niedziela, 28 grudnia 2014

ANTONI CHYŁA. Sumując - nie oddałem żadnego strzału, ale oddałem się refleksjom

Pierwsze polowanie

13 grudnia 2014 roku na zaproszenie nadleśniczego nadleśnictwa Lubichowo Bronisława Szneidera udaję na polowanie do leśnictwa Czarne. W sumie to Adam Socha telefonicznie informował o tym polowaniu i wyraziłem zgodę na uczestniczenie. Chciałem zobaczyć, jak zmienił się las z okresu mojego dzieciństwa.
















Na zbiórce stawili się również inni myśliwi. Po powitaniu przez nadleśniczego dalsze prowadzenie przejmuje leśniczy Piotr Negowski, który wspólnie z panem Jerzym Borgmanem będzie prowadzić to polowanie. Mamy możliwość pozyskania dużo gatunków zwierzyny, ale efekty zobaczymy po zakończeniu. Polujemy na dwunastu myśliwych. Losujemy kartki. Wsiadamy do pojazdów i udajemy się do kompleksów leśnych leśnictwa Brzózki. Jadąc przez wsie Zelgoszcz i Lubichowo stwierdzamy, że stały się one piękniejsze poprzez kolorowe elewacje budynków, jak i powstałe chodniki.










Rozprowadzenie myśliwych następuje bardzo sprawnie. To zasługa prowadzących polowanie. Mam wyznaczone stanowisko przy młodniku. Ładuję broń, siadam na rozkładanym krzesełku i zaczynam obserwację tak w sumie to lasu. W pewnej chwili po lewej stronie coś przebiegło. Wydawało mi się, że jelenie. Tak, faktycznie - dwa młode byki szpicery przesadziły drogę i po przebiegnięciu gdzieś około 7 metrów zatrzymały się, być może były zdziwione brakiem huku. Mogłem zrobić zdjęcie, lecz aparat miałem w kieszeni, gdyż wykonałem przedtem zdjęcia wschodu słońca i uznałem, że to wystarczy.



Drugie pędzenie. Stanowisko przypadło mi również przy młodniku, z tym że padły dwa strzały. Jak później się okazało, to Jasiu Ciarkowski strzelił wycinka, który wydawał specyficzny zapach, jaki samce wydzielają podczas huczki.

Kierujemy się na Wilcze Błota i w kierunku Wdy. Tym razem stanowisko przypada mi przy drodze Wda - Lubichowo. Tym razem będzie naganka szła od mej strony. Faktycznie zauważam białego daniela byka, jak się podniósł z ziemi, a leżał przy drodze. Zaczął się przesuwać w lesie. Chciałem wykonać zdjęcie aparatem, lecz ruszył, gdyż usłyszał szelest odciąganej rzepy przy futerale. Wykonałem zdjęcie komórką. Po upływie kilku minut padły strzały i byłem przekonany, że coś ustrzelono. Tak siedząc rozglądałem się wkoło i stwierdziłem, że część pól została zalesiona.


Przypominam sobie rozmowę z panem Bolesławem Markowskim z Mirotek, który podczas okupacji musiał brać udział w nagance. To polowanie na zające odbywało się w niedzielę. Uczestniczyło dziesięciu Niemców z Gdańska, których odbierano furmanką rano ze stacji w Skórczu. Polowanie zaczynano w Wilczych Błotach. Przez łąki i pola do rzeki Wdy i wsi Zelgoszcz kierowano się w stronę Wdeckiego Młyna, gdzie było zakończenie polowania. Część myśliwych miała broń kombinowaną, jak drylingi, a pozostali dubeltówki. Myśliwi przemieszczali się wozem. Drugi wóz był do przewozu strzelonych zajęcy. Niemcy strzelali dość celnie i dość szybko zapełniała się karawana do przewozu zajęcy. Co prawda padały też lisy, lecz bardzo znikoma ilość.



Naganiacze - dzieci z Wdy - musieli iść pieszo do Wilczych Błot przez bagna. Cały czas poruszali się pieszo. Nagankę tę organizowali Kowalski i Szefer. Co ciekawe - naganiacze rozmawiali między sobą po polsku. Niemcy nie zwracali na to uwagi. Pewnego razu nawet pan Markowski został zwolniony w trakcie polowania, bo chciał iść do kościoła. Myśliwi wraz z zającami byli przewożeni furmankami na ostatni wieczorny pociąg do Skórcza. Po rozładowaniu furmani wracali do domu. Odbywały się również polowania z ambon, ale do czasu, gdy w tym Niemcom przeszkodzili partyzanci. W pierwszym okresie wszyscy się wzajemnie tolerowali, aż do czasu (o tym napiszę w innym opowiadaniu).




Był okres, że policja wykorzystywała dzieci ze Wdy do zbierania w lesie ulotek zrzucanych z samolotów. Pewnego razu, gdy pan Bolesław przyszedł pieszo z Lubichowa do domu i był głodny jak "hart", to weszli za nim policjanci i głodny musiał z innymi szukać ulotek. Byli już umówieni pomiędzy sobą, że w przypadku znalezienia takowej, schowają ją pod mech...



Odgłosy trąbki oznajmiają koniec pędzenia. Udaję się na miejsce zbiórki. Idę drogą, a z przeciwka jedzie na rowerze młody mężczyzna, który pozdrawia mnie słowami "dzień dobry", ja odpowiadam mu. Jestem zaskoczony tym pozdrowieniem, gdyż musi to być miejscowy, gdyż "państwo" z miasta jak jest na domku, to najczęściej robi wykład o zwierzynie, zaznaczając, że ją dokarmia, a "wy strzelacie". Co prawda są też osoby, które akceptują myśliwych.


Tą drogą poruszali się wszyscy - podczas wojny i po wojnie. Poruszały się jednostki ze składu 27 Dywizji Piechoty Korpusu Interwencyjnego, które do 27 sierpnia 1939 roku osiągnęły swe miejsca postoju: 24 Pułk Piechoty i 2 Dywizjon 27 Pułku Artylerii Lekkiej w rejonie Brzózek; 27 dywizjon Artylerii Ciężkiej I 27 Batalion Saperów w rejonie Wdy. Z dniem 31 sierpnia 1939 roku Korpus został rozwiązany i wszedł w skład armii "Pomorze". W 1945 trzy załogi czołgów T-34 przy zabudowaniach Słowika zostały zniszczone przez wycofujących się Niemców podczas natarcia Rosjan na Lubichowo. Tędy też przemieszczali się żołnierze 2 Szwadronu 5 Wileńskiej Brygady AK ppor. Zdzisława Badochy, ps. "Żelazny".




Po dojściu na miejsce zbiórki wiadomo jest, że młody Łukasz strzelił białą łanię daniela. Pozostali myśliwi mieli odpuścić jej, gdyż zabicie białej zwierzyny płowej ma przynieść nieszczęście. Drugą łanię daniela strzelił Bronisław - nadleśniczy.






Udajemy się na posiłek do leśniczówki Bojanowo (była leśniczówka Lasek), gdzie jest serwowana grochówka z pokaźną wkładką kiełbasy, pieczywo i herbatka. Cóż, z dzieciństwa pamiętam, że leśniczówkę okalały pola. Teraz rośnie las. Pozostały tylko drzewa owocowe. Co ciekawe, nawet stara papierówka trzyma się pomimo wieku. Nie mówię o dębach, które nabrały obwodu.






Następny miot w okolicach tak zwanego "mostu kantakowego" (pozostała tylko nazwa po tym moście na rzece Wdzie). Przemieszczamy się w okolice Smolnik. Dokładnie stanowisko przypada mi niedaleko drogi "przy Brzózkach" naprzeciw "śluzy" (to jest drogi ucieczki pana Kostka Grabana z leśniczówki Lasek w przeddzień wyzwolenia Smolnik i Lasku przez Rosjan). Podziwiam las. Faktycznie wszystko porosło, włącznie z nasadzeniami buka. Co ciekawe, na tej strudze bobry zrobiły tamę. Jest mały zbiornik retencyjny. Czy jeszcze jest ślad przy Studzienicach po bunkrze pana Wacława Jabłońskiego ze Smolnik?




Moje rozmyślenia przerywa strzał sąsiada - zastępcy nadleśniczego Mariusza, który położył lisa. Udajemy się w stronę Drewniaczek, to jest w okolice szkółki leśnej. Cóż, ale te sosny porosły! Widać również pozostałości po żywicowaniu, tak zwane spały. Widok ten kojarzy mi się ranami po uszkodzeniach ciała u człowieka. Rozglądam się. Ten las mieszany pięknie wygląda - sosny i buki, kobierzec liści… Te liście mogą zdradzić przemieszczanie się zwierzyny, a podczas mrozu to lis może narobić tyle hałasu, jakby poruszał się dzik. Po prawej stronie zauważam, jak buk w górnej części styka się koroną z pobliską sosną. Podchodzę bliżej i stwierdzam, że buk ma martwicę rdzenia powstałą być może wskutek rozłupania drzewa przez piorun. Buk ten jednak nie poddał się i, jak człowiek w chorobie, próbował oblać miazgą odkryty rdzeń, lecz za ubytek był zbyt duży. Oparł się o sosnę i rośnie. Tak jak człowiek w chorobie musi znaleźć oparcie w drugim człowieku, wtedy można chorobę przełamać - w sensie psychicznym. Wykonuję kilka zdjęć - czy wyjdą, nie wiem.




Udaję się na miejsce zbiórki, gdzie chwilę rozmawiam z kolegą Bogdanem. Mówię, że piękny las, a Bogdan przypomina mi, że drewno to było ostrzelane w czasie działań wojennych i ma odłamki z pocisków. Tak, to prawda. Rosjanie nacierali na Drewniaczki, Wielki Bukowiec i Bojanowo.




Ostatni miot przynosi szczęście koledze Heniowi. Strzela swego pierwszego w życiu cielaka daniela, a jest starszy ode mnie. Udajemy się do leśniczówki Czarne. Tam ułożony jest pokot. Odegrane na rogu sygnały myśliwskie w pięknej scenerii palącego się ogniska ułożonego w napis "Darz Bór". Po lewej stronie w blasku ognia widoczna figurka św. Huberta. Po tej ceremonii odbywa się biesiada.






Sumując to nie oddałem żadnego strzału. Za to miałem możliwość kontaktu z przyrodą i miłymi kolegami myśliwymi oraz powrócić pamięcią do lat dziecięcych.

PS. Buk zwyczajny jest drzewem dorastającym do 30-40 metrów wysokości i ponad 1 m pierścienicy. System korzeniowy silnie rozwinięty z korzenia głównego i korzeni bocznych. Górna granica wieku wynosi ponad 300 lat. Sosna zwyczajna dorasta do wysokości 40- 48 m. Posiada wykształcony korzeń palowy z korzeniami bocznymi. Górna granica wieku waha się od 500 do 600 lat.

Skórcz dnia 14.12.2014 rok Antoni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz