wtorek, 10 lutego 2015

Panie podchodziły do mnie jako do Bogusława Kaczyńskiego i prosiły o autograf



- Kilka razy mnie za niego wzięto. Na balu Echa Sportowego w Cristalu w styczniu 1996 za toaletę płaciłem banknotem 5-tysięcznym. Starsza pani to zobaczyła i rzekła głośno: "Jedynie Bogusław Kaczyński płaci 50 dolarów za toaletę". Albo na Balu Sobowtórów w Warszawie panie podchodziły do mnie jako do Bogusława Kaczyńskiego i prosiły o autograf, mówiąc że pięknie mówię o operze i operetce.

LUDZIE "GAZETY"

GRAM SIEBIE

("Gazeta Kociewska" 1997 r.)


Nasi współpracownicy mają różne, często niezwykłe profesje. Biją rekordy, zawodowo filozofują, kopią piłkę, piszą bajki, politykują, śpiewają, wędrują w czasie i przestrzeni i itp.

Różnych zajęć w swoim burzliwym życiu imał się nasz redakcyjny kolega Mirosław Begger - stary wyżeł dziennikarski, specjalizujący się w sporcie, kulturze, turystyce i rekreacji, a przede wszystkim olimpizmie.

Pierwszy tekst, za który otrzymał honorarium, opublikował w Dzienniku Bałtyckim. Nosił tytuł "Rajd - Zlot Ocypel "68". Drukuje dziś m.in. w Wiadomościach Sportowych (Warszawa), Gazecie Rolniczej (Warszawa), PAP (Warszawa), w katowickim Sporcie, w Głosie Wybrzeża (Gdańsk), w Gwieździe Morza (Gdańsk), w Magazynie Solidarność (Gdańsk).

Ale tutaj chcielibyśmy przedstawić w rozmowie innego red. Mirosława Beggera, aktora występującego w kilku znanych filmach.


Z Mirosławem BEGGEREM rozmawia Tadeusz MAJEWSKI


Kiedy zaczęła się twoja przygoda z filmem?

- Było to w 1978 roku. Reżyser Filip Bajon zaprosił mnie na plan filmowy "Arii dla atlety"

Dlaczego akurat ciebie, chłopca z Kręga? Układy?

- Nie. Mój nieżyjący tato, Władysław Begger, przedwojenny dyrektor szkoły w Jaroszewach koło Pogódek, nauczył mnie poprawnej polszczyzny i dykcji, kiedy uczęszczałem do Szkoły Podstawowej w Bobrowcu w gminie Smętowo Graniczne. Polskie kino umiłowałem dzięki dyrektorowi Szkoły Podstawowej w Kopytkowie Bernardowi Osowskiemu.

Ale jak reżyser Filip Bajon ciebie wyłowił?

- Przyszedł do klubu "Spójnia" Gdańsk, gdzie najpierw byłem zawodnikiem w sekcji zapaśniczej, a następnie rzecznikiem prasowym i kierownikiem tejże sekcji. Zrobił zebranie chętnych do filmu i wybrał olimpijczyka z Meksyku i Monachium, wicemistrza Europy z Berlina Edwarda Wojdę i mistrza Polski Kazimierza Pryczkowskiego oraz moją skromną osobę. Reżyser Filip Bajon stwierdził, że mam filmową i wizyjną twarz.

Jaką rolę grałeś w "Arii dla atlety"?

- Sędziego ringowego. Ogłosiłem zwycięstwo Zbyszka Cyganiewicza, którego grał Krzysztof Majchrzak - na planie mąż Poli Raksy. Pracowałem pięć dni na planie w Warszawie, a w filmie można było oglądać mnie przez około 3 minuty.

Pierwszy film... Jak to jest oglądać siebie?

- Film mi się bardzo podobał, ponieważ to film fabularny, ale oparty na faktach. Niektóre sceny są wręcz dokumentalne. Grali naturalni zapaśnicy - Edward Wojda, Kazimierz Pryczkowski, Henryk Bierła, Jerzy Choromański i inni. Siebie widziałem w filmie, ale także na fotosach w kinie. Zachowałem je sobie na pamiątkę. Rola mi odpowiadała. W życiu jestem sędzią zapaśniczym, a tam byłem sędzią ringowym. Grałem siebie.

To nie był jedyny twój film.

- Przez tę skromną rólkę stałem się znany w światku filmowym. I zaproponowano mi rolę senatora w Wolnym Mieście Gdańsk w filmie polsko-niemieckim "Buddenbrookowie". Był to serial telewizyjny, nagrywany między innymi w Gdańsku i w Toruniu. Grałem około 5 minut też w roli epizodycznej. Taka postać bez dialogów. Byłem ucharakteryzowany na senatora - miałem melonik, frak, muszkę i laseczkę. Uważam, że w tę rolę wcieliłem się dobrze. Tu byłem na planie zdjęciowym tylko dzień. To był 1979 rok.


Następne filmy...

- Trzeci, kolejny film to serial telewizyjny pt. "Blizny" - również polsko-niemiecki, nagrany jesienią 1979 roku. Miałem rolę historycznie nieciekawą, a mianowicie gestapowca. Grałem na planie jeden dzień. Grałem jako zapaśnik - miałem pałkę i markowałem uderzenie. Robiłem duży zamach, a potem momentalnie wyhamowywałem. Robiłem to bardzo naturalnie, bo Niemka - kierownik produkcji - podbiegła do tłumacza, a ten do mnie, żebym tak silnie nie bił. Więźniowie twierdzili, że nic ich nie boli, czyli grałem bardzo dobrze. Wśród statystów, których "oszczędzałem", był olimpijczyk z Helsinek - Jan Kielas rodem z Demlina koło Skarszew. Chwalił mnie, że grałem bardzo naturalnie.

Akurat przyjechałeś do Starogardu z planu z Warszawy. Czwarty film. Znowu ktoś wypatrzył twoją filmową twarz?

- Przed dwoma laty znany i lubiany reżyser Marek Piwowski zjawił się z kamerą na Balu Sobowtórów w Warszawie, gdzie filmował tak zwane twarze filmowe i wizyjne.

Co to znaczy - twarze filmowe i wizyjne?

- To znaczy, że trzeba było być podobnym do znanej postaci kina i telewizji. Ja byłem uznanym sobowtórem prezentera muzyki operowej i operetkowej oraz baletu Bogusława Kaczyńskiego. Reżyser Marek Piwowski, który nakręcił doskonały film "Przepraszam, czy tu biją" - z mistrzami olimpijskimi Jerzym Kulejem i Janem Szczepańskim - uznał, że ja się nadaję do filmu pod tytułem "Krok".

No proszę, Kaczyński... Rzeczywiście jak tak się przyjrzeć, "wykapany" Kaczyński...

- Kilka razy mnie za niego wzięto. Na balu Echa Sportowego w Cristalu w styczniu 1996 za toaletę płaciłem banknotem 5-tysięcznym. Starsza pani to zobaczyła i rzekła głośno: "Jedynie Bogusław Kaczyński płaci 50 dolarów za toaletę". Albo na Balu Sobowtórów w Warszawie panie podchodziły do mnie jako do Bogusława Kaczyńskiego i prosiły o autograf, mówiąc że pięknie mówię o operze i operetce. Jeszcze jedno śmieszne zdarzenie - przed kilkoma laty wchodziłem do opery Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku ucharakteryzowany za Bogusława Kaczyńskiego. Pani, która mnie witała w progach opery, powiedziała: "Panie Bogusławie, przepraszamy, że nie podstawiliśmy panu pod Grand Hotel w Sopocie mercedesa, ale nasz kierowca miał defekt".

Rozmawiałeś z panem Bogusławem?

- 1 stycznia 1992 roku kościół św. Brygidy w Gdańsku został ustanowiony bazyliką. Na uroczystościach był Bogusław Kaczyński. Po mszy świętej wymieniliśmy wizytówki. Sam orzekł, że jest między nami niezwykła podobizna. Duchowa też... Ponieważ mówimy z wielką pasją i zaangażowaniem.

Czy być czyimś sobowtórem to też aktorstwo?

- Tak. W 1992 roku byłem po raz pierwszy na eliminacjach w Klubie Sobowtórów w Warszawie i przegrałem nieznacznie z sobowtórem Gierka I miejsce. Niesprawiedliwe, bo powinno być kilka kategorii - kilku Gierków, Kaczyńskich itd. Miałem tę satysfakcję, że ja dostałem duże brawa widowni, a "Gierek" wcale.

Wracając do filmu "Krok". O czym on jest?

- Mówi o kroku defiladowym sportowo-olimpijskim, tanecznym i temu podobnych oraz o próbach wejścia Polski do NATO i reperkusjach z tym związanych.

Kogo w tym filmie grasz?

-...Redaktora Mirosława Beggera. Jestem tam sobą. Wypowiadam się na planie w Pałacu Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie przy ulicy Ursynowskiej na tematy, które są mi bliskie, na przykład o kroku olimpijskim mistrza olimpijskiego w chodzie sportowym z Atlanty Roberta Korzeniowskiego czy w sprawie reaktywowania w Polsce powiatów. Urodziłem się w Kręgu, w powiecie Starogard Gdańskim, i pamiętam, jak bardzo ważną rolę spełniały powiaty. I w filmie szeroko mówię na temat ich przywrócenia.

"Szeroko mówisz", czyli tym razem na planie grałeś dłużej.

- W Warszawie byłem 6 dni. Mieszkałem w hotelu "Garnizonowym" przy ulicy Mazowieckiej 10. Na planie przebywałem pełne 5 dni od godzin porannych do wieczornych z przerwą obiadową, gdyż lunch był na miejscu w ramach apanaży aktorskich. Kilkanaście razy panie charakteryzatorki odświeżały puder, krem i maseczkę oraz lakierowały mi włosy. W filmie - spodziewam się - będę minimum 10 minut. Również w tym filmie parodiowałem obok Wojciecha Fortuny w Sapporo w 1972 roku, kiedy zdobywał mistrzostwo olimpijskie na dużej skoczni narciarskiej, a nawet śpiewałem "Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani...". W rytm tej melodii defilowali żołnierze.

Fot. Michał Majewski 2015 r.

michał anioły
http://wbuciorach.blogspot.com/

To ciekawe. Tyle rzeczy robisz w jednym filmie nie będąc zawodowym aktorem. A właściwie to będąc aktorem - naturszczykiem.

- W tym filmie akurat połowa aktorów była "naturalizowana". Marek Piwowski kręcąc film "Rejs" miał samych naturszczyków. Ale to nie jest łatwo zostać naturszczykiem. Wtedy w Krajowym Klubie Sobowtórów spośród ponad stu sobowtórów wybrano tylko mnie. Czyli we mnie coś jest.

Co?

- Mam charyzmę i potrafię powiedzieć bez kartki kilkanaście zdań ze scenariusza. A poza tym dlatego, że jestem globtroterem [kiedyś w "Kociewskiej" był o red. Beggerze wywiad pod tym tytułem - przyp. red.] i "selawi" - samo życie. To znaczy, że życie znam, a to też jest potrzebne w filmie.

Dziennikarze to na ogół finansowe dziady, aktorzy podobno zbijają fortunę. Możesz powiedzieć troszeczkę o finansach?

- W filmie Marka Piwowskiego miałem gażę dzienną 2 mln starych złotych plus diety, bezpłatne wyżywienie, koszta podróży I klasą, ekspres i bezpłatny pobyt w hotelu. Czyli za 5 dni na planie z wszystkimi dodatkami otrzymałem około 12 mln st. zł. Opłaca się grać.

Czy w kręgach aktorskich pieniądz jest tak ważny? Określa wartość aktora?

- Określa. Statyści ma planie mieli 1/3 honorarium, a ja miałem gażę aktora. Wybitni, zawodowi aktorzy dostają więcej, ale w tym filmie ja dostałem górną gażę... Praca z Markiem Piwowskim była bajką - skromny reżyser, a wysokiej klasy fachowiec.

Na zakończenie - lubisz światowe życie, wielkie towarzystwa...

- Sprawia mi to wiele satysfakcji [uśmiech].

Czy ci wybitni ludzie są naprawdę wybitni?

- Niektórzy są wybitni, a niektórzy przeciętni. Nadrabiają to sprytem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz