- To drugi autorski album fotograficzny, samodzielny i któryś, może piąty, z pańskim udziałem. Fotografia zajmuje pana od jakiegoś czasu na tyle, że możliwe jest kontynuowanie albumów.
- Lubię patrzeć, widzieć, utrwalać chwile, przecież zawsze jedyne, zapadające i gasnące na zawsze jak spadające gwiazdy. Krajobraz, zwierzęta, człowiek i jego czynienie ziemi sobie poddaną. Bardzo przyjemne zajęcie. Próbuję to, co widzę, pokazać innym, w każdym razie próbuję pokazać, co zobaczyłem. Bez cukrzenia, podrabiania, takim, jakim było, kiedy miałem szczęście to właśnie zobaczyć i nacisnąć przycisk migawki. Zapamiętać, bo fotografia nie zapomina. Zamraża krajobraz, przyrodę, ludzi, ułamki opowieści, które zawsze warto odtworzyć, wypowiedzieć raz jeszcze.
- Pstryk i gotowe.
- No, nie. Nie taki pstryk i gotowe. Trzeba pójść w las, wdrapać się na wzgórek, stanąć za drzewem i poczekać. Poczekać na światło, na jelenia, skadrować, poszukać głębi, gestu, grymasu, upolować nie tyle jelenia co opowieść o jeleniu, o leśnej drodze, o szeregu, kolumnie żywych sosen, które nagle kojarzymy z szeregiem greckich świątynnych kolumn. Poczekać i złowić to "coś", coś więcej, w kadrze, w obrazie, w tym, co widać, w tym, co zostało "zamrożone". Robię to, co sprawia mi przyjemność. W lesie, nad rzeką, kiedy spaceruję, wędkuję, odpoczywam, prawie zawsze mam aparat fotograficzny z krótkim i długim obiektywem. Jestem łowcą ułomków sekund, dziesiątych, setnych i tysięcznych części sekund. Wszystko to, co martwe i co żywe jest w ruchu, pędzi z nieistnienia i istnienia i na odwrót. Teraźniejszość to mgnienie. Może nawet nie sposób ustalić, kiedy jest.
- W "Urodzie Kociewia" jest trójjęzyczny wstęp, dwa wiersze i zdjęcia bez podpisów.
- Tak. Nie w ilości rzecz, lecz w tym, czy coś warte. Wstęp jest krótki, jak mi się wydaje wystarczający dla turysty, czy pasjonata regionu, przyrody. Czy, daj Boże, amatora w miarę dobrej fotografii. Wiersze dwa, przyznaję z wykopalisk szufladowych, bo już kiedyś powiedziałem, nowych nie piszę. Podpisy często, mające otwierać opowieść, zamykają ją, krępują wyobraźnię. Warto zaufać odbiorcy, czytelnikowi, czy oglądającemu. Olek Lichy nadał temu albumowi zgrabną formę edytorską. Dzięki mu za to. Tu muszę się przyznać, że ten album jest przebudowaną, zmienioną, ujętą i dodaną kontynuacją wcześniejszego "Kociewie. Tajemnicza pomorska kraina", też dzięki pracy Olka Lichego nietypowo a zgrabnie przygotowanego do druku.
- Uroda Kociewia. Region, lokalność, prowincja, czy to modne.
- Zmieniające się trendy nieszczególnie mnie interesują. Są przelotne i jałowe jak listopadowy deszcz. W regionie, w lokalności właśnie istota i siła. To tu jest cały sens i treść. W każdym wymiarze bez tego, co dzieje się w regionie, nie ma silnej krajowej, naszej polskiej rzeczywistości. W regionach jest istota naszej polskiej kultury, jej rzeczywiste, prawdziwe przejawy tu właśnie są. Jest mierzwa, kicz, przeciętność, ale tu rodzi się też nowe. Tu są wrażliwi, mniej lub bardziej "piękni" twórcy i odbiorcy sztuki. Może sobie "warszawka" kombinować Bóg wie co, a w regionie, w powiecie oczekują, chcą, kochają przeważnie co innego. Ale się rozpędziłem. Stop. Ja lubię swój zakątek, jest mi tu dobrze. Tu na skraju Borów Tucholskich, nad rzeką Wdą, na Kociewiu, które jest tajemniczą pomorską krainą. Jak każdy pełen jestem intuicji, czasem je wypowiadam, nie bacząc na konsekwencje. Może to błąd, może nie. Myślę, że mówiąc, czasem trzeba pobłądzić. Może wtedy wypowiada się prawdę o sobie. Wiem, że wielu tworzy, próbuje wypowiedzieć siebie, piszą świetne wiersze, piękną prozę, robią świetne fotografie. Są lepsi ode mnie. Czy potrafię to docenić? Czy jest we mnie dosyć pokory wobec świata i ludzi? Nie wiem. Nie mnie oceniać. Wiem tylko, czuję to, że wciąż się we mnie coś wierci, coś próbuje uzewnętrznić się, poprawić mnie w tym czy innym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz