poniedziałek, 20 lutego 2012

Piłka nożna bez takich prezesów przestałaby istnieć

Przy nie najlepszej opinii o prezesach w piłce nożnej (ma to związek z tym, co się dzieje w sporcie na "górze"), stwierdzenie "Piłka nożna będzie istniała dopóty, dopóki będą istnieli prezesi" może brzmieć jak kpina. Ale na "dole" to najprawdziwsza prawda

Weźmy takiego Rafała Kondysiaka

Tym, że tu czy tam pojawi się jakiś prowincjonalny prezes (z całym szacunkiem dla słowa "prowincja"), rządzi najczęściej zbieg okoliczności. Gdyby nie on, to Rafał Kondysiak (33 l.) nigdy by nie zamieszkał w Zblewie...


Przez przypadek ten do niedawna mieszkaniec Pelplina poznał Justynę z Malik Dolnych, z którą się ożenił. Oboje doszli do wniosku, że nie będą mieszkać ani w Pelplinie, ani w Malikach, a gdzieś po środku, czyli w Zblewie. Tu, na osiedlu Dębowym, wybudowali dom i zamieszkali w 2007 roku. Rafał założył też biznes, którego tematem jest dystrybucja jaj. Oprócz tego otworzył pierwszą w rejonie autogiełdę samochodową w Zblewie, czynną całodobowo. Ponieważ w latach młodzieńczych grał jako obrońca lub pomocnik w "Famie" Gniew i "Orionie" Kursztyn, więc nie ma co się dziwić, że zaczął chodzić na mecze tutejszej drużyny. Po pewnym czasie stał się zagorzałym kibicem, a od dwóch lat prezesem Klubu Sportowego "Sokół" Zblewo i głównym skarbnikiem Gminnego Zrzeszenia Ludowych Zespołów Sportowych.

- Panie Rafale, co jest takiego w tej piłce prowincjonalnej, że się na nią chodzi, a czasami mocno przeżywa spotkania?

Zadaję pytanie w biurowym kontenerze z ogrzewaniem gazowym. Akurat na placu z autami nie ma zbyt dużo ludzi.

- Jest zdrowa rywalizacja, szczególny klimat, można więc dobrze spędzić czas. To niezła zabawa. Rywalizacja całkiem nieraz ostra, gdyż na poziomie B-klasowym mamy już do czynienia z poważnym współzawodnictwem, zaangażowaniem zawodników, wielką ambicją. Pomimo tego, że w B klasie przeważnie wszyscy grają za darmo, a niekiedy nawet dokładają do tego dość spore pieniążki.

- A jak to się dzieje, że ktoś, kto przyjeżdża z zewnątrz i tu się osiedla, staje się zagorzałym kibicem miejscowej drużyny? Myślałem, że tylko zblewiak może być rasowym kibicem zblewskiej drużyny.

- Tu nie ma reguły. Gdy tylko tu zamieszkałem, zainteresowałem się lokalną drużyną piłkarską. Dla mnie to naturalne. Być może ma to związek z tym, że sam kopałem piłkę. Zacząłem chodzić regularnie na mecze i wyjeżdżać na spotkania wyjazdowe. Na początku nie znałem ludzi i nie wiedziałem, którzy kibice są nasi, a którzy drużyny przeciwnej.

- Wielu ich przychodzi? Pytam, gdyż bodajże w 2002 r. w Zblewie doszło do derbów - "Sokoła" Zblewo z "Gromem Brzozą" Kleszczewo. Wsiadłem w auto i przyjechałem, no bo to zawsze derby i na wysokim wtedy szczeblu rozgrywek. Myślałem, że będzie z tysiąc ludzi, tymczasem była ich garstka.

- Średnio przychodzi około pięćdziesiąt osób. Zdarza się, że jest komplet, to znaczy zajętych 460 miejsc siedzących na naszym stadionie. Zdarza się... Właściwie był taki jeden mecz - "Sokół" kontra "Victoria" Kaliska. Trudno powiedzieć, dlaczego przybyło tylu kibiców. Mecz rozgrywano w ramach ligi, więc nic w nim nie było wyjątkowego.

- A jak doszło do tego, że został pan prezesem?

- Po rundzie wiosennej w 2009 roku podszedł do mnie, jako do człowieka z zewnątrz, ale wiernego kibica, Mateusz Fierka, również kibic. Zapytał, czy mogę w czymś pomóc klubowi. Oczywiście chodziło o sponsoring. Odpowiedziałem - dlaczego nie? Ale w domu zacząłem rozmyślać, w jaki sposób można pomóc zespołowi w szerszym zakresie. I wymyśliłem. Postanowiłem powołać do życia Klub Kibica "Skrzydła Sokoła". Myślę, że to był strzał w dziesiątkę. "Skrzydła" zrzeszyły kibiców, zintegrowały ich, a to spowodowało dalsze działania. Między innymi powołaliśmy prezesa, wiceprezesa i skarbnika. Skarbnik miał zbierać składki, po 10 złotych miesięcznie od członków klubu kibica. Już na początku w "Skrzydłach" zrzeszyło się ponad 50 osób. Zaistnienie klubu kibica spowodowało też wzrost zainteresowania spotkaniami. Od tego też czasu wydaję kalendarze z reklamami firm sponsorujących "Sokoła". To w pewien sposób wyraz podziękowania dla tych firm. Na początku było ich 36, teraz trochę mniej. Klub ma też szaliki, stronę www, mecze są cały czas filmowane.

- Jakie zmiany zaszły w drużynie, gdy został pan prezesem?

- Doszło w tym czasie do zmiany trenera. Był Bogdan Czaja, a teraz jest Maciej Kubik.

- ...trener z zespołu czwartoligowego. A przypomnijmy, w jakiej lidze gra "Sokół" i o czym marzy...

- Obecnie jesteśmy na ósmym miejscu w A klasie ze stratą 15 punktów do lidera. Chcemy wzmocnić drużynę poprzez pozyskanie lepszych zawodników z KP Starogard i "Wietcisy" Skarszewy. Naszym marzeniem jest uzyskanie awansu do klasy okręgowej, V ligi.

Rafał Kondysiak prezentuje kalendarz klubu. W trakcie rozmowy pada pytanie, co by było, gdyby w takich miejscowościach, jak Zblewo, nie pojawili się prezesi, a szerzej mówiąc - działacze tacy jak Rafał Kondysiak czy do niedawna Dariusz Brzoza. Odpowiedź jest oczywista.


- Ilu piłkarzy gra obecnie ze Zblewa?

- Dziewięciu.

- Pytam, bo podczas tych derbów, o których wspomniałem, jeden z kibiców powiedział, że mało kto przychodzi oglądać, gdyż z drużynie gra dwóch czy trzech zawodników z tej miejscowości, a reszta to przyjezdni. Kiedyś lubiłem jeździć na mecze ze Starogardu do Kleszczewa, bo tam byli kibice i ciekawa atmosfera. Tworzył ją chyba swoją charyzmą Dariusz Brzoza. Nagrywał mecze, urządzał grilla... A teraz drużyny w Kleszczewie już nie ma. Co za paradoks. Zrealizowała swoje marzenie awansu do IV ligi i się rozpadła. Za wysoko poleciała? A może zabrakło tej tożsamości - kibice - drużyna? Może tu nie chodzi o to, by grali na jak najwyższym szczeblu, ale przede wszystkim o to, żeby grali swoi?

- Zapewne w tym coś jest, jeżeli na spotkania IV ligi w Kleszczewie kibiców z zewnątrz było więcej niż miejscowych. To o czymś świadczy.

- Od kilku lat w gminie Zblewo całkiem ciekawie wyglądają boiska. To w Zblewie ma 460 eleganckich krzesełek. Jest też częściowo ładne ogrodzenie. A jak z budżetem?

Pytanie zawisło. Rafał Kondysiak obsługuje klienta, a ja spaceruję po placu oglądając auta. Po 20 minutach wracamy do pytania.

- Jak z budżetem?

- Sponsorzy dają więcej, niż otrzymujemy z budżetu gminy. W sumie razem było tego około 20 tysięcy złotych na sezon. W tom roku, po powrocie do inicjatywy organizowania balu sportowca oraz pozyskaniu sponsora strategicznego, budżet zwiększył się dwukrotnie.

- Czyli ponad 30 tysięcy złotych... No dobrze, awansujecie. Ale ciągle mnie męczy sprawa kibica. Kalendarz, krzesełka, strona www, różne działania, tymczasem nie zwiększa się ich liczba. Przecież takie spotkanie na żywo jest o wiele ciekawsze, niż mecz w telewizji. Może powinna się wykształcić jakaś rodzina tradycja przychodzenia na mecze? Może trzeba by organizować w czasie spotkań jakieś show?

- Brzoza tak robił. Ja nie jestem za tym. Dla mnie show to mecz. Show to może być na festynie, gdy grają na przykład księża z policjantami... Uważam, że ludzie przyjdą, gdy będą sukcesy. A klasa to A klasa. Ten poziom może osiągnąć każdy. Na IV ligę ludzie już przychodzą.

Od pewnego czasu towarzyszy nam w rozmowie Leszek Burczyk, przedsiębiorca ze Zblewa. Okazało się, że nie interesuje się sportem, ale został w "to" wciągnięty przez prezesa Kondysiaka. Bardzo się zaangażował w organizację Balu Sportowca. Do tego stopnia, że zaczęła na niego patrzyć niechętnym okiem żona. Tak to nieraz bywa - kobiety nie rozumieją pasji.

- Panie Rafale, oby była ta IV liga i oby przychodzili kibice. Ja nadal jednak uważam, że - jeżeli chodzi o kibiców - to kwestia tradycji, często rodzinnych. Tata gara w piłkę, syn też, to przyjdzie kibicować rodzina. Tak było w Kaliskach na przykład z rodziną Grzywaczy. Myślę, że potrzebny jest system pracy i wyłapywania talentów. Przecież jeżdżę często wieczorem przez Zblewo i widzę, że na Orliku grają non stop. I co z tego wynika?

- No właśnie. Mam pomysł, żeby stworzyć amatorską ligę gminną. Chciałbym, żeby w niej grali młodsi i starsi - razem, bez podziałów wiekowych. To by spowodowało zwiększenie zainteresowania futbolem.

- Nie będę już przeszkadzał, bo nic pan dziś nie sprzeda.

- Nie przeszkadza pan. Już sprzedałem - śmieje się Kondysiak.

Jedziemy z Leszkiem Burczykiem berlinką w stronę boiska. Pan Leszek koniecznie chce coś mi pokazać.

- O tu - wskazuje na ogrodzenie od strony szosy. - Jest jeden banner reklamowy i to nie wygląda najlepiej. Powinno ich być więcej.

Faktycznie, nad ogrodzeniem od strony szosy (a więc w idealnym miejscu) znajduje się reklama strategicznego sponsora. Blisko niej na siatce drugi banner z napisem: "Miejsce na reklamę". Być może to tu jest jeden z najważniejszych kluczy do sukcesu, przynajmniej finansowego budżetu "Sokoła".

Tadeusz Majewski









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz