pomagają w gospodarstwie. Na przykład zbierają ziemniaki.

Początki dał teściu
- Widać, że syn dobrze ciągnie to, co odziedziczył po pani i pani mężu.
- Nie tylko po nas. Tradycje tego gospodarstwa sięgają głębiej w czasie i są ciekawe. Początki dał teściu, Edmund Wojtaś, z zawodu piekarz, cukiernik z Gdańska.
- Cukiernik z Gdańska? A skąd on tutaj się znalazł?!
- Przyszedł z Gdańska, bo tu mieszkała jego mama Augustyna. Nie radziła sobie i go wezwała. Mieszkała w starym domu z wielkim piecem, z beczkami z piwem, w czymś w rodzaju karczmy. Teściu, Edmund Wojtaś z żoną Zofią, mieszkali 9 lat w Gdańsku. Edmund pracował w piekarni. Zofia żyje. Ma 89 lat. Leży obok w pokoju. Kiedy teściu przyjechał, nie było nic, ani woza ani prowoza. Zaczął robić płoty. Ludzie mówili, że jak prędko przyszedł, to jeszcze prędzej odejdzie, a tu, panie, zakwitło. Wszystko postawił. Dziesięcioma palcami się dorobił. Zbudował chlewnię. Opisali go gazecie w 1953 roku, jak ja się urodziłem. Przyjechał redaktor Banaszak z kamerą i potem w "Gromadzie" było napisane "Gdański piekarz dobrym rolnikiem". Takiego teściu jak ja miałem, nie ma nikt.
- Z kamerą?
- No, z aparatem do zdjęć. To się tak mówiło - kamera... Natomiast mąż, też Edmund, pobudował chlewnię. Ma 36 metrów. A garaż 11. Zaczęliśmy coraz więcej hodować.

Nie lubię sporów
- Piękny i niezwykły początek i piękny rozwój. Od kiedy pełni pani funkcję sołtysa?
- Jestem sołtyską od 1994 roku, czyli już piątą kadencję... To też o czymś świadczy. Bo wie pan, jestem takim człowiekiem, co nie lubi sporów. Nieraz człowiek widzi, że trzeba coś załagodzić.
- Ilu mieszkańców liczy Pałubinek i jak pani opisze tę wieś?
- Ma 168 mieszkańców. Pałubinek, podobnie jak Pinczyn, to było zagłębie ziemniaków. Gospodarze dawali nawet ziemniaki na eksport. Trochę tej tradycji zostało. Syn, Arek, tym roku 3,5 hektara ziemniaków.
- Uporządkujmy tę cała genealogię. Najpierw jest Augustyna Wojtaś. Wzywa syna, pani "teściu", czyli Edmunda I piekarza i Zofię Wiojtaś, oni mają...
- Jedynaka, Edmunda, mojego męża. A my, Otylia i Edmund Wojtaś, mamy syna Arkadiusza, który dostał tę gospodarkę, drugiego syna Rafała, który ma koło pałubińskiej szkoły ładny domek (to była męża działka, co dostał za kawalera) i córkę Ewę, która mieszka z nami. Rafał ma dwóch synów: Jakuba i Macieja. Arek ma troje dzieci: Martę, Marcina i Karolinę. Córka Ewa ma dwie córki: Kornelię i Aleksandrę.
- No proszę, jak to przechodzi z pokolenia na pokolenie. I wszyscy się trzymają razem. To takie wzruszające.
- Chyba tak powinno być. Ja od ośmiorga rodzeństwa pochodzę. Panie - sama robota. Ziemniaki do zupy czy smażone. A teraz to ludzie mają wszystkiego. Uczciwie się dziesięcioma rękoma wszyscy dorabiali. I wszystko jedno drugiemu pomaga. A siostra Teresa potrafi drzwi obrobić, wstawić, płytki w łazience położyć, cekolować, malować, ale i rysować, upiec, gotować. Wszyscy Kochają pracę.
- Ilu w Pałubinku jest takich gospodarzy?
- Większych jest z dziesięciu. Mniejszych jeszcze kilku. 35 podatników, którzy płacą od gruntu, nieruchomości, co mają troszeczkę ziemi. Sąsiad ma jeden we wsi warsztat. Blacharz. Jest bardzo pracowity. Najpierw sobie świnkę czy dwie chował, potem sobie kupił pustaki, wybudował garażyk - i tak zaczynał. Ożenił się i teraz ma już postawiony dom w surowym stanie. W sklepie pani Iwony Bobkowskiej jest wszystko, co potrzeba. Ludzie tu pracowici. Słyszał pan o kobiecie, która pracuje na kombajnie?
- Nie!
- No to u nas taka jest.



Stary budynek poszkolny, w którym mieszkańcy Pałubinka chcieliby mieć świetlicę. Fot. Tadeusz Majewski

Potrzebna jest świetlica
- Czego tu brakuje? Asfalt ładny macie.
- Od szkoły do ostatniego zabudowania na drogę Zblewo - Kościerzyna. Zrobiono go za Damaszka. Z kilometr. W tym roku mają robić kanalizę. Będzie pociągnięta do Jana Galikowskiego, też gospodarza. W 2012 r. ma być gotowa. Jeżeli będzie Kiszewa robić, to przyłączą. Co jeszcze. Ludzie mają komórki, internet. Autobus jeździ do szkoły w Pinczynie, a kiedyś wszystko musiało dojść, gdy zlikwidowali tę naszą szkołę... Potrzebna jest świetlica. Rada sołecka spotyka się w Pinczynie, a chciałby u siebie. Wójt nam obiecał, że jeżeli socjalny dom postawiony zostanie, to będzie świetlica. Wierzymy w to. Żeby chociaż była salka do tenisa stołowego, boisko. To prawda, w Pinczynie mają Orlika, ale żeby tam grać, to muszą się ładnie ubrać. A tu blisko, rowerem sobie podjadą. Do Pinczyna jest z półtorej kilometra.
- Niech mnie ci młodzi przekonają, że jest potrzebna... Marta, ty jesteś sportowczyni. Potrzebna świetlica?
- Jasne, bo co ja mam tu w robić? Potrzebne jest boisko - nie do piłki nożnej, chociaż trenowałam. Wolałabym do siatkówki.
- Tata kupił stół do tenisa. Przydałoby się jakieś miejsce, żeby grali inni ze wsi.
- Na razie grają w piłkę u Arka pod oknami. Pod domem - kończy pani Otylia.
Rozmawiał Tadeusz Majewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz