wtorek, 3 lutego 2015

Postulat numer 14 - cz. 2. Kombinat Głównej Szkoły Tysiąclecia

Wieczorami na stancję przychodził Jan Kickmunter (po kilku głębszych mawiał, że to nazwisko pochodzi od hrabiowskiego De Monte Kice) - stały, rzec można etatowy i mundurowy pieśniarz Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Lubił dyskutować, zwłaszcza na temat swojego śpiewu.
- O, posłuchaj, nowy kawałek... Wyciągam w nim górne C - rzekł podczas jednego ze spotkań.
- Ciiii -- palec do ust - .... gospodarze już śpią. Wstają skoro świt i idą do pracy - miarkował go Meger, ale na nic to się nie zdało. Jan nie wytrzymał i zaczął jak zwykle słabiutkim, niewyszkolonym tenorem, takim w sam raz na Kołobrzeg: Żołnierz dziewczynie...!
- Co żołnierz dziewczynie?


Zasypiający wcześnie gospodarz na ten wojenno-romantyczny zew zwlókł się z łóżka, rozruszał już prawie śpiące mięśnie, wyszedł w pasiastej piżamie na kiepsko obrobione lastriko schodów zewnętrznych, usiadł na środkowym stopniu i zaczął zawodzić psalm żałobny. Zmęczone dyszącym wieczorem psy natychmiast podchwytywały ów dysonans pieśni i na całym Osiedlu przez kilka minut trwał osobliwy koncert.
- Cicho, Janku, Jasiu cichutko... Cicho do kurwy nędzy! - huknął w końcu zdenerwowany Meger. - Nie jesteśmy przecież u siebie.
- A gdzie? Przecież to nasz kraj, Polska nasza - rzucił Jan i po chwili zakwilił: Ukochany kraj, umiłowany kraj, Ukochane i miasta, i wioski, Ukochany kraj, umiłowany kraj, Ukochany jedyny nasz, polski...
Zza Cyganki malarza Wiśniewskiego wyszedł pająk wielki jak przedwojenny one penny. Obecna tego wieczoru Beatka ruszyła z laczkiem, a wojskowy pieśniarz na to ryknął: - Nie zabijaj! Nie wolno!!
Zdumieni patrzyli, jak bierze pająka w garść i miękko gra palcami, żeby obrzydliwe stworzenie nie uciekło po ramieniu z podwiniętym rękawem koszuli, jak delikatnie go przekłada do drugiej dłoni, podchodzi do okna, otwiera je i łagodnie rzuca w ciemny ogród, gdzie doszło do majowej eksplozji zapachu bzu. A Cyganka patrzyła na to z całkowitym spokojem, z ciepłą ironią mrugając do Megera okiem.

Innym razem, jesienią, Jan tak się rozśpiewał, że już wręcz niegrzecznie go poprosili, by sobie poszedł. Zbliżała się północ. Śpiewak Kołobrzeski prędko wyszedł na ciemne schody i nagle spadł w czeluść - schody nie miały jeszcze balustrady. Spadł na jukkę i ciężarną kotkę. Rozległ się straszny koci wrzask, po nim odgłosy szamotaniny i nagle zapadła głucha cisza.
Meger prędko zbiegł po schodach i przerażony, że ten hałas zbudzi gospodarzy, wypchnął Jana na dwór, po czym jak najprędzej przekręcił dwa razy yeti.
- Mogłeś go zapytać, czy coś mu się nie stało - rzekła Beatka.
Nie spał przez to całą noc, rozmyślając jak brzydko postąpił i martwiąc się o kolegę. Rano następnego dnia czym prędzej do niego zaszedł. Myślał o sobie z obrzydzeniem - Beatka miała rację. Przecież po takim upadku, w dodatku na ciężarną kotkę i jukkę, Jan z pewnością leży z połamanymi żebrami, o ile oczywiście jeszcze żyje.
Mieszkanie typu M-3, gdzie mieszkał śpiewak, mieściło się w Klatce nr 4 Bloku stojącego ze 300 metrów od Kombinatu Głównej Szkoły Tysiąclecia. Przydusił dzwonek nie wierząc, że drzwi się otworzą. Tymczasem otworzyły się błyskawicznie, zupełnie jakby Jan czekał za nimi akurat na niego z okiem przylepionym do Wizjera.
- Chciałem przeprosić za wczoraj... - wymamrotał Meger.
- Nie przejmuj się. Wiedziałem, że przeprosisz, bo jak można nie wysłuchać do końca takich genialnych kawałków?! - wykrzyknął podekscytowany śpiewak. - To przecież nie jakieś tam Trzy Korony, Niemen, Skaldowie, a Caruso, no, ewentualnie Kiepura. W każdym razie górne C wyciągam!
Roześmiany pieśniarz wojskowy wciągnął go do środka i niemal siłą założył mu słuchawki, by zademonstrować nową interpretację piosenki żołnierskiej, jaką przygotował w nocy po powrocie z Osiedla na festiwal.

[...]



Kombinat Głównej Szkoły Tysiąclecia, zupełnie słusznie noszący dumne imię Wielkiej Rewolucji Październikowej, był istnym labiryntem. Jego Centrum wcale nie stanowił gabinet Dyrektora czy Pokój Nauczycielski, jakby mogło się wydawać.
Rzecz jasna, jak w każdej innej szkole, podczas przerw najwięcej nauczycieli, w dziewięćdziesięciu pięciu procentach kobiet, na ogół młodych i starych panien, siedziało w Pokoju Nauczycielskim dyskutując w kłębach dymu zefirów i caro przy popielniczkach z luksferów bez skrępowania o seksie. O polityce nie rozmawiano, chociaż było to przecież kilka tygodni po tym, gdy doktor Doktor wyjął zza wycieraczki syrenki 103 przy bramie DPS-u gazetkę z 21 postulatami ze Stoczni im. Lenina i w całym kraju i prawie we wszystkich zakładach pracy sprawy toczyły się bardzo dynamicznie. Prawie wszyscy zaczęli mówić głośno o rzeczach dotąd zakazanych, słuchali Radia Wolna Europa wreszcie nie zasłaniając ciężkich stor, żeby sąsiad nie podejrzał i nie zakapował, a nawet niektórzy, od początku nienawidzący systemu, nieuznający hasła "Socjalizm tak, wypaczenia nie" krzyczeli na razie do lustra "Precz z komuną!". W szkołach się jeszcze na ten temat w ogóle nie mówiło, gdyż szkoły - jak mawiał nielubiący przecież używać wulgarnych słów doktor Doktor - zawsze były dziwkami bieżących systemów.
Jak dalece Kombinat pełnił rolę służebną wobec Systemu, świadczyło takie zdarzenie, które zaszło pod koniec 1980 roku. Otóż łażący po całej szkole nauczyciel ZPT Janusz Gut zaczepił na schodach Megera i zapytał jakby w całej Polsce nic się nie działo: - Czy kolega nie chce może zapisać się do WUML?
- Nie mogę. Lenin dla mnie jest wiecznie żywy i kontaktuję się nim z bieżąco! - odparł prędko Meger.
Gut chwilę się zastanawiał, czy nie wybuchnąć, ale nie bardzo mógł, bo jakże to tak zaprzeczać nieśmiertelności Iljicza. Kiedy Meger odwrócił się plecami o odszedł, Gut miął ze wściekłością w kieszeni fartucha - munduru nauczyciela techniki kawałek jakiegoś papieru, a w myślach układał sobie scenariusz zemsty. Jeszcze nikt nie śmiał tak potraktować I sekretarza POP.

Centrum Kombinatu leżało zupełnie gdzie indziej, ale do tego trzeba było dojść wykorzystując wiedzę historyczną i poprzez empirię, a przede wszystkim odrzucając powszechne mniemanie, że szkoła to nauczyciele i uczniowie.
Najpierw co do budynku, a raczej zespołu. Prawda była tu taka, że Kombinat Głównej Szkoły Tysiąclecia wcale nie powstał w ramach ogólnopolskiego planu budowy tysiąclatek. Władze Miasta, czyli Partia, nie mając konceptu na wybudowanie dwóch tysiąclatek wpadły na genialny pomysł, by do istniejącego już od 1951 roku molocha dobudować od południa skrzydło oraz nieco większą salę gimnastyczną. Przez to szkoła mogła wreszcie zmieścić całe Pokolenie Wieśków, roczniki wyżu wyżów 1954 i 1955, nazwane tak od pseudonimu Towarzysza Władysława Gomułki. Po przebudowie Kombinat mógł pomieścić 3000 uczniów, liczbę jak na to nędzne miasto w pełni wystarczającą, a przez przypadek zupełnie niesłychaną nawet w województwie.
Zadanie było łatwe do wykonania, gdyż już obiekt wybudowany w latach 50. budził zdumienie swoimi rozmiarami oraz starannością wykonania. Na przykład w części nowej na podłodze leżały brzydkie i wiecznie odklejające się płyty z PCV, a w części starej elegancko ułożony w jodełkę dębowy parkiet, który wiórkowali uczniowie w ramach zajęć gimnastycznych. Wpływało to dobrze na rzeźbę ich ciał, o czym świadczyły zgrabne nogi uczennic i krągłe ich pupy. Być może to w Kombinacie narodziła się moda mini, ponieważ dziewczyny obowiązkowo miały na sobie krótkie spódniczki podczas masowych lekcji wiórkowania.

Meger doszukał się szkolnej bibliotece albumu z lat 40. i 50., by po zdjęciach zrozumieć, skąd wzięła się na takim zadupiu tak gigantyczna inwestycja. Niestety, zdjęcia za dużo mu nie podpowiedziały. Zdumiał się tylko, że budowę prowadzono bardzo prymitywnymi metodami, pod lupą zbadał, że cegła pochodziła z rozbiórki (czyżby z Gdańska?), zadumał się nad zdjęciami przedstawiającymi jakieś Persony w długich gangsterskich płaszczach i kapeluszach, o twarzach martwych jak wycięte z "Trybuny Ludu" maski.
Sporo natomiast powiedział mu na ten temat Główny Palacz Kombinatu Leonard Miętki, mający za sobą wspaniałą kartę partyzancką w słynnych Cichociemnych.
Otóż po mieście krążyły dwie wersje. Pierwsza - prawdopodobnie uporczywy żart - mówiła, że zbudowano przez absurdalną pomyłkę. Podobno na Szczeblu Centralnym Główny Decydent usłyszał "w Łodzi", ale już nie dosłyszał "Północy" i zadecydował - jak na Decydenta przystało ostatecznie. Nie doniesiono mu, że na tymże Szczeblu Centralnym to prowincjonalne pomorskie miasto, tę dziurę dziur pogardliwie nazywano Łodzią Północy. Nikt z doradców Głównego Decydenta nie zamierzał wyjaśniać nieporozumienia, gdyż mogłoby to sugerować niedosłuch Najważniejszego, a taka sugestia byłaby oczywiście bardzo groźna dla wyjaśniającego.
Druga wersja była o wiele bardziej prawdopodobna. Szkoła, wybudowana w latach 50., z uwagi na strategiczne położenie miasta i całego tego dziwacznego obszaru - berlinka (Wschód - Zachód, Słowianie - Germanie - często pole bitew, a po nich brutalnego siewu nasienia obcych armii, a w czasie pokoju pole tranzytowe) w Ewentualnym Teatrze Działań Wojennych miała pełnić funkcję poważnego wojskowego szpitala. Podobnie dla kamuflażu przy niektórych Rolniczych Spółdzielniach Produkcyjnych budowano potężne, betonowe silosy, bynajmniej nie na kiszonkę.

Drążąc źródła historyczne Meger odkrył, że i ta rzec można poprzednia szkoła też nie była od a do zet postawiona od nowa. Ówcześni planiści wpadli na taki sam pomysł, jak Władze w latach 60. Po prostu zbudowali ją na szkole wzniesionej przez niemieckich zaborców na początku XX wieku. Meger znalazł też mało znane dziełko doktora historii Józefa Malewskiego, z którego wypisał do notatnika zdumiewające zdanie: "Podczas kopania fundamentów pod budynek szkoły powszechnej w 1904 natrafiono na podpiwniczenie jakiegoś budynku, który - jak wieść niesie - był w czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej szkołą".
Tę informację Meger zbagatelizował, ponieważ tu i tam przebąkiwano, że Malewski otrzymał doktorat nie w wyniku otwartego przewodu doktorskiego, a jako prezent za ogromny dorobek książkowy, bliższy - jak coraz częściej mówili złośliwcy - legendom niż historii. Przejęcie tej informacji jako nawet tylko prawdopodobnej do już istniejących stworzyłoby obraz Kombinatu jako właściwie czterech szkół na sobie, co pachniało już absurdem. Hmm... rozmyślał z rozbawieniem Meger - a może jeszcze ktoś do tego giganta za powiedzmy lat 30 lub 50 dobuduje znowu coś nowego?

Tak więc olbrzymi budynek Kombinatu Głównej Szkoły Tysiąclecia był oblepiony wieloma tajemnicami, które młody nauczyciel postanowił prędzej czy później odkryć.

Tadeusz Majewski

Przejdź do części 1 i 4


DOPISEK NA FB. Zdjęcia przedstawiają budowę szkoły w latach 1947 - 1950. Gdzie? Quiz. Pierwsza dobra odpowiedź wygrywa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz